7.
Pamiętasz, była jesień
Pokój numer osiem, korytarza mrok
Już nigdy nie zapomnę hoteliku "Pod Różami"
Choć już minął rok
Sława nigdy nie myślała, że kiedyś przyjdzie taki dzień, gdy do reszty znienawidzi nocne wędrówki po nieznanych terenach.
Zawsze uwielbiała słońce, które potrafiło sprawić, że jej buzia jaśniała z ekscytacji. Księżyc był cichy, pozwalał jej zasypiać, ale wzbudzał w niej także strach, szczególnie gdy nocą nawiedzały ją koszmary. Jednak największy z nich był dopiero przed nią.
Skrzynka za nic nie chciała się otworzyć. Próbowała różnych sposobów, ale nic nie pomogło — nawet udawanie Ali Baby i wołanie „sezamie, otwórz się" nie dawało rady w zetknięciu się z metalową dziurką. Sławie przeszło jednak przez myśl, że autor miał doskonały pomysł, bo dzięki temu, tak naprawdę potwierdziło się, że nikt do środka skrzynki nie dotrze. Nawet ona, a przez to do końca życia, jeśli nie znajdzie zaginionego kluczyka, będzie się zastanawiała, co tam zostało ukryte.
Dziewczyna powoli traciła już nadzieję, że jeszcze uda jej się coś zrobić. Telefon milczał jak zaklęty, a ona sama odczuwała na własnym grzbiecie ciężar wypełnionego po brzegi plecaka. Niestety skrzynia nadal tkwiła na swoim miejscu, choć wyglądała tak, jakby była już gotowa do podróży — miała duszę i nie mogła się tej wyprawy doczekać.
— Poczekaj tylko, ty mała cholero, jak znajdę jakąś siekierę, wiertarkę... Cokolwiek... — mówiła rozjuszona Sława, wydając co chwilę jakiś cichy pomruk. Kucnęła jeszcze na chwilę i uderzyła opuszkami palców o drewniane wieko skrzyni i zamyśliła się, wyobrażając już sobie, jak oddaje ją w ręce Antka, a ten wreszcie otwiera kufer i podaje siostrze jej zawartość. — Kawałek drewna nawet z ciebie nie zostanie. Pójdziesz do kominka, raz, dwa. Jeszcze zobaczysz...
Skrzynka pewnie wiedziała już swoje i Sława oczywiście nie spostrzegła żadnej zmiany. Drewniany kufer nadal był zamknięty, tajemny klucz nie znalazł się nagle i nie uratował dziewczyny z opresji, a w pobliżu nie była w stanie zauważyć nawet jednej żywej duszy. Miała już tego powoli dość. Do tej pory radość z podróży i szukania skarbów dawały jej dużo emocji, przygód i satysfakcji, a przede wszystkim widziała efekty, uzyskiwała cel, do którego dążyła. A tym razem było niestety o wiele trudniej, bała się, że wszystko zakończy się porażką. Zaginięcie jedynego narzędzia, które mogło otworzyć skrzynię, doszczętnie ją złamało i powoli traciła już chęć do poszukiwania klucza. Tym bardziej że nadal nie mogła go zlokalizować.
Orzeł już w gnieździe?
Wiadomość od brata poprawiła jej nastrój. Gdyby nie ta tajemnicza atmosfera panująca wokół, dziwna i straszna pora dnia czy też trudna do zrozumienia aura, pewne zaśmiałaby się głośno i szybko do niego zadzwoniła, marudząc, że traci tylko jej cenny czas, ukrywając przy tym swe prawdziwe uczucia. Teraz jednak każdy niepożądany odgłos mógł wywołać burzę, doprowadzić ją do jakiejś niebezpiecznej zwierzyny czy innego licha. W końcu nie wiedziała, czy te wsie słynęły z ogłady, czy były prawdziwym przykładem polskiego Salem z dawnych lat — za nic nie chciała się przekonać czy uznaliby ją za wiedźmę.
Tak jakby. Mam już skrzynkę, ciocia może się powoli ubierać i jechać. Żyjesz jeszcze?
I nie znalazłeś może gdzieś tamtego klucza, którym nie pozwalałam ci się bawić? Potrzebne na wczoraj.
Sława nie wiedziała, czy dobrze robi, mówiąc o swoich postępach bratu, a już szczególnie o dużym prawdopodobieństwie zgubienia kluczy. Antek raczej nie naskoczyłby na nią za takie błędy, które w międzyczasie popełniła, nie powiedziałby o nich wszystkim wokół i na pewno dobrze wykonałby jej prośbę, gdyby nagle po niego posłała. Nie była jednak pewna, czy jej brat jeszcze żyje, a ich pokoje hotelowe nie stały się jednym wielkim polem bitwy.
