Rozdział 9 cz.1
W środku dom Zandera wyglądał równie okazale co z zewnątrz. Pierwszym co rzucało się w oczy były drewniane, wypolerowane podłogi w starym stylu, które niczym wisienka na torcie, w połączeniu z modernistycznym wystrojem, podkreślały estetykę, a także wielopłaszczyznowość domu.
W miarę jak szło się w głąb posiadłości, odkrywało się niesamowite, urządzone według najnowszych trendów pokoje. Korytarzem przechodziło się do rozległego salonu, który połączono z jadalnią. Na blado szarych ścianach wisiały pojedyncze obrazy w ciężkich, zabytkowych ramach. Nowoczesny, wbudowany w ścianę kominek ogrzewał pomieszczenie i rzucał na ciemne, obite w skórę meble pomarańczowe, nadające ciepłego klimatu cienie. Architekt, albo sami rodzice Zandera postawili na wygodne, klasyczne formy. Kanapa w pokoju dziennym (choć biorąc pod uwagę mieszkańców raczej nocnym) miała czarny kolor i wzbogacono ją detalami w postaci ozdobnych poduszek, a także solidnych, metalowych nóg. Otaczała szklany, niezbyt wysoki stolik, na którym artystyczna dusza ustawiła tacę wypełnioną białymi kamieniami. Ponad nimi wznosiły się trzy świece różnej wielkości. Były bezzapachowe z uwagi na wyostrzone zmysły wampirów.
Zasunięte zasłony w kolorze przygaszonej szarości sprawiały, że w pomieszczeniu panował lekki, wcale nie uciążliwy półmrok, który czynił ogień z kominka jeszcze przyjemniejszym dla oka. Płomienie tańczyły po równych kawałkach drewna, odrzucając na boki małe iskierki. Zważywszy na dziecko w domu, kominek dobrze zabezpieczono, aby dziewczynka się nie poparzyła. Nawet to nie psuło jednak klimatu salonu zdobionego przez mnóstwo zdjęć, czy orientalnych figurek z różnych części świata. Jak się później okazało, rodzice Zandera dużo podróżowali i z każdej wyprawy przywozili wyjątkowe pamiątki, kojarzące się z różnymi państwami. W domu nie zabrakło więc rzeźb z tykwy z Wenezueli, jadeitowych smoków z Chin, drewnianych, pięknie zdobionych bumerangów z Australli, ostrej katany z Japonii (podobnie jak w przypadku kominka, odpowiednio zabezpieczonej) czy, dajmy na to, ręcznie robionych obrazów. Mogłoby się wydawać, że tyle rzeczy obciąży wygląd pokoi, ale wnętrza były dzięki nim tylko bardziej naturalne. Nie sprawiały wrażenia typowych, surowych domów bogaczy, gdzie każdy kąt wyglądał jak żywcem wyciągnięty z magazynu wnętrz. Tutaj każdy przedmiot miał duszę, reprezentował charakter właścicieli i wzbudzał zainteresowanie.
A skoro mowa o zainteresowaniu, najciekawszym elementem wystroju okazało się być ogromne akwarium słonowodne, w którym pływało kilkanaście rzadkich okazów ryb. Najwidoczniej tego typu zwierzęta nie przeszkadzały wampirom. Większe pupile niestety nie miały by tak łatwo. Zważywszy na płynącą w ich żyłach ciepłą krew, tylko co niektóre wampiry decydowały się na tak dużą odpowiedzialność, jaką było posiadanie zwierzęcia. Rybki na szczęście osiągały zbyt małe rozmiary, aby mogły służyć za syte pożywienie.
Po zakwaterowaniu się, czyli przyniesieniu walizek i ustawieniu ich w korytarzu, zaproszono nas do salonu. Choć byłam bardzo ciekawa piętra i kolejnych nieodkrytych pomieszczeń, grzecznie zasiadłam na jednej z kanap i dałam sobie wcisnąć do ręki ciepłą, parującą herbatę z cytryną. Mama Zandera była niezwykle sympatyczną kobietą. Z całych sił starała się nie okazywać, jak bardzo nie potrafiła się pogodzić z tym, że jej syn znalazł sobie za dziewczynę czarownicę. Powstrzymała się od jakichkolwiek przykrych uwag. Zamiast tego zagadywała moich rodziców na najróżniejsze tematy. Tata chłopaka charakteryzował się za to małomównością. Najwyraźniej nie miał nic przeciwko magom, bo patrzył na mnie w miarę przychylnie. Ewentualnie zdążył się już przyzwyczaić do magii, bo od jakiegoś czasu pomieszkiwała u niego dwójka strażników, którą zresztą poznałam od razu po wejściu do domu. Ochroniarz Vincenta nazywał się Shane Ross, a Zandera, przedstawił się jako Jerome Crowlley. Obaj byli barczyści i wyżsi ode mnie o głowę, albo i dwie. Nie towarzyszyli nam w salonie. Zaraz po oficjalnych powitaniach, zniknęli razem z Leonem gdzieś na terenie posiadłości, prawdopodobnie aby wymienić się spostrzeżeniami i wiadomościami.
