Rozdział 9 cz.2
Leżąc, wpatrywał się w jej zamknięte powieki i drżące, ładnie wykrojone usta. Już dawno zapomniał, jak fascynującym obiektem obserwacji mogła być śpiąca dziewczyna. Dopiero teraz, nie potrafiąc oderwać oczu od jej długich rzęs, zdał sobie sprawę, że bardzo mu tego brakowało. Gdzieś w najgłębszych czeluściach podświadomości cieszył się, że miał w ramionach kogoś, kto ufał mu tak bezgranicznie, iż bez oporów zasnął, oddając mu tym samym część własnego ciepła. Zamiast samemu odpoczywać, wolał obserwować jak wtulała się w jego pierś. Zresztą nawet, gdyby naprawdę tego potrzebował i tak nie mógłby usnąć. Jej statyczna, piękna twarz niechybnie pojawiłaby się w jego podświadomości, aby zakłócić każdą fantazję.
Oddychała równomiernie, co jakiś czas mrucząc i wzdychając. Nie wierciła się, trwała w bezruchu z głową umieszczoną na jego piersi. Sam też, aby jej nie obudzić, nie śmiał zrobić najmniejszego obrotu. Dziewczyna była zmęczona – potrzebowała długiego, nieprzerwanego snu. Chciał jej na to pozwolić.
Nastolatka zmarszczyła drobny nosek, więc wyciągnął rękę i zaczął głaskać ją po głowie okalanej przez mleczne, długie włosy. Od razu się uspokoiła. Mocno zacisnęła palce na jego talii, równocześnie zginając nogę tak, że znalazła się na jego kolanie. Czując to, chłopak momentalnie zdrętwiał. Wiedział, że był to odruch bezwarunkowy, ale i tak nie mógł się oprzeć wrażeniu, iż szesnastolatka próbowała się do niego jeszcze bardziej zbliżyć, przekroczyć granicę, do której tak usilnie starał się nie zbliżać, aby jej nie skrzywdzić.
Wciągnął głęboko powietrze do płuc, nieświadomie sprawiając, że głowa dziewczyny uniosła się razem z jego klatką piersiową. Wzrok Zandera przesunął się po spokojnej, bladej twarzy, mając w pamięci, że pod zamkniętymi powiekami kryły się wielkie, zielone tęczówki, raz po raz iskrzące się lub gasnące pod wpływem nowych emocji. Szczere, hipnotyzujące oczy, które oglądały kiedyś wielką tragedię, a jednak wciąż nie straciły głębi i mieniły się tysiącami kryształowych odłamków.
Choć nigdy nie przyznałby się do tego na głos, uwielbiał jak na niego patrzyła, a jej źrenice powiększały się, gdy się uśmiechała. Był zazdrosny, gdy ośmielała się zatrzymać wzrok na kimś innym, ale nie mógł jej przecież tego zabronić. Pokochał ją w końcu dlatego, że potrafiła w każdym dostrzec coś, czego nikt inny by nie zauważył.
Nastolatek przesunął palcem po policzku dziewczyny. Emanował chłodem zupełnie jak jego dłonie, więc ostrożnie naciągnął prześcieradło trochę wyżej. Materiał opadł na ciało czarownicy, uwydatniając jej drobne kształty. Z goryczą pomyślał, że kiedyś tych krągłości było zdecydowanie więcej. Ostatnie wydarzenia odbiły się głośnym echem na figurze dziewczyny. Straciła na wadzę, a jej piersi stały się mniejsze i słabiej odznaczały się pod obcisłymi ubraniami. Co prawda po minięciu tylu tygodni dało się zauważyć wyraźną poprawę, ale krew Zandera i tak wrzała za każdym razem, gdy wspominał obraz Americi tuż po ukończeniu podstawowej rekonwalescencji.
Dorian musiał za to zapłacić.
Rozmyślenia chłopaka przerwał nowy dźwięk. Gdzieś w głębi domu rozległo się ciche otwieranie drzwi. Dzięki swoim wampirzym zmysłom Zander od razu wiedział, że byli to strażnicy, którzy nie chcieli obudzić śpiących domowników. Słabo im to wyszło, ale co się dziwić? Ich starania od początku były skazane na niepowodzenie zważywszy na fakt, że posiadłość należała do wampirów. Kiedy wokół panowała cisza, nie łatwo było nie hałasować.