A wiesz, ile my tutaj mamy kluczy, Sławcia? Całkiem dużo. Znalezienie jednego to jak szukanie igły w stogu siana...
Jak zaparzę sobie miętę, to wyślę ci ciotunię, nie martw się o to.
Co? Czyżby pan Antoni wreszcie wylazł z toalety?
Jak to mawiał mój profesor... Mahomet nie przylazł do góry, więc góra poszła do Mahometa...
Sława pokręciła tylko głową i już miała skarcić brata, że nie tak brzmiały te słowa i kompletnie zmienił jeden z czasowników, gdy w głowie pojawiła się jej myśl, co zrobić w sprawie tajemniczej i upartej skrzyneczki. Spojrzała raz jeszcze na skrzynkę, uśmiechnęła się szeroko i złapała ją po obu stronach, unosząc ją na chwilę i sprawdzając, czy jej ręce wytrzymają taki ciężar. Prawie się wywróciła, oszołomiona ledwo co postawiła stopę w innym miejscu, a do tego już się jej wydawało, że zaraz złamie się w pół. Tego się wprawdzie nie spodziewała. Wiedziała jednak, że skrzyni za nic w świecie oddać nie może, nie zostawi tego tutaj na pastwę losu ani nie zakopie z powrotem, bo i tak nietrudno będzie ją zauważyć.
— Skoro nie chcesz mi pomóc i otworzyć się na moją prośbę, to naprawdę załatwię ci spotkanie z siekierą — rzuciła pewna swego, gdy wreszcie udało jej się wyprostować i zachować równowagę. Złapała skrzynię mocniej i chuchnięciem poprawiła jeszcze spadające na czoło kosmyki włosów. — Nikt tutaj nie przyjdzie, więc to ciebie do ludzi zabiorę. Jeszcze to polubisz, zobaczysz...
Nie wiedziała już zupełnie, ile czasu poświęca tej wycieczce, która miała zaprowadzić ją na koniec lasu — gdzieś, gdzie zgodnie z kolejnymi wiadomościami brata miała na nią czekać Gizela. Na początku starała się zachować ciszę, spokojnie, jak i bezszelestnie, przedzierała się przez ciemne gęstwiny, nie wydając nawet jednego dźwięku. W końcu jednak uparta chęć zacierania po sobie śladów zniknęła i zanim zdążyła spostrzec, już w najlepsze rozmawiała ze skrzynką, jakby wielka, drewniana skrytka była już jej najlepszą przyjaciółką. A przy tym żywą...
Wszędzie było ciemno, zegarek wskazywał już pierwszą w nocy, a wokół niej nadal było cicho, jakby nikt inny tych terenów nie zwiedzał i włóczenie się samotnie po nieznanym lesie uważał za mądre. Sławie jednak to odpowiadało, bo w końcu po trudnym dniu mogła na chwilę odetchnąć, pomyśleć, jak również zastanowić się, co zrobić z tym wszystkim dalej — a przy tym nikomu nie wadzić i nie zdradzać swojego aktualnego położenia. Oczywiście, czasami wydawało jej się, że jednak kogoś za sobą ma i że ktoś jej szuka lub śledzi, jednak w takich chwilach wiary swojej wyobraźni nie dawała i tylko odwracała się szybko, by złe duchy odepchnąć oraz odgonić diabelskie myśli.
Choć wolała myśleć, że te kamienie się na coś w tym miejscu przydały i od zła ją już uchroniły.
Droga jednak dalej jej się dłużyła, siły już powoli zaczynała tracić, by dalej ją nieść przed siebie. Z powodu zmęczenia coraz częstsze postoje zmuszona była robić, by jakoś uspokoić zszargane nerwy i mięśnie, które domagały się spokoju, odprężenia i dłuższego odpoczynku czy relaksu. Dalej utrzymywała kontakt z Antkiem, co jakiś czas odzywając się do niego i po cichu wypytując o stan jego zdrowia czy obecne samopoczucie. Rozmowy z ciotką, która prędko na miejsce dojechała, były jednak bardziej chaotyczne, bo Gizela ciągle przy swoim stawała i sama chciała się w głąb lasu wybrać, by jej poszukać. Z dumą upierała się, że w dzieciństwie była wspaniałą harcerką i spokojnie poradziłaby sobie ze znalezieniem jej w północnej puszczy — Sława jednak na to nie pozwoliła, więc tylko na udostępnienie swojej i ciocinej lokalizacji niechętnie mogła się zgodzić. I szła dalej, odpoczywając i znów ruszając w drogę.
