Rozdział 8 cz.1


Leon kopnięciem otworzył drzwi i wpadł do pokoju. Spojrzał na moją obitą, przestraszoną twarz, wszechobecny bałagan, a także na obcego mężczyznę, który stał nade mną, szykując się do zamachu.

Strażnik momentalnie ocenił sytuację. Od razu dopadł intruza, odciągając go tym samym do tyłu, aby nie mógł znów mnie uderzyć. Zaczęli się szarpać, a także kotłować po całym pomieszczeniu, ignorując bałagan, czy stojące im na przeszkodzie meble. Leon skorzystał z efektu zaskoczenia, bo przeciwnik dopiero po chwili zorientował się, że go nakryto. W szale wyciągnął z kieszeni różdżkę, ale strażnik bez trudu wytrącił mu ją z dłoni i zaserwował silne uderzenie w brzuch. Tamten zgiął się w pół, ale nie zamierzał od tak ustąpić. Zamachnął się, po czym oddał Leonowi z podwójną siłą, wykrzykując kilka niezrozumiałych słów. Rzeczy leżące na podłodze uniosły się w powietrze, zawirowały i spadły na strażnika niczym grad. Krzyknęłam, ostatkiem sił zasłaniając twarz dłońmi. Siedziałam na tyle blisko, że ubrania i drobne przedmioty zaczęły atakować również i mnie. Pociski bombardowały co popadło, a nie można było zapominać, że wśród nich latały groźne odłamki szkła. Jeden z nich trafił na przeszkodę w postaci policzka Leona i przeciął mu skórę. Krew trysnęła z otwartej rany, ale mężczyzna był zbyt zajęty rzucaniem własnych zaklęć, aby się tym przejąć. Machinalnym gestem otarł twarz, a następnie całą uwagę skoncentrował na groźnym napastniku.

Zasłoniłam głowę i doczołgałam się w kąt sypialni. Teraz, kiedy przybiegł mój ochroniarz, bałam się, że i jemu stanie się krzywda. Zastanawiałam się, co zrobić, aby mu pomóc, ale wciąż czułam się wyjątkowo osłabiona. Na zaklęcia żywiołów było zbyt mało miejsca. Używając ich, rozsadziłabym połowę mieszkania.

W pewnym momencie, nawet nie wiedziałam kiedy, przybiegła mama, która pomogła mi się podnieść. Przebrała się i pachniała mydłem, więc pewnie brała prysznic. Jej włosy wciąż były wilgotne i moczyły mi ubrania, gdy ciągnęła moje wiotkie ciało w stronę wyjścia. Próbowałam się wyrwać i wrócić do Leona, ale kobieta okazała się nieugięta. Wręcz siłą wyprowadziła mnie na korytarz, czarem zatrzaskując drzwi, aby napastnik za nami nie podążył.

Słyszałam za sobą odgłosy szamotaniny, ale nie miałam odwagi się odwrócić. Nogi miałam jak z waty. Zbiegając po schodach, potknęłam się i o mało co nie spadłam na dół. Mama zacisnęła mi palce na ramionach, więc jakoś udało nam się bezpiecznie dotrzeć do salonu.

Kobieta posadziła mnie na kanapie i pobieżnie obejrzała rany. Jej wzrok chaotycznie błądził po poobijanym ciele, bardziej skupiając się na wypatrywaniu poważnych ran i krwi niż siniaków. Stres zrobił swoje, mama, cała blada, a także roztrzęsiona, nieświadomie wciąż unosiła głowę, nasłuchując odgłosów walki. Gdy upewniła się, że nic sobie nie złamałam, ani nie dostałam wstrząsu mózgu, tym razem w pełni umyślnie spojrzała w sufit.

– Nie ruszaj się. – powiedziała ostro i pobiegła z powrotem na górę.

Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Zamiast udawać wielką odwagę, jak również rzucać się w wir walki, grzecznie ukryłam trzęsące się dłonie pomiędzy kolanami i przechyliłam się w bok, aby położyć ciężką głowę na miękkim oparciu. Martwiłam się, ale w takim stanie nie mogłabym wiele zdziałać. Pewnie tylko bym zaszkodziła i znów dostałoby mi się za nieposłuszeństwo.

