4.

Przyjdzie na nas w końcu taki dzień,
dziś ostatni raz zaszaleć chcę

Sława Jędrusik od zawsze miała naturę pechowca.

Czarny kot przebiegający obok lub przed nią, wybieranie drogi „na skróty" blisko linii wysokiego napięcia, siedem lat nieszczęścia z powodu potłuczonego lusterka, spóźnienie na prawie każdy pociąg, pierwsze miejsce na liście osób bez zapewnionego akademika i brakujący punkt do lepszej oceny — Sława od zawsze na to narzekała. Zwykle pech przeszkadzał jej w osiąganiu swoich celów, zdobywaniu wymarzonej pracy czy pozyskiwaniu dobrych wyników w nauce i nowych gości w rodzinnym hotelu. Od lat z tym walczyła i niezmiennie walkę z losem przegrywała, zmuszając samą siebie do kolejnych prób. Oczywiście, nie zawsze się to udawało.

Na początku była pewna, że w końcu się doigrała i tym razem naprawdę ją już ktoś przyłapał. Gdy tylko jej wzrok powędrował ku sylwetce starszego pana, wchodzącego do środka kaplicy, zamknęła oczy i odwróciła głowę, po omacku starając się doprowadzić wszystko do porządku, do poprzedniego stanu. Po chwili w końcu znów otworzyła się na widok potwornych czaszek i szybkim ruchem zsunęła pierwszy lepszy pierścionek z palca, by w razie czego wmówić zwiedzającemu (i sobie, przy okazji), że zastał ją w takiej pozie przez zupełny przypadek. Sława wstała więc z klęczek i zgięła usta w podkówkę, łapiąc się pod boki i udając zmęczoną.

— Ostatni raz zabieram w takie miejsce biżuterię — rzuciła pod nosem, starając się jednak, by tajemniczy mężczyzna ją usłyszał. Podniosła pierścionek bliżej twarzy i chuchnęła w niego kilka razy, aby „oczyścić go z niewidzialnego kurzu" i zakładając go z powrotem na palec, odwróciła się do drzwi kaplicy.

Starszy pan, który przed chwilą najwidoczniej przyłapał ją przy bezczelnym wpatrywaniu się i dogłębnym przeszukiwaniu czasek zmarłych od lat osób (coś musiał zobaczyć i tego była już pewna), nie wyglądał wcale na człowieka, który miałby zaraz zwołać do niej tabun ludzi, atakujących ją ze wszystkich możliwych stron ze względu na bezczeszczenie tego polskiego zabytku. Zdawał się wcale nie zwracać uwagi na przestraszoną Sławę, która ledwo co nie dostała palpitacji serca, gdy powoli kierowała się w jego kierunku, by w końcu opuścić to miejsce. Mężczyzna nie zwrócił jednak na nią uwagi nawet wtedy, gdy prawie koncertowo wywróciła się na środku podłogi, tylko dalej wpatrywał się w oblepiające ściany czaszki, nawet nie drgnął, by jej pomóc lub na nią nakrzyczeć. I w tamtym momencie po raz pierwszy poczuła, że z tym staruszkiem naprawdę jest coś nie tak.

— Przyjemnego zwiedzania — rzuciła jeszcze za siebie, gdy przy drzwiach mijała się z młodym małżeństwem z małym synkiem. Nie obejrzała się jednak za siebie i czym prędzej wyszła z kaplicy, skręcając w pierwszą lepszą alejkę małego parku.