Przeszedł ją dreszcz, gdy w oddali usłyszała jakiś huk, który wcale nie przypominał zasłyszanego wcześniej skrzeku ptaków. Potem nastąpił kolejny, potem jeszcze jeden, choć wraz z nim po lesie przeszła także fala głośnego śmiechu. Sława zmarszczyła tylko brwi i jak gdyby nigdy nic, ruszyła dalej, udając, że nic się nie dzieje. W jej głowie szalała już jednak burza, bo nadal nie wiedziała, kto lub co takie odgłosy mogło wydawać. Szła dalej, oddychając głośno i odwracając się co jakiś czas za siebie.
— To nic takiego... — mówiła spokojnie, zagryzając górną wargę. Dłońmi ścisnęła mocniej drewnianą obwolutę skrzyni, nie mówiąc nic nawet wtedy, gdy przypadkiem wbiła sobie w skórę kilka drzazg (choć do tej pory zawsze reagowała na nie krzykiem). — Jakoś to przeżyjesz...
Głośny świst i pojawienie się rzucanego przez jakiś reflektor światła zmyliło ją kompletnie, a uspokajający uśmiech zniknął z jej twarzy. Tego za żadne skarby się w lesie nie spodziewała.
Czy to czas, by wreszcie uwierzyć w płaską Ziemię i latających kosmitów?, pomyślała przerażona, gdy światło zaczęło się przesuwać po koronach drzew, aż w końcu zatrzymało się na jej sylwetce.
Przełknęła ślinę i odwróciła się powoli, zaciskając wargi z emocji. Białe światło (z jak się okazało, całkiem dużej latarki) zupełnie przysłoniło jej widok i plamy w oczach nie pozwoliły jej nawet spojrzeć w dół, zobaczyć buty napastników. Sława nie odezwała się ani na moment, napotkani przez nią ludzie także nie rozpoczęli rozmowy. Nieznajomi zobaczyli przed sobą dziewczynę, która ze strachu miała zamknięte oczy, a twarz przysłaniała jej wielka skrzynia.
— Niech pani położy tę skrzynię na ziemi — warknął jeden z nich i Sława prędko poznała, że miała do czynienia z przynajmniej jednym mężczyzną. Nie ruszyła się jednak z miejsca i nie wykonała polecenia, cały czas zdziwiona stała przed nimi z zaciśniętymi oczami. — No już! Paczka na ziemię, a pani ręce do góry! Raz, dwa!
— Ale o co chodzi? — zapytała zszokowana, jednak w końcu ukucnęła i nie tracąc równowagi, odłożyła skrzynię na ziemię. — Ja... Ja nie wiem, naprawdę, nie wiem, co się dzieje...
— Może już pani otworzyć oczy. — Tym razem do Sławy odezwała się kobieta.
Jędrusik zrobiła tak, jak tajemnicze postacie mówiły i prędko otworzyła oczy i w napotkanych osobach rozpoznała policjantów. Zdziwiona przesunęła wzrokiem po funkcjonariuszach, którzy aktorami raczej nie byli, przełknęła ślinę i wstała z kolan, spuszczając głowę.
No oczywiście, policja. Narzekałaś na spokojne poszukiwania, tak? No to teraz masz...
— Przepraszam państwa, ale... ale nie wiem, co się dzieje... Czy ja coś zrobiłam?
— Jeszcze się okaże — powiedział mężczyzna, podchodząc bliżej i z zaciekawieniem przypatrując się drewnianej skrzyni. — Ale pójdzie pani z nami. Chwilę porozmawiamy, przeprowadzimy wywiad, sprawdzimy pani plecak i tę paczuszkę... Wszystko wyjdzie w praniu.
Sława spojrzała na nich jak na nienormalnych, a w środku załamała się jeszcze bardziej, wiedząc, że z rąk policji nie ucieknie tak łatwo. A na pewno nie z ciężkim bagażem w postaci plecaka i skrzyni.
Radiowozy zwykle widywała tylko na zdjęciach lub filmach, ewentualnie na festynach, gdy mogła poczuć się jak prawdziwy policjant lub strażak. Teraz jednak piękno samochodu podziwiać mogła tylko z jego tyłu, wpatrując się w przyciemnione szyby otwartych na oścież drzwi czy przednią część auta, ukrytą za przesuwaną szybą. Nie tak jednak chciała spędzić tę noc.
