Rozdział 20. cz.2

Nim dotarłam pod salę, gdzie miało odbywać się moje przesłuchanie, zdarzyły się dwie nietypowe rzeczy. Trzy, jeśli liczyć sytuację, gdy nieomal nie zauważyłam idącej korytarzem Vanessy, której w pierwszej chwili nie poznałam. Dziewczyna momentalnie usunęła mi się z drogi, a kiedy mnie wymijała i dostrzegła różowe pasemka, zacisnęła usta niemal do krwi. Miałam już stuprocentową pewność, że coś się z nią działo i było to związane z moją osobą.

– Violetta! – zawołałam za nią, jednak zdążyła skręcić za róg i przyśpieszyć kroku. Chciałam za nią pobiec – porozmawiać i dowiedzieć się, czemu mnie unikała – ale była już daleko.

Chciałam krzyknąć jeszcze raz, zapytać, dlaczego się tak ode mnie odsunęła, jednak w tej samej chwili zamarłam z otwartymi ustami i ręką wyciągniętą w dal... Czy ja nazwałam wieszczkę Violettą?

W tym momencie uświadomiłam sobie, że w tym całym zamieszaniu, skupiając się na samym zatrzymaniu dziewczyny, bezmyślnie wykrzyczałam nie to imię, co trzeba.

Zaskoczona, gapiłam się na korytarz, w którym zniknęła. Było już za późno, by przeprosić, więc bezradna przyłożyłam sobie dłoń do czoła, a z moich ust wymknęło się przekleństwo. Znałam Vanessę już od dobrych paru miesięcy, a nigdy wcześniej mi się coś takiego nie zdarzyło! Nie! Błąd! Nie zdarzyło mi się to w przypadku żadnej osoby!

Pokręciłam głową, a kilka różowych pasemek podskoczyło. Z rezygnacją wsunęłam dłoń do kieszonki swetra, aby upewnić się, czy malutka, opróżniona dwadzieścia minut wcześniej fiolka wciąż bezpiecznie spoczywa na jej dnie. Wyczułam pod palcami zimny, szklany pojemniczek, w którym od tylu tygodni uwięziona była niewielka porcja eliksiru Misurie. Może zielonowłosa zapomniała wspomnieć, że efektem ubocznym spożywania mikstury będzie chwilowa amnezja? Poprzednio nie miałam wprawdzie żadnych problemów po jej wypiciu, ale wtedy nie czułam na sobie aż tak wielkiej presji otoczenia.

Wypuściłam spomiędzy palców fiolkę i rozluźniłam ramiona. Rozważania na temat wyrobów Lutyanki byłam zmuszona odłożyć na później. Nie zostało mi zbyt wiele czasu do przesłuchania, więc również poszukiwania wieszczki musiały niestety poczekać. Wiedziałam, że w najlepszym wypadku powinnam ją przeprosić. Może nastolatka już wcześniej przewidziała, że pomylę jej imię i dlatego mnie unikała – była zwyczajnie dotknięta tym, co miało się dopiero wydarzyć.

Druga dziwna rzecz wydarzyła się zaledwie trzy minuty później, kiedy wschodziłam po schodach na wyższe piętro. Gdyby towarzyszył mi Leon, pewnie poprowadziłby mnie do sali przesłuchań jakąś szybszą, mniej zawiłą drogą. Jako że mężczyzna był jednak ostatnio zmuszony uczestniczyć w wielu arcyważnych spotkaniach strażników (które odbywały się regularnie od ostatniego ataku klanu na budynek), Najwyższy Radca wyraził zgodę, bym poruszała się po siedzibie Rady bez „eskorty". Zrobił to już kilka dni wcześniej, czym wywołał lawinę szeptów wśród innych strażników, a także serię dwuznacznych (chociaż w jej przypadku dość jednoznacznych) komentarzy ze strony Misurie.

To właśnie nastolatkę spotkałam, gdy znalazłam się na samej górze schodów.

– Ami! – Wyszczerzyła zęby w przesadnie szerokim uśmiechu. – Tak myślałam, że gdzieś tu się na ciebie natknę. Idziesz na przesłuchanie?

Przytaknęłam, nie mogąc powstrzymać się od podobnego uśmiechu. Ostatnimi czasy brakowało mi naszych wspólnych rozmów z dziewczyną, byłabym nawet skłonna przyznać, że w równej mierze, co spotkań z Zanderem. Z żalem zauważyłam, iż odkąd przyjechaliśmy do Rady oddaliłam się od niemal wszystkich przyjaciół, jednak brak czasu, ciągła obecność strażników, jak również stres nie pozwalały mi znów ocieplić naszych relacji. Miałam nadzieję, że kiedy przesłuchania już się skończą, a moje badania księgi Blaise'a przyniosą skutek i uda się odkryć kryjówkę Doriana, Casimir pozwoli nam wrócić do Cennerowe'a. W szkole nie męczyło mnie tak wiele problemów, nie było seksownych, eks-wampirzyc (dosłownie i w przenośni), a już z całą pewnością nikt nie oczekiwał, że będę prosić o pozwolenie na spacer po okolicy. No i przyjeżdżając do szkoły dla Nersai i Careai nikomu nawet przeszło myśl nie przeszło, by kogokolwiek tatuować.

– Szkoda, że dałaś się napoić nieznanymi eliksirami, które wykasowały ci wspomnienia z całego przesłuchania – pożaliłam się przyjaciółce. – Mogłabyś mi coś podpowiedzieć.

Misurie wzruszyła bezradnie ramionami.

