2

Chciałam zadać Nancy kilka pytań, żeby, jak to mówią,  naświetlić sprawę. Niestety nie zdążyłam. Akurat nadszedł Connor i spojrzał ponuro - najpierw na Nancy, której nagle zaczęło się spieszyć do jakichś pilnych zajęć, a potem na mnie, mrocznie, że aż ciarki przeszły mi po plecach. Nie odwróciłam jednak wzroku,  żeby nie pomyślał, że ma nade mną władzę.
– Dowiedziałaś się czegoś o Surrey'u? – Boże,  jak ja chciałam zetrzeć ten jego złośliwy uśmieszek z gęby Connora, najlepiej natychmiast!
– Próbowałam wyjść z biura – uśmiechnęłam się wisielczo i nie zważając na mordercze miny szefa, sięgnęłam po płaszcz i kluczyki od służbowego auta, potem trząsnęłam drzwiami wyjściowymi i tyle mnie widział.
Wyjście na świeże powietrze i solidna dawka tlenu sprawiły, że odetchnęłam pełną piersią. Wystawiłam twarz na działanie promieni słonecznych, uśmiechając się do siebie. Chwilę patrzyłam w przestrzeń, myśląc o tym, co mnie będzie czekało, jeśli ruszę sprawę Surrey'a oraz Księżycowej Anny. Ryzykowałam całkiem sporo, ale Connor nie mógł się o tym dowiedzieć. Że wiedziałam więcej o Surrey'u niż mu mówiłam, ale dopóki nie znałam przyczyny, dla której Connora interesował żywot Edvarda Surrey'a, nic mu nie zdradzę. Bo zamierzałam żyć w spokoju.
Przebłyski pamięci tego, co się wydarzyło pewnej wiosennej nocy, kilkanaście lat temu, mogło szefa doprowadzić prosto do mnie. I do moich rodziców, tak bardzo niekonwencjonalnych, że aż zdecydowali się mnie chronić przed prawdą niemal za wszelką cenę. Moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa, to spracowane ręce matki, i jej łzy,  którymi zraszała moją głowę, gdy ojciec podniesionym głosem przekonywał ją, że muszą mnie oddać komuś innemu.
– Będzie bezpieczna – pamiętam głos ojca jak przez mgłę.
I nic, tylko ten twardy głos oraz jego bezlitosne spojrzenie, sprawiały, że chciałam wyrzucić z głowy cały ból i rozpacz, która stała się moim udziałem, gdy zrozumiałam, jak mało znaczyłam i dla ojca, i dla mojej mamy. Bo mnie nie potrzebowali, odstawili na boczny tor, jak zwykle robi się z rzeczami, a nie z ludźmi.
Dlaczego mnie nie chcieli na tyle,  żeby ryzykować wychowanie dziecka, które przecież nie wzięło się znikąd?