Chłopak nie zastanawiał się długo. Zręcznie ujął głowę Americi, po czym zsunął ją na poduszkę. Dziewczyna stęknęła, szukając utraconego źródła ciepła, ale na szczęście nie obudziła się, zbyt zmęczona, aby mieć lekki sen. Chwyciła bok prześcieradła i praktycznie cała się nim zakryła. Zdążyła przy tym odwrócić się na brzuch i zwinąć w kłębek.
Zander uśmiechnął się, obiecując sobie, że szybko wróci do łóżka. Najpierw jednak planował poważnie porozmawiać z Leonem. Taka okazja mogła się nie zdarzyć w najbliższej przyszłości.
Zerknął na zegarek, który leżał na szafce nocnej. Dochodziła pierwsza nad ranem. Oczywiście nie zamierzał budzić Americi o tak późnej porze. Wokół było wystarczająco dużo problemów, nie potrzebował kolejnych. Miał świadomość, że te zapewne spiętrzyłyby się w wysoką stertę, gdyby dziewczyna dowiedziała się, co planował zrobić. Ufała Leonowi, więc nie wyobrażała sobie, że mężczyzna mógł mieć wobec niej niecne plany.
Zander natomiast nie był tego taki pewien.
Dzięki swoim wampirzym umiejętnościom, chłopak praktycznie nie robił hałasu. Bezszelestnie wyszedł z pokoju i przeszedł pogrążonym w mroku korytarzem, aż dotarł do schodów. Szelest wywołany zdejmowanymi kurtkami, a także trzeszczeniem podłogi, nasilił się, dzięki czemu od razu wywnioskował, że strażnicy wciąż znajdowali się przy głównym wejściu. Zszedł na parter, a następnie stanął przy ścianie, cierpliwie czekając. Ochroniarze nie zapalili światła, więc nie powinni go widzieć.
Przeliczył się. Jakimś cudem Leon zwrócił na niego uwagę i zadarł głowę, chcąc zobaczyć postać ukrytą w mroku. Zupełnie jakby wyczuł jego obecność.
– Zander. – strażnik spokojnie zawiesił płaszcz na wieszaku. Wyprostował się, krzyżując ręce na piersi. Jerome powiódł oczami za jego obojętnym spojrzeniem.
– Znaleźliście coś? – zapytał nastolatek, opierając dłoń na biodrze. Nie ruszył się do przodu nawet o milimetr.
– Nie. – oznajmił szarowłosy. – W pobliżu nie kręci się nikt podejrzany. Dokładnie wszystko sprawdziliśmy. Na okoliczne domy nie nałożono żadnych zaklęć.
Zander wzruszył ramionami. Nie spodziewał się innych wieści.
– Mówiłem, że to bezpieczna okolica.
– Mimo wszystko woleliśmy sprawdzić ją osobiście.
– Długo wam to zajęło.
Atmosfera stawała się nieprzyjemna, jak również gęsta, więc Jerome postanowił chrząknąć i przypomnieć o swojej obecności. Jego czarne jak noc włosy zlewały się z otoczeniem. Tylko pojedyncze, białe pasemka wyglądem przypominające pajęczynę, odznaczały się na ciemnym tle i podrygiwały w rytm jego ruchów.
– Jest już późno. – zauważył, wysuwając się do przodu, aby stanąć pomiędzy wampirem, a magiem. – Porozmawiamy jutro rano.
Zander uniósł brwi.
– Tak, oczywiście. Domyślam się, że jesteście zmęczeni. Jeśli jednak pozwolisz, chciałbym zamienić jeszcze kilka słów z Leonem. Na osobności.
Wyraźnie zaakcentował ostatnie zdanie, więc strażnik chłopaka natychmiast zrozumiał aluzję. Domyślił się, że rozmowa przestała go dotyczyć i powinien się wycofać. Nie wyraził sprzeciwu. Zanim to jednak zrobił, pobieżnie sprawdził, czy odłożył wszystkie rzeczy na wieszak i wymienił z Leonem porozumiewawcze spojrzenie.
– Pójdę do pokoju. – odparł, rozpinając bluzę. – Podejrzewam, że wszyscy domownicy śpią, więc wezmę szybki prysznic.
– Łazienka jest wolna. – potwierdził wampir, który dobrą chwilę wcześniej stracił zainteresowanie mężczyzną i koncentrował całą uwagę na Leonie. – Nie krępuj się.