Po kilku długich minutach leżenia w bezruchu, do moich uszu doszedł brzdęk tłuczonego szkła i krzyk mamy. Poderwałam się jak oparzona przez co zakręciło mi się w głowie. Nagle wróciły czarne plamy przed oczami, więc zachwiałam się, nie mogąc złapać tchu. Chwyciłam oparcie kanapy i zamrugałam. Przełknęłam ślinę, aby nie zwymiotować, choć niezbyt to pomogło. Z żołądkiem przy gardle, wstałam i wybiegłam na korytarz z zamiarem sprawdzenia, co się stało.

Na schodach zderzyłam się ze zdyszanym Leonem.

– Z drogi America! – warknął, zeskakując na podłogę. Wykalkulowałam, że biegł w kierunku drzwi. – Nie dam mu uciec!

Zachwiałam się i odwróciłam, ale strażnika już nie było. Wyleciał z domu jak oparzony, po czym ruszył pędem w stronę najbliższego skrzyżowania. Zdezorientowana wyszłam za nim na podwórko. Oniemiałam. Patrzyłam jak mężczyzna gonił mojego napastnika aż do zakrętu i dalej, gdzie obaj zniknęli mi z oczu.

Domyślając się, jak intruz uciekł, pełna najgorszych przeczuć, zadarłam głowę do góry. Niestety, nie myliłam się. Okno mojego pokoju zostało doszczętnie wybite, a poszarpane, bogu ducha winne firanki powiewały na wietrze jak flagi, potwierdzając podejrzenie, iż wariat szukający tajemniczej książki, został postawiony w sytuacji bez wyjścia i po prostu wyskoczył przez okno. Jakim cudem nic sobie przy tym nie zrobił, nie miałam pojęcia.

– Wracaj do domu, Americo! – obróciłam głowę na surowy ton głosu mamy. – Sąsiedzi cię zobaczą.

Ściągnęłam brwi, ale zanim zdążyłam się odezwać, kobieta zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Pozwoliłam zaciągnąć się do pokoju. Dopiero wtedy emocje w miarę opadły i złagodniała.

– Nic ci nie jest? – zapytała, po tym jak usiadłam przy stole. Sama wzięła ścierkę i zamoczyła ją w wodzie. – Ami, co się stało? Skąd ten psychopata wziął się u nas w domu?

Przyłożyłam zimną dłoń do czoła. Wzięłam głęboki wdech, rozumiejąc, że kobieta nie miała przecież bladego pojęcia, co dokładnie się wydarzyło.

– Nie pytaj o wszystko naraz. – poprosiłam. – Sama nie wiem.

Mama westchnęła i podeszła bliżej. Przyłożyła mokrą szmatkę pod mój nos, dokładnie go wycierając. Dopiero widząc czerwone plamy na jasnym materiale, zorientowałam się, że ciekła z niego krew.

– Matko, dziecko, jak ty wyglądasz. – moja rodzicielka załamała ręce. Jej na szczęście nic się nie stało. – Ten psychopata nieźle cię urządził. Czemu nie wołałaś o pomoc?

Wydęłam usta.

– Nie mogłam. – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Rzucił na mnie zaklęcie milczenia.

– Jasne. – kobieta prychnęła. – To pewnie jeden z ludzi tego całego Doriana. Chciał cię dopaść we własnym mieszkaniu. Niedoczekanie!

Pokręciłam lekko głową.

– Nie, to był ktoś inny. – wzięłam od niej ścierkę, bo zaczęła się trząść ze złości. – Wiedział o mojej przeszłości, ale nie chodziło mu o mnie. Szukał jakiejś księgi, myślał, że ją ukryłam.

Mama zmarszczyła brwi.

– Księgi? – powtórzyła. – Wiesz, o co mogło mu chodzić?

Moje milczenie było wymowniejsze niż zaprzeczanie.

– Nie ważne. Później się tego dowiemy. – kobieta pomasowała się palcami po skroni. – Teraz najważniejsze jest twoje zdrowie. Posiedź chwilę i odpocznij, a ja w tym czasie pójdę po eliksir leczący. Masz pod okiem śliwę wielkości bombki choinkowej.