– Niestety. Jedyne co pamiętam to kilkunastu wlepionych we mnie magów, to, jak stwierdziłam, że nasz Najwyższy długowłosy dobrze wygląda w czerwieni i moment picia gorzkiej mikstury, swoją droga powinni dodać przynajmniej kilka ziaren Rozkrotki, byłaby wtedy łatwiejsza do przełknięcia. Poza tym kompletna pustka. Nie wiem nawet, o której godzinie skończyli robić ze mną wywiad. W każdym razie było już ciemno, więc pewnie katowali mnie ładnych parę godzin.

– Czyli mikstury jest dokładnie tyle, by wystarczyła na całe przesłuchanie i chwilę dłużej – zauważyłam, chowając dłoń do kieszeni. Palce zacisnęłam na fiolce. – Myślisz, że może mieć jakieś... skutki uboczne?

– A gdzie tam. – Misurie machnęła ręką. – Przepisy to oni mają z zeszłego stulecia, jak nie z czasów Czterech Królestw, ale są w stu procentach bezpieczne. Możesz wypić cały dzban danego wywaru i skończy się tylko tym, że po jakimś czasie poczujesz się jak po dobrej, tygodniowej imprezie z równie długim kacem. Zmartwię cię tylko, że nie dasz rady obejść działania tego typu eliksirów. Są przestarzałe tak samo jak składniki, z których się je tworzy, a przez to diabelnie trudne do odtworzenia, czy stłumienia. Gdybym pamiętała smak, może dałabym radę wywnioskować, czego dokładnie dodali i zrobiłabym prowizoryczny neutralizator, żebyśmy choć po części wiedzieli, o co pytają Radcy. Jak na złość wciąż jednak potrafię sobie przypomnieć jedynie paskudny posmak Bosztunki.

– Co to jest Bosztunka? – Uniosłam brwi.

– Paskudztwo gorsze i dające w kość chyba nawet bardziej niż Serina. Wierz mi, nie chcesz wiedzieć, skąd znam ten składnik. – Nastolatka aż się wzdrygnęła. – Powiem ci tylko, że jeśli miałabyś kiedyś zajmować się eliksirami, rzecz jasna nie tak profesjonalnie jak ja, ale jeśli jednak, nigdy nie rób sobie wyzwań w stylu: „rozpoznam każdą możliwą roślinę z zamkniętymi oczami". Bosztunka to zdrajca jakich mało. Idealna do eliksirów, ale beznadziejna pod każdym innym względem. Z wierzchu wydaje się zachęcająca, a w środku składa się praktycznie z samej goryczy. Rozcieńczona i tak nie jest najgorsza, ale i tak posmak padliny zostaje w ustach przez kilkanaście godzin. Jeśli wypuszczą cię z przesłuchania wcześniej i zdążysz się w międzyczasie dogadać z Zanderem, nie radzę praktykować metody usta-usta. Wtedy niechybnie nawet twoja przeszłość nie zmusi go do zostania u twojego boku.

Posłałam jej znaczące spojrzenie, na co cicho się zaśmiała. Misurie nie wiedziała, na jakim etapie jest moja kłótnia z wampirem, jednak doskonale zdawała sobie sprawę, że oboje wolelibyśmy, aby w ogóle się nie zaczęła.

– Swoją drogą, jeśli już mówimy o chłopakach – nastolatka rozejrzała się znacząco po korytarzu. – Nie widziałaś może gdzieś po drodze Vina?

W mojej głowie od razu zapaliła się zielona lampka.

– Nie, a czemu właściwie go szukasz? – zapytałam, sugestywnie unosząc brwi. – Chcesz od niego czegoś konkretnego?

Misurie, doskonale interpretując moją znaczącą minę, spłonęła rumieńcem.

– Nie! – powiedziała tak szybko, że chcąc nie chcąc zasugerowała, iż było wręcz przeciwnie. Nerwowo chwyciła kosmyk zielonych włosów, by następnie zakręcić go na palcu. – Ja... Vincent ostatnio naprawdę dziwnie się zachowywał. Jakiś czas temu żywił pretensje do Vanessy, że nie umiała przewidzieć przeszłości związanej z przyjazdem do Rady, a teraz przestał się dodatkowo pojawiać na wspólnych posiłkach. Martwię się, że słabo znosi pobyt tutaj. Chciałam z nim o tym porozmawiać, tylko od dwóch dni nie mogę go nigdzie znaleźć.

Nie zaskoczyło mnie to.

– Może potrzebuje zwyczajnie nieco spokoju – pocieszyłam dziewczynę, choć nie byłam taka pewna swoich zapewnień. Też zauważyłam, że nocny zachowywał się jakby ciszej, odkąd znaleźliśmy się w siedzibie Rady. Rzadziej używał przy tym moich „uroczych" przezwisk, a to już ewidentnie świadczyło o tym, iż coś go dręczyło i nie miał nastroju do zaczepek. – Vin to Vin, ma swoje dziwactwa. Naprawdę nie wydaje mi się, byś miała się w jego przypadku czymkolwiek stresować. Na pewno nie próbowałby cię unikać. Co jak co, ale sama martwiłabym się o niego najmniej. Bardziej nurtuje mnie zmiana podejścia Victo... Vanessy.

Misurie zbladła.

– Rozmawiałaś z nią?

Zmiana w jej zachowaniu wskazywała, że doskonale wiedziała, co dręczyło wieszczkę. Nie spodobało mi się jednak to, jak zareagowała.