Jerome pokiwał głową, że nie będzie, po czym wszedł po schodach na piętro. Zander poczekał aż jego kroki ucichną. Dopiero wtedy wyszedł z cienia.
– Chyba wiesz, o czym chciałbym z tobą porozmawiać. – oznajmił oschle, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnimi czasy był do kogoś tak negatywnie nastawiony (oczywiście nie licząc Doriana, który wciąż zajmował pierwsze miejsce na jego liście). Strażnik tak naprawdę nic mu nie zrobił, nastolatek nie dostał powodu, aby źle go traktować.
– Nie trudno zgadnąć. – mruknął chrypliwie strażnik, opierając się plecami o ścianę. – Powierzono mi sprawowanie pieczy nad Americą. Widzisz we mnie zagrożenie.
W oczach chłopaka błysnął gniew. Na ochroniarzu nie zrobiło to żadnego wrażenia.
– Trafiłem w punkt. – Leon uśmiechnął się szyderczo, choć nie planował, by jego słowa zabrzmiały aż tak ostro. Skoro jednak podjął temat, nie zamierzał uciekać z podkulonym ogonem i dawać wampirowi poczucia, że miał większe prawa tylko dlatego, że spotykał się z Americą. Zresztą mężczyzna mógł się przy okazji dowiedzieć, jaka była prawdziwa natura dziewiętnastolatka. Ochroniarzowi nie podobała się jego aura, w niektórych miejscach wydająca się być pokryta podejrzanymi, szarymi plamami. Zanieczyszczenia odróżniały się od reszty aury, która oscylowała pomiędzy stonowanymi, pomarańczowymi odcieniami. Leon, który całe życie zdobywał wiedzę o naturalnej energii, wiedział, co to mogło oznaczać. Nieczystości wyglądały tak, jakby Zander ukrywał coś ważnego, ale o czym usilnie starał się zapomnieć. Jakkolwiek jego umysł uwolnił się od wspomnień (plamy przybierały przygaszoną, mętną barwę), tak podświadomie wciąż kryła się w nim jakaś niepewność, poczucie winy, które zostawiało na powierzchni bariery widoczne skazy.
Zander zacisnął ręce w pięści.
– Dobrze wiesz, co America przeżyła w Cennerowe'ie. – próbował wykrzesać z siebie resztki opanowania. – Osoba, której bezgranicznie ufała, zdradziła ją i skrzywdziła. Obiecałem sobie, że coś podobnego nigdy więcej się nie powtórzy. Dziwi cię, że nie jestem zadowolony, kiedy niedługo po tak dramatycznych wydarzeniach w jej życiu pojawia się obcy mężczyzna? America jest nieufna, ale często nie dostrzega realnego zagrożenia. Z tego względu nie mogę sobie pozwolić na to, aby kolejna bliska jej osoba zrobiła jej krzywdę.
Leon ściągnął brwi i uniósł ramiona. Nie podobały mu się te zarzuty.
– Odnoszę raczej wrażenie, że irytuje cię zaistniała sytuacja. – stwierdził z powagą, patrząc kątem oka na pusty salon. – Zamierzałeś być jedynym opiekunem Americi, aby móc ją bez przeszkód kontrolować. Niespodziewanie odsunięto cię od tej funkcji, więc czujesz się sfrustrowany i, krótko mówiąc, zazdrosny.
– Co sugerujesz? – zapytał Zander wrogo.
– Tylko to, że powinieneś bardziej wierzyć Radzie. Ci, którzy zajmują się waszą sprawą, robią wszystko, abyście byli bezpieczni i odzyskali normalne życie.
– Jak dotąd nic na to nie wskazuje.
Leon zniecierpliwionym ruchem odgarnął z czoła siwe włosy.
– Może ty tego nie widzisz, ale tu chodzi o coś więcej niż waszą reinkarnację i twoją ambicję, aby za wszelką cenę chronić Americę. To prawdopodobnie nie ma nawet związku z Dorianem, którego tak bardzo nienawidzisz. Ta sprawa jest dużo poważniejsza.
Reakcją na jego wypowiedź była głośne prychnięcie. Licavoli zmarszczył brwi.