Gorzej sytuacja miała się natomiast, jeśli chodziło o małą kuzynkę Zandera. Przyrodnia „siostra" mojego chłopaka miała na imię Libby i jak na pięciolatkę była nad wyraz spokojna i nieufna. Od razu po wejściu do domu, zniknęła na piętrze, zamykając się w pokoju. Przeczuwałam, że jak każdemu bardzo młodemu wampirowi, obecność tylu magów nie przypadła jej do gustu. Miałam tylko nadzieję, że uda mi się ją do siebie przekonać, gdy rodzice już pojadą.
Jeśli o nich chodziło, nie siedzieli długo. Bądź co bądź, mama jako czystej krwi czarownica nie umiała wytrzymać w towarzystwie wampirów dłużej niż dwóch, trzech godzin, więc wolała wracać wcześniej. Jakkolwiek eleganccy rodzice Zandera okazali się bardzo mili i dystyngowani, tak ich przynależność rasowa wymagała od kobiety zbyt dużej dozy tolerancji. Tak jak uśmiechała się na każde pytanie pani Licavoli, a jej męża obdarzała przychylnymi spojrzeniami za każdym razem, kiedy proponował dolewkę herbaty, tak w obawie przed utratą rezonu, trzymała się raczej na uboczu. Wymigała się również od wspólnego obiadu aby, jak stwierdziła, wyjechać zanim zapadnie zmrok. Tata poparł ją w stu procentach. Co prawda tłumaczył się tym, że nie lubi jeździć po ciemku, ale jakoś mu nie uwierzyłam. Jedyny człowiek w grupie, nie miał lekko.
Pojechali około piątej, zostawiając mnie samą, z rodziną wampirów. Po ich zmartwionych, wręcz rozżalonych minach wnioskowałam, że była to dla nich jedna z najtrudniejszych decyzji w życiu.
Dopóki ich samochód nie zniknął za horyzontem, stałam na podjeździe trzymając dumnie uniesioną brodę. Zamierzałam pokazać, że dam sobie radę i nie powinni się martwić, ale poległam zaraz po tym, jak przestałam dostrzegać znajome auto. Wróciła niepewności, potęgowana wrodzoną rezerwą do nocnego gatunku. Gdyby nie Zander i Leon nie umiałabym się odnaleźć wśród rodziny wampirów. Tylko dzięki nim, a także staraniom mamy mojego chłopaka, aby zachować dobrą atmosferę, w miarę udawało mi się maskować przerażenie na myśl o kolejnych dniach.
– Chciałabyś zostawić rzeczy w pokoju, Americo? – zapytała rodzicielka Zandera, gdy po wyjeździe rodziców zanosiłyśmy kubki po herbacie do kuchni. Kobieta próbowała mnie przekonać, że sama to zrobi, ale nalegałam, że pomogę. Zamierzałam się wkraść w jej łaski, aby bardziej mnie polubiła. – A może się położysz? Wyglądasz na zmęczoną.
Pokręciłam energicznie głową, choć trafiła w dziesiątkę. Byłam wykończona. Od jakiegoś czasu tłumiłam nieznośne ziewnięcia, ale z pytaniem, gdzie będę spać, wolałam poczekać aż zapadnie wieczór.
– Pomogę pani i poproszę Zandera, żeby wskazał mi sypialnię. – uśmiechnęłam się, wkładając naczynia do nowoczesnej zmywarki. – Moje walizki zajmują miejsce w korytarzu.
Gospodyni machnęła ręką i wzięła z blatu białą ścierkę. Zaczęła wycierać smukłe, blade dłonie.
– Nie masz się czym martwić. Czuj się jak u siebie.
Podziękowałam i wcisnęłam ostatnie kubki w przegrody. Mama Zandera zatrzasnęła zmywarkę, a następnie ją włączyła. Cichy szum zagłuszył i tak już bezszelestne kroki osoby, która weszła do kuchni.
– Skończyłyście? – zapytał Zander, opierając się o framugę drzwi. Zdążył się przebrać w białą koszulę i czarne wygodne spodnie od dresu. Jego włosy sterczały na boki, okalając twarz poplątanymi pasmami.
