Rozdział 8 cz.2

W nocy nie mogłam spać. Dręczyły mnie koszmary.

Leżałam na łóżku, w mojej zdemolowanej sypialni. Ponieważ pokój rodziców zajmował Leon, a ci z kolej stacjonowali w pokoju gościnnym, do wyboru pozostawał mi tylko salon lub korytarz. Żadna z tych opcji nie bardzo przypadła mi do gustu, więc ostatecznie zdecydowałam się zostać u siebie. Oczywiście zanim nadeszła noc, razem z mamą posprzątałyśmy z podłogi szkło, a także ubrania, ale zniszczeń było tyle, że nie dało się w krótkim czasie doprowadzić sypialni do stanu sprzed ataku. Popękane figurki znalazły swoje miejsce w koszu, a co nieliczne, nieporwane książki na półkach. W ostatecznym rozrachunku, okazało się, że straciłam większą część ramek na zdjęcia, jak również połowę lakierów do paznokci, które zdołały wylać się na podłogę, tworząc barwną, ciężką do zmycia plamę. Ocalały jedynie pluszaki, choć i w nich znalazły się odłamki szkła, które poprzecinały swoimi ostrymi krawędziami pojedyncze szwy.

Po czasochłonnym sprzątaniu, na które składało się porządne odkurzanie, mycie podłogi i zbieranie mniejszych przedmiotów zza szaf, czułam się wykończona. Do łóżka położyłam się dopiero po północy. Uprzednio mama i Leon dokładnie sprawdzili, czy nieproszony gość udający Joela nie zostawił po sobie pamiątek w postaci zaklęć szpiegujących lub czegoś, co by mi zaszkodziło. Gdy nic nie znaleźli, pozwolili mi w końcu iść spać.

Tylko, że to nie było takie proste jak się wydawało. Na początku, aby mieć czyste sumienie i pewność, że moim znajomym nic nie groziło, zadzwoniłam do Joela. Chłopaka zdziwił mój nagły telefon i enigmatyczne pytania o zdrowie, a także ludzi, z którymi się ostatnio widywał, ale zapewnił, że miał się dobrze, a tym bardziej nie poznał nikogo nowego (powstrzymałam się przed uszczypliwymi komentarzami o jego związku z Debbie). Kiedy już trochę mnie uspokoił, zapytał, czy chciałabym się z nim spotkać, żeby pogadać. Z ciężkim sercem odmówiłam. Wyjaśniłam, że owszem, według planów miałam spędzić w domu jeszcze dwa dni, ale ktoś u góry zmienił grafik i nazajutrz kazano mi wracać do szkoły (to nie była do końca prawda, ale nie umiałam powiedzieć przyjacielowi nic innego). Nastolatek zrozumiał aluzję i nie pytał o inny termin wspólnego wyjścia. Jeszcze chwilę porozmawialiśmy, po czym pożegnałam się i rozłączyłam. Byłam bliska płaczu, ale obiecałam sobie, że postaram się nie rozkleić.

Zaraz potem wykręciłam numer Zandera. Odebrał po drugim sygnale.

– Słucham? – głos chłopaka sprawił, że ścisnęło mi się serce. Nie potrafiłam wydać z siebie nawet najkrótszego słowa, więc milczałam, wsłuchując się w ciszę. – Ami, to ty?

Przygryzłam język, aby powstrzymać łzy. Zander nie lubił, gdy płakałam. Nawet jeśli nie mógł mnie zobaczyć, na pewno usłyszałby zdradzieckie pociąganie nosem. Musiałam wytrzymać jeszcze kilka minut.

– Powiedz, że wszystko będzie dobrze. – poprosiłam, zasłaniając twarz ręką. – Że Rada nas nie skrzywdzi.

W słuchawce zapadło milczenie.

– Ami, Jerome powiedział mi co się stało... Przysięgam, zabiłbym tego sukinsyna gołymi rękami, gdybym tam z tobą był. Twojego niekompetentnego ochroniarza zresztą też, za to, że dostatecznie cię nie pilnował i pozwolił, aby stała ci się krzywda. Nie możemy jednak dać się ponieść emocjom i panikować. Wiedzieliśmy jakie jest niebezpieczeństwo wyjazdu z Cennerowe'a. Dobrowolnie zgodziliśmy się na opuszczenie szkoły.