— Więc... Pani Świętosława Marianna Jędrusik, czy tak? — Sława przekręciła tylko oczami, gdy do rąk funkcjonariusza trafił jej dowód osobisty.
— Cóż, niestety tak...
Oprócz mruczącej często pod nosem pani sierżant Kowalik i młodszego aspiranta Zielińskiego (którego brat bliźniak, jak już się dowiedziała, pracował w Grodzie Gotów), w tych pięknych chwilach towarzyszył jej również cichy kierowca, który z perspektywy Sławy wydawał się o wiele starszy niż pozostała dwójka. Dziewczyna nie zwracała jednak na niego zbyt wielkiej uwagi, zajęta była ciągle odpowiadaniem na wszelkie pytania.
Opowiedziała więc historię, w której po długich błaganiach i groźbach jej brata (który najadł się niezdrowego jedzenia) zgodziła się mu pomóc i ruszyła szukać skarbu jego kolegi. Oczywiście, nie wiedziała, co jest w środku i przesyłkę miała tylko dostarczyć czekającemu w pokoju hotelowym Antoniemu. Większość opowiadania nie była zmyślona, więc posługiwanie się kolejnymi informacjami przyszło jej bardzo łatwo — gładko poszła także odpowiedź, że na początku postanowiła zabrać ze sobą nieznaną zawartość skrzyni, ale podczas drogi zgubiła gdzieś klucz (co po przeszukaniu potwierdzili także policjanci). Opowiedziała więc też zaraz, że niczego złego nie zrobiła, nawet będąc już załamaną, wiadomości z bratem pokazała, choć mało jej to dało. Na końcu powiedziała więc, że uciekać nigdzie nie zamierzała, a Antek prędko wysłał po nią ciotkę.
Ciotka podczas rozmowy telefonicznej szybko pojęła, że policja doprowadziła ją niespotykanego u niej stanu, przez który musiała skłamać i opowiedzieć im zupełnie inną historię. Oczywiście, Gizela nie popełniła zbyt dużego błędu i po kilkunastu minutach wreszcie sierżant Kowalik zakończyła rozmowę ze skwaszoną miną.
— Dziewczyna niby jest czysta, ale coś mi tutaj nie pasuje... — powiedziała głośno do kolegi, nie zwracając zbytniej uwagi, że Sława może ją usłyszeć.
— Powinnyśmy otworzyć skrzynkę. Tam na pewno coś znajdziemy...
— Przeszukaliśmy jej wszystkie rzeczy, nie miała, gdzie go schować — przypomniała mężczyźnie kobieta. — Poza tym, gdyby wiedziała, jak otworzyć skrzynię, nie odegrałaby tak marnej szopki i w żadnym wypadku nie dźwigałaby jej przez cały las.
— Czyli co, jest wolna? Nie zatrzymamy jej, by wypytać o te narkotyki?
— Widziałeś, skąd jest... Nawet ci kurierzy jeżdżą po mniejszych terenach...
— No dobrze — warknął Zieliński. — Może pani iść. Ciotka już tutaj jedzie, wierzymy, że pojedzie pani prosto do domu, hotelu czy namiotu.
— Może być pan tego pewny... — rzuciła zmieszana Sława i z małym uśmiechem na ustach spakowała resztę rzeczy, ubrała schowaną wcześniej bluzę i odebrała swoje bagaże.
Szczęśliwa już była, że nocna przygoda nie skończyła się na komisariacie, a ona nie została uznana za żadnego pracownika tajnego gangu, jak już zdążyła usłyszeć z rozmowy policjantów. Postała przy radiowozie jeszcze chwilę, a gdy zauważyła nowe reflektory i znajome auto cioci Gizeli, uśmiechnęła się wdzięcznie i ruszyła ku ciotce, machając jej na przywitanie. Gdy siedziała wreszcie obok kobiety i już przytulała się do niej, dziękując Bogu, że jeszcze trochę sobie na tym świecie pożyje, przez otwarte okno dobiegł do niej jeszcze jeden, zupełnie nowy głos:
— Powodzenia, pani Sławo! Na pewno się to pani przyda...
I przysiąc już teraz mogła, gdy spojrzała na kierowcę policyjnego samochodu, że jakimś cudem widzi tam mężczyznę z czaszkowej kaplicy.
Jedziemy już do ciebie.
A przy okazji, pamiętasz naszego znajomego z pociągu? Widocznie nawet twój szybki Bartek go nie zgubił...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top