Rozdział 24 cz.2
Misurie szukała go już chyba dosłownie wszędzie. W pokoju, w jadalni, na wszystkich dostępnych jej korytarzach, a nawet w okolicy murów. Sprawdziła niemal każdy kąt siedziby Rady, a jednak nigdzie go nie znalazła. Vincent rozpłynął się w powietrzu. Czarownicy pozostawało jej mieć nadzieję, że nie dosłownie. Po tym, czego się ostatnio dowiedziała, już niczego nie mogła być pewna.
W przeciągu kilku dni wszystko stanęło na głowie. Wieść o rozprawie Zandera rozniosła się po siedzibie Rady z prędkością światła. Pozostało do niej jeszcze siedemdziesiąt dwie godziny, a już teraz zielonowłosa na palcach zaledwie jednej ręki potrafiłaby policzyć osoby, które o niej jeszcze nie słyszały. Choć nie było wiadomo, kto właściwie dowiedział się jako pierwszy i kiedy dokładnie wyciekła szokująca informacja o domniemanej winie Licavoli'ego, szybko stało się jasne, że niebawem wiedziała o niej już połowa pracowników. Od czterech dni nikt nie mówił o niczym, tylko o ujawnieniu dawnych zbrodni wampira. Nikt co prawda nie miał pewności, czego dokładnie dotyczyły i jak poważne miały okazać się jego przewinienia, ale fakt, że nocny był legendarnym księciem Ognia tylko dodawał pikanterii coraz to pojawiającym się plotkom.
Misurie po raz pierwszy usłyszała o nadchodzącej rozprawie Zandera, kiedy przypadkiem trafiła na korytarzu na dwóch patrolujących korytarze strażników. Szła wtedy akurat z Danielem do jadalni, więc gdy tylko do jej uszu dotarły urywki szeptanych między ochroniarzami zdań: „szokujące... rozprawie... przewodzić Najwyższy Radca... potomek Żywiołów..." od razu zaczęła przyciskać Colemana, by wyjawił, o co dokładnie chodziło. Akurat w zdobywaniu informacji była niezła, śmiałaby nawet twierdzić, że wręcz pierwszorzędna, więc nie trwało długo, a zmęczony jej dociekaniem i prowokującymi pytaniami strażnik, w końcu dał za wygraną i wyjawił dziewczynie prawdę. Początkowo czarownica nie mogła uwierzyć w jego słowa. Sądziła, że być może strażnikom Regarte udało się schwytać Doriana i to o nim była mowa, ale rozprawa? Zander zasiadający w ławie oskarżonych? Ten Zander?! Przecież to nie miało sensu! O kim, jak o kim, ale zielonowłosa w życiu nie pomyślałaby o Zanderze, jak o przestępcy. Nie pasował jej do wizerunku nocnego, który z zimną krwią złamałby którąkolwiek z zasad spisanych w Kodeksie Wampirów. Misurie aż za dobrze pamiętała jego zamiłowanie do kazań na temat przestrzegania reguł panujących w Cennerowe'ie, jej samej nie raz się oberwało, bo nastolatek przyłapał ją na robieniu nielegalnych rzeczy. Nawet America, mimo że kochała ciemnowłosego, nieraz narzekała, że dziewiętnastolatek zbytnio wiązał swoje życie ze wszystkimi możliwymi regulaminami – nigdy nie postąpiłby wbrew nim.
Właśnie, America! Jak tylko zielonowłosa dowiedziała się, z jakiego powodu w Radzie panowało poruszenie i upewniła się przynajmniej pięćdziesiąt (no, może sześćdziesiąt) razy, że Daniel nie raczył sobie z niej żartować, jej pierwszym posunięciem było udanie się do przyjaciółki. Okazało się, że czarownica już o wszystkim wiedziała, mało tego, zdążyła już nawet przeprowadzić na ten temat kilka poważnych rozmów z samym Najwyższym Radcą. Nie chciała wyjawić Misurie nic konkretnego, co, nie da się ukryć, wyjątkowo zabolało zielonowłosą, która uważała się za jedną z osób, którym America będzie chciała wszystko wyjaśnić.
– Nie ufasz mi? – Czarownica była w jawnym szoku. Stała w drzwiach pokoju Americi, ale nastolatka nie zamierzała jej wpuścić do środka. Unikała spojrzenia Misurie, które biegało to w stronę jej skruszonej twarzy, to krwistoczerwonych włosów, których dorobiła się w ciągu ostatnich kilku dni. – Czego mi nie mówisz, Ami? Co się ostatnio wydarzyło, że tak się od wszystkich odsunęłaś?
Potomkini Żywiołów spuściła głowę. Zaciskała palce na framudze drzwi, jakby wahała się, czy je zamknąć, czy może otworzyć szerzej, aby przyjaciółka mogła wejść do sypialni. Ostatecznie jednak nie ruszyła się z miejsca. Jej zbolałe spojrzenie opadło na lewą dłoń.