Zamrugałam, przetwarzając jego ostatnie zdanie. „Dobrowolnie?" Ja się na nic przecież nie zgadzałam. To inni zdecydowali za mnie.

– Dasz sobie radę. – powtórzył wampir czule, więc znów skupiłam na nim uwagę. – Jesteś najodważniejszą dziewczyną jaką znam. To Najwyższy Radca powinien się martwić, że będzie gościć u siebie kogoś takiego.

Uśmiechnęłam się smutno.

– Może to zabrzmi samolubnie, ale cieszę się, że będziesz tam razem ze mną. – powiedziałam jak głupia, zakochana nastolatka, choć powinnam raczej zbesztać go za ubliżanie mojemu ochroniarzowi. – Jestem silniejsza, ze świadomością, że nie zostanę sama.

– Nigdy nie jesteś sama skarbie.

Przymknęłam oczy, rozkoszując się jego głęboką chrypką. Wciąż nie przyzwyczaiłam się, że Zander mówił do mnie tak słodko.

– Mówiłam już, że cię kocham?

– Ja ciebie bardziej, Ami. – Zander westchnął. – Jutro się spotkamy, więc postaraj się do tego czasu nie płakać, dobrze? Chcę cię widzieć z uśmiechem na twarzy.

Zamknęłam oczy. Oczywiście wyczuł moje przygnębienie.

– Jasne. – wytarłam oczy rękawem piżamy. – A tak w ogóle, kim właściwie jest Jerome?

– Mój ochroniarz. – wyjaśnił wampir. – Trochę małomówny, ale jest w porządku. Niedługo go poznasz.

Wzięłam głęboki oddech i nakryłam się kołdrą aż po czubek głowy. Już się nie mogłam doczekać obecności kolejnych ochroniarzy. Jeden, który mówił mi co powinnam robić, w zupełności wystarczał, a teraz miał do tego dojść Jerome i strażnik Vincenta.

To jednak nie było najgorsze. Wciąż pozostawała kwestia rodziców Zandera. Niedługo miałam do nich przyjechać, a raczej nie umiałam sobie wyobrazić, aby przyjęli mnie z otwartymi ramionami i na powitanie zaproponowali kubek kakao. Nie napawało mnie to entuzjazmem. Bałam się, że bliscy chłopaka mnie nie zaakceptują. Nawet jeśli był pełnoletni i ostatecznie miał prawo decydować za siebie, nie zapominałam o tym, że urodziłam się czarownicą, a oni wampirami. Problem pochodzenia często stawał na przeszkodzie zakochanym parom, nie tyczyło się to tylko nadnaturalnych, ale i zwykłych ludzi, którzy różnili się, np.: kolorem skóry.

Przygryzłam wargę. To, jak miały potoczyć się kolejne dni, było naprawdę istotne dla mojego związku z Licavoli'm. Ta myśl wcale nie pomagała mi w zachowaniu spokoju. Wręcz przeciwnie, powodowała, że czułam wewnątrz ciała nieprzyjemny ucisk. Panował nade mną stres, który zżerał całą pewność siebie i zapędzał w kozi róg resztki nadziei. Pozostawało mi wierzyć, że Zander przygotował bliskich na moje przybycie. Jeśli nie...

– Hej, w porządku? – chłopak przerwał moje rozmyślania. – Nagle zamilkłaś.

– To nic, po prostu jestem troszeczkę zmęczona. – skłamałam. Na dowód zaczęłam udawać, że głośno ziewam. – Miałam ciężki dzień.

Zander cmoknął.

– Dobrze, ten jeden raz, uznam, że ci wierzę. – prawie widziałam oczami wyobraźni jak kręcił z niezadowoleniem głową. – Idź spać.

