9

TERAZ

Żar lał się z nieba, chociaż pora roku raczej nie śmiałaby o to prosić matki natury. Mimo wczorajszego oberwania chmury, które objawiło się nad wioską Surrey, co było typowe dla tego zapomnianego przez Boga skrawka ziemi, dziś od rana słońce świeciło z wysokiego nieba, opalając całą ekipę badawczą na czekoladowy brąz.
Rozpoczęliśmy pracę wcześniej, lecz z powodu męczącego upału, schowaliśmy się w cień. Ale i tam ledwo szło oddychać nieruchomym i ciężkim powietrzem.
Peter wyglądał, jakby wysoka temperatura dokuczała mu bardziej niż pozostałym, był blady i mizerny. Pomyślałam, że może załapał jakieś choróbsko, ale gdy spojrzał na mnie, jak byk na rzeźnika, zrozumiałam, iż tu chodziło o coś więcej niż drobne dolegliwości. A jeśli dokopał się do tego, co łączy... łączyło mnie z Edvardem Surrey'em? Ale skąd miałby czerpać swoją wiedzę? Z barowego kibelka?
Z pewnością tak właśnie było, chociaż bardziej ze wskazaniem na któregoś z barowych gości albo... Mój Boże, byle nie to!
Aż mnie skręciło mnie ze strachu, bo pomyślałam, iż istniała jeszcze jedna możliwość, której początkowo nie wzięłam pod uwagę. Skoro szaleństwo Connora udzieliło się, poniekąd, jego synowi, Kevinowi... Nancy niewiele mi mówiła o tych dwóch, ale ufałam swemu osądowi, który nakazywał mi głębiej zastanawić się, dlaczego - według słów koleżanki - jaką tajemnicę, winną zostać ukrytą głęboko pod ziemią - miał Kevin, a od której to Connor dostał niemal wścieklizny i niepokój, dość osobliwy, kazał mu gnać z kąta w kąt i na kontynent z kontynentu, byle zgłębić sekrety Surrey'a. Kurde, to naprawdę dziwnie osobliwe, zważywszy że z jakiejś przyczyny Edvard Surrey dokonywał zemsty, krok po kroku, na jednym i drugim mężczyźnie, zza grobu.
Wiedziałam o hrabim Surrey'u znacznie więcej niż oni dwaj razem wzięci, więc miałam jako takie pojęcie o nim i zachowaniu dawno zmarłego angielskiego arystokraty. On niczego nie robił za swego żywota bez wyraźnej przyczyny, wciąż słyszałam w swojej głowie ten smutny i zmęczony życiem głos, dobrze zapamiętany z czasów dzieciństwa. Czasami głos był twardy i oschły, wręcz nieprzyjemny. Coś wyprowadzało jego właściciela z równowagi, gdy żądał, bym go słuchała. Nie zamierzałam dzielić się swą wiedzą z pozostałymi członkami zespołu badawczego. Dopóki miałam nad nimi choćby minimalną przewagę, byłam pewna, że Surrey nie będzie o mnie pamiętał i nie dopadnie mnie zza grobu. Sprzeciwiłam się mu tylko jeden raz i do tej pory za to płaciłam, siedząc po uszy w nielubianej pracy, przebywając wśród ludzi, których nie cierpiałam. Gdybym narzuciła sobie obowiązek posłuszeństwa i wypełnienia woli ojca do końca, pewnie nudziłabym się w niechcianym małżeństwie, zaaranżowanym przez ojca. Mama była od niego, swojego kochanka, znacznie łagodniejsza. Zawsze dziwiłam się, jak oni ze sobą wytrzymywali - on nerwus i uparty w dodatku, a ona cichutka, ale umiejąca postawić na swoim.
A pośrodku tego galimatiasu ja, ich córka, łącząca cechy charakterystyczne dla obojga rodziców. Byłam i spokojna,  gdy trzeba,  ale i wybuchowa,  jeśli Connor albo Peter nadepnęli mi na odcisk.  Wówczas potrafiłam im dać odczuć, co sądziłam o ich zachowaniu. W zaowalowany sposób, inteligentnie niszcząc ich dobre samopoczucie, krok po kroku, powoli. Nawet nie widzieli, że  jestem przebiegła i że gdyby traktowali mnie po ludzku, wówczas może tak, a może i nie, odpowiedziałabym na niemal każde ich pytań,  dotyczące Surrey'a. A przynajmniej na te, które mogłabym udzielić wyczerpujących wyjaśnień. Po prostu byłoby by w porządku,  gdybyśmy żyli w przyjaźni, ale los chciał inaczej i postawił nas po przeciwnych stronach barykady. W takim przypadku, skoro byliśmy wrogami,  mówiłam tylko tyle, ile musiałam. Czyli nic. Albo prawie nic. A wyglądało i zanosiło się, że istniejący stan rzeczy utrzyma się jeszcze przez  bardzo długi czas. Albo i pogorszy,  czego nie mogłam uniknąć, zważywszy na ponure łypnięcia oczu, posypane mi przez Petera, który wyglądał na śmiertelnie chorego.  Jego cera nabrała niezdrowego ziemistego odcieniu, oczy okalały ciemne sińce z powodu niewyspania. A gdy Peter zaczynał coś mówić, wszyscy musieliśmy nieźle się nawysilać, by go zrozumieć. Chory czy też nie, sprawiał dodatkowe wrażenie roztargnionego, usilnie o czymś rozmyślał, chodził z kąta w kąt i nie potrafił siedzieć pięć minut w jednym miejscu. Od razu nasunęło mi się na myśl porównanie z Connorem i jego Kevinem. Wprawdzie tego drugiego nigdy na oczy nie widziałam, lecz jeśli ojciec faceta coś przewinił Surrey'owi  i dostał pomieszania zmysłów, to jeśli Kevin również w tym uczestniczył... Ale, przecież Peter nie miał okazji dokuczyć hrabiemu, który dokonał żywota wiele lat temu! Siedział że mną w barze, obchodziliśmy z Peterem jedynie dawne włości Edvarda Surrey'a i... I może to wystarczyło, żeby wkurzyć niespokojnego ducha?