– Zander wpadł w poważne tarapaty – rzuciła, przymykając powieki. – Casimir ma pewien plan, ale nie mogę ci go chwilowo wyjawić. Ja... sama się w tym wszystkim gubię. Proszę, Misurie, nie naciskaj. Już i tak męczą mnie wątpliwości, jak powinnam postąpić.
Brzmiała, jakby walczyła sama ze sobą, by nie wybuchnąć płaczem. Lutyanka zdawała sobie rzecz jasna sprawę, jak musiała wpłynąć na przyjaciółkę wiadomość o zatrzymaniu ukochanego, ale nie spodziewała się, że po tym wszystkim ot tak odtrąci wsparcie ze strony najbliższych, ze strony swojej dawnej powiernicy.
– Wiesz, że możesz mi powiedzieć – oznajmiła z narastającym bólem w sercu. – Pomogę ci, Ami. Bez względu na wszystko, stanę zawsze u twojego boku. Wesprę cię, nie ważne, jakie podejmiesz decyzje.
America zacisnęła usta, jej warga drgnęła nieznacznie.
– Teraz tak mówisz, bo nie wiesz, o co toczy się gra.
– Więc mi powiedz – ponowiła próbę Misurie. – Pozwól zrozumieć. Wytłumacz, czemu tak nagle stałaś się najlepszą przyjaciółką Najwyższego Radcy, a na innych zrobiłaś się tak zamknięta? Nie licząc wspólnego czasu przy posiłkach, praktycznie nie rozmawiasz już ze mną, Willem, czy Vanessą.
Obie, jak jeden mąż, drgnęły na wzmiankę o wieszczce. Zielonowłosa dostrzegła wyraźną zmianę w postawie Americi, dziewczyna spięła się, a jej dłoń tylko mocniej zacisnęła się na drzwiach. Czyżby wiedziała o ostatnich, dramatycznych wizjach młodej czarownicy? Z tego, co Misurie zauważyła, Vanessa unikała czerwonowłosej, a ona, po tym, jak zrzuciło jej się na głowę zbyt wiele spraw związanych z Casimirem Regarte, nie miała specjalnie czasu, by szukać towarzystwa wieszczki. Mijały się o dziwo nawet w trakcie posiłków, na które to America przychodziła zwykle wyjątkowo spóźniona. Gdy pojawiała się w jadalni, Vanessa pośpiesznie kończyła jedzenie, a następnie pospiesznie umykała z sali, nim dawna księżniczka zdążyła choćby dotrzeć do stołu.
Misurie bardzo chciała wyjawić swojej dawnej księżniczce, co dokładnie ciążyło na dnie serca wieszczki, ale obiecała Vanessie, że nie zdradzi nikomu, z czym związane były jej ostatnie wizje, nie powie o ciążącym na niej widmie śmierci, czy podejrzeniach, jakie dziewczyna miała względem Rady. Dziewczyna ostrzegła, że znajomość tak niepewnej, zawiłej przyszłości w niczym by nie pomogła, wywołałaby tylko lawinę niepożądanych zdarzeń, których wszyscy woleliby uniknąć. Kiedy o tym mówiła, za typowym dla niej opanowaniem, czaiła się dziwna surowość, to ona nakazała Misurie sądzić, iż wieszczka zdawała sobie sprawę z czegoś, co z tylko sobie znanych względów, zatrzymała w tajemnicy. Zupełnie jakby każdy z przyjaciół zielonowłosej uznał nagle, że dla dobra ogółu, wszystkie ważne informacje powinny zostać przemilczane. Najpierw nietypowe zachowanie Vincenta, później strach Vanessy, a teraz jeszcze sekrety Americi i nagłe, niewyjaśnione zainteresowanie Regarte jej osobą... Misurie już sama nie była pewna, co myśleć. Jakby po wydarzeniach z Cennerowe'a było jej mało problemów.
– Ja... my cię potrzebujemy – poprawiła się. – Nie odtrącaj nas, jeśli dzieje się coś złego.
America przygryzła wargę.
– Nie chcę się od was odsuwać. Naprawdę, to ostatnia rzecz, o której bym teraz myślała – wyszeptała, a potem, choć Misurie nic nie powiedziała, dodała: – Po prostu się boję, Misurie. Boję się, że to wszystko mnie przerośnie.