– Myślałam, że jeszcze porozmawiamy. – wydęłam usta. Nagle zrobiło mi się przykro, że musieliśmy zakończyć konwersację. To brutalnie przypomniało mi, że nastolatek znajdował się bardzo daleko i jedynym sposobem na skontaktowanie się były telefony.

– Jutro będziemy mieć na to dużo czasu. – przypomniał wampir łagodnym tonem. – Wyśpij się.

– Ale...

– Dobranoc.

Nie zdążyłam powiedzieć nic więcej. Chłopak bez dalszych pożegnań, po prostu się ze mną rozłączył.

– No wiesz... – ściągnęłam brwi, patrząc na ekran telefonu. – Tak się nie kończy rozmowy z dziewczyną.

Komórka piknęła, więc szybko odczytałam nową wiadomość. Zander, przeczuwając, że zachował się niezbyt delikatnie postanowił wysłać krótką wiadomość o treści „śpij dobrze". Dodał do tego serduszko, więc udobruchana, odpowiedziałam mu tym samym.

Uśmiechnęłam się do siebie i odkryłam kołdrę, bo zaczynało mi brakować powietrza.

Dwadzieścia minut po rozmowie z Zanderem, wciąż nie mogłam zasnąć. Leżałam na wznak, bawiąc się wyłączoną komórką. Patrzyłam w czarny sufit i zastanawiałam się nad sensem mojego istnienia. Daleko mi było do filozofa, ale wiedziałam, że przez moje dawne „ja", wszystko się skomplikowało. Najpierw Dorian i Sylf, później Rada, wyjazd i zabawa w strażników... Kiedyś mogłam żyć każdą chwilą, cieszyć się, wzdychać do nieosiągalnych chłopaków, a także spotykać się z przyjaciółmi bez strachu, że będą w niebezpieczeństwie. Po odzyskaniu wspomnień, mój świat jednocześnie nabrał kolorów i się zawalił.

Nie żałowałam swojego dziedzictwa, ale zaczęłam myśleć, że bycie księżniczką już dawno się przereklamowało.

Poranek nie należał do najcieplejszych. Niska temperatura sprawiła, że nikt nie kręcił się po ulicach, chyba, że naprawdę musiał lub uparł się, żeby zachorować. Pogoda okazała się być na tyle zdradziecka i nieprzyjemna, że nawet jeśli ktoś wyściubił nos poza ganek, ograniczał się do jak najkrótszego przebywania poza ciepłym domem. Sąsiedzi woleli w pełni korzystać z wolnego dnia i zostać dłużej w łóżkach. Dzień rozpoczął się dla wszystkich bardzo leniwie.

Prawie dla wszystkich.

Po bezsennej nocy, czułam się zmęczona i pijana brakiem odpoczynku. Nie licząc krótkich minut, przed wschodem słońca, gdy byłam już tak wyczerpana, że zaczęłam odpływać w sen na siedząco, nie spałam praktycznie całą noc. Zamiast tego, zajmowałam się rozmyślaniem, czego rano bardzo żałowałam. Nim zdążyłam dobrze zasnąć, dokładnie o siódmej, w drzwi zaczął pukać Leon, aby zrobić mi pobudkę. Na prośbę mamy, przyszedł zgonić mnie na śniadanie.

Chcąc nie chcąc, jak na kacu, ubrałam się, spakowałam swoje rzeczy do torby, a później na wpół przytomna zeszłam na dół. Zauważyłam, że nie tylko ja miałam zły humor. Rodzice, mimo że próbowali tego nie okazywać, wydawali się przygnębieni i rozdrażnieni, a Leon emanował brakiem spokoju. Chodził poirytowany od samego rana. Nawet nie zastanowiło go to, że nie spałam i wyglądałam jak cień człowieka. Ograniczył nasze rozmowy do minimum.

Atmosfera była napięta, a cisza panująca przy jedzeniu, zagłuszyłaby dźwięki dochodzące z niejednej podziemnej krypty. Mama ociągała się, szykując mężczyznom kiełbaski z podsmażaną cebulką (dla mnie były płatki na mleku, dla niej tylko kawa), a tata ze znudzeniem, przekręcał strony porannej gazety. Udawał, że czytał, ale tak naprawdę ciągle zerkał na mnie spoza stron czasopisma. Mruczał coś o niesprawiedliwości i odbieraniu rodzicom dzieci.