– Podobnie jak ty w przypadku Vincenta, nie miałam okazji. Liczyłam, że może ty mi coś powiesz, co ją gryzie.

Nastolatka przygryzła wargę.

– Obiecałam, że nic nikomu nie powiem – zaczęła z zakłopotaniem.

– Hej. – Uśmiechnęłam się łagodnie. – Przecież możesz mi zaufać. Jestem twoją przyjaciółką. Vero... Vanessy zresztą też.

Misurie kiwnęła głową. Przekręciła się tak, by być zwróconą w kierunku ujścia korytarza i mieć pewność, że nikt nas nie podsłuchiwał.

– Wiem. Chodzi o to, że sama niewiele z tego rozumiem. To ma jakiś związek z jej wizjami, chyba dostrzegła w nich coś strasznego, bo kiedy spotkałam ją pewnego wieczoru na korytarzu, była cała roztrzęsiona i gadała od rzeczy. Mówiła... właściwie mamrotała, że nie zdążyłaś przeczytać jakiegoś listu, przez co przyjdzie jej złożyć ofiarę.

Ostatnie słowo wymówiła niemal niedosłyszalnym szeptem. Zabrzmiało groźnie i niepokojąco.

– Listu? – ściągnęłam brwi, ukrywając narastające obawy. Zawsze na myśl o wizjach przyszłości, których doświadczała Vanessa, dostawałam zimnej skórki i przechodziły mnie nieprzyjemne dreszcze. Za nic nie chciałabym powtórki z rozrywki, kiedy na wpół przytomna dziewczyna, grobowym głosem przepowiadała nadchodzące przebudzenie Leanice. – Nie dostawałam żadnych listów, odkąd panna Magelli odebrała wiadomość z Rady. To o nią chodziło Vanessie? Zbyt późno przyjechaliśmy do Wielkiej Brytanii?

– Żebym to ja wiedziała – mruknęła Misurie. – Pytałam ją o to wiele razy, ale kiedy tylko zaczynam temat, Vanessa wpada w panikę i zaczyna milczeć. Ona naprawdę boi się swoich wizji, Americo. Nie ma pojęcia, co zapowiadają, ale obawia się czegoś, co w nich dostrzega.

Ja również poczułam strach. Zaczęłam zastanawiać się, ile jeszcze rzeczy pójdzie nie tak, nim dotrę na salę przesłuchań. Wpatrując się w zielonowłosą przyjaciółkę, usiłowałam sobie wmówić, że wszyscy byliśmy przewrażliwieni. Vincent pewnie irytował się brakiem osób, którym mógłby robić na złość i dlatego wycofał się z naszej historii. Jako jedyny nie miał się czym martwić, ani przejmować, więc jego domniemane, dziwne zachowanie nie było z pewnością związane z niczym, co wiązało się z przebudzeniem, czy Radą. Vanessa natomiast już wcześniej miewała niepokojące wizję, więc snucie mrocznych przypuszczeń względem przyszłości leżało najwyraźniej w naturze wieszczek.

Już miałam się odezwać, aby powiedzieć Misurie, co chodziło mi po głowie, kiedy niespodziewanie zza rogu wyskoczyła roztrzęsiona Kayla.

To była właśnie ta trzecia, nietypowa rzecz, która przytrafiła mi się, gdy szłam na przesłuchanie.

Była wampirzyca wyglądała jak siedem nieszczęść i początkowo chyba nawet nie dostrzegła, że ktokolwiek poza nią znajdował się na korytarzu. Jej włosy były przetłuszczone i potargane, jakby tego dnia w ogóle nie widziały szczotki, a szamponu przynajmniej trzy. Strój również pozostawiał wiele do życzenia, ubrania zdawały się aż nazbyt wymięte, a buty niedopasowane do tempa chodu kobiety. Niemal potykając się o własne stopy, ruszyła przyśpieszonym krokiem przed siebie, jakby była gdzieś spóźniona, a wyznaczony cel podróży wciąż się oddalał. Kiedy jednak jej wzrok padł na Misurie, a potem na mnie, zatrzymała się gwałtownie, odwracając się w naszą stronę.

– America – powiedziała cicho, przełykając ślinę. W jej oczach determinacja mieszała się z trwogą i zniecierpliwieniem. Dawna, dystyngowana Kayla, która kroczyła zaledwie krok za Najwyższym Radcą gdzieś zniknęła. Zamiast niej pojawiła się przestraszona, młoda dziewczyna, niewiele starsza ode mnie, czy Misurie. – Idziesz na przesłuchanie, prawda? Wezwali cię już?

Wymieniłyśmy z moją Lutyanką zdziwione spojrzenia. Jeśli wcześniej nie dopadły mnie złe przeczucia, teraz, widząc asystentkę Casimira, uderzyły mnie ze zdwojoną siłą.

Obawy nasiliły się, kiedy Kayla uniosła wyżej głowę, a padające na jej twarz światło świec, ujawniło na jej policzku zarys pożółkłego, tworzącego się sińca, którego zarysu nie zdołała zakryć gruba warstwa pudru. Wtedy zapomniałam o wszystkim, nawet o tym, że kobieta była kiedyś jeszcze bliżej Zandera, niż ja. Wystarczył jeden rzut oka na tworzący się, fioletowy ślad, by cała zazdrość prysła, niczym mydlana bańka.

– Wszystko w po...? – zaczęłam, ale Kayla mi przerwała.

– Idziesz na przesłuchanie? Tak, czy nie? – powtórzyła, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.