Wstała. Kiedy zniknęła za załomem korytarza, opadły mi ramiona. Znów miałam nieodparte wrażenie, że wszystko wydarzyło się z mojego powodu. To ja byłam prowodyrem całego zamieszania, choć w gruncie rzeczy, nawet nie umiałam określić, dlaczego. Nie chodziło o moją przeszłość, napastnik wiedział o niej, ale to nie ona pchnęła go do przyjścia do domu. Sądził, że posiadałam jakąś tajemniczą księgę, nawet tego nie ukrywał, próbował wyciągnąć informację grając w otwarte karty.

Objęłam się rękami. Zaczynałam żałować, że opuściłam Cennerowe'a.


Kobieta rozłączyła się i przygryzła wargę. Rozmowa telefoniczna, którą właśnie przeprowadziła z jednym ze strażników, nie napawała jej entuzjazmem. Wiedziała, że przekazanie najświeższych informacji Najwyższemu Radcy będzie trudniejsze niż się wydawało. Mogła się założyć, że magowi nie spodoba się to, co miała mu do powiedzenia.

Z mocno bijącym sercem poszła do sali treningowej, gdzie przystojny mężczyzna ćwiczył codziennie szermierkę. Dźwięki walki niosły się po korytarzach i narastały, w miarę zbliżania się do wyznaczonego celu. Tylko w nieznacznym stopniu szpilkom kobiety udawało się je zagłuszyć.

Posłanniczka dotarła do odpowiedniego pomieszczenia, gdzie pchnęła drewniane, grube drzwi. Te, choć były uchylone i teoretycznie nie powinny sprawiać problemów, ustąpiły dopiero, gdy włożyła w tę czynność odpowiednią ilość siły. Kobieta przybrała niewzruszoną pozę. Dumnie wkroczyła do sali.

Sala treningowa była imponująca, nawet właściciele najznakomitszych centrów walk nie mogli się pochwalić pomieszczeniem stworzonym z takim rozmachem, jak również wyobraźnią. Wszystkie przedmioty, zarówno przyrządy do ćwiczeń jak i bronie, zostały przygotowane z mistrzowską wręcz precyzją, a także szczerym oddaniem. Pomieszczenie przystosowano do ćwiczenia każdego rodzaju walki i przeprowadzania w nim nawet najbardziej skomplikowane treningów. Przy aktualnych rozmiarach sali, spokojnie zmieściłby się w niej duży statek, a jeszcze zostałoby sporo miejsca na kolejny. Była duża, przestronna, a co najważniejsze, wielofunkcyjna. Podziemna lokalizacja umożliwiała dowolne rozbudowywanie i poszerzanie miejsca wzdłuż i wszerz, co znacznie ułatwiło stworzenie w nim m.in: nadziemnego systemu lin i desek, aby można było trenować walkę na wysokościach. W ściany wbudowano magiczne armatki. Strzelały zaczarowanymi kulami w biegających po niestabilnych deskach graczy i miały za zadanie imitować wrogo nastawionych przeciwników. Nie łatwo było przejść tego rodzaju trening, więc zazwyczaj ćwiczono raczej na ziemi. Te najtrudniejsze czynności pozostawiano wykwalifikowanym strażnikom, przygotowywanym do walki na każdym rodzaju terenu.

Na środku sali, niedaleko wejścia, na szpady walczyło dwóch, dobrze zbudowanych mężczyzn. Jednym z nich był sam Najwyższy Radca, drugim, zapewne jakiś przypadkowy strażnik, którego mężczyzna wyzwał dla rozrywki na pojedynek.

Kobieta na chwilę zapomniała o swoim zadaniu i z zafascynowaniem zaczęła przyglądać się walce. Obaj przeciwnicy mieli niesamowity refleks, nie zamierzali tym bardziej przegrać. Ciężko było wywnioskować kto miał większe szanse na wygraną skoro nie posługiwali się magią. Gdy jeden nacierał, drugi natychmiast robił unik, z jednoczesnym zadaniem pchnięcia. Kiedy znowu ten drugi nacierał, pierwszy zasłaniał szpadą pole trafienia, aby następnie bez wahania odpowiedzieć. Z perspektywy widza, pojedynek wyglądał niesamowicie, ruchy były płynne, a działanie szermiercze perfekcyjne.

Choć kobieta widziała tego typu walki wiele razy, zawsze przyznawała w duchu, że Najwyższy Radca miał niesamowite umiejętności jeśli chodziło o fechtunek, czy posługiwanie się bronią białą.