Misurie zajrzała do kolejnych drzwi, sprawdzając, czy nie krył się za nimi przypadkiem dobrze znany, ciemnowłosy nocny. Daniel, który jak zwykle nie zamierzał odstąpić jej nawet na krok, szedł kilka metrów za czarownicą, sunąc za nią niczym cień. Nie odzywał się, co zielonowłosa brała za zły omen. Kiedy wspominała o Shane'ie, strażniku Vincenta, wzruszał tylko ramionami, a jego twarz tężała. On też miał coś za uszami. W przeciwieństwie jednak do sprawy Zandera, o której i tak by się dowiedziała, o Rossie i jego podopiecznym milczał jak grób.
Czarownica znów trafiła wyłącznie na pustę. Z ciężkim westchnięciem zatrzasnęła kolejne drzwi i ruszyła dalej przed siebie, licząc, że może kolejne pomieszczenie okaże się tym właściwym.
– Misurie... – zaczął ostrożnie Daniel, ale zbyła go, przyśpieszając kroku. Próbował ją odwieść od poszukiwań, ale nie zamierzała zrezygnować i się poddać. Zabrnęła już zbyt daleko, aby się wycofać.
Kolejne pomieszczenie, kolejne puste. Nastolatka, świadoma, jak szybko kończyły jej się pomysły, zacisnęła usta. Musiała znaleźć Vincenta za wszelką cenę. Możliwe, że w momencie, kiedy inni wciąż mieli przed nią jakieś tajemnice, to właśnie on mógłby jej wszystko wytłumaczyć.
Nie rozumiała, jakim cudem wampir miałby wyjaśnić jej zaistniałą sytuację, ale też pełnił w tym przedstawieniu swoją rolę. Dotąd zielonowłosa sądziła, że tak jak ona, stał z boku i tylko czasem wychodził na scenę, by obserwować skomplikowane perypetie głównych aktorów. Że jako niezwiązany z przebudzeniem nocny, trafił do Rady tylko z powodu swojej przyjaźni z Americą, zainteresowano się nim zupełnie przypadkowo.
Być może jednak się myliła...
– Czy mogę cię o coś poprosić, Misu? – zapytała cicho America, kiedy Misurie zbliżyła się, aby pocieszająco ją przytulić. Nie miała pojęcia, dlaczego przyjaciółka ją odtrąca, ale chciała przy niej być, zostać dla niej. Obiecała to kiedyś Leanice, przysięgała to również Władcy Powietrza. Wraz z pozostałymi ośmioma powiernicami ślubowała wierność jego Królestwu i ukochanej córce. Misurie nie zamierzała złamać obietnicy, choćby nawet America któregoś okropnego dnia otwarcie wyrzekła się ich przyjaźni.
– Oczywiście, Ami.
– Znajdź Vincenta i upewnij się, czy ma się dobrze – poprosiła dziewczyna, zaciskając palce na plecach przyjaciółki. – Spróbuj się dowiedzieć, czemu czytał ostatnio książkę, którą przyniósł do szpitalnej sali. Wiesz, o której mówię?
Misurie rozchyliła usta, zdziwiona nietypową prośbą czerwonowłosej. Odsunęła się od Americi i spojrzała jej prosto w oczy.
– Vina? – upewniła się. – Co on ma do tego?
America pokręciła głową.
– Nie jestem pewna. – Objęła się ramionami. Wyglądała na faktycznie zagubioną, Misurie zrobiło się w tamtym momencie wręcz żal dziewczyny i tego, ile musiała ostatnimi czasy znosić. – Poszłam za twoim przykładem i przez kilka ostatnich dni usiłowałam go znaleźć. Bezskutecznie.
Zielonowłosa przełknęła ślinę, czując w sercu zalążek narastającego niepokoju. A więc nie tylko ona nie mogła znaleźć młodego wampira.
– Myślisz, że to nie przypadek?
– On i Zander byli jedynymi, którzy nie mieli oficjalnych przesłuchań – przypomniała cierpko America, zaciskając dłonie. Zbielały jej kostki. – Teraz Zander trafi przed sąd, a Vincent... Może jestem przewrażliwiona, ale mam dziwne przeczucie, że owszem, jego nagłe zniknięcie nie jest przypadkowe. Wolę dmuchać na zimne, po tym, co kiedyś stało się z tobą.
Misurie się wzdrygnęła. Przyjaciółka nie musiała jej o niczym przypominać. Doskonale pamiętała, jak w przed świętem Luny Dorian uwięził ją w podziemiach Cennerowe'a i trzymał w ciasnej klicie, dopóki nie była mu naprawdę potrzebna. Jak jego dwóch ochroniarzy „uciszało" ją, kiedy usiłowała krzyczeć. Jak zdesperowana, ze łzami w oczach, wyciągała błagalnie ręce ku drzwiom, a Magelli, gdy się o tym dowiedział, uderzył ją za karę z taką siłą, że złamał jej obojczyk. Nawet mimo piekielnego bólu, zawrotów głowy i mdłości, zdołała wtedy wykląć nastolatka po wszystkie czasy. Strach przekuła w nienawiść, dźwięk przesuwania i tarcia odłamków kości, zagłuszyła warczeniem.