– Tak, dziękuję Americo. – kobieta zwróciła się do mnie z wdzięcznością. – Jesteś naprawdę miła jak na...
Zreflektowała się zanim dokończyła zdanie. Zrozumiała co chciała powiedzieć, więc przygryzła z zakłopotaniem wargę. Na jej szczupłej, nieskazitelnej twarzy pojawiły się przeprosiny.
– Nie ma za co. – wytrzepałam ręce. Pani Licavoli była naprawdę w porządku. Starała się, toteż wolałam, aby się nie męczyła. Zwyczajnie zignorowałam to, co powiedziała.
– Skoro Ami jest już wolna, porywam ją na górę. – zanim zdążyłam cokolwiek dodać, Zander podszedł i chwycił mnie za rękę. – Pokażę jej dom.
Wyszliśmy z kuchni.
– Zanieście przy okazji walizki do pokoju. – krzyknęła za nami jego mama.
– To później. – Zander nawet się nie odwracając, pociągnął mnie w stronę schodów. – Najpierw musimy zrobić coś ważniejszego.
Przekrzywiłam głowę.
– Co takiego?
Weszliśmy po schodach na górę. Sądziłam, że nastolatek zaprowadzi mnie do któregoś z pokoi, więc próbowałam zgadnąć, który należał do niego. Podejrzewałam, że będzie równie elegancki i gustowny co pomieszczenia na parterze. Nie zdziwiłabym się widząc ogromne, czarne łóżko, czy rząd potężnych, mahoniowych szaf.
Chłopak jednak ani myślał o pokazywaniu mi piętra, czy swojej sypialni. Nagle zatrzymał się i gwałtownie przycisnął mnie do ściany.
– Zander? – zamrugałam, rozglądając się z paniką po korytarzu. – Co ty...?
Nie dał mi dokończyć. Pochylił się, po czym bez ostrzeżenia przycisnął usta do mojej szyi, tuż nad obojczykiem. Przez sekundę pomyślałam, że planował mnie ugryźć, ale on chciał tylko dotknąć mojej ciepłej, aktualnie płonącej skóry w miejscu, które najbardziej lubił. Kiedy moje ciało oblała znajoma przyjemność, automatycznie rozchyliłam wargi, a on przesuwając się wyżej, odpowiedział na tą niemą prośbę głębokim, namiętnym pocałunkiem.
Jak zawsze w takiej sytuacji, kompletnie odpłynęłam i pozwoliłam się prowadzić. Nie walczyłam o dominację, wampir lubił przejmować kontrolę. O wiele lepiej szło mu w roli pana sytuacji. Zresztą okres jego panowania nie trwał długo, bowiem z czasem usta same znalazły wspólny rytm i zaczęły ze sobą współpracować. Zachęcona tym, że Zander włożył mi rękę pod bluzkę, ostrożnie przejechałam językiem po jego górnej wardze. Chłopak uśmiechnął się zadowolony, po czym odpłacił mi się tym samym. Lekko muskał kąciki moich ust, coraz mocniej przyciskając mnie do swoich bioder. Owinęłam ręce wokół jego karku, a palce wplotłam w zmierzwione włosy. Podobnie jak on, czułam potrzebę bliskości, zmniejszenia dzielącego nas dystansu. Wewnątrz cała płonęłam, a narastające podniecenie, sprawiało, że moje ruchy stawały się pewniejsze, przepełnione niecierpliwością.
Chcąc choć na chwilę przejąć inicjatywę, przygryzłam jego wargę. Rejestrując ten śmiały ruch, nastolatek westchnął z rozkoszy. Naparł na mnie całym ciałem jakby próbował uniemożliwić mi ucieczkę lub przerwanie pocałunku. Jego oczy zapłonęły żądzą. Z siłą posiadacza, wsunął język pomiędzy moje wargi i zdusił tym samym mój cichy jęk.
Nagle jego palce, dotąd błądzące po linii pleców i zostawiające na niej płonące ślady, znalazły się w okolicy mojego stanika. Zamarłam, a on natychmiast się zatrzymał. Spojrzał na mnie niepewnie, pokazując, że w razie potrzeby mógł się w każdej chwili wycofać. Nie wiedział, czy brnąć dalej, czy przestać.
Wahałam się dosłownie przez milisekundę. Skinęłam głową, zgadzając się na wszystko, co planował. Byliśmy na otwartym korytarzu, a na parterze znajdowali się jego rodzice, więc i tak nie zaszedłby daleko. Nawet jeśli, miałam to gdzieś, brakowało mi go.