Nikt nie miał ochoty wstawać, a tym bardziej, odwozić mnie do obcego domu pełnego wampirów. Zwłaszcza mama nie skakała z radości na myśl o wysyłaniu jedynej córki do przedstawicieli wrogiej rasy. Zważywszy jednak na naszą ostatnią rozmowę, maskowała niechęć grymasami mającymi udawać zadowolenie.

Pomimo marnych nastrojów, równo o dziewiątej zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w drogę. Ja z Leonem siedzieliśmy z tyłu, tata prowadził według wytycznych zapisanych w GPS–ie (Zander przysłał mi je poprzedniego dnia), a mama zajmowała miejsce obok niego i patrzyła na widok za szybą. Gęsta mgła zasłaniająca okoliczne domy, a później lasy, nie napawała jej entuzjazmem.

Przez skrajne wyczerpanie, nie odczuwałam aż tak dużego żalu z powodu opuszczania domu. Ciągle opadała mi głowa i musiałam się kontrolować, żeby nie przechylić się na mojego strażnika, więc całą energię skupiłam właśnie na tym. Na szczęście Leon poszedł w ślady mamy i również patrzył gdzieś w dal, w pełnej gotowości do obrony. Nie widział mojego bujania się na boki, ani nadmiernego ziewania. Płynna jazda samochodem strasznie mnie usypiała.

– Będziemy jechać około czterech godzin. – oznajmił tata, gdy w mieście stanęliśmy na czerwonych światłach. – Jak będziecie się chcieli zatrzymać na przerwę to mówcie. Po drodze miniemy parę stacji benzynowych i restauracji.

Wsunęłam się głębiej w fotel, po czym zamknęłam oczy. Zrobiłam to tylko na chwilę, aby odciążyć opadające powieki i nabrać nieco wigoru przed dalszą częścią trasy. Miałam sporo czasu, więc zamierzałam wykorzystać go na wypytywanie Leona o najróżniejsze informacje. Wiedziałam, że dzwonił ostatnio do kogoś z Rady, zależało mi na tym, aby dowiedzieć się czegoś istotnego.

Może nawet bym nie zasnęła, gdyby nie spokojna, cicha muzyka, która zaczęła lecieć w radiu.

– Jesteśmy na miejscu. – usłyszałam gdzieś z oddali. Głos był zniekształcony, a same słowa wyjątkowo niewyraźne. Przykuło to moją uwagę, choć nie na tyle, aby od razu wstać. – Leonie, mógłbyś obudzić Americę?

Niechętnie zamrugałam i jęknęłam, przekręcając się na bok.

– Chyba sama już wstała. – strażnik poklepał mnie delikatnie po ramieniu. – America, dojechaliśmy. Wiem, że nie chcesz, ale musisz wyjść z auta.

Zakryłam ręką oczy, osłaniając się przed światłem. Próbowałam sobie przypomnieć, co się wydarzyło. Coś boleśnie wbijało mi się w bok, a narastające zmęczenie pozwalało myśleć, że wcale nie spałam tyle, ile powinnam. Dlaczego więc wszyscy chcieli, abym wstała?

Leon zaśmiał się.

– Ami, ja także chciałbym wysiąść.

– No już... – lekko rozchyliłam powiekę lewego oka i nieprzytomnym wzrokiem rozejrzałam się po samochodzie. Pierwszym co zobaczyłam, było obicie fotela kierowcy.

Ściągnęłam brwi i otworzyłam drugą powiekę. Zaczęłam kojarzyć fakty. Znajdowałam się w aucie rodziców, jechaliśmy do rodzinnego domu Zandera, gdzie czekała na nas cała grupa wampirów i ich strażnicy.

Jedno tylko mi nie pasowało. Przecież siedziałam za mamą, czyli za pasażerem. Jakim cudem zmieniłam miejsce przez sen?