– Mojej dziewczynie możesz opowiadać takie brednie, ale ja nie dam się nabrać. Rada chce mieć po prostu pewność, że nie jesteśmy dla niej zagrożeniem. Znam filozofię Wyznawców Starego Księżyca. Myślisz, że nie wiem, dlaczego zaatakowano Americę?
Ochroniarz znieruchomiał. Zander splótł ręce na piersi, z satysfakcją napawając się jego kilkusekundowym zaskoczeniem. Skoro ochroniarz zareagował w ten sposób, miał z tym wszystkim coś wspólnego. Coś z pewnością wiedział, a wampir zamierzał się dowiedzieć, co to było.
– Nie wiesz wszystkiego. – wycedził twardo Leon, odsuwając się od ściany.
– Wiem, że coś jest na rzeczy. To wystarczy, abym zaczął obawiać się o bezpieczeństwo Ami.
– Skoro tak, czemu zostawiłeś ją teraz samą?
Zander zazgrzytał zębami. Nie chciał się przyznać, że zrobił to tylko po to, aby ostrzec maga, że nie zamierzał tolerować jego zażyłych relacji z nastolatką.
– Pójdę sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku. – Leon odwrócił wzrok i planując zakończyć rozmowę, skierował się na schody.
– Ona teraz śpi. – odparł surowo Licavoli, zastępując mu drogę. Jeszcze tego brakowało, żeby ochroniarz wchodził do jego pokoju i obserwował szesnastolatkę, podczas gdy ta leżała półnaga w łóżku. – W tym domu nic jej nie grozi.
– Powinienem się upewnić. – mężczyzna nie ustępował, czując narastające rozdrażnienie. Podniósł głowę i zmrużył oczy. – Casimir Regarte wyraził się jasno, mam opiekować się Americą cały czas. Nie ważne gdzie i o jakiej porze.
– Na tym terenie to ja się nią opiekuję. – wampir zacisnął usta, hamując wściekłość. Jego kły mimowolnie zaczęły się wydłużać. – Nawet jeśli Najwyższy Radca naprawdę wyraził się w ten sposób to raczej nie chodziło mu o to, abyś zachowywał się jak prześladowca.
Leon napiął mięśnie. Nie spodobało mu się to określenie, a już na pewno nie sposób, w jaki wampir je wypowiedział.
– Sam wspomniałeś o tym, że Americę już raz zaatakowano. – przypomniał surowo, jakby karcił własnego syna. Nie był wiele starszy od Zandera, może pięć, sześć lat, a jednak w jego głosie słyszalna była nad wyraz głęboka powaga. – Nie powinna zostawać sama dopóki znajduje się poza obrębem głównej siedziby Rady.
– A więc wolisz mnie przy niej zastąpić? – Zander rozstawił nogi i pochylił ramiona. Stał tak blisko Leona, że nie musiał mówić głośno, aby ten bardzo dobrze go słyszał. Jego ton był ponadto groźny, skrywał niewymowny chłód: – Szybko stwierdziłeś, że America jest godną uwagi dziewczyną. Nie sądzisz jednak, że jesteś dla niej trochę za stary? Ona nie ma nawet osiemnastu lat.
Leon zjeżył się niczym kot. Jego źrenice zwężyły się, a usta zadrżały, słysząc oskarżycielskie, sugestywne dno wypowiedzi wampira.
– Jestem jej strażnikiem. Wykonuję swoją pracę. – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Skoro uważasz, że lepiej zaopiekujesz się Americą, proszę bardzo. Droga wolna. Jeśli jednak coś jej się stanie, pamiętaj, że to ty świadomie postanowiłeś pozbawić ją obrony.
Odsunął się, po czym, nie dodając nic więcej, wyminął chłopaka. Nie myśląc o zachowaniu ciszy, wszedł na schody i zaczął wspinać się na górę, ani razu nie oglądając się do tyłu. Zander patrzył za nim, oddychając ciężko. Zaciskał zęby tak mocno, że wydłużone do granic możliwości, ostre kły, przebijały mu dolną wargę. Uszczypliwy ból nadszedł dopiero, gdy strużka krwi zaczęła spływać mu po brodzie, kapiąc na zaciśniętą w pięść dłoń.
– Hej! Cukiereczku, obudź się.
Jęknęłam i zasłoniłam głowę kołdrą. Czemu natrętny szept Vincenta wybudził mnie ze snu akurat w momencie, kiedy śniło mi się Królestwo Powietrza i cała grupa przystojnych tancerzy, którzy poruszali się po mojej sypialni bez koszulek? Wirowali w rytm muzyki, podrygując przepasanymi chustami biodrami, a także prezentując potężne, zarysowane mięśnie.