Ciemnowłosa zgarbiła się, jakbym zadała jej cios w brzuch. Przysunęła się bliżej i nim się zorientowałam, jej dłonie spoczęły na moich ramionach, a palce zacisnęły się na materiale swetra.

– Posłuchaj mnie teraz uważnie, Americo – odparła lodowatym, lecz w jakimś stopniu zdesperowanym tonem. Wzdrygnęłam się, gdyż jej długie, równo spiłowane paznokcie zdołały wbić się w moją skórę. – Nie wierz w nic, co powiedzą ci podczas przesłuchania, rozumiesz? Wmówią, ci że to była jego wina, ale to nieprawda. On chciał mi tylko pomóc! Nie zamierzał nic złego!

Zza rogu wyłoniło się dwóch strażników. Rozejrzeli się, a kiedy jeden z nich dojrzał naszą trójkę, skinął na swojego towarzysza. Oboje ruszyli w naszą stronę, co tylko jeszcze bardziej przeraziło Kaylę. Nacisk na ramiona stał się mocniejszy. Syknęłam.

– Myśleliśmy, że nigdy się nie dowiedzą, ale oni odkryli wszystko już na samym początku – mówiła rozgorączkowana. Odwróciła się do strażników, ale zaraz znów jej wzrok spoczął na mojej twarzy. Wpatrywała mi się głęboko w oczy, jakby samym spojrzeniem usiłowała wtłoczyć mi do głowy swoje myśli, bym zrozumiała, co próbowała mi przekazać. – Miałam siedzieć w pokoju, dali mi jakieś zioła, pilnowali i powiedzieli, że nie wolno mi wychodzić, póki nie skończy się twoje przesłuchanie. Ale ja musiałam cię ostrzec, Americo, dlatego się wymknęłam. Oni chcą go wykorzystać w swojej grze, słyszysz? Zamierzają obrócić cię przeciwko niemu, byś stanęła po ich stronie! Jeśli nic nie zrobisz, czeka go proces!

Strażnicy byli coraz bliżej, więc Kayla posłała mi jeszcze jedno błagalne spojrzenie, po czym wypuściła mnie z uścisku. Zachwiałam się, nie wiedząc, co się właśnie wydarzyło. Gapiłam się na byłą wampirzycę, jakby pojawił się przede mną duch.

– Panno Woller. – Strażnik, który jako pierwszy do nas dotarł, ujął rozdygotaną kobietę pod ramię. Nie próbowała się wyrywać, ale nie była też zachwycona jego obecnością. Drugi mężczyzna stanął po jej drugiej stronie, gotów podtrzymać ją, gdyby zaczęła się chwiać. – Mówiła coś?

Dopiero po sekundzie zorientowałam się, że zwracał się do mnie i Misurie. Jako że ja wciąż nie mogłam się otrząsnąć, przyjaciółka postanowiła odezwać się za nas obie.

– Pytała, czy America idzie na przesłuchanie – odparła powoli, równie poruszona, jak ja. – Nic poza tym – skłamała.

Strażnik, który zadał pytanie, skinął głową.

– Wybaczcie, jeśli was przestraszyła. Panna Woller miała ostatnio kilka problemów, więc nasza pielęgniarka przepisała jej specjalne magiczne leki na uspokojenie – wyjaśnił ze współczuciem, spoglądając kątem oka na zagubioną ciemnowłosą. – Nie wzięliśmy pod uwagę, że na nocną, której odebrano kły, mogą zadziałać inaczej, niż na pełnokrwistego wampira. Coś poszło nie tak i panna Woller zaczęła mieć napady lękowe. Pan Regarte poprosił, by zapewniono jej należytą opiekę, a do czasu powrotu do zdrowia, ochronę.

– To możliwe – przyznała Misurie dyskretnie, ale strażnik, widząc, że mówiła mi coś na ucho, natychmiast zwrócił na niej całą swoją uwagę. Speszona nastolatka zaraz oznajmiła głośniej: – Ja tylko powiedziałam przyjaciółce, że to faktycznie możliwe. Zajmuje się eliksirami i czytałam, że czasami nawet wampiry odczuwają na tyle silny stres, że ich ciała sobie z nim nie radzą. Stworzono dla nich odpowiednie zioła, które pomagają im odzyskać równowagę. Nie zawsze działają jednak tak, jak powinny, bo organizm nocnych nie jest przyzwyczajony do magii, więc odrzuca działanie mikstur.

Mówiła z sensem, a jednak, patrząc na Kaylę, zdawała się nie mieć pewności, co do własnych słów.

– W każdym razie, przepraszam w imieniu panny Woller. Nie powinna opuszczać swojej sypialni, póki działanie ziół nie osłabnie. Jeśli jej zachowanie was zaniepokoiło, możecie być panienki pewne, że niebawem wróci do zdrowia. Tymczasem nie będziemy wam dłużej przeszkadzać. Odprowadzimy asystentkę pana Regartę do pokoju.

Pociągnął Kaylę i obrócił ją tyłem do nas. Cała trójka ruszyła w drogę powrotną, ani razu się do nas nie odwracając. Nawet kobieta zdawała się poddać silnemu chwytowi, podtrzymującego ją strażnika, bo szła o własnych siła, nie opierając się, ani nie wydając z siebie żadnych dźwięków. Zupełnie jakby nagle straciła siły i chęć do jakichkolwiek rozmów, spokojnie pozwalała się prowadzić.

– To było... – Misurie szukała odpowiedniego określenia na sytuację, która zdarzyła się przed chwilą.