Zander zareagował od razu. Wsunął rękę za tasiemkę, obramowującą biustonosz, a drugą powoli zsunął ramiączko. Przybliżył usta do mojej szyi, szukając najwrażliwszych punktów. Mimowolnie wygięłam ciało i odrzuciłam głowę do tyłu. Ten nowy dotyk, przyprawiał mnie o przyjemne dreszcze. Podobał mi się, chciałam więcej. Gdyby Zander zamierzał przestać, sama poprowadziłabym go dalej.
Jakim cudem aż tak na mnie działał?
Po chwili Zander odsunął się, abym miała szansę zaczerpnąć haust powietrza. Wciąż trzymał mnie blisko siebie, więc nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Czułam jego przyśpieszony oddech na swojej rozpalonej skórze. Jego zapach doprowadzał mnie do obłędu. Nie umiałam się przy nim skupić, a tym bardziej zrobić czegoś mądrego. Zapragnęłam, żeby przestały nas dzielić centymetry. On chyba myślał podobnie, bo znów pochylił głowę, wpatrując się w kształt moich ust.
Nie dane nam było niestety kontynuować, bo w tej samej chwili zobaczyłam kątem oka jakiś niewyraźny cień.
Momentalnie zaczęłam panikować. Przeraziłam się na myśl, że któryś ze strażników, albo co grosza, rodzice Zandera przyłapaliby nas w tak dwuznacznej pozycji. Jak oparzona odskoczyłam do tyłu. Błąd. Z całej siły walnęłam głową w ścianę, o której jakimś cudem kompletnie zapomniałam. Syknęłam z bólu i chwyciłam się za pulsującą czaszkę.
Na korytarzu stała najmłodsza przedstawicielka rodziny Licavoli.
– Libby. – Zander zmarszczył brwi i szybkim ruchem poprawił ramiączka mojego stanika. – Nie powinnaś się skradać. Przestraszyłaś Americę.
Dziewczynka wzruszyła ramionami. Zażenowana spojrzałam na kuzynkę chłopaka, nie mogąc uwierzyć, że pięciolatka zareagowała tak obojętnie na to, co przed chwilą robiliśmy. Nie zareagowała typowym dla dzieci słowem „fuj", ani się nie wykrzywiła. Całkiem nas zignorowała.
– Idę do łazienki. – oznajmiła krótko, zimnym, wyobcowanym tonem. – Nie będę prosić o pozwolenie.
Bez dalszych wyjaśnień poszła korytarzem i otworzyła jedne z ostatnich drzwi. Nie odwracając się, weszła do pomieszczenia, po czym, jakby nigdy nic, zatrzasnęła się w środku.
– Twoja kuzynka chyba za mną nie przepada. – skrzywiłam się, próbując wyczuć miejsce, w które się uderzyłam. Mogłam tak gwałtownie nie reagować, ale hej! Nie co dzień zostawało się przyłapanym na namiętnych pocałunkach przez kilkuletnie dziecko.
Zander przez chwilę patrzył na zamknięte drzwi łazienki.
– Po prostu nie lubi obcych. – gestem nakazał, żebym pokazała głowę. Zrobiłam to, a chłopak od razu znalazł pomiędzy włosami małego, ale niestety powiększającego się guza. – Przyzwyczaiła się, że jest najważniejsza w domu. Teraz czuje się pewnie odrzucona.
– Świetnie. – mruknęłam. – Do pełni szczęścia brakowało mi tylko pięcioletniej, zazdrosnej wampirzycy.
Wyprostowałam się i zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam, Zander wyciągał do mnie rękę z tajemniczym wyrazem twarzy.
– Chodź. Myślę, że na razie wystarczy tych zażyłości.
Nastrój minął, a ja spłonęłam rumieńcem, czując się winna. Wystarczyło kilka sekund, abym zapomniała o wszystkim, przed czym, o zgrozo, przestrzegała mnie ta siksa Serina. Gdyby nie Libby i otwarta przestrzeń, kto wie, jak by się to dalej potoczyło.
– Dokąd tym razem? – chciałam wiedzieć, po tym jak posłusznie podałam mu dłoń. W głębi duszy trochę żałowałam, że musieliśmy przerwać pocałunki. Z drugiej jednak strony, nikt nie mógł przewidzieć, czy następnym razem na korytarzu nie pojawiłaby się matka chłopaka. Albo jego ojciec! – Zander? Gdzie idziemy?
– Pokażę ci nasz pokój.
Uniosłam brew.
– „Nasz"?