Zatrzymała się przy drzewie z najgrubszym pniem, które na ten czas udało jej się znaleźć i oparła się o nie, wyjmując z ukrycia kolejny list. Czytała go powoli, jednak strach powoli przejmował nad nią kontrolę i co jakiś czas rozpoczynała czytanie od nowa, wracając do początku wiadomości. Z wdzięcznością przyjęła fakt, że cel tej tajemniczej wędrówki był już coraz bliżej i że malała liczba okazji, by podczas dalszego szukania mogła doznać uszczerbku na zdrowiu albo stracić życie — i była już pewna, że jakoś przeboleje ten fakt, że nie może już się wycofać. Ona wiedziała to już od dawna, gdy po raz pierwszy zgodziła się na taki wybryk. Jednak im dalej sięgał jej wzrok, tym częściej grymas niezadowolenia pojawiał się na jej twarzy. Nie mogła zrozumieć, że pech znowu sobie z niej drwił i sprawiał, że autor listu wysyłał ją kolejny raz na północ Polski, chociaż i tak ucieszył ją trochę fakt, że tym razem inną formę przyjęła przesyłka autora listu (nawet jeśli od dziecka na pieńku miała z łopatą i trochę obawiała się, jak jej to kopanie wyjdzie).

Gdy wreszcie skończyła czytać (i przełknęła ślinę, gdy tajemniczy autor wspomniał o możliwych duchach czyhających na nią gdzieś po drodze) i już gotowa była, by iść dalej na spotkanie z ciotką i Antkiem, wydawało jej się, że coś porusza się w oddali i bynajmniej nie było to żadne malutkie zwierzę, które mogłaby spotkać w prowizorycznym parku obok kaplicy pełnej czaszek. Spojrzała za siebie raz, przekręcając się przez prawe ramię, potem to samo zrobiła w drugą stronę i nawet podniosła jeszcze głowę, by upewnić się, że nic nie czai się gdzieś w koronach drzew. Teren wokół niej wydawał się jednak czysty, choć Sława dalej miała nieodparte wrażenie, że coś jest obok niej i patrzy na nią zbyt długo. Wkrótce jednak postanowiła stamtąd odejść, bo jeszcze ktoś zwróciłby uwagę na to, że stoi tak już dłuższy czas, więc w końcu ruszyła dalej, ku kawiarni, gdzie miała wreszcie odpocząć i zastanowić się nad kolejnym krokiem.

A dziwne przeświadczenie, że czyjaś obecność wzbudzi u niej dziki strach, nie opuściło jej i zostało z nią do końca.

— Znowu północ? Czy tych ludzi od zagadek do reszty już pogięło? — rzucił załamany Antek, gdy Sława zdradziła mu i ciotce lokalizację kolejnej wskazówki. Jedyną rzecz, której nie bała się wyjawiać, ale o innych rzeczach nawet nie zamierzała im mówić. — Za stary już jestem na takie wycieczki...

Od kilkunastu minut siedzieli w kawiarni i popijali zamówione przez Antka kawy, rozmawiając o tym, co postanowiła przekazać im Sława. Większość spraw jednak ominęła, bo nie chciała narazić rodziny, jak i zaufania autora, który podarowując jej pierwszą wskazówkę, chciał zatrzymać wszystko w tajemnicy. Tak też zrobiła i póki ostatnia skrzynka lub inne pudło, które miała znaleźć, nie znajdzie się w rękach jej lub odpowiedniej osoby, obiecała sobie, że pary z ust nie puści. I na razie nawet się jej to udawało.

— O, co ty nie powiesz, Antoni? — mruknęła ciotka Gizela, mrużąc oczy i wbijając wzrok w chłopaka. — Więc ja już chyba w grobie powinnam leżeć, skoro ty już ledwo jesteś żywy...

— Tak czy inaczej — przerwała jej Sława, bo choć dopiero kilka dni znała Gizelę, wiedziała już, na co ją stać i niepotrzebnej kłótni mieć tutaj nie chciała. — Kolejny przystanek jest na drugim końcu Polski, więc jakoś trzeba tam dojechać. Sprawdziłam to już na mapie i ten cały gród jest blisko Gdańska.

— Węsiory to ponad godzina drogi od miasta, a przypomnę ci, że musimy tam jakoś trafić z Krakowa — rzucił Antek. — Przeliterować ci?