– Podejrzane? – podsunęłam, choć patrząc na znikającą w oddali trójkę i chwiejny chód eks-wampirzycy, wersja ze zbyt mocnymi lekami zdawała się nad wyraz prawdopodobna. – Zastanawiające? Dziwne?

– Mniej więcej – przyznała zafrasowana dziewczyna. Przygryzała w zamyśleniu kciuk. – Ta cała Kayla nie wyglądała mi na kogoś, komu może aż tak odbić.

– Widać w Radzie też zdarza się, że ktoś raz na jakiś czas zwariuje – wydęłam usta. – Naprawdę istnieją zioła, które powodują u wampirów tego typu reakcje?

– Jasne. Magiczny świat wciąż jest dla nas pełen sekretów i nieodkrytych przez nikogo właściwości eliksirów – Misurie uśmiechnęła się, choć jej uśmiech nie dosięgnął oczu. – Kiedyś podejrzewałam, że Vin może się faszerować ziółkami o podobnym działaniu, ale potem uznałam, że jego to pewnie nie ruszyłaby nawet cała tona takich magicznych roślin – zażartowała.

Przejechałam językiem po spierzchniętych ustach.

– Czyli nie mamy się czym martwić, jeśli chodzi o Kaylę? – wolałam się upewnić.

Misurie przestąpiła z nogi na nogę.

– Chciałabym powiedzieć, że nie, ale... – zawahała się. – Widziałaś tego siniaka pod jej okiem? I kolor jej oczu?

– Siniaka owszem, chyba żadna warstwa pudru nie byłaby w stanie go zakryć. Ale oczy? Co z nimi? Wydawały mi się takie same, jak zawsze.

Zielonowłosa chwilę się nie odzywała, uważnie dobierając słowa.

– Wampirze oczy reagują na światło o wiele szybciej niż ludzkie. Źrenice zwężają się w reakcji na nawet najmniejsze odchyły, bez względu na to, czy działa na nich jakaś magia, czy eliksiry. U Kayli ich wielkość w ogóle się nie zmieniała, a przecież tu wszędzie są lampy.

Nie wychwyciłam tego szczegółu i nawet teraz, kiedy nastolatka o tym wspomniała, nie przypominałam sobie, zachowania źrenic ciemnowłosej. Widać było to coś ważnego, bo Misurie intensywnie nad czymś się zastanawiała.

– To coś złego? – podjęłam.

– Nie mam pojęcia, Ami – oznajmiła w końcu. – Zważywszy na okoliczności, nie zakładałabym jednak, że to coś dobrego.

* * *

Misurie poszła dalej szukać Vincenta, a ja nareszcie bez przeszkód mogłam dotrzeć pod salę przesłuchań. Przez całą drogę (a zajęła mi dość sporo czasu, zważywszy że bez wsparcia Leona dwa razy zdążyłam się zgubić) zastanawiałam się, nad enigmatycznym zachowaniem Kayli i nad tym, co konkretnie mówiła. Nic z tego nie rozumiałam.

Po salą czekał już na mnie jeden z Radców, który przywitał się eleganckim ukłonem, jak przystało na kogoś z jego magiczną pozycją, a następnie poprosił, bym udała się za nim do pomieszczenia, w którym znajdowali się pozostali. Korciło mnie, by zapytać, przed iloma dokładnie członkami Rady przyjdzie mi zdawać relację z wydarzeń z Cennerowe'a, ale patrząc na surową twarz maga, na której nie malowały się żadne cieplejsze emocje, wolałam zachować milczenie.

Wchodząc do sali przesłuchać, pierwszym, co rzuciło mi się w oczy był kryształowy żyrandol, który rzucał cień na stojący pod nim stół. Na długim, zwisającym po bokach obrusie o barwie brudnej zieleni, ułożono dwa kandelabry. Biel wosku spływała leniwie w dół, roztapiana przez ciepło podrygujących na knotach płomieni. Okręgi tańczącego światła padały na twarze zebranych, zajmujących obite materiałem krzesła.

Policzyłam, że było ich dziesięciu, a krzeseł było trzynaście. Trzy samotne miejsca na krańcu stołu (i po przeciwległej, dla mnie) pozostawały wolne, jedno zapewne zarezerwowane dla Najwyższego Radcy, a drugie dla prowadzącego mnie maga. Na ramionach każdego z obecnych w pomieszczeniu mężczyzn widniały czarne, długie peleryny. Szelest materiału był jedynym dźwiękiem, który rozchodził się po sali, nikt nie rozmawiał ani nie szeptał. W milczeniu wpatrywano się w przestrzeń, jakby słowa niezwiązane z przesłuchaniem stricte była czymś zakazanym na tego typu spotkaniach. Atmosfera przypominała klimat panujący na sali sądowej. Nikt nie był w nastroju do żartów.

Drzwi zamknęły się za mną samoistnie, co zwróciło uwagę zebranych. Loża dziesięciu najwyżej postawionych nadnaturalnych świata, jak na zawołanie, utkwiła we mnie przenikliwy wzrok. Poprawka, nie we mnie tylko w kimś, kto zdążył wejść nim drzwi się zatrzasnęły.

– Witaj Americo. – Usłyszałam za sobą ciepły, łagodny głos Najwyższego Radcy. – Cieszę się, że mimo nieznacznego spóźnienia dotarłaś na spotkanie.

Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Casimirem. Dobrze, że spędzałam z nim ostatnio wystarczająco czasu, by przyzwyczaić się do bliskości mężczyzny, bo w przeciwnym wypadku, niechybnie wytrzeszczyłabym oczy na widok jego krwistoczerwonej, o wiele dłuższej niż zwykle peleryny. Mag związał włosy w luźny warkocz, którego złote refleksy, wyróżniały się na tle czerwonego tła. Choć jego głos brzmiał przyjaźnie, zważywszy na podniosłą sytuację, powstrzymywał się od uśmiechu, czy jakichkolwiek wyraźniejszych gestów. Wyminął mnie jak gdyby nigdy nic, skinięciem głowy witając się zdawkowo z zebranymi. Pozostali odpowiadali równie oszczędnie, aczkolwiek widać było, że obecność Najwyższego Radcy zadziała na nich mocniej niż wejście panny Magelli na większość nauczycieli z Cennerowe'a. Niby byli z nim blisko, a jednak darzyli go zbyt ogromnym szacunkiem i respektem, by zareagować obojętnością na jego przybycie. W sali zrobiło się jeszcze ciszej, nawet podrygujące płaszcze znieruchomiały.

Tak jak przypuszczałam, Casimir skierował się wprost na honorowe miejsce przy stole. Nie mogło ujść mojej uwadze, że wcześniej podał najbliżej siedzącemu magowi fiolkę z pomarańczowym, gęstym płynem. Czarodziej odebrał ją, a następnie ostrożnie wylał zawartość do postawionej przed nim filiżanki.

– Domyślam się, że twoi przyjaciele zdążyli cię poinformować, Americo, że nim rozpoczynały się ich przesłuchania, zostały im podane pewne substancje wpływające na pamięć – odezwał się, Casimir z końca stołu. Gdy byłam zajęta, obserwacją maga, zdążył usiąść i spleść położone na blacie dłonie. Wyprostowany, przypominał władcę udzielającego audiencji poddanym. Niewiele mu zresztą do niego brakowało. – Loża chciałaby każdemu z was zadać dość zbliżone do siebie pytania, więc zależało nam, byście nie dzielili się między sobą wspomnieniami z przesłuchań. Liczę, że to rozumiesz i nie zaprotestujesz, gdy zaraz poproszę cię o wypicie Mehosolipu.

– Nie zaprotestuję – odezwałam się zduszonym głosem. Do tej pory niespecjalnie przejmowałam się przesłuchaniem (no dobrze, przynajmniej tego ranka udało mi się o nim nie myśleć, bo wcześniej wariowałam ze strachu przed prywatną rozmową z Radcami), teraz jednak wróciły wszystkie możliwe obawy. Co, jeśli powiedziałabym coś nie tak? Co, jeśli ktoś z zebranych zarzuciłby mi kłamstwo, a ja nie miałabym się jak wytłumaczyć? Co, jeśli pytaliby o przeszłość Leanice, której nie do końca pamiętałam?

Było za późno na ucieczkę. Stałam w milczeniu i pozwoliłam, by fioletowowłosy czarodziej wręczył mi filiżankę z pomarańczowym eliksirem. Zawartość naczynia przytłoczyła mnie tak samo szybko, jak okazałość sali przesłuchań. Złota boazeria otaczała mnie z każdej możliwej strony, a wzrok namalowanych na obrazach postaci dawnych mistrzów magii, prześladował mnie wszędzie tam, gdzie nie odwróciłabym głowy. Przynajmniej byłam odwrócona tyłem do drzwi i nie musiałam oglądać dwóch, przerażająco realistycznych figur, które wywijały ogonami, a także stroszyły pojedyncze pióra, jakby były gotowe do ataku.

Pamiętając opowieści Misurie o tym, że mikstura Radców smakowała jak smakowała, czyli paskudnie, zdecydowałam się ją wypić jednym haustem. Nastawiłam się na gorzki, cierpki smak, który pozostałby mi w ustach przez cały czas trwania przesłuchania, więc moje zdziwienie było tym większe, gdy poczułam na języku słodki, może tylko odrobinę słonawy smak. Odsunęłam filiżankę od ust i przyjrzałam się ze zdumieniem pozostałym na jej bokach kropelkom pomarańczowego osadu. Misurie wspominała coś o jakiejś Bosztunce, a co jak co, ale nie sądziłam, by mogła pomylić się w swoich smakowych osądach, zwłaszcza, jeśli w grę wchodziły magiczne napoje. Nie porównałaby goryczy ze słodyczą.

Przejechałam językiem po dolnej wardze, zbierając ostatnią kroplę płynu i jeszcze raz upewniając się, że smakował jak lukrowaty syrop. Nie trwało długo, nim wysunęłam wniosek. Radcy musieli mi podać inny eliksir, niż przyjaciółce.

– W porządku, Americo? – zapytał Casimir, dostrzegając, jak podejrzliwie analizowałam byłą zawartość filiżanki. – Może chciałabyś dostać dodatkowo szklankę wody, by zneutralizować smak napoju.

Pokręciłam głową.

– Przepraszam, po prostu... – zawahałam się. – Rzadko zdarza mi się pić jakiekolwiek magiczne substancje. Nie byłam pewna, czego mogę się spodziewać.

– Rozumiem. – Najwyższy Radca skinął głową, a mag odebrał mi filiżankę. Gdy palce starszego mężczyzny przypadkowo musnęły moje, odczułam bijący od jego skóry nieprzyjemny chłód. – Skoro już pierwszy etap mamy za sobą, czy mógłbym cię prosić, Americo, byś zajęła miejsce przy stole. Czasu mamy pod dostatkiem, jednak im szybciej przejdziemy do rzeczy, tym większa szansa, że dowiemy się czegoś ciekawego.