Kobieta splotła ręce i chwilę wahała się, czy przeszkadzać mężczyznom w treningu. Ostatecznie jednak zdecydowała się nie zwlekać, bo Radca gotów byłby zasugerować jej, że ukrywała przed nim ważne informacje.

Chrząknęła, aby zwrócić na siebie uwagę.

Mimo tego, że byli zajęci, od razu ją usłyszeli. Przerwali pojedynek, skierowali szpady ostrzem do dołu i odwrócili się w stronę kobiety.

Panie. – skinęła z szacunkiem głową. – Mamy problem.

Najwyższy Radca podniósł przyłbicę i przyjrzał się kobiecie zielonymi, hipnotyzującymi oczami. Po jego czole spływały błyszczące krople potu.

Słucham Kaylo? Co się takiego stało?

Kobieta odetchnęła i zbliżyła się do mężczyzny.

Właśnie odebrałam niepokojący telefon od Leona Custona, strażnika, którego wyznaczył pan na ochroniarza panienki Americi Dusney.

Radca zacisnął wargę. Chwilę się nad czymś zastanawiał, po czym podszedł do półek z bronią i ostrożnie odłożył na jedną z nich swoją szpadę. Widząc, że ćwiczenia właśnie się skończyły, jego przeciwnik zrobił to samo.

Mów. – powiedział poważnym tonem Casimir Regarte, wracając do posłanniczki.

Do domu dziewczyny wdarł się niezidentyfikowany osobnik. – oznajmiła kobieta na jednym wydechu. – America została ranna, ale wszystko dobrze się skończyło. Leon w porę zareagował i udało mu się wystraszyć napastnika. Ten jednak uciekł i zniknął.

I mówisz, że wszystko dobrze się skończyło? – Najwyższy Radca z trudem opanował irytację. Przejechał dłonią po spoconej twarzy. Nabrał dużo powietrza do płuc. – Jakim cudem, ktokolwiek ominął jednego z naszych najlepszych strażników?

Kayla przełknęła ślinę.

Podszył się pod jednego z bliskich przyjaciół córki Władcy Powietrza. Zmylił ją, więc America pozwoliła mu wejść do mieszkania.

Niemądra dziewczyna. – mag westchnął ciężko. – Dobrze. Co wiemy o napastniku?

Kobieta odgarnęła za ucho pasemko czarnych jak noc włosów i zamyśliła się.

Z tego, co mówił Leon wynika, iż intruz mógł należeć do wyznawców Starego Księżyca. Działał sam, używał też różnych stylów magii. Nie chciał skrzywdzić Americi, ale zaczęła mu się opierać, więc próbował ją uciszyć.

Najwyższy Radca zacisnął ręce w pięści.

Że też klan Dovacane musiał się ujawnić akurat teraz. – skinął na Kaylę, aby za nim szła. Kobieta posłusznie pobiegła za magiem, który w jednej chwili znalazł się przy wyjściu. – Przez nich cały plan legnie w gruzach.

Panie, przesłuchania były przewidziane na następny tydzień. Może w tym wypadku...

Nie! – Radca gwałtownie się zatrzymał. Posłanniczka stanęła tuż za nim, o mało nie uderzając głową o jego plecy. – Nie zamierzam pokazywać tym dysydentom, że ich działania wpływają na pracę Rady. Przesłuchania odbędą się w ustalonym terminie. Każ jednak, aby America Dusney przyjechała do Zandera Licavoli dzień wcześniej. Jest tam dwójka naszych strażników, więc dziewczyna będzie bezpieczniejsza niż we własnym domu.

Co z pozostałymi? – zapytała od razu kobieta, powstrzymując drżenie głosu. Nazwisko wampira było jej dobrze znane. – Oni także mają wyjechać?

Radca pokręcił głową.

Niech zostaną. Dovacane'om zależy tylko na potomkach Żywiołów.

Kayla zmarszczyła brwi.

Przepraszam, że się ośmielę, ale czy ma to może związek z tym, o czym myślę?

Casimir Regarte spojrzał na nią surowo. Zakłopotana kobieta spuściła głowę.

Zamiast zadawać głupie pytania, skontaktuj się z Leonem Custonem i poinformuj go o zmianie planów. Niech nie spuszcza Americi z oczu. Jeśli znów coś jej się stanie, osobiście się z nim rozliczę.