Mając złe przeczucia, spojrzałam w górę, gdzie natknęłam się na rozbawioną twarz Leona. Od razu zrozumiałam, że to nie ja się przemieściłam, a moja głowa. Leżałam na kolanach strażnika, który patrzył na mnie, czekając, aż wstanę i go od siebie uwolnię.

– Aaa, przepraszam! – poderwałam się jak oparzona. Zakręciło mi się w głowie, więc przycisnęłam dłoń do czoła i odetchnęłam. – Ja... to... nieświadomie...

– Nic się nie stało. – Leon odpiął pasy bezpieczeństwa. W przeciwieństwie do mnie, wyglądał na niewzruszonego zaistniałą sytuacją. – Tak mocno spałaś, że nie miałem serca cię budzić.

Zrobiłam się czerwona jak burak. Zanim Leon zdążył coś dodać, odgarnęłam włosy i pozbyłam się wiążących mnie pasów. Nie czekając na mężczyznę, wyskoczyłam z auta, potykając się o własne stopy.

Nie dobiegłam daleko. Gdy zobaczyłam okolicę, gwałtownie się zatrzymałam.

Mówiąc szczerze, nigdy jakoś specjalnie nie zastanawiałam się, gdzie mieszkał Zander. Zawsze wydawało mi się, że tak jak ja, urodził się w zwykłym, przytulnym domku, wybudowanym w ładnej, przyjemnej okolicy. W Cennerowe'ie nie zaprzątałam sobie głowy kwestią mieszkań. W ukrytym wymiarze każdy dostawał pokój, w którym spędzał kolejne miesiące. Nikt raczej nie opowiadał, jak wyglądało jego życie przed trafieniem do szkoły.

Tym bardziej zaskoczył mnie widok, który ujrzałam przed sobą. Nagle pożałowałam, że nie zapytałam przyjaciół, gdzie mieszkali.

Znajdowałam się na jednym z podręcznikowych, ekskluzywnych osiedli, gdzie każdy dom pomalowany był na białe lub kremowe odcienie z domieszką ciemnego brązu. Eleganckie ogrodzenia frontów posesji, dachy budynków, a także pieczołowite wykończenie dróg dojazdowych i wewnętrznych, sprawiło, że poczułam się dziwnie nieswojo. Stałam na płytach granitowych, a dalej widziałam kostkę z tego samego materiału. Miejsce było tak eleganckie, że wręcz czułam na sobie wzrok pobliskich kamer. Osiedle było ogrodzone, więc z pewnością zabezpieczono je przez system monitoringu i najlepsze alarmy.

Z otwartymi ustami, oglądałam otoczenie. Na osiedlu wcale nie dało się usłyszeć samochodów. Kompleks przylegał do ładnego, zadbanego lasku, a domy, choć podobne, różniły się od siebie kondygnacjami. Za nimi były ogródki, które każdy właściciel zaaranżował według własnej inwencji twórczej. Niektórzy postawili na minimalizm, więc na ich posesjach rosła równo przystrzyżona trawa i ozdobne krzewy, inni woleli ekstrawaganckie, bogate rzeźby, jak również rzadkie gatunki roślin, zajmujące każdy metr kwadratowy terenu. Budynki odgrodzono wysokimi, nowoczesnymi murkami, więc inwestor zapewnił mieszkańcom dużą kameralność.

Prywatność osiedla bardzo mnie przytłoczyła. Zgarbiłam się i zaczęłam szukać wzrokiem rodziców. Ich auto stało na podjeździe przed jednym z mniejszych, ale nie najbiedniejszych domów. Nie mogłam uwierzyć, że Zander mieszkał w tak bogatej okolicy. Na mój język cisnęło się pytanie, czy aby na pewno się nie zgubiliśmy.

Tata znalazł mnie pierwszy. Stanął obok, opierając dłoń na biodrze.

– Nieźle się ustawiłaś. – zażartował, klepiąc mnie po ramieniu. Uśmiechał się, choć ewidentnie wciąż stresował się perspektywą poznania partnera córki. – Ten twój chłopak jest jakimś milionerem?

Pokręciłam głową, nie wiedząc co odpowiedzieć. Nie miałam bladego pojęcia.