– Zapomniałem ci powiedzieć? – chłopak nacisnął klamkę drewnianych drzwi i zaraz przeszedł do wyjaśnień: – Ponieważ w domu ma się pomieścić piętnaście osób, musiałem jakoś umiejętnie rozdzielić sypialnie. Z tego co zdążyłem wywnioskować, strażnicy wolą przebywać we własnym towarzystwie, więc zajmą dwa pokoje na strychu. Misurie będzie z Vanessą, a Will z Vincentem, chociaż w tym ostatnim przypadku może być ciężko. Libby nie dała sobie niestety odebrać łóżka, ani pozwolić komuś spać z nią w jednym pomieszczeniu, więc zdecydowałem, że ty będziesz ze mną. Mam szeroki materac. Odpowiada ci to? Jeśli nie, mogę się przenieść na podłogę, albo kanapę w salonie.
Zrobiło mi się gorąco. Ja i Zander? W jednym łóżku? W nocy?
Może dla innych par oczywiste było, że razem spały, ale mnie ten pomysł jakoś odstraszał. Martwiłam się, co mogłoby z tego wyniknąć zwłaszcza, że w obecności nastolatka odbierało mi rozum i traciłam zdolność racjonalnego myślenia. Nie chciałam, naprawdę nie chciałam, żeby sprawdziły się plotki o związkach pomiędzy magami, a wampirami. Ufałam Zanderowi, on przecież nie mógł myśleć tylko o tym, aby skorzystać z okazji i szybko zaciągnąć mnie do łóżka.
Prawda?
– J... jasne. – odpowiedziałam, przełykając ślinę. – Twoim rodzicom nie będzie przeszkadzało, że ich syn... no wiesz... sypia z dziewczyną?
Zander zaśmiał się i wprowadził mnie do pomieszczenia.
– Jestem pełnoletni. I rozważny. Wiedzą, że nie zrobię nic głupiego.
– Powiedz to jutro Misurie. W życiu nie uwierzy, że dziewiętnastolatek i szesnastolatka spędzili razem całą noc i zachowywali się odpowiedzialnie.
Stanęłam na środku pokoju, ciekawa wnętrza, które służyło mojemu wampirowi za prywatną strefę przez wiele ostatnich lat. Sypialnia Zandera różniła się od sypialni typowego nastolatka, ale co się dziwić, dobiegał dwudziestki. Przede wszystkim dało się zauważyć, że chłopak dbał o porządek. Szerokie łóżko, które stało w centralnej części pomieszczenia, starannie zasłano białą pościelą, a szafki nocne uprzątnięto ze wszystkich niepotrzebnych rzeczy. Jedynym wyposażeniem wydawały się więc być dwie nowoczesne lampki, które pomagały przy wieczornym czytaniu.
Wzięłam głęboki oddech, rozkoszując się sterylnością otoczenia. Właśnie tak wyobrażałam sobie miejsce, gdzie najczęściej przebywał Zander zanim przyjechał do Cennerowe'a. Zamiast drących się plakatów, do ozdobienia jasnych ścian wybrał piękne obrazy. Przedstawiały naturę i górskie widoki, a namalowano je tak realistycznie, że wręcz czuło się chłodny, rześki powiew wiatru niosący zapach lasów, gdy się na nie patrzyło. Obok okna stały dwie komody, jak również biblioteczka wypełniona po brzegi książkami. Zanotowałam w pamięci, że wampir przepadał za powieściami detektywistycznymi i akcji, gdyż stanowiły większą część zbioru. Oczywiście na półkach nie zabrakło także książek naukowych.
Serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi, po tym jak mój wzrok padł na ramki na zdjęcia i to, co się w nich znajdowało. Jedna z fotografii przedstawiała mnie i Zandera! Było to to samo zdjęcie, które pokazywałam Debbie w centrum handlowym.
– Wywołałeś je? – na drżących nogach podeszłam do szafki. Z nabożeństwem podniosłam ramkę do oczu. – Kiedy?
– Dwa dni temu. – nastolatek podrapał się po karku. Jak każdy chłopak w takiej sytuacji, był lekko zażenowany. Zabawne, że dopiero teraz. Nie w starciu z moją rodziną, nie kiedy nakryła nas Libby, ale teraz, gdy zobaczyłam naszą wspólną fotografię. – Uznałem, że będzie tu pasowało.
Uśmiechnęłam się i z przesadną ostrożnością odłożyłam zdjęcie na miejsce.
– A to kto? – zapytałam, patrząc na kolejną ramkę. Przedstawiała czarnowłosą dziewczynę, zakładałam, że wampira, ubraną w fioletową sukienkę na ramiączkach. Była naprawdę ładna i promieniała, pokazując do aparatu białe, długie kły.
Zander zasępił się.
– To moja stara znajoma. – podszedł i jednym ruchem położył ramkę zdjęciem do dołu. Szkło zadźwięczało, ale nawet nie sprawdził, czy się zbiło. – Nikt ważny.