— Jakbyś był taki miły... — odpowiedziała mu Sława, pokazując mu potem język. — Przecież wiem, ale do Krakowa dojedzie się jakimś autobusem, później kupimy bilet na samolot i na pewno trafimy tam jeszcze dzisiaj. — Dziewczyna zapewniała go dalej, choć list zaczął ją niemiłosiernie parzyć, jakby palił część skóry, do której przylegała kieszeń kurtki. — Ciociu, sprawdzisz, czy mamy jakiś samolot?

Okazało się jednak, że koronawirus nie zatrzymał w domach innych ludzi spragnionych podróży, wakacji nad morzem czy podniebnych lotów i większość biletów została już zakupiona — ostał się tylko jeden, tuż przy samym skrzydle, który według rodziny, powinno kupić któreś z nich. Batalia o to, kto miał skorzystać z tego biletu, nie była jednak taka łatwa, jaka się dotąd wydawała. Sława, choć odpowiadała jej samotna podróż i znalezienie skrzynki bez zbędnego ogona, nie chciała się zgodzić, by ciotka przeczekała te kilka dni z Antkiem w Krakowie i prędko wysunęła propozycję, by to ona poleciała do Gdańska. Jędrusik była pewna, że podróż innym pojazdem i w towarzystwie Antka dobrze jej zrobi. Gizela nie chciała się na to zgodzić, uparcie mówiła, że miejsce to powinna zając córka jej kuzyna, a gdy ta znów odmówiła, postanowiła wepchnąć na to miejsce jej brata. Antek jednak miejsca przy skrzydle unikał jak ognia, do tego samemu podróżować mu się nie chciało i wkrótce stanął po stronie siostry, zgadzając się na wspólną drogę pociągiem lub autobusem.

Na szczęście o podobnej godzinie z Krakowa wyjeżdżał pociąg kursujący do Bytowa i połączenie to okazało się ostatnim argumentem rodzeństwa — Gizela musiała się zgodzić i tak też po uprzednich rozmowach zrobiła. Uzgodnili więc, że po przebytym locie ciotka wróci do swojego mieszkania, kupi po drodze coś do jedzenia i pojedzie do Węsiorów, by w jakimś pobliskim hotelu wynająć dla całej trójki nocleg. W międzyczasie Sława z Antkiem mieliby dojechać do celu podróży i skorzystać z pomocy kolegi Jędrusika (bo akurat sobie o istnieniu takiego jegomościa przypomniał) i dostać się do Grodu Gotów. Po długiej rozmowie wszystko wydawało się już jasne, cała trójka wykupiła ostatnie bilety i była gotowa do kolejnej drogi.

Jednak nie był to jeszcze koniec niespodzianek.

Ciotkę Gizelę pożegnali przed dworcem, gdzie wysadziła ich szybko, tłumacząc, by uważali na siebie i próbując jeszcze przekonać kogoś z nich do możliwego zamienienia się miejscami. Oczywiście tamci zgodzić się na to nie chciała. Ucałowała ich więc jeszcze na pożegnanie i czym prędzej odjechała, by zdążyć na swój lot.

Sława i Antek na pociąg czekali kilkanaście minut, podczas których zdążyli najeść się kupionymi w sklepiku krakersami, uzupełniając przy tym zapasy na późniejszą drogę. Z kolejnego kiosku wyszli jeszcze z gazetą, paczką ulubionych gum chłopaka i kilkoma pocztówkami, na które udało się Sławie namówić brata. Zadowoleni z zakupów usiedli na ławce, a gdy wskazówki zegara wybiły godzinę szesnastą, mogli wchodzić już do swojego przedziału.

Droga miała minąć im bez żadnych przeszkód. Usiedli naprzeciwko starszej pary, która jednak zbyt wielkiej uwagi na nich zwracała. Tylko siedząca przy oknie miła pani uśmiechała się do Antka i nazywając "uroczym, młodym człowiekiem", prosiła go o zasunięcie żaluzji lub sięgnięcie do bagażu przy suficie.