Hrabiemu nie zależało na mojej krzywdzie, inni mało go obchodzili, za swego życia nie oglądał się na nikogo i robił co chciał, nie baczył na czyjekolwiek sprzeciwy. Kurde, dla Edvarda Surrey'a nie istniało słowo "nie " !
Mój Boże, chociaż on potrafił zaleźć wszystkim za skórę, mnie by nie skrzywdził, ale innych immunitet ten nie obowiązywał. No i moja mama pozostawała w sferze zainteresowania oraz opieki Surrey'a. Nie ważne,  w jaki sposób się poznali, czy oboje przekroczyli bramy i ramy czasu,  cholera, jakkolwiek to zwać, czy ich spotkanie nastąpiło w bardzo nietypowy sposób. Spotkali się jednak,  czego owocem byłam ja. Mnie Surrey nie skrzywdziłby, pocieszałam się w myślach.
Bądź co bądź, jakże by to mogło tak być? Ale niczego nie mogłam być pewna, nie po tym, jak widziałam, jak sobie poczynał z tymi, których niszczył.  Powoli, niepostrzeżenie. A gdy taki nieszczęśnik zorientował się, co było na rzeczy, żaden ratunek nie mógł już poprawić istniejącego stanu rzeczy. Niemoralne działania? Surrey nie miał żadnych hamulców,  by postawić na swoim. Zwłaszcza po śmierci swego ojca, który gdy żył, stopował poczynania swego niesfornego syna. Może jego, Edvarda, gniew przeszedł niejako w spadku na mnie? A jeśli to coś gorszego niż furia albo płomienna nienawiść do każdego jak leci? Jeśli to szaleństwo? Niemożliwe do uniknięcia, jak powódź, zalewające teren przed falą?
Bałam się tego momentu, gdy przestanę odróżniać prawdę od nierealnego stanu, podobnego do snu. Jeśli to by było nieuniknione, wolałabym umrzeć niż zostać starą wariatką. Ale w chwili obecnej musiałam skupić się na tym, jak trzymać Edvarda Surrey'a z daleka od ekipy,  a już na pewno od Connora i Pete'a albo  jak kto woli, nas od niego. Próbowałam na tyle sposobów zniechęcić Doyle'a do wyjazdu na stary kontynent,  ale albo mnie nie słuchał,  albo zbywał złośliwym komentarzem na mój temat,  więc w końcu to ja się zniechęciłam do podejmowanych na nowo prób ratowania życia ekipy. Nie chcieli słuchać, to niech mają,  co chcieli!
Ale miałam nadzieję, że nie dojdzie do najgorszego, do niepotrzebnych śmierci.  Ale, co robić,  jeśli Surrey był znacznie mocniejszy ode mnie? I czy rzeczywiście chciałam go powstrzymać?
Connor to dupek, Kevin patentowany pijak i narkoman, a Peter zaś idealnie wpasował się w rolę człowieka, który nie spoglądał dalej niż na czubek swego  nosa. Nancy jeszcze uszłaby od biedy w tłumie i Michael również, ale i tak opowiedzieliby się po stronie zakichanego Doyle'a, gdyby musieli wybrać pomiędzy nim a mną. A niech spierdalają wszyscy! Miałam ich dosyć, lecz co najwyżej śmierć Connora przyniosłaby mi widoczną ulgę. Ale czy na długo?
Póki co, miałam nad nimi przewagę. Szukali Księżycowej Anny daleko, nie wiedząc, że jest całkiem blisko,  tuż pod ich nosem. To ja. Anna Surrey. Suri znaczy w jakimś wschodnim języku promień księżyca. Cholera, dopóki byłam w ukryciu,  normalnie jak agent wywiadu pod przykrywką w marnym filmie sensacyjnym klasy "b", musiałam siedzieć cicho i obserwować rozwój sytuacji. O ile istniało dobre rozwiązanie sprawy Surrey kontra reszta świata..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top