Podniosłam głowę, ale nastolatek zręcznie uniknął mojego spojrzenia. Odwrócił się w stronę wyjścia.
– Rozgość się. – wciąż na mnie nie patrząc, przeszedł przez pokój, a następnie otworzył drzwi na oścież. – Pójdę po twoje walizki.
– Pomogę ci. – bez zastanowienia ruszyłam za nim. – Co prawda nie jest tego dużo, ale..
– Dam sobie radę. Zostań tu.
Stanęłam w miejscu, zaskoczona jego beznamiętnym tonem. Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, Zander wyszedł, zostawiając mnie samą w sypialni. Ponieważ nie domknął drzwi, usłyszałam, że minął na korytarzu swoją kuzynkę, która zaczęła coś do niego mówić.
Byłam wręcz pewna, że chciała, abym zostawiła jej kuzyna w spokoju.
Nie zwiastowało to najlepiej.
Wieczorem, cała rodzina Zandera, strażnicy, Vincent i ja, zjedliśmy w jadalni wspólną kolację. Co prawda wampiry nie potrzebowały normalnego pożywienia, ale zważywszy na gości, pani Licavoli postanowiła zrobić normalne jedzenie i podać je w jadalni. Wspólny posiłek rozluźnił nieco atmosferę, choć Libby bez przerwy marudziła, że nie będzie brać do ust niczego poza krwią. Zupełnie nie przypominając siebie sprzed kilku godzin, wierzgała nogami i wtrącała się w co drugie zdanie, nie dając innym spokojnie porozmawiać. Uspokoiła się dopiero, kiedy tata Zandera wyprowadził ją do kuchni, aby wręczyć jej kolorowy, szczelnie zamykany kubek z czarną słomką. Gdy już spełniono jej życzenie, Libby odeszła od stołu i jakby nigdy nic usiadła przed kominkiem, żeby popatrzeć na podrygujące płomienie. Popijając krew (wmawiałam sobie, że dostała zwykły napój) czekała aż reszta skończy jeść i znów będzie mogła być w centrum uwagi. Co jakiś czas zerkała w moim kierunku, a jej usta wykrzywiały się w wymownym grymasie.
Po kolacji, wszyscy udali się do swoich pokoi na spoczynek. Tylko strażnicy postanowili wyjść, aby zrobić obchód. Ustalili, że Shane zostanie w domu, a Leon w towarzystwie Jerome'a przejdzie się po osiedlu i sprawdzi, czy nikt podejrzany nie kręcił się po okolicy. Zander zapewniał, że kamery wyłapałyby każdego podejrzanego osobnika, ale mężczyźni woleli się upewnić.
– Myślisz, że coś znajdą? – zapytałam nastolatka, wyglądając przez okno w jego pokoju. Dochodziła dwudziesta pierwsza, a ochroniarze wciąż nie wracali. Ze zmartwienia (a może z niewyspania) bolała mnie głowa. – Zaczynam się martwić.
– Wątpię. – Zander objął mnie w talli i pozwolił, abym położyła głowę na jego ramieniu. – To wyjątkowo spokojna okolica.
Stłumiłam ziewnięcie. Nieprzespana noc dawała mi się we znaki.
– Chcesz się już położyć? – wampir wskazał łóżko. – Padasz z nóg.
Przetarłam zmęczone oczy i zaprzeczyłam. Co prawda wzięłam już kąpiel i przebrałam się w długą piżamę, ale jeszcze przez jakiś czas nie zamierzałam odpływać w sen. Nie, kiedy Leon wciąż był na zewnątrz.
A może chodziło mi po prostu o to, aby jak najdłużej odwlekać zbliżanie się do tego zwodniczego miejsca prawdopodobnych rozkoszy. Bałam się jak cholera kłaść z Zanderem na jednym łóżku.
– Wytrzymam. I tak nie zasnę dopóki nasi strażnicy nie wrócą.
Zander zmarszczył brwi.
– Jakie właściwie łączą cię relacje z Custonem? – palnął ni stąd ni zowąd, odsuwając się na długość ramienia.
Czyli jednak o to chodziło...
– Jest moim ochroniarzem. – odparłam wprost, wiedząc, że powinnam rozważnie dobierać słowa. Uniosłam głowę, aby przyjrzeć się reakcji chłopaka. – Martwię się o niego.
– Nic więcej?
– Nie podkochuję się w nim jeśli o to ci chodzi. – skrzyżowałam ręce na piersi. – W moim życiu jest miejsce tylko dla jednego mężczyzny i jest nim książę Rinari. Kojarzysz go? Żył wiele lat temu i kochał księżniczkę, która zawsze była mu wierna. O ile mi wiadomo, nigdy nawet nie pomyślała o tym, żeby spojrzeć na innego.
Zander chrząknął. Moja konkretna odpowiedź wyraźnie zbiła go z tropu.
– Masz rację. Chyba jestem trochę przewrażliwiony.
Stanęłam na palcach i musnęłam ustami jego policzek.
– Nie masz powodu. Leon jest tylko moim przyjacielem. Udowodnię ci to.
Odeszłam od okna, po czym odszukałam wzrokiem walizki. Kucnęłam i rozpięłam jedną z nich, ustawioną tuż obok łóżka. Z najmniejszej przegrody wyciągnęłam drobne, sztywne pudełeczko i wróciłam do zaintrygowanego Zandera.
– Co to? – zapytał, gdy włożyłam mu przedmiot do ręki.
Przygryzłam wargę, mając nadzieję, że to, co umieściłam w środku mu się spodoba.
– W Cennerowe'ie dostałam od ciebie bransoletkę, a później zegarek. – uśmiechnęłam się krzywo. – Obiecałam, że przy najbliższej okazji ja również coś ci podaruję. Poprosiłam Leona, żeby poszedł ze mną do sklepu i pomógł mi wybrać jakiś drobiazg.
Choć pomysł, że to mój ochroniarz wybierał podarunek niezbyt przypadł Zanderowi do gustu, otworzył pudełko. Zamrugał i zaniemówił, widząc jego zawartość.
– Teraz jak o tym myślę, to, co kupiłam może ci się nie spodobać. – pochyliłam głowę. – Wykosztowałeś się na moich prezentach, a ja... ja co prawda miałam trochę kieszonkowego, ale na nic lepszego nie było mnie stać. Przepraszam.
– Głupia. – chłopak przyciągnął mnie do siebie i złożył na moich ustach żarliwy pocałunek. Po chwili odsunął się jednak na nieznaczną odległość, aby jeszcze raz spojrzeć na podarunek. – Skąd ci w ogóle przyszło do głowy, że liczą się dla mnie tylko drogie rzeczy?
Przytuliłam się do niego i z ulgą oparłam czoło o jego klatkę piersiową.
– No wiesz... twoja rodzina jest bogata. Pomyślałam, że zawiedziesz się, widząc zwykłe spinki do mankietów.
Zander pokręcił głową.
– Jesteś niemożliwa. – wyciągnął z pudełka posrebrzane spinki i przyłożył je do koszuli. Co prawda nie pasowały, bo ubranie nie miało podwójnych mankietów, ani nie było odpowiednio eleganckie, ale chłopak i tak obdarzył mnie szerokim uśmiechem. – Dziękuję. Nigdy nie dostałem nic równie cennego.
Szturchnęłam go w ramię.
– Mogę się założyć, że masz w szafie kilka par spinek, które kosztowały dziesięć razy więcej niż te.
– Ale one nie są od ciebie.
Parsknęłam śmiechem, zmieszanym z krótkimi ziewnięciami. Dlaczego się nie wyspałam?!
– Czyli nie zaprzeczasz. – objęłam wampira za szyję i zaczęłam mrugać, żeby pozbyć się nieznośnego piasku tkwiącego pod powiekami. Ból głowy powoli stawał się nieznośny. – Jesteś kochany.
– A ty śpiąca. – Zander cmoknął, machinalnym ruchem odkładając spinki na jedną z szafek. – Coś ty robiła zeszłej nocy? Ledwie trzymasz się na nogach.
– Nic. – dotknęłam czoła, próbując nie odpłynąć na stojąco. – Jakoś nie mogłam zasnąć...
Nastolatek otworzył usta.
– Nie spałaś całą noc. – to było raczej stwierdzenie niż pytanie.
– Tak jakoś wyszło... – z zakłopotaniem podrapałam się po ramieniu. – Miałam tyle na głowie, a jeszcze pojawił się ten obcy facet, który wywrócił mi cały pokój do góry nogami...
Zander przerwał mi, unosząc dłoń.
– Nie tłumacz się. Idziemy do łóżka.
Przełknęłam ślinę. Z jego ust taki tekst brzmiał niesamowicie zachęcająco, a jednocześnie przerażająco. Cofnęłam się ze strachem w oczach.
– Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego. – chłopak odrzucił kołdrę i pociągnął mnie z powrotem do przodu. Bez trudu usadził mnie na materacu po lewej stronie łóżka. Sam tymczasem zgasił światło i zajął miejsce obok. – Na co czekasz? Kładź się.
– Wampiry nie muszą przecież spać. – zauważyłam, próbując wymacać w ciemności poduszki. Zamierzałam się nimi odgrodzić od wymodelowanego ciała wampira. – Zresztą nawet nie brałeś jeszcze prysznica.
– Zrobię to później.
– Nie ma dwudziestej drugiej. – próbowałam dalej. Obiecałam sobie, że zaczekam na powrót strażników. Musiałam się upewnić, że byli cali i zdrowi. – W Cennerowe'ie o tej porze nie byłoby jeszcze ciszy nocnej!
Zander jęknął z niecierpliwością.
– Chodź tu wreszcie.
Chwycił mnie za ramiona i pociągnął w dół. Nie zdążyłam zaprotestować. Zanim zorientowałam się, co się stało, miękko opadłam na klatkę piersiową nastolatka. Po chwili utknęłam pomiędzy jego ramieniem, a kołdrą, ciasno oplecioną wokół ciała. Znalazłam się w potrzasku, w pułapce, która w innych okolicznościach z pewnością byłaby niesamowicie przyjemna.
– Zander... – podjęłam próbę wstania, ale jego silne ramiona przycisnęły mnie do materaca. – Nie chcę. Muszę...
– Powinnaś się wyspać. – powiedział moralizatorsko, co niezbyt mi się spodobało. – Jutro przyjeżdżają Misurie, Will i Vanessa. Myślisz, że wtedy będziesz miała czas na odpoczynek?
Otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam. Odpowiedz była oczywista, nie wymagała potwierdzania jej na głos.
Zresztą wampirowi wcale na niej nie zależało.
– No widzisz. – pogłaskał mnie po włosach. – Idź spać.
Pokręciłam głową, tym samym zrzucają jego dłoń na poduszkę.
– A co z tobą?
– Poczekam aż zaśniesz. Później, gdy strażnicy wrócą, przejdę się po domu, żeby sprawdzić, czy działają wszystkie alarmy. Wtedy wezmę kąpiel i do ciebie wrócę.
Zaczęłam się wiercić. Wygodne łóżko, które przyciągało mnie silniej niż magiczne zaklęcia, wcale nie pomagało w zachowaniu trzeźwości umysłu.
– Wytrzymam jeszcze godzinę bez snu. – mruknęłam cicho, czując, że moje powieki z każdą chwilą robiły się coraz cięższe. – Pójdę z tobą.
– Nie. – Zander pocałował mnie w czoło. – Grzecznie mnie posłuchasz i pójdziesz spać. Jak tak bardzo zależy ci na czekaniu na ochroniarzy, to mogę cię obudzić, gdy wrócą.
– Obiecujesz?
Zawahał się.
– Obiecuję.
Przygryzłam wargę, niechętnie rozważając jego propozycję. Byłam prawie pewna, że nie zamierzał mnie poinformować o powrocie Leona. Historia z Dorianem zmieniła go, wyczuliła jego zmysły. Dopiero po wyjeździe z Cennerowe'a zaczął odkrywać swoje prawdziwe oblicze. W każdym kto pojawiał się w moim otoczeniu wyczuwał idealny materiał na wroga, groźnego rywala, który próbowałby mnie skrzywdzić lub mu odebrać, gdyby stracił czujność.
Leonowi też nie ufał. Ochroniarz był silny, doświadczony, a także zabójczo przystojny. Co najgorsze pochodził z Rady, miejsca, które każdego z nas odstraszało jak ogień. Skłamałabym, jeśli powiedziałabym, że to nie prawda. Mężczyzna bezsprzecznie wywierał presję na Zanderze, a ten zrobiłby przecież wszystko, abym nie otaczała się tego typu osobami.
Dopadło mnie przygnębienie i bezsilność. Kiedyś nie znałam chłopaka z tej strony. Jako Rinari nigdy nie próbował mnie ograniczać, ani od nikogo odseparowywać.
Nie miałam już siły dłużej się spierać, ani obstawiać przy swoim. Zmęczenie dawało mi się we znaki gorzej niż kiedykolwiek wcześniej.
– Dobra. Wygrałeś. – ziewnęłam, zrezygnowana wtulając się w ramię ukochanego. Zamknęłam oczy, udając, że się poddałam. Tak naprawdę miałam skrytą nadzieję, że usłyszę mojego strażnika i sama się obudzę. Chociaż na minutę, aby wiedzieć, że był bezpieczny.
– Dobranoc Leanice. – usłyszałam jeszcze gdzieś przy uchu zanim pogrążyłam się w głębokim, regenerującym śnie.
Hmm... wyszło nieco dłużej niż planowałam, ale w sumie macie :) Może to wynagrodzi wam czekanie na kolejne rozdziały
Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania :) Na zachętę zdradzę, że w następnym rozdziale będzie ciekawa rozmowa z perspektywy Zandera :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top