Nabrałam do płuc mnóstwo powietrza, które stopniowo wypuszczałam, kierując się na wskazane przez niego miejsce. Krzesło było nieznacznie odsunięte, więc usiadłam, ciesząc się, że przynajmniej nie musiałam go sama przesuwać, czym narobiłabym pewnie nieprzyjemnego hałasu.

– Zacznijmy może od czegoś prostego, Amercio – zaczął Najwyższy Radca. – Może opowiesz nam wpierw, swoimi słowami, co wydarzyło się w ukrytym wymiarze, w którym znajduje się szkoła im. Ursula Cennerowe'a, w dniu święta Luny. Czy działo się coś, co mogłoby wskazywać na to, że niejaki Dorian Aisaaha Magelli, znany również obecnie jako Aisaden Airen, syn jednego z Czterech Wielkich Żywiołów, mianowicie Władcy Ognia, spróbuje doprowadzić do przebudzenia Leanice, córki drugiego z Czterech Wielkich Żywiolów, Władcy Powietrza?

To faktycznie było jedno z łatwiejszych pytań, więc nie miałam najmniejszych problemów z odpowiedzią. Zaczęłam mówić, a kiedy udało mi się przywołać wyraźne wspomnienia z sytuacji sprzed kilku tygodni, słowa poczęły lać się ze mnie strumieniami. Bez zająknięcia, opowiedziałam Radcom o przygotowaniach do święta Luny, o osłabieniu magów, o moim niepokoju wywołanym niejasnymi wizjami Vanessy, czy o zniknięciu Misurie, której Dafne nie mogła nigdzie znaleźć już jakiś czas przed wydarzeniem, a która już wtedy znajdowała się w podziemnych pokojach, uwięziona przez Doriana. Zrelacjonowałam krok po kroku, co działo się, gdy pod osłoną nocy usłyszałam błagalne wołanie przyjaciółki i niewiele myśląc, poszłam do jej sypialni, gdzie zostałam ogłuszona. Jak obudziłam się w zupełnych ciemnościach (w tym momencie ton mojego głosu nieco się załamał i musiałam zaczerpnąć tchu, aby mieć czas na ochłonięcie) i jak usłyszałam głos Magelli'ego, który nakazał sprowadzić Misurie i Zandera. Jak nastolatek pokazywał mi ostatnie chwile poprzedniego życia, a następnie wyjawił swój plan dotyczący mojej kolejnej śmierci i drugiego odrodzenia.

Bez problemu mówiłam o wszystkim, nie szczędząc przy tym szczegółów dotyczących otoczenia, emocji, jakie czułam, widząc nastolatka, jeszcze wtedy bliskiego mi przyjaciela, w nowym wydaniu, a także – ponieważ jeden z Radców postanowił się o to dopytać – co konkretnie spowodowało, że wywołałam faktyczne przebudzenie, omal przy tym nie ginąc. Z trudem przyszło mi opowiadać, jak Zander z wściekłością rzucił się na Doriana, a ten, rewanżując mu się z nawiązką, zaczął go katować. Gdyby nie paniczny strach o ponowną utratę ukochanego, nie doświadczyłabym najpewniej tego, co stało się niedługo potem.

Kończąc swoją wypowiedź mniej więcej tymi samymi słowami, zacisnęłam z przygnębieniem usta. Odpowiedziałam na jeszcze kilkanaście pytań Radców, które miały na celu uzupełnić zdaną przeze mnie relację i lepiej nakreślić niektóre wątki, jednak tworzone przeze mnie zdania nie były już tak złożone i jasne, jak poprzednie. Zdałam sobie sprawę, że powinnam dać sobie w końcu spokój z bezsensowną zazdrością i kłótniami z Zanderem. Nie po to tyle walczyłam o nasze uczucie, by przekreślić je ciągłymi wyrzutami związanymi z byłą dziewczyną chłopaka. Cholera! Omal nie zginęłam, bo wolałam poświęcić własne życie, niż kiedykolwiek go stracić, a sam Rinari dał się w poprzednim życiu dźgnąć nożem, byleby tylko ochronić Leanice. Faceci chyba raczej nie robili takich rzeczy na co dzień, a Zander raczej nie zrobiłby tego dla Kayli.

– Dobrze, następne pytanie. – Z zamyślenia wyrwał mnie głos czarodzieja, siedzącego dwa miejsca ode mnie, po prawej stronie stołu. Średnio mi się podobał, od początku przesłuchania wpatrywał się we mnie podejrzliwiej od reszty, jakby tylko czekał, aż popełnię jakiś błąd. – Czy ktoś, prócz obecnego tutaj, w siedzibie Rady, Vincenta Ventori, spożywał twoją krew, Americo?

Ściągnęłam brwi. Co wydarzenie sprzed tylu miesięcy miało wspólnego z Dorianem, czy samym świętem Luny? Skąd Radcy w ogóle o nim wiedzieli? To była tajemnica moja, Vina i Zandera, który znalazł się w skrzydle wampirów, w idealnym momencie, by zdążyć przeszkodzić nocnemu, skosztować zbyt dużej ilości mojej krwi. Zander ani Vincent nie byli jeszcze przesłuchiwani, więc loża nie mogła dowiedzieć się tego od żadnego z nich.

– Nie – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Co to ma do...?

– Czy był to jednorazowy epizod, czy w późniejszym okresie, pan Vincent Ventori pił jeszcze twoją krew? – Nie ustępował tamten.