America nie spuszczała z niej wzroku, czekając na odpowiedź. Misurie westchnęła.
– Postaram się go lepiej poszukać – obiecała, wciskając dłonie do kieszeni spodni. – Pewnie zapadł w nietoperzy sen zi... wiosenny.
– Dziękuję – odparła nastolatka, spuszczając z ulgą głowę. – Jeśli go znajdziesz, powiedz mu, żeby do mnie przyszedł. Muszę... z nim porozmawiać.
„Z Vincentem, nie ze mną" – pomyślała gorzko Misurie, ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Zamiast tego, odwróciła się na pięcie i spojrzała na korytarz.
– Wiesz... jeśli będziesz się tak dalej zachowywać, możesz stracić nie tylko Zandera – wyszeptała cicho, ale okazało się, że America i tak ją usłyszała.
– Zapewne i tak się to niebawem stanie – oznajmiła grobowym głosem, a Misurie aż przeszedł dreszcz. Obróciła się zdumiona, ale przyjaciółka zdążyła już zamknąć drzwi.
* * *
Ethel obudziła się, gdy kilka promieni słonecznych zakradło się niepostrzeżenie na jej twarz i ogrzało jej nos. Uśmiechnęła się. Nie otwierając oczu, aby nie zburzyć zbyt szybko sennego krajobrazu, w którym jeszcze przed chwilą wędrowała jej pozbawiona cielesności forma, przewróciła się na bok. Szukała innego ciepła, ale go nie odnalazła. Dopiero wtedy, uświadomiwszy sobie, że miejsce po jej prawej stronie jest wolne, a wręcz zdążyło wystygnąć, skonsternowana uniosła powieki. Senny obraz się rozmył, kobieta powróciła na ziemię, do własnego umysłu.
Tak jak podejrzewała, nikogo obok siebie nie ujrzała. Choć zgodnie z przewidywaniami obudziła się w nie swoim łóżku, a skotłowana, odrzucona na bok pościel, świadczyła, że ostatnie kilka godzin wcale jej się nie przyśniło, poczuła lekkie ukłucie zawodu. Myślała, że... Właściwie, co sobie myślała?
– Obudziłaś się wreszcie. – Usłyszała nagle dobiegający z przeciwległego końca pokoju głos. Poderwała się gwałtownie do pozycji siedzącej, zakrywając prześcieradłem ciało. Poczuła wstyd. Zupełnie nie pasował do sytuacji, biorąc pod uwagę, że wcześniej dobrowolnie pozbyła się z siebie wszystkich ciążących jej ubrań. – Jeszcze chwila, a sam bym cię wyrzucił z tego łóżka. Wiesz, która jest godzina? Robota czeka.
Kobieta otworzyła usta. Nie przestając w zdumieniu wpatrywać się w siedzącego przy biurku mężczyznę, poprawiła potargane, granatowe włosy. Gonyard był do niej odwrócony plecami. Miała ogromną nadzieję, że choć wyczuł, iż wstała, nie dostrzegł, jak na jego widok spłonęła szkarłatnym rumieńcem. Mężczyzna założył co prawda spodnie, jednak pozostał bez koszuli. Nie licząc poprzedniej nocy i kilku epizodów, gdy zdawała mu relacje z przebiegu zadania, a on akurat się przebierał, nigdy nie widziała go równie roznegliżowanego.
Powtarzając sobie, że dawno przestała być nastolatką i powinna wziąć się w garść, zdołała przywrócić się do porządku.
– D... dzień dobry?
– Raczej południe – poprawił mechanicznie, nie racząc jej choćby jednym spojrzeniem. Jego wzrok przesuwał się po linijkach tekstu jakiegoś odręcznie napisanego dokumentu. Z łóżka nie widziała dokładnie, co znajdowało się na blacie, ale nerwowe podrygi, które docierały do Ethel z umysłu Gonyarda, jasno wskazywały, iż trzymany przez niego świstek był wyjątkowo istotny. – Przespałaś sporą część dnia.
Uniosła brwi.
– Ty za to nie zmrużyłeś oka nawet na sekundę – zauważyła, a fakt, że drgnął wskazywał, iż trafiła w punkt. – Cały ten czas pracowałeś?
Gdy nieco bardziej otrzeźwiała i skoncentrowała się na pulsujących sygnałach, wyczuła zmęczenie na granicy jego głowy. Ciche, subtelne muśnięcia naprężających się i słabnących nici. Blednące, by po chwili stać się na powrót wyraźnymi, zdawały się samym sobie przeczyć. Zupełnie jakby mężczyzna był zarówno zmęczony, jak i pobudzony, wykończony, ale podekscytowany. Jakby jego umysł prosił o chwilę wytchnienia, ale zaciśnięta na nim obroża była tak ciasna, że wystarczył najkrótszy impuls, aby pobudzić go do pracy.