Czy nawet w marzeniach nie było mi dane pooglądać ciekawych widoków?
– America! Wstawaj, zaraz wróci twój zaborczy facet. Wolałbym, żeby mnie tu nie zobaczył.
Zmarszczyłam brwi i niechętnie otworzyłam sklejone oczy. Rozprostowując nogi, powoli przypominałam sobie, gdzie się znalazłam.
– Ociągaj się jeszcze bardziej. Mam czas. – powiedział ironicznie Vincent. Łóżko uniosło się, więc musiał usiąść na jego brzegu.
Wyciągnęłam rękę w kierunku stolika stojącego po mojej stronie łóżka. Błądząc w ciemności, z trudem udało mi się znaleźć włącznik lampki nocnej. Światło nie było mocne, z ulgą stwierdziłam, że nie raziło mnie w oczy. Podciągnęłam się do pozycji siedzącej i zasłaniając piersi kołdrą, w końcu spojrzałam na Vincenta.
– Matko Vin... Która jest godzina? – był ubrany w czarne dresy i koszulkę tego samego koloru, więc pewnie szykował się do odpoczynku. – Gdzie jest Zander?
– Jest około pierwszej nad ranem. – chłopak przyłożył palec do ust, żebym zachowywała się cicho. – A co do księcia wampirów, siedzi na parterze i gada z twoim strażnikiem.
– Z Leonem? – ściągnęłam brwi. Miałam na końcu języka uwagę, że obiecywał mnie obudzić, kiedy ochroniarze wrócą z patrolu. – Dlaczego?
– Po pierwsze: jestem porządnym chłopakiem i nie podsłuchuje każdego kto się napatoczy. Po drugie... chyba lepiej będzie jeśli się nie dowiesz. To nie jest zbyt miła konwersacja.
Zamyśliłam się i rozważyłam kilka prawdopodobnych przyczyn rozmowy wampira z magiem. Wybranie najodpowiedniejszej opcji nie trwało długo. Olśnienie nadeszło tak gwałtownie, że aż otworzyłam z oburzenia usta. Wiedziałam, czemu Zander wyszedł z sypialni niepostrzeżenie. Nie trudno było się domyślić, że po prostu nie chciał, żebym wstawała. Pomimo zapewnień, nie wierzył, że mnie i Leona nic nie łączyło, więc postanowił sprawdzić to osobiście. Vincent nieświadomie go zdradził.
Przejechałam ręką po twarzy, gwałtownie biorąc oddech. Co on sobie myślał?! Że się nie dowiem? Że puszczę mu to płazem i udam, że nic się nie stało?
– Po co przyszedłeś? – chciałam wiedzieć, starając się nie myśleć o Licavolim. Wiadomość o jego nocnych eskapadach wyprowadziła mnie z równowagi, więc przeniosłam całą złość na bogu ducha winnego Vincenta. – Jest późno.
Chłopak prychnął.
– Korzystam z okazji, że jeden z właścicieli domu jest w tej chwili nieobecny. – powiedział, jakby to było oczywiste. – Zander jest zajęty, więc nie zarejestruje, że przyszedłem.
Przewróciłam oczami.
– Czego chcesz?
– Może trochę milszym tonem?
– Wybacz, ale o tej porze raczej nie będę ci słodzić, ani mówić czułych słówek. Nie zaproszę cię też pod kołdrę, więc pohamuj brudne myśli. – mruknęłam z irytacją, po czym szeroko otworzyłam usta i ziewnęłam. – Co się stało? Mów, bo chcę wracać do spania.
Nastolatek zmrużył oczy i wysunął szczękę. Na sekundę wrócił cień starego Vincenta, wampira, który nienawidził, gdy zwracano się do niego lekceważącym lub pogardliwym tonem i potrafił zrobić krzywdę, jeśli go to bawiło.
Przełknęłam ślinę, żałując swoich słów. Przecież nieczyste posunięcie Zandera nie było jego winą. Chłopak nie zrobił nic złego, przeciwnie, skoro przyszedł o tak późnej porze musiało chodzić o coś naprawdę poważnego. Nie miał nastroju do żartów, a ja uraziłam go nieznośnym zachowaniem. Prawdę mówiąc, wyglądał jakby zamierzał wstać i wyjść.