Sława nie odzywała się zbyt często. Pierwszą część drogi przesiedziała ze wzrokiem wpatrzonym w widok za oknem, nie patrzyła wcale na innych jadących pociągiem, jak kiedyś miała w zwyczaju. Teraz zajęta była rozmyślaniem na temat listu. Znów zaczęła myśleć o tym, co tym razem kryło się w tajemniczej skrzynce i czy łatwo pójdzie jej znalezienie ukrytej skrytki, czy klucz okaże się prawdziwy. Po raz pierwszy od dawna czuła dreszczyk emocji, który nie opuszczał jej od momentu znalezienia pierwszej wskazówki. Choć ciekawe to było przeżycie, czasami nadal bała się, jak to wszystko się zakończy. Wkrótce jednak Antek postanowił zniszczyć jej upragniony od wieków spokój i klepnął ją szybko w ramię, częstując ją kolejną paczką krakersów.

— Aj, wiesz, że nie powinnam — mruknęła, wpatrując się jednak nadal w małą paczuszkę. — Jeśli się nie nauczę odmawiać, to w końcu nie przestanę ich jeść...

— Jedz, póki możesz — przerwał jej brat, wpychając krakersy do jej ręki. — Póki jestem kochanym bratem i dzielę się z tobą. Ciesz się tym, wkrótce o tej dobroci zapomnę.

Parsknęła śmiechem w tym samym momencie, co siedząca obok starsza pani — za chwilę dołączył do niej jej mąż. Dobry humor nie udzielił się tylko Jędrusikowi, który spojrzał na nich z wyrzutem i prychnął pod nosem.

— No i gdzie tu sprawiedliwość... — rzucił załamany, ściskając prawą ręką policzek siostry, tak jak kiedyś robił to w dzieciństwie. — Naprawdę sprawia ci radość dręczenie własnego brata, Sławka?

— Sam się załatwiłeś, Antoni — odpowiedziała mu radośnie, próbując udać się głos ciotki.

Antek zmrużył oczy i spojrzał na nią spod byka, na co dziewczyna zaśmiała się głośniej, szeroki uśmiech ukrywając za rękawem bluzki.

— Oj, mój drogi Antoni. Tak masz na imię? — Wkrótce do rozmowy włączyła się nawet ich starsza sąsiadka. — Jakie piękne! Naprawdę jestem zachwycona...

— Wreszcie jakiś pozytyw... — mruknął Jędrusik, ale siostra zaraz uderzyła go w głowę.

Antek odwdzięczył się jej tym samym.

— Szanuj swoją uroczą siostrę, młody człowieku — poradził mu starszy mężczyzna, składając gazetę i odkładając ją na składany stolik. Uśmiechnął się jeszcze do żony i podbudowanej Sławy, która tego bratu już odpuścić nie mogła. — Sławomiry zawsze muszą mieć rację. Znam to z własnego doświadczenia.

— Gdyby to jeszcze była Sławomira, proszę pana — odparł Antek, a młodsza Jędrusik przekręciła na to tylko oczami. — W tym przypadku Sława to skrót od Świętosławy, a z niej uroczej niewiasty na pewno nie będzie.

I pewnie Sława znów strzeliłaby mu w głowę albo uderzyła w ramię, gdyby nie dziwnie znajoma koszula, która tego dnia już się jej w oczy rzuciła. Po chwili, gdy tamten mężczyzna się odwrócił, zdała sobie sprawę, że widziała go w Kaplicy Czaszek.

— O jasna cholera — rzuciła cicho, otwierając szeroko oczy.

Tym razem jednak nikt jej nie usłyszał.

— Sławcio, ty moja kochana, zachowujesz się gorzej niż zwykle! — starał się przekrzyczeć muzykę Antek, gdy siostra przeprosiła starsze małżeństwo i zaprowadziła go na tyły wagonu, póki tamten tajemniczy mężczyzna stał odwrócony do nich tyłem.