Z ulgą spostrzegła, że nie sięgnął jeszcze po papierosa. Karafka z alkoholem stała zamknięta na szafce nocnej.
Gonyard odłożył dokument. Odsunął się z krzesłem od biurka i odchyliwszy się do tyłu, spojrzał w zamyśleniu w sufit.
– Musiałem pomyśleć – odparł, drapiąc się po brodzie. – Gdy odpłynęłaś, zacząłem się zastanawiać, jak rozwiązać nasz problem z Regarte. Swoją drogą i tak nie mógłbym zasnąć. Wydajesz przez sen wyjątkowo nietypowe dźwięki, moja droga. Coś jakbyś gwizdała.
– Nie gwiżdżę – oburzyła się.
– Mam zademonstrować?
– Nie, bo wiem, o czym mówisz. – Owinęła się pościelą i wstała, aby rozejrzeć się za bielizną. – Nie gwiżdżę. To efekt uboczny, podróżowania po umysłach innych osób. Mój organizm reaguje, kiedy opuszczam swoją własną świadomość i się przed tym broni. Kiedy jestem na nogach, bez trudu to kontroluję, ale kiedy śpię, czasami zdarza mi się zbyt gwałtownie wciągać powietrze przez zęby.
– Cieszmy się więc, że tylko gwiżdżesz. Zawsze mogłaś chrapać.
Ethel wzniosła oczy do góry. Chwyciła leżący na ziemi stanik i ciśniętą obok komody spódnicę. Dalej znalazła wymiętą koszulę.
– Więc? – zapytała, gdy już się ubrała. – Zdradzisz mi w końcu, dlaczego Regarte oświadczył się Americe i dlaczego aż tak cię to martwi?
Mag westchnął i przetarł dłońmi oczy. Skinął, aby podeszła bliżej.
– Powiedzmy, że już w poprzednim wcieleniu nie przepadałem za podwójnymi agentami – oznajmił, gdy znalazła się obok. Przy biurku nie stało drugie krzesło, więc chwycił kobietę za rękę i przyciągnął do siebie. Zaskoczył Ethel, kiedy pozwolił jej usiąść na własnych kolanach. Przełknęła ślinę i szybko splotła dłonie na udach, aby go nie dotykać. Jeszcze dzień wcześniej zbliżał się do niej tylko wtedy, gdy usiłował ją zirytować.
– Chcesz powiedzieć, że Regarte działa na dwa fronty? – zapytała, uciekając wzrokiem na jego pierś. Ściągnęła brwi, bo dostrzegła na wysokości jego obojczyka dziwną linię, coś na kształt dawnej blizny. Opuściła głowę niżej i jej oczom ukazały się kolejne ślady. Ich zarys.
– Gdy ci z klanu Dovacane przedostali się na teren Rady, nasz magiczny przywódca, jako jedyny nie był tym faktem zdziwiony. Już samo to powinno dać każdemu do myślenia – stwierdził Dorian, biorąc na powrót pióro do ręki. Dobrze przynajmniej, że wybrał takie bardziej nowoczesne, na normalne wkłady. Mężczyzna był niekiedy tak staroświecki, że Ethel nie zdziwiłaby się, gdyby któregoś dnia zobaczyła na jego stole kałamarz i odpowiednio przycięte gęsie pióro. – Zresztą, możemy nawet zostawić tę sprawę i spojrzeć na resztę faktów. Najwyższy Radca jest potężny, potężniejszy niż ktokolwiek z nas. Przynajmniej na razie. Wiesz dlaczego, choć wystarczyłoby, żeby kiwnął palcem, wciąż obstaje przy tym, że nie może mnie odnaleźć?
Pokręciła głową. Sama dość często się nad tym zastanawiała.
– Kluczowe jest właśnie to: „na razie". Dlatego, że nie na rękę jest mu odnajdywanie mnie skoro moje nagłe pojawienie się, wszystko by zakończyło.
– America zbyt szybko przestałaby korzystać z Księgi Wspomnień – domyśliła się Ethel, wciąż lustrując spojrzeniem jego tors. Gdy uniosła na sekundę wzrok, Gonyard zaciskał usta. Stalówka jego pióra mocniej wbiła się w papier. – Najwyższy Radca dał jej księgę, choć równie dobrze sam mógł z niej korzystać po jej otworzeniu.
– Zabawne, że tak ważny relikt został przekazany zaledwie szesnastoletniej, zagubionej we własnych wspomnieniach dziewczynie, nieprawdaż? Z pewnością Najwyższy Radca nie miał żadnego innego wyjścia skoro zdecydował się na tak desperacki krok. Doprawdy... żeby angażować w poszukiwania nastolatkę...