Siedziałam w salonie osłupiała i z otwartymi ustami, gapiłam się na mojego strażnika.

– Ale jak to jutro rano? – nie mogłam uwierzyć własnym uszom. – Przecież mieliśmy wyjechać dopiero pojutrze wieczorem.

Leon przejechał językiem po spierzchniętej, rozciętej wardze i skrzyżował ręce na piersi. Herbata uspokajająca, którą mama zrobiła mu po tym jak wrócił do domu, była już całkiem chłodna. Nieruszona stała na szafie od dobrych kilkunastu minut. Istniało prawdopodobieństwo, że zaaferowany strażnik, już dawno o niej zapomniał.

– Zważywszy na zaistniałe okoliczności, Najwyższy Radca uznał, że lepiej będzie jeśli opuścisz to miejsce jak najszybciej. – odparł, patrząc mi prosto w oczy. – Pewna grupa dowiedziała się, że tu mieszkasz, więc przestałaś być bezpieczna. Nie mogę pozwolić, aby atak znów się powtórzył.

Jęknęłam żałośnie, opadając bezsilnie na kanapę. Ta zatrzeszczała niemiłosiernie.

– To chyba jakieś żarty.

– Nikomu nie było do śmiechu, kiedy tamten facet rzucał tobą po pokoju. – zauważył cierpko Leon. Odkąd wrócił, wyglądał na zdenerwowanego. Pierwszy raz ujawnił swoją drugą naturę, a była na tyle przytłaczająca, że wolałam nie zajść mu za skórę.

Był zły nie tylko na mnie, ale i na siebie. Wręcz kipiał z wściekłości, że nie zachował wystarczających środków ostrożności i nie wykonał zadania. Pomimo doświadczenia, a także kwalifikacji, pozwolił, aby wróg przemknął się tuż pod jego nosem i zrobił mi krzywdę. Na dodatek nie wykazał się dostatecznym refleksem, żeby później go złapać, co tylko przepełniło czarę goryczy. Leonowi coś się nie udało, porażka bolała go bardziej niż rany, które odniósł podczas walki z napastnikiem.

Mimo wszystko, nie winiłam go. Prawienie mężczyźnie wyrzutów, że nie zajął się mną dostatecznie dobrze, byłoby zwykłą podłością, bo przecież to ja sprawiłam, że poległ. W końcu ostrzegał mnie, próbował przemówić mi do rozsądku. Nie chciałam go słuchać. Również przeze mnie nie zadziałały zaklęcia ochronne nałożone na dom. Okazało się, że jako domownikowi, przysługiwały mi jakieś skomplikowane, specyficzne prawa niwelujące działanie czarów mamy. Zapraszając obcego maga, automatycznie uczyniłam go kimś niegroźnym i „brama bezpieczeństwa" na niego nie zareagowała. Usprawiedliwienie, że nie miałam o tym bladego pojęcia, nie zadziałało.

W każdym razie, wszystko zepsułam.

– Co za różnica, czy pojedziemy jutro, czy pojutrze? – upierałam się przy swoim, wiedząc, że stąpałam po cienkim gruncie. – Tamten facet nic do mnie nie miał. Szukał jakiejś książki.

– Ale dokładnie wiedział o twoim przyjacielu Joelu. – zauważył racjonalnie Leon. – Żeby nałożyć na siebie tak dokładny czar Iluzji, trzeba znać lub przynajmniej obserwować ofiarę przez dłuższy czas. Inaczej zaklęcie przestałoby działać od razu po tym, jak objęłaś go przed wejściem.

Rozszerzyłam oczy. Zrozumiałam do czego zmierzał.

– Gdyby magowi zależało tylko na grabieży, nie wysilałby się tak. – dodała mama, obracając w dłoniach kubek z mocną kawą. Odezwała się pierwszy raz od powrotu strażnika. – Zwykła książka nie mogła być jego jedynym celem.

– To nieistotne. – Leon usiadł na fotelu. – Najwyższy Radca kazał nam jechać już jutro. Odmowa nie wchodzi w grę.