Na początku myślała, że po prostu miała jakieś omamy i facet, na którego uwagę zwróciła jeszcze w pamiętnej kaplicy, wcale nie był tym samym, który teraz dzielił z nimi przestrzeń w wagonie. Gdy po raz pierwszy odwrócił się w ich stronę, zasłoniła się gazetą. Potem na wszelki wypadek opatuliła się zabranym ze sobą kocem, rozpuściła włosy i nawet założyła na oczy okulary przeciwsłoneczne (i siedziała tak przez pół godziny, choć ludzie patrzyli na nią z komicznym wyrazem twarzy). Następnie zaczęła opuszczać przedział na każdym postoju, urządzać piesze wycieczki po korytarzach i do toalety, była wszędzie, gdzie tylko jako pasażer mogła wejść. Na pierwszy rzut oka starszego mężczyzny w tych miejscach nie było — wkrótce jednak zauważyła, że facet śledził ją z pewnej odległości. I wtedy przestała mieć jakiekolwiek wątpliwości, że przybycie tutaj tego turysty to tylko przypadek.

Teraz zabrała wszystkie ich rzeczy i razem z Antkiem siedzieli w ukrytym miejscu wagonu, który zajmował jedynie mały sklepik. Podczas swoich wycieczek znalazła je szybko i zauważyła, że sklepikarka wcale tajemnej skrytki nie używa, więc Sława postanowiła tam przeczekać burzę. Wolała na początku pominąć fakt, że istniało duże prawdopodobieństwo, że facet śledził tylko ją i to wszystko przez tę listowną aferę, w którą się wpakowała.
Dobrze wiedziała, jak jej brat nie znosił szpiegowskich filmów...

— Tutaj są lepsze widoki, nie sądzisz? — zapytała.

Antek nie zwrócił jednak uwagi na jej dywersję.

— Ale te warunki nie są dla ludzi — rzucił znudzony, wskazując na klitkę, w którą siostra kazała mu wejść. — Mów jak na spowiedzi...

— Kiedyś się dowiesz — szepnęła. — Ten twój kolega jest z Bytomia?

— Nie, mieszka trochę bliżej centrum. Zaraz pewnie będzie wyjeżdżał... — rzucił Antek. Spojrzał jednak na nią uważnie i zauważył, że jest trochę zmieszana. — A co?

— Mógłby wyjechać po nas teraz, ale w zupełnie innym kierunku? — zapytała cicho. — Gdybyśmy wysiedli teraz i poczekali na jego przyjazd...

— Trochę by nam to zajęło — przyznał. — Ale dlaczego pytasz?

— Mam wrażenie, że ktoś się nam przygląda.

Antek patrzył na nią niezrozumiale.

— Facet śledzi mnie od początku naszej podróży. Patrzy się na mnie, kontroluje prawie każdy ruch. — Źle czuła się z tym, że musiała go znów trochę okłamać. — Nie chcę robić z tego afery, ale... Będę czuła się lepiej, jeśli teraz opuścimy ten pociąg, póki mamy okazję. Niedługo może zrobić się tutaj mniej tłoczno...

— Nie wiem, czy to dobry pomysł, siostra...

Nagle pociąg zatrzymał się, a w głośniku spiker poinformował, że trafili już na poznańską stację — przedostatni przystanek tej trudnej, pełnej przesiadek podróży. Tej okazji, by uciec, nie mogła stracić i czym prędzej pognała znów na korytarz, ciągnąc za sobą Antka.
Ludzie wyszli z przedziałów, zaczęli przechodzić w różne strony, ale z tyłu już górowała nad nimi postać starszego mężczyzny. Facet był tuż obok, zbyt blisko. Zawsze mogła uciec przed siebie i liczyć, że nagle jej nie złapie, ale nie była to prosta sprawa. Do sklepikarki też już nie mogła wrócić. Zostało tylko jedno wyjście — otworzone na oścież drzwi od pociągu.

— Ufasz mi, Antek? — zapytała go nagle.

Tłum robił się coraz mniejszy, a mężczyzna ciągle się zbliżał.

— Wiesz co, nie jestem tego taki pewny...

— Też cię kocham, braciszku... — klepnęła go w ramię i pociągnęła go za sobą. Razem wyskoczyli przez drzwi na peron, zamykając je za sobą z hukiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top