– Zdarzyło się to jedynie raz. – Znów prawda.

– Czy w miarę upływu czasu pan Ventori zachowywał się inaczej?

– Nie przypominam sobie, by cokolwiek się zmieniło. Dlaczego...?

– Ile czasu minęło od...?

– Pozwolisz, Alghercie, że ja zadam kolejne pytanie, naszej drogiej Americe – odezwał się sam Regarte. Mag, który wypytywał o Vincenta otworzył usta, chcąc zaprotestować, jednak ostatecznie wycofał się i skinął przyzwalająco głową.

– Americo... – Casimir poprawił ułożenie peleryny. – Nie uszło mojej uwadze, że przeszłość i wspomnienia nabyte z czasów Czterech Królestw nastręczają ci mnóstwo trudności, z którymi nie możesz sobie poradzić. Powiedz mi proszę w takim razie, jak wyobrażasz sobie swoją przyszłość? Widzisz w niej Leanice? Jesteś w końcu prawowitą następczynią wszystkiego, co związane z magicznym światem. Na świecie wciąż żyje wielu nadnaturalnych, którzy powierzają swoje istnieniem Czterem Żywiołom. Poszliby za tobą, gdybyś postanowiła zaakceptować swoje wyjątkowe pochodzenie.

Zmiana tematu nie była w żadnym stopniu subtelna, jednak wyjątkowo byłam za nią wdzięczna Casimirowi. Nie miałam pojęcia, czego radcy mogli chcieć od Vincenta, ale widocznie miało to związek z piciem przez niego magicznej krwi. Czyżby aż tak przejmowali się faktem, że w koedukacyjnych szkołach, zdarzali się nocni, którzy łamali zasady i „kosztowali" uczniów innej rasy?

Skoncentrowałam się na pytaniu Casimira. Czy zamierzałam pozwolić Leanice funkcjonować w moim świecie? Czy chciałam stanąć na czelę nadnaturalnych, którzy bez najmniejszych oporów, czy protestów jak raz obwieściliby mnie swoją panią?

Wcześniej nawet o tym nie myślałam. Zdawałam sobie rzecz jasna sprawę, że niektórzy wciąż wierzyli w panowanie Czterech Żywiołów, dzięki którym w ogóle narodziła się magia, jednak nie kojarzyłam sobie tego z faktem, iż jako następczyni Władcy Powietrza miałam prawo do jakichkolwiek przywilejów. Nie na taką skalę, jaką zasugerował Regarte. W końcu, jakby nie patrzeć, Leanice była córką Żywiołu, pierwszym magiem, jaki pojawił się na ziemi i praktykował czary (przynajmniej dopóki księżniczka nie wzięła udziału w diamentowym zaprzysiężeniu). Jednak czy to automatycznie robiło z niej jakieś bóstwo nadnaturalnych?

– Prawdę mówiąc, wolałabym żyć życiem, które miałam jeszcze zanim dowiedziałam się o swoim poprzednim wcieleniu – oznajmiłam, czym wywołałam wśród Radców niemałe poruszenie. Zaczęli między sobą szeptać. – Nie wiem, co mnie czeka w przyszłości. Może kiedyś byłam kimś innym, ale teraz jestem zwyczajną pół czarownicą, córką człowieka. Magia przeplata się w moim życiu ze zwykłą, ludzką codziennością, z której w żadnym razie nie chciałabym rezygnować. Myślę, że obecność Leanice nie utrudni mi skończenia szkoły, znalezienia pracy, czy... wzięcia ślubu. Nie uda mi się jednak raczej uwolnić od przeszłości, bo zakładam, że wyjdę za drugiego potomka Żywiołów, czyli Zandera. Oczywiście, jeśli on także będzie tego chciał.

Najwyższy Radca zamarł, a pozostałe towarzystwo wbiło we mnie wzrok, który nie świadczył o tym, że moja odpowiedź się im spodobała.

I wtedy się zaczęło.

Ona nie może za niego wyjść!"

Jej sytuacja nie pozwala na podjęcie podobnej decyzji!"

Gdyby inni się o tym dowiedzieli, Rada straciłaby na zaufaniu!"

Co w tej sytuacji powie Najwyższy Radca?"

Czy ona zdaje sobie sprawę z konsekwencji?!"

Jak bardzo straci na tym jej wiarygodność?!"

Wpatrywałam się w osłupieniu w twarze Radców, którzy nie zdawali sobie sprawy, że eliksir Misurie, umożliwiający czytanie w myślach, właśnie postanowił zacząć działać. Widocznie mikstura, którą mi podali, nieco zniwelowała jego działanie, bo głosy mężczyzn były stłumione i niewyraźne, jakby dochodziły zza grubej ściany. Mimo to, rozumiałam co myśleli, jakby nagle w mojej głowie zabrzmiała zagorzała dyskusja, której poza mną, nikt nie dosłyszał. Z trudem powstrzymałam się przed zasłonięciem uszu dłońmi, aby uciszyć ich jednoczesne, podniesione, wzburzone głosy. Nie rozumiałam, dlaczego mężczyźni zareagowali w taki sposób. Czy to wzmianka o wspólnym życiu z Zanderem tak ich ubodła?

– Americo... – zaczął Casimir, nie zważając na obracających się we wszystkie strony Radców. Gdy się odezwał, cała jedenastka zwróciła się w jego kierunku, z niecierpliwością oczekując, co zaraz powie. – Obawiam się, że twoja przyszłość u boku Zandera Licavoli nie będzie możliwa. Ani ta najbliższa, ani odