19
Anna Orsay vel Młoda
Kevin Doyle wyglądał nieco bardziej jak człowiek, zmienił się odrobinę na lepsze odkąd Connor nie rozczulał się nad synem jak nad dzieckiem. Zaczął dbać o siebie, a przynajmniej nosił czyste ciuchy, nie śmierdział i był na oko trzeźwy. Aż wytrzeszczyłam oczy, widząc go jak wysiadł z auta, używając skoordynowanych ruchów nóg. Kurczę, on nie schlał się ani nie dał w żyłę jeszcze zanim słońce stanęło w zenicie!
Sprawa musiała być poważna. Stałam w cieniu wielkiego drzewa, spoglądając na młodego faceta idącego w moją stronę. Przywitał mnie zdawkowym dzień dobry po czym od razu przeszedł do sedna, patrząc w kierunku potężnego gmaszyska widocznego aż stąd.
– Księżycowa Anno – uśmiechnął się krzywo gdzieś ponad moją głową – zamierzasz udać się z powrotem do ojca? Do przeszłości?
Nie odpowiedziałam od razu, nie byłam w stanie mu zaprzeczyć i tym samym skłamać w żywe oczy. Nie to, że go polubiłam albo coś podobnego, ale trafił w dziesiątkę.
Niestety, nie miałam zbyt wielu możliwości do wyboru w kwestii dalszych działań względem ucieczki ze Stanów.
– Byłeś tu wcześniej? – od razu zakumał, co mam na myśli.
Instytut onieśmielał swoją wielkością, lecz nie mogłam poddać się na starcie. Gdyby Kevin Doyle miał rozeznanie w topografii budynku i rozmieszczeniu pomieszczeń, zadanie by było ociupinkę łatwiejsze do przeprowadzenia.
– Być może – odpowiedział mi cicho. – Grunt, że wiem co gdzie jest. Time Machine również.
– Jaką mam pewność, że mnie nie wystawisz? No, kurde jaką? – patrzyłam na faceta jak na dziwoląga, bo nigdy pewnie bym go nie podejrzewała o jakiekolwiek ludzkie odruchy, gdybym nie miała innego wyjścia.
Tymczasem czułam zaskoczenie, że znienawidzony przeze mnie Kevin Doyle pierwszy zaproponował mi pomoc i nie żądał niczego w zamian. Wolałabym, żeby nie był ani miły ani pomocny, bo tak by było łatwiej. Miałabym wówczas powód do tego, żeby jeszcze raz wrzucić każdego człowieka do jednego wora.
– Nie masz wyboru skarbie – rzucił na jednym wydechu i spojrzał wyzywającym spojrzeniem mi prosto w twarz.
W lewej dłoni trzymał kluczyki od auta, którymi się bawił, jakby nie poruszał ważkiego tematu mogącego znacząco wpłynąć na mój los.
– Gdybym tylko mogła złożyć swój los w inne ręce tobym na pewno tak uczyniła! – podziękowałam mu w dokładnie identyczny sposób jak on mnie.
– Mam pewien pomysł – westchnął nonszalancko, ciągle bawiąc się nieszczęsnymi kluczykami.
Spojrzałam uważniej w twarz człowieka, któremu powierzyłam zarówno swoją przyszłość, jak i przeszłość.
Cokolwiek się wydarzy, będę musiała polegać na nim jak na Zawiszy.
– Chodźmy! – teraz to on wydawał polecenia, a ja słuchałam.
Kevin Doyle wyjaśnił mi, że ojciec zabierał go czasami ze sobą do roboty, by syn obserwował postępy w badaniach. Nie powiedziałam, że to wszystko było nieco dziwne. Tajny projekt i obserwatorzy z zewnątrz? Ale nie skomentowałam słów Kevina ani jednym zdaniem.
Jak wspomniał, nie miałam żadnego wyboru, jeśli chodziło o zaufanie w sprawie podróży w czasie. Cholernie zakrawało mi to na pokichaną ironię losu. Moje być albo nie być zależało od ostatniego człowieka na świecie, którego prosiłabym o pomoc czy przysługę!
Nie potrafiłam zdobyć się na odwagę i zadać pytanie dlaczego , w końcu robił to, co chciał i nie musiał sprzedać mi prawdy. Mógł skłamać albo zataić przyczyny swego postępowania. A jeśli pragnął się odegrać za wszystko, czego doświadczył przez projekt Time Machine ...
– Idziesz? – zatrzymał się, gdy nie ruszyłam z miejsca.
– I tak sobie po prostu wejdziemy? – nie mogłam, mimo wszystko, przepuścić okazji do złośliwego komentarza względem Kevina.
Zbyt długo miałam do niego żal, żeby przestawić swój tor myślenia na inny. I nie potrafiłam uwierzyć w każde słowo syna człowieka, który nie bał się zakłócić wiecznego spokoju zmarłym, ale ruszyłam potulnie za Kevinem. Niech Pan w Niebiosach ma go w opiece, jeżeli skurczybykowi zachciało się skłamać!
Jakoś nie przewidziałam, że wejdziemy do budynku Instytutu tylnym wejściem.
– Tutaj nigdy nie założono monitoringu – wyjaśnił Kevin, gmierając za czymś w kieszeni spodni.
– Czego szukasz? – nie powstrzymałam się przed zadaniem głupiego pytania, a gdy czułam potrzebę, żeby zapytać o coś ważnego, to głosu z gardła nie wydobyłam!
– Wziąłem starą kartę magnetyczną. Może otworzy przed nami wierzeje Instytutu? Ojciec jej używał, gdy pracował przy projekcie, więc pewnie działa do dziś, o ile po tej całej gównianej sprawie nie zmienili systemu zabezpieczeń. Niczego nie mogę obiecać, ale...
O, jest!
Patrzyłam jak Kevin Doyle robi użytek z karty. Pomyślałam, że wprawdzie kamer monitoringu z tejże strony brak, nie znaczy to jednak, że brakuje innych dobrych zabezpieczeń. W sumie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po miejscu, gdzie mama zdecydowała się przekroczyć rzekę czasu i spotkała na swej drodze mojego tatę. Co z tego, że grubo przed swoimi urodzinami?
– Chodźmy – szept młodego Doyle'a przedarł się przez kurtynę moich myśli.
Właśnie w tym momencie podziękowałam Bogu, że karta wciąż działała. Kevin spojrzał na mnie ze zdziwieniem w oczach. W końcu ludzie gadający sami do siebie kojarzą się raczej z byciem dziwakiem albo co najwyżej pewnym typem człowieka, który budzi w innych skrajne uczucia.
Cóż miałam robić skoro nie znalazłam nikogo z kim chciałabym podzielić się swoimi doświadczeniami czy po prostu porozmawiać z kimś, kto nie osądzi mnie tak, jak niektórzy wydają pochopne opinie na podstawie błędnych przesłanek?
– Kryjemy się! – syknął nagle, ciągnąc mnie za sobą za rękę.
– Czego?! – próbowałam się opierać, ale nie miałam w starciu z nim większych szans.
Weszliśmy do pierwszego lepszego pomieszczenia, a Kevin ostrożnie zamknął za nami drzwi. Położył palec na swych ustach, nakazując milczenie. Nic z tego nie rozumiałam. Może znowu doznał pomieszania zmysłów, a potem sprzeda mnie tym pseudo naukowcom?
Serce biło w mej piersi jak oszalałe! Jego rytm jeszcze przyspieszył, gdy przed naszymi drzwiami zatrzymali się jacyś ludzie i zawzięcie nad czymś deliberowali. Sądząc po głosach, byli to mężczyźni. Nie spotkałam nigdy żadnego z nich, tego akurat byłam pewna.
Kevin milczał, zresztą ja również, bo nie byliśmy głupsi niż ustawa przewidywała! Tymczasem tamci gadali i gadali, nie potrafili skończyć swej rozmowy. No, ja proszę, ile można?!
Wraz z mijającym czasem malały nasze szanse na znalezienie Time Machine. No i czy ktoś nie zorientował się już, że dałam dyla, a Kevin był moim wspólnikiem w ucieczce?
Mimo wszystko, to przymknięcie Connora Doyle'a w psychiatryku sprawiło, że facet odbił się od dna. Czy mi również odbije palma, gdy (nie miałam odwagi pomyśleć "jeśli ") przejdę rzekę czasu? Doyle'om przywaliło równo, to i mi może, ale starałam się, żeby myśleć optymistycznie wbrew wszystkiemu i wszystkim, nie patrząc na okoliczności.
Westchnął. Znaczy się, Kevin westchnął.
– Poszli.
– Co? Kto?
– Kinder Jajo! – odparł usłużnie młodszy Doyle.
Wytłumaczył mi pokrótce, że nawet lepiej, że tu weszliśmy. W tym pomieszczeniu, w którym się znaleźliśmy, stały regały ze... Środkami czyszczącymi. Już zaczynałam pojmować, co planował Święty Kevin! I, cholera, ten plan miał szansę powodzenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top