– Ale w takim razie... wychodziłoby na to, że Regarte może posługiwać się tobą wyłącznie, kiedy wciąż jesteś na wolności. Nie zamierza cię zatem schwytać, ani stawiać przed sądem.
Dorian przerwał pisanie.
– Ależ oczywiście, że nie zamierza. – Obrócił pióro w palcach. – Po co ma chwytać kogoś, kogo planuje zabić?
Ethel wytrzeszczyła na niego oczy.
– Zabić? – wykrzyknęła.
– Chyba źle to ująłem – stwierdził mężczyzna, widząc jej zszokowaną minę. – Łagodniej będzie powiedzieć, że Najwyższy Radca próbuje mnie... wyeliminować. Pozbyć się boleśnie i najlepiej bez niepotrzebnych świadków.
Kobieta nadal gapiła się na niego z mieszanką zdumienia i oburzenia.
– Kodeks tego zabrania! Nawet ktoś tak potężny, jak Najwyższy Radca nie może go złamać.
– Zdziwiłabyś się, skarbie, jak wiele kryje się za uszami naszej długowłosej znakomitości. – Dorian wrócił do pokrywania kartki równymi linijkami tekstu. Siedząca na jego kolanach czarownica, zdawała mu się w niczym nie przeszkadzać. – Usunięcie jednego maga jest dla Casimira równie proste, jak rzucenie pierwszego lepszego czaru. Spróbuje mnie zapewne wyeliminować podobnie, jak zrobił to ze swoim poprzednikiem. Równie dyskretnie, co skutecznie.
Ethel zbladła.
– Poprzednikiem? Masz na myśli...?
– A myślałaś, że jakim cudem Casimir znalazł się na swoim stanowisku? Bo XVI Radca naprawdę z niego ustąpił? Ot tak? Bez słowa? Zastanów się, ten dzieciak ma zaledwie dwadzieścia osiem lat. W wieku dwudziestu sześciu, kiedy to oficjalnie objął funkcję XVII Najwyższego Radcy, nikt nie brałby nawet pod uwagę jego kandydatury. Gdyby nie nagła rezygnacja i późniejsze zniknięcie XVI Radcy dwa lata temu, Regarte wciąż pozostawałby wyłącznie jego marnym, nic nie znaczącym zastępcą.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się, jakiego słowa użyć. Zapanowała cisza, przerywana jedynie spokojnym jeżdżeniem pióra po kartce. Gonyard nie wyglądał, jakby raczył żartować, więc Ethel, ściskając usta, poświęciła chwilę, żeby w milczeniu przeanalizować jego wypowiedź. Casimir Regarte „usunął" swojego poprzednika, aby zająć jego miejsce? Złamał najważniejszy zakaz Kodeksu, by następnie, bez żadnych wyrzutów sumienia, stać się jego pierwszym strażnikiem? Nawet jak na Doriana, który nie darzył obecnej władzy sympatią, był to wyjątkowo poważny, śmiały zarzut.
Skierowała na niego skupione, poważne spojrzenie.
– Uznajmy, że tak faktycznie było – zaczęła, uważnie dobierając słowa. Mężczyzna zwolnił nieco pisanie, ciekaw, co powie. – Najwyższy Radca doszedł do władzy, grając nieczysto i pozbywając się jedynego, mogącego stanąć mu na drodze przeciwnika. Zrobił to tak niezauważalnie, że nikt, powtarzam NIKT w ciągu tych ostatnich dwóch lat, nie zainteresował się dziwną decyzją i późniejszym tajemniczym zniknięciem XVI Najwyższego Radcy – wtedy jeszcze najważniejszego nadnaturalnego na świecie! – bo każdy uznał, że nie ma w tym nic godnego uwagi. To pozwoliło mu płynnie wślizgnąć się na magiczny tron i w ułamek sekundy przejąć całą Radę. Teraz, gdy ty mieszasz mu szyki, Regarte zamierza zabić również ciebie, bo stoisz mu na drodze do pełnej kontroli nad Americą.
Gonyard pokiwał głową.
– Mniej więcej.
– Ale Lelaeren sprawował władzę nad Radą przez dobre kilkanaście lat – sapnęła. – Jakim cudem nie zorientował się, że Casimir planuje się go pozbyć?!
– Cóż... zaryzykowałbym, mówiąc, że Casimir skorzystał z wypracowywanej latami lojalności. XVI Najwyższy Radca nie miał powodu, by o cokolwiek go podejrzewać, więc ten mógł spokojnie podtruwać go regularnie eliksirami kontroli. Gdy był pewien, że Lelaeren będzie wystarczająco podatny na jego wpływ, zmusił go, by abdykował. Potem, aby jego zdrada nie wyszła na jaw, pozbył się go.