– A moje uczucia wchodzą?! – poderwałam się na równe nogi i wycelowałam w niego palcem. W duchu przeprosiłam Zandera za to, że wolałam spędzić więcej czasu z rodzicami, niż szybciej spotkać się z nim. – Nie widziałam rodziny ponad dwa miesiące, a teraz chcesz mnie pozbawić jednego z kilku krótkich dni, które pozwolono mi z nimi być?! Nie doczekanie twoje!

– To nie podlega dyskusji. – Leon był niewzruszony. – Najwyższy Radca...

– Mam go gdzieś! – krzyknęłam, czerwieniejąc na twarzy. – To moje życie! Nie dam sobą sterować!

– Uspokój się Americo. – upomniała mnie mama. – To dla twojego dobra. Rada chce, żebyś była bezpieczna.

Przyłożyłam rękę do czoła i głośno jęknęłam. Ile razy już to słyszałam? Ile razy wmawiano mi, że potrzebowałam ochrony, że wróg czaił się za rogiem, czekając na najmniejszy błąd? Jak wiele pocieszających słów zdążyłam usłyszeć zanim zrozumiałam realne niebezpieczeństwo?

To zaczynało być męczące.

– Im bardziej ktoś chce, żebym miała spokój, tym więcej dzieje się wokół. – wróciłam na miejsce. – W końcu komuś stanie się przeze mnie krzywda. Nie, już się stała.

Leon zacisnął szczękę. Rana na jego policzku (po podaniu eliksirów mamy) dawno się zabliźniła, ale warga wciąż krwawiła. Choć rana była mniejsza i niepozorna, nie mogła się tak łatwo zrosnąć, gdyż ochroniarz cały czas robił jakieś miny i ją naruszał.

Dokładnie wiedział, co miałam na myśli.

– Wytrzymaj jeszcze jakiś czas. – poprosił. – Po przesłuchaniach w Radzie, wszystko się wyjaśni.

– A co jeśli nie? – chciałam wiedzieć. – Co, jak Rada nie jest odpowiedzią na każde pytanie? Tylko pogorszy sprawę.

Leon zmarszczył brwi. Moja aura musiała szaleć, więc pewnie widział setki kolorów oplatających moje ciało i mieniących się jak magiczne światełka. Nie tylko wyglądałam jak choinka pełna świątecznych światełek, ja wręcz czułam się jak drzewo, które nagle ścięto i zabrano z lasu. Choć tego nie chciałam przyozdobiono mnie w niepotrzebne zaszczyty i przydomki, po czym jak gdyby nigdy nic, wrzucono w wir wydarzeń niczym do salonu pełnego nieznanych mi ludzi. Zostałam główną atrakcją, choć tak naprawdę miałam być tylko tłem dla ważniejszej sprawy.

– Jeśli postarasz się współpracować, obiecuję, że po powrocie z Rady, nikt nie będzie cię niepokoił. – oznajmił mój ochroniarz, współczującym tonem. Jego twarz złagodniała. – Zrobię co w mojej mocy, abyś miała spokój.

W tej samej chwili usłyszeliśmy szczęk zamków. Drzwi się otworzyły i do domu wrócił tata. Wybrał sobie wprost perfekcyjny moment.

– Cześć wszystkim. – uśmiechnął się, zdejmując marynarkę.

– Już wróciłeś? – zdziwiła się mama, odstawiając kawę na stół. – Mówiłeś, że masz w pracy jakąś ważną sprawę i wrócisz wieczorem.

Tata machnął ręką. Odwiesił wierzchnie ubrania na wieszak w korytarzu, po czym z zadowoleniem wymalowanym na twarzy wszedł do salonu.

– Okazało się, że to nic poważnego, więc poprosiłem, żeby szef wypuścił mnie wcześniej. – objął żonę na powitanie, a na mnie i Leona skinął głową. – Skoro America zostaje z nami jeszcze tylko dwa dni, pomyślałem, że warto to wykorzystać w stu procentach. Mamy ładną pogodę, można by pojechać na jakąś wycieczkę. Co wy na to?

Opadły mi ramiona. Mama tylko ciężko odetchnęła.

– Czemu macie takie grobowe miny? – zdziwił się tata. Dopiero patrząc na nasze miny, dostrzegł grobową atmosferę panującą w salonie. – Nie podoba wam się ten pomysł?

Chrząknęłam i spojrzałam sugestywnie na rodzicielkę. Kobieta westchnęła, po czym zaczęła tłumaczyć, co się stało.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top