Najwyraźniej nie znałam Zandera, aż tak dobrze jak mi się wydawało.

– Przynajmniej nie musimy się martwić, że trafiła na złą partię. – mama obracała się, jakby sama zamierzała kupić jeden z sąsiednich domów i przyjechała na oględziny ich wnętrz. Z iskierkami w oczach rejestrowała najmniejsze szczegóły otoczenia. Wyjątkowo szybko zapomniała, że mój ukochany urodził się jako wampir. – Każda z tych parceli musi kosztować fortunę.

Gdy to powiedziała, drzwi jednego z domów otworzyły się i stanął w nich jeden z mieszkańców. Westchnęłam, a choć umysł wciąż nie radził sobie z przytłaczającą okolicą, moje serce podskoczyło z radości.

Na ganku pojawił się nie kto inny jak Zander. Chłopak był ubrany po domowemu, w jasne, wpadające w beżowy odcień spodnie, granatową, luźną bluzkę, a także koszulę, u której podwinął rękawy. Trzymał za rękę małą dziewczynkę, która z ciekawością przyglądała się przyjezdnym.

Uśmiechnęłam się delikatnie. Mimo wszystko ciężko było mi się oswoić z zaistniałą sytuacją. Licavoli był bogaty, a to oznaczało, że należał do swego rodzaju elity. Mieszkał na prestiżowym osiedlu, więc jego rodzice zarabiali dużo pieniędzy.

Domyśliłam się, że śliczna dziewczynka, tak kurczowo zaciskająca drobne palce na dłoni nastolatka musiała być jego kuzynką. Jedno spojrzenie na jej dziecięcą, nieruchomą twarz wystarczyło, abym wiedziała, z jakiego powodu Zander aż tak ją uwielbiał. Pięciolatka już samym swoim wyglądem sprawiała niesamowite wrażenie i przytłaczała doskonałością. Hojna natura obdarzyła ją porcelanową, gładką cerą bez żadnych defektów (zresztą jak każdego wampira), a jej czarne, okrągłe niczym guziki oczy, pochłaniały promienie słoneczne, nie pozwalając tęczówkom błyszczeć. Matowe, ciemne włosy związane w przerzedzony warkocz opadały na drobne ramię dziecka, zasłaniając ramiączko kremowej sukienki. Ubranie sięgało dziewczynce do kolan tak, że nie zasłaniało jej bladych, chudych nóg i nie utrudniało chodzenia.

– America. – Zander puścił kuzynkę i podszedł do nas. Dziecko nie było tym faktem zachwycone, ale posłusznie zostało na swoim miejscu, zaciskając palce na materiale cienkiej sukienki. Cofnęło się w cień, nie chcąc wychodzić na światło słoneczne.

W tym czasie Licavoli znalazł się tuż obok mnie. Skorzystałam z chwili, kiedy szedł i jemu również dokładnie się przyjrzałam. Najwyraźniej wcale nie zmienił się przez te kilka dni tak jak myślałam, a raczej się obawiałam. Napotkałam wzrokiem ten sam słodki, poważny uśmiech, te same brązowe, głębokie oczy, a także tą samą, dobrze mi znaną sylwetkę. Dziewiętnastolatek wciąż był moim zabójczo przystojnym księciem.

Księciem, który nierozważnie zaczął wyciągać w moją stronę swoje dłonie!

Oczywiście nie było nic dziwnego w tym, że Zander zamierzał mnie objąć, a być może i pocałować po tak długim czasie rozłąki, ale najwyraźniej zapomniał, że nie przyjechałam do niego sama. Zanim sprawy zaszły więc za daleko, odskoczyłam i przezornie wycofałam się do tyłu, aby chłopak nie mógł mnie tak łatwo dosięgnąć. W odpowiedzi Licavoli opuścił ręce. Uniósł brwi, nie rozumiejąc tak nagłej, panicznej reakcji. Sugestywnie wskazałam na towarzyszące mi osoby. Kłopotliwy, znaczący wzrok taty, który zaciskał usta, sprawił, że ze wstydu oblałam się rumieńcem. W jego oczach, umięśniony, wysoki Zander musiał wyglądać przytłaczająco.