– To w ogóle możliwe, żeby mag nie zorientował się, że inny czarodziej go truje?
– Wierz mi, że jak najbardziej – przytaknął, tracąc humor. – Sam stosowałem podobną metodę na naszej uroczej córce Władcy Powietrza. Przez ponad szesnaście lat podawałem jej magiczne eliksiry i nawet tego nie zauważyła.
– Podziałało?
– Zdefiniuj, co rozumiesz pod słowem: „podziałało" to odpowiem?
Ethel wydęła usta. Dorian odłożył pióro i tym razem już w całości poświęcił kobiecie swoją uwagę. Może była to kwestia istotności poruszanego tematu, a może fakt, iż kobieta nawet się nie spostrzegła, gdy przesunęła dłonią po nagim, pokrytym zielonymi szramami (a raczej ich zarysie) torsie. Pięść mężczyzny uniosła się nieco szybciej, w reakcji na dotyk, ale zaraz wróciła do wcześniejszego rytmu. Chłodne, szczupłe palce wędrujące po skórze, wpływały na niego kojąco.
– Czyli Regarte przez dwa lata żył sobie spokojnie, zadowolony, że udało mu się wszystkich oszukać – podsumowała czarownica, intensywnie nad czymś myśląc. – Teraz, kiedy zacząłeś mu zagrażać i stanąłeś na drodze do kontrolowania Americi, postanowił zabić również ciebie.
Dorian postukał palcami w blat.
– Tak. Co jednak istotniejsze: jeśli moje podejrzenia okażą się słuszne, America podzieli wkrótce ten sam los.
Kobieta znieruchomiała, z dłonią na jego obojczyku.
– To po co miałby się jej w takim wypadku oświadczać?
– To akurat proste. Bo Najwyższy Radca stoi najpewniej czele klanu Dovacane i zamierza przejąć jej moc.
* * *
Szłam na kolację, jak na ścięcie. W otępieniu przyglądałam się swoim bladym, pokrytym drobną siateczką żyłek, dłoniom. Już od dawna się nie trzęsły, zdążyłam pogodzić się z tym, co miało nadejść, dzięki czemu zdołałam wziąć się nieco w garść. Nie snułam się z kata w kąt, nie wypłakiwałam oczu na myśl o niepewnej przyszłości, czy nadchodzącym dużymi krokami przesłuchaniu Zandera. Właśnie. Zander. Nie miałam na sobie zegarka od niego, ani sygnetu, który przed wyjazdem w dobrej wierze wręczyła mi panna Magelli. Ten pierwszy zastąpił tatuaż Rady, a drugi, niebawem miał ustąpić miejsca nowej, codziennej biżuterii. Przyszłej narzeczonej krwi Najwyższego Radcy nie wypadało ukrywać pierścionka zaręczynowy. Nawet, jeśli ów narzeczona zgodziła się nią zostać tylko po to, by ratować prawdziwego ukochanego.
– Będę musiała go nosić? – zapytałam tamtego dnia, gdy Casimir zagłębił się w wyjaśnienia, dlaczego powinnam przyjąć jego propozycję oświadczyn. Pełna najgorszych przeczuć, jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w pudełeczko z pierścionkiem. – Nawet po przesłuchaniu?
– W tym rzecz, Americo, że to absolutnie konieczne – odparł mężczyzna, gładząc po łbie swoją panterę. Zwierzę siedziało obok jego fotela, jakby domagając się pieszczot, próbowało rozluźnić napiętą atmosferę. – Jeśli chcemy, byś z powodzeniem przekazała mi moc Leanice, musimy to ciągnąć przynajmniej, aż do tego momentu. Wśród osób niezwiązanych krwią, lub przynajmniej węzłem małżeńskim, przekaz mocy zakrawa pod zakazane praktyki. Jeśli nie uda nam się przekonać Rady, co do autentyczności naszego narzeczeństwa, nigdy się na to nie zgodzą.
– Czyli będę musiała powiedzieć o tym przyjaciołom? – Przełknęłam ślinę. – Mojej... rodzinie?
Nie wyobrażałam sobie tego. Jasne, chciałam pozbyć się mocy Leanice, by nareszcie uwolnić się od tych wszystkich, mieszających się ze sobą wspomnieć, jednak nie takim kosztem. Misurie może jeszcze udałoby mi się przekonać, że postępuję słusznie i zgodnie z własnym sumieniem, jako moja Lutyanka, pewnie by to zaakceptowała. Co jednak z innymi, a co gorsza, z moimi rodzicami...? Nie zrozumieliby, dlaczego to robię, czemu poświęcam własną przyszłość, by ratować przyszłość kogoś innego. Mama może jeszcze miałaby dość cierpliwości, by wysłuchać moich argumentów, dla niej zdanie Rady było święta, a co dopiero, gdyby dowiedziała się, że jej córka ma wyjść za najważniejszego człowieka magicznego świata. Gdyby jednak tata dowiedział się, że Zander został postawiony przed sądem z powodu morderstwa, nigdy nie zgodziłby się, bym mu pomagała. Pierwszy zerwałby z mojego palca pierścionek i cisnął go do kominka, aby spalił się równie szybko, co moja miłość do wampira-kryminalisty.