Na szczęście, zanim zdążyłam zacząć przepraszać, zmienił zdanie i nieco rozluźnił mięśnie twarzy. Wywrócił oczami, pokazując, że dla mojego dobra, puści w niepamięć ostatnie dwie minuty. To, że wciąż jednak pozostał odrobinę nadąsany, zakomunikował przeciągłym westchnięciem.
– Pamiętasz jak mówiłem, że muszę powiedzieć ci coś ważnego? – zaczął.
Podrapałam się po głowie. Przez kilka sekund pytałam sama siebie, czy i kiedy coś takiego miało miejsce. Dotarło to do mnie dopiero po kolejnym ziewnięciu i ponaglającym wzroku nastolatka. Mózg dostał dosyć tlenu, by przypomnieć sobie epizod, gdy wampir zatrzymał mnie przed wejściem do domu i zaczął mamrotać coś o tym, że zamierza ze mną porozmawiać.
Przytaknęłam.
– Dużo myślałem i doszedłem do pewnych wniosków. Wydaje mi się, że wiem, dlaczego Rada chciała, abym też przyjechał do ich siedziby.
Momentalnie wytrzeźwiałam. Wytrzeszczyłam oczy jakby ktoś z zaskoczenia wylał na mnie kubeł zimnej wody.
– Jak to? – wyprostowałam się i nadstawiłam uszu. Odechciało mi się spać i nawet wybryk Zandera odszedł chwilowo na dalszy plan. – Dlaczego?
Od samego początku Vincenta nurtowało pytanie, z jakiego powodu Najwyższy Radca zażyczył sobie jego obecności w głównej placówce Rady. Nie miał nic wspólnego z wydarzeniami z Cennerowe'a, a o ataku Doriana dowiedział się w tym samy czasie co inni, niewtajemniczeni uczniowie. Oprócz tego, że mnie znał, nic nie wiązało go z tą sprawą, toteż zaproszenie do Rady wydawało mu się co najmniej dziwne i podejrzane.
– Obawiam się, że „oni" wiedzą. – wyznał Vincent, gładząc dłonią materiał pościeli. Spojrzałam na niego bez zrozumienia. – O tym, że kiedyś próbowałem twojej krwi.
Zacisnęłam ręce w pięści. Choć nie rozumiałam dlaczego, moje palce stały się zimne niczym lód.
– N... niemożliwe. – wydusiłam z siebie.
– To rzeczywiście mało prawdopodobne, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. Musi chodzić o nasze pierwsze spotkanie.
Pokręciłam głową.
– To bez sensu. Przecież...
Nagle Vincent zasłonił mi usta chłodną dłonią, nie pozwalając na dokończenie zdania. Zmarszczyłam nos, zamierzając odtrącić jego rękę, ale on w tym samym momencie odwrócił się, zaaferowany tupotem stóp, który ni stąd ni zowąd rozległ się na korytarzu. Dopiero kiedy w sypialni zapadła cisza, także go usłyszałam. Wstrzymałam oddech i razem z wampirem zaczęłam nasłuchiwać odgłosów dochodzących zza drzwi. Co prawda hałas prawie natychmiast ucichł, ale Vincent najwyraźniej wciąż rejestrował swoimi czułymi uszami jakiś dźwięk. Uwolnił moje usta, po czym spokojnie wstał z łóżka.
– Zander zaraz tu wróci. – wyszeptał, przykładając palec do ust. Podciągnął dresy i zacisnął gumkę, która podtrzymywała jego gęste, trochę przydługie kasztanowe włosy. – Lepiej, jeśli mnie tu nie zastanie. Jeszcze jest gotów pomyśleć, że naprawdę zaprosiłaś mnie pod kołdrę.
Uśmiechnął się, ale jego posępny wzrok świadczył o tym, że wcale nie był rozbawiony. Zniknął z pokoju dokładnie minutę przed powrotem Zandera.
Łapcie kolejny rozdział :) Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania.
Co do maratonu, nie wiem jeszcze, kiedy będzie, więc proszę, nie pytajcie o to ciągle w komentarzach (to samo tyczy się innych opowiadań) :) Jeśli w najbliższym czasie w ogóle znajdę czas na myślenie o maratonach, to z pewnością was o tym poinformuję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top