***
Żeby zabić czas, pokręciłam się po starym cmentarzu w centrum małej wsi w hrabstwie Surrey. To tutaj spoczywały od dawna doczesne szczątki moich pożal się Boże, rodziców. Czasem wpadłam do nich w odwiedziny jak po ogień, zawsze gdzieś się śpieszyłam i znajdowałam tysiąc powodów, żeby skupić się na chwili obecnej zamiast oglądać w tył, w przeszłość.
Surrey. Nieszczęśnik. On był tą przeszłością, do której chętnie się nie wracało. I on, i moja mama...
W tejże właśnie chwili zawibrował telefon w mojej kieszeni. Spojrzałam na wyświetlacz  - pojawiło się na nim nazwisko szefa. Ciekawe, czego mógł chcieć ode mnie? Przecież dobrze wiedział, że pojechałam w teren. Nie wiedział tylko, iż chodzę pomiędzy nagrobkami i odczytuję wyryte na nich litery i daty,  zamykające dany żywot w konkretnych ramach. 
Cholerny Kevin - przemknęła mi przez głowę pewna myśl, która pojawiła się na ułamek sekundy i nie pozostała w niej na długo.
Nigdy nie poznałam syna Connora, wiedziałam o nim tyle, ile powiedziała mi Nancy. Może należałoby dowiedzieć się więcej?
Zwłaszcza, że wyrażała się o chłopaku Doyle'a bardzo zagadkowo i dosyć oględnie, jakby obawiała się, że powie zbyt wiele. Gdyby nie przyszedł szef, przeszkadzając nam obu w rozmowie, pewnie wyciągnęłabym od niej nieco więcej informacji, a tak musiałam działać ostrożnie i spróbować dokopać się czegoś sensownego w innym miejscu. Potem zadecyduję, czy warto narażać się dla gości, którzy nie mogą scierpieć, że odważyłam się zająć miejsce szanownego Pana Kevina.
Patrzyłam obojętnie na migający wyświetlacz i czekałam aż telefon przestanie dzwonić. Trudno, w takich chwilach jak ta, gdy potrzebowałam samotności i niczego więcej do pełni szczęścia, nawet za cenę późniejszej awantury ze strony Doyle'a, priorytet miały moje potrzeby.
Nienawidziłam tej roboty, tych ludzi, którzy się w niej szwendali z miejsca na miejsce, a najbardziej nie potrafiłam znieść myśli, że któregoś pięknego dnia trafi mnie albo ich szlag,  w zależności, jaką podejmę decyzję.
Telefon umilkł i ku mej radości ponownie nie zadzwonił, więc szybkim ruchem schowałam go z powrotem do kieszeni i pochodziłam przez parę minut po opustoszałym cmentarzu, zatrzymując się tylko na krótko przed okazałym nagrobkiem Surrey'a. Edvarda Surrey'a.

***
– Gdzie się chodziło? – pewnie Connor wstał z łóżka lewą nogą, bo dopiekł mu synalek, i wlepił we mnie przeszywające na wskroś spojrzenie smolistych oczu.
Pewnie miał zamiar mnie przestraszyć,  ale nie udało się mu to zamierzenie, bo od dawna byłam przyzwyczajona do jego fochów i zmiennych nastrojów.
– Podobno... – zawiesiłam znacząco swój głos – miało się zarobić na chleb i poszukać czegoś, jakichś konkretnych wiadomości o Surrey'u? – Nie powiedziałam Connorowi, że cały czas, który miałam poświęcić na poszukiwanie informacji o hrabim Surrey'u, przesiedziałam na cmentarzu.
Nie musiał niczego wiedzieć,  a ja nie byłam zobligowana,  żeby się mu opowiadać. Miałam jedynie nadzieję, że podjęłam słuszną decyzję i nie będę jej żałowała w przyszłości,  o ile jakaś była mi pisana.
Uzyskałam tyle, że Connor Doyle nic nie odpowiedział, czekając, aż ja rozwinę wątek hrabiego Edvarda. Po jego zaciętej minie widziałam, że jest wściekły, ale postanowiłam się nad nim ulitować. A niech mu będzie, rzucę Doyle'owi jakieś strzępy informacji bez znaczenia, to skupi się na ułamek sekundy na czymś innym niż problematyczny temat toksycznego syna.
– Surrey nigdy nie był żonaty. – To akurat prawda, najszczersza prawda, którą znałam od najwcześniejszych dziecięcych lat.
– A skąd to wiesz? – Nancy sądziła, że było wprost przeciwnie,  że w czasach Edvarda Surrey'a nie sposób sobie wyobrazić jawnego prowadzania się z utrzymanką, zwłaszcza komuś takiemu jak on.
– Znalazłam coś ciekawego w dziale historycznym tutejszej biblioteki, była zadziwiająco dobrze wyposażona – wyciągnęłam z kieszeni złożony na czworo papier i podsunęłam Connorowi pod nos, nieco nonszalancko.
– O Boże! – jego oczy zrobiły się okrągłe jak spodki, gdy przyjrzał się mu uważniej. – Mój Boże...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top