„Uwolnię cię od klątwy przeszłości"...
Co miał na to wszystko powiedzieć sam Zander?
Czułam się jak zdrajczyni. Gryzły mnie nieopisane wręcz wyrzuty sumienia. Kumulujący się pod powiekami żal w postaci łez, podpowiadał, że na widok pierścionka chłopak mnie znienawidzi. Jak w tak krótkim czasie miałam mu wytłumaczyć, że robiłam to dla jego dobra? Że starałam się jak mogłam i dawałam z siebie wszystko, by własnym kosztem, uratować nasz malutki, zamknięty świat? Przecież on by tego nie zrozumiał. Usłyszałby wyłącznie znaczące określenie: „narzeczona krwi" i rozmowa urwałaby się, nim w ogóle by się zaczęła.
Narzeczona – to słowo smakowało goryczą, zupełnie jak wszystko, przez ostatni tydzień. Byłam za młoda na małżeństwo. Nawet jeśli Casimir obiecał, że zerwie zaręczyny od razu, jak tylko podzielę się z nim mocą Leanice, nie wyobrażałam sobie siebie jako przyszłej małżonki. Nawet z Zanderem, dawnym Rinari'm, bałabym się zrobić tak poważny krok, a co dopiero z magiem, którego praktycznie wcale nie znałam! Jak miała wyglądać nasza relacja? Jak mieliśmy, nie okazując sobie zbyt przesadnej czułości, przekonać Radców, że coś do siebie czuliśmy?!
– To trudne, ale możliwe – oznajmił Regarte, układając palce w piramidkę. – Wiem, że się boisz, moja droga, ale pamiętaj, że gra toczy się o wyjątkowo dużą stawkę. Weź pod uwagę, że w ten sposób uratujesz nie tylko Zandera, lecz cały świat nadnaturalnych. Swoją rodzinę.
– Rodzinę? – podchwyciłam.
– Klany wiedzą o twoich bliskich. Wiedzą, gdzie mieszkają twoi rodzice, nie zdziwiłoby mnie także, gdyby znali miejsce zamieszkania twoich dziadków i przyjaciół. Już raz byli w końcu w twoim domu: zwiedli ciebie, twoich rodziców, a także jednego z moich strażników. Myślisz, że aby dotrzeć do celu, nie zawitają do niego po raz kolejny? Że nie posłużą się twoją matką, czy ojcem, byś im pomogła? Nie, Americo. Oni zrobią to bez zawahania.
Idąc korytarzem, wbijałam sobie paznokcie w kark, nie mogąc skupić się na tym, co miało nadejść. Jak mantrę powtarzałam słowa, które miały paść z moich ust już za kilkadziesiąt minut. Pot perlił się na moim czole i zapewne wszędzie indziej, ale wolałam tego nie roztrząsać. Guziki białej koszuli uciskały mnie w pierś, bez przerwy poprawiałam zapięcie czerwonej peleryny, którą dostałam od Casimira, bojąc się, że mogłaby opaść.
Czerwona peleryna... Do tej pory jedynie Najwyższy Radca nosił ją w takim odcieniu.
Teraz miał to być również mój kolor.
Zgodziłam się zostać jego narzeczoną krwi.
No więc... Chyba zrobiłam z naszej Ami takiego małego Czerwonego Kapturka. I tak, wiem, że włosy na obrazku się nie zgadzają, bo nasza bohaterka ma swoje aktualnie czerwone, ale uznałam, że skoro tak ładnie się dopasował kadr, to aż szkoda go nie wykorzystać. Nie wiem, co mogłabym Wam tu jeszcze napisać, czego nie napisałam na tablicy ogłoszeń lub na facebooku (swoją drogą serdecznie zachęcam do odwiedzenia grupy na fb, bo dodaję tam sporo grafik, które wattpad traktuje jako zbyt duże, aby wcisnąć je do rozdziału). Jak wiecie, skończyłam prace poprawkowe pierwszego tomu, więc spokojnie zabieram się na kończenie drugiego. Jeśli chodzi z kolei o informacje na temat wydania pierwszej części, o wszystkim będę was informowała na bieżąco :D Na razie łapcie taką szybciutką grafikę, którą może wykorzystam, kiedy będę planowała zrobienie dla was jakichś tematycznych naklejek, bonusów itp <3
RÓŻOWA OWCA musiała się w końcu pojawić! ------>
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top