Chrząknęłam, po czym odgarnęłam włosy za uszy.

– Zander, poznaj moich rodziców. – powiedziałam, usiłując zachować oficjalny ton. Dobitnie podkreśliłam dwa ostatnie słowa. – Moja mama Mirian i tata Carter. Mamo, tato, poznajcie Zandera.

– Miło mi państwa poznać. – wampir bez skrępowania ujął rękę mojej rodzicielki i złożył na niej krótki pocałunek. Kobieta uśmiechnęła się, po czym skinęła głową. Zareagowała o wiele lepiej niż się spodziewałam! Nie wzdrygnęła się, ani nie skrzywiła, czego najbardziej się obawiałam.

– Nam także miło. – oznajmił niezbyt szczerze tata, obejmując mnie opiekuńczo ramieniem. Najwyraźniej włączył mu się tryb „tatusia obrońcy". – A więc to ty zdobyłeś serce naszej jedynej córki, tak?

Nastolatek zerknął na mnie, a w jego oczach pojawiło się szczere, ciepłe uczucie.

– To raczej ona zdobyła moje.

Ten gest i późniejsze słowa zaskoczyły mnie, a jednocześnie ucieszyły. Nie każdy nastolatek byłby zdolny do tak szybkiego, dojrzałego ujawnienia swoich intencji przed rodzicami ukochanej. Zander pod tym względem wydawał się o wiele starszy niż w rzeczywistości był. Jego miłość nie kwalifikowała się do zwykłej fanaberii, czy chwilowego zauroczenia. Kochał mnie i brał to na poważnie. Nie zachowywał się jak wstydliwy nastolatek, który w takim przypadku najpewniej spojrzałby w ziemię, nie wiedząc jak powinien się zachować. On otwarcie przyznawał się do swojego uczucia, był gotów stać z moim tatą twarzą w twarz, nawet ze świadomością, iż ten ani trochę mu nie ufał.

Mój rodziciel ściągnął brwi i już zamierzał się odezwać, ale podszedł do nas Leon. Odetchnęłam z ulgą, dziękując mężczyźnie za idealne wyczucie czasu.

– Zander, to mój strażnik, Leon Custon. – wywinęłam się z objęć rodziciela i szybko przedstawiłam ochroniarza. Wolałam, żeby rozmowa nie zeszła jeszcze bardziej na tor dotyczący mojego życia uczuciowego. – Leonie, to mój chłopak, Zander Licavoli.

Leon wysunął się na przód, a następnie kulturalnie uniósł w stronę wampira prawą dłoń. Chłopak uścisnął ją bez najmniejszych oporów, co bardzo mnie ucieszyło. Skrycie liczyłam, że moi panowie się polubią.

Wtedy jednak wydarzyło się coś naprawdę dziwnego. Ochroniarz momentalnie się spiął, a oczy Zandera zaszły gęstą, nieprzeniknioną mgłą. Lustrując strażnika mroźnym, nieufnym spojrzeniem, które wyrażało wiele sprzeczności i, co gorsza, bezpodstawnej pogardy, odtrącił jego dłoń. Leon, nie pozostając mu dłużnym, zacisnął usta w cienką linię. Skrzyżował ręce, napinając mięśnie ramion.

Patrzyłam to na jednego, to na drugiego, zastanawiając się, dlaczego nagle stali się do siebie tak wrogo nastawieni. Czy Zander przypomniał sobie, co stało się poprzedniego dnia i wściekł się na Leona, że na to pozwolił? A może wyczuł w nim naturalnego rywala?

Ku mojej uldze, skończyło się jedynie na wymianie niezbyt przychylnych spojrzeń. Od ciskania piorunami, wybawił nas Vincent, który akurat pojawił się na horyzoncie.

Miałam nadzieję, że przynajmniej on zachowa się jak należy. Przeliczyłam się. W końcu czego jak mogłam od niego oczekiwać? To był Vincent!

– Hej cukiereczku! – krzyknął głośno, żebyśmy go zauważyli. – Kopę lat!

Nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, zręcznie wyminął zastygłą w bezruchu kuzynkę Zandera i przyszedł się przywitać. Nie zwracając najmniejszej uwagi na pozostałych, a tym bardziej na słońce rażące go po twarzy, po prostu rozłożył szeroko ramiona i mocno mnie uścisnął.

– Cz... cześć Vin. – zakrztusiłam się. – N... nie tak mocno. Udusisz mnie.

Wampir zreflektował się. Z szerokim uśmiechem, cofnął na odległość dwóch małych kroków.

– Już myśleliśmy, że nie przyjedziecie. – stanął obok Zandera. – Twój facet tego nie okazywał, ale odchodził od zmysłów.

Licavoli przewrócił oczami. W miarę delikatnie odsunął Vincenta na bok i zwrócił się do moich rodziców.

– Dobrze. Wystarczy chyba tych powitań. – uśmiechnął się nienaturalnie. Ewidentnie unikał spojrzenia Leona. – W imieniu mojej rodziny, zapraszam wszystkich na herbatę. Z pewnością podróż była wyczerpująca.

– A jeśli ktoś nie przepada za herbatą, pan domu oferuje również kawę ze wszystkich stron świata i najlepszej jakości alkohole. – odezwał się Vincent, który oczywiście musiał wtrącić swoje trzy grosze. Szczęście, że nie powiedział tego aż tak głośno.

Wszyscy jednogłośnie przyznali, że nie warto było dłużej stać na ganku i przeciągać powitań, więc jak jeden mąż, ruszyliśmy do domu. Bardzo się z tego powodu cieszyłam, jak dotąd wszystko zapowiadało się cudownie. Skoro bliscy Zandera zdecydowali się poznać moją rodzinę, nie mogli być aż tacy źli. Miałam nadzieję, że uda im się dogadać. Wtedy przynajmniej na tym polu osiągnęłabym swój mały sukces.

Gdy rodzice, Zander i Leon znaleźli się w pewnej odległości ode mnie i Vincenta, nastolatek chwycił mnie niespodziewanie za ramię. Jego spojrzenie spoważniało, a ona sam pochylił się nad moim uchem.

– Co jest? – zapytałam, zdezorientowana.

– Później muszę z tobą porozmawiać. – chłopak ściszył głos. – To ważne.

Zatrzęsłam się pod wpływem chłodu padającego na moją odsłoniętą szyję. Chciałam unieść głowę, żeby wyczytać coś z twarzy przyjaciela, ale ten już zdążył się wyprostować i przybrać swój typowy szelmowski wyraz.

– A właśnie... Zauważyłaś biała owieczko, że trafił ci się naprawdę nadziany wampir? – spytał prowokująco. – Pamiętasz jak mówiłaś, że mam nie podrywać Zandera? Po dokładnym przyjrzeniu się jego posiadłości i kontom bankowym, zaczynam to poważnie rozważać. Miej się na baczności.

Spojrzałam na niego zmęczonym wzrokiem. Vincent, śmiejąc się, objął mnie ramieniem. Coś w tym geście wydało mi się jednak inne, jakby nastolatek czymś się podświadomie denerwował.

Jeśli ktoś zastanawia się, jak wygląda dom Zandera to można powiedzieć, że nieco tak jak na obrazku, choć jest  większy i bardziej rozbudowany :) Ktoś spodziewał się tego po naszym wampirku?

Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania :) Jeśli ktoś jeszcze nie był na grupie na facebooku również polecam tam zajrzeć :) Dodaję tam różne ciekawostki, informacje, a także fragmenty poprawionej pierwszej części :D

Poniżej macie rysunek, który stworzyłam specjalnie dla MadameDelay Nie wiem czy pamiętacie, ale jeszcze przed okresem maturalnym organizowałam konkurs, w którym można było wygrać krótkie opowiadanie lub rysunek mojego autorstwa. Wybór padł na rysunek tak więc oto on :) Macie tutaj kilka, nieco bardziej duchowo wyglądających Sylfów. Po raz kolejny gratuluje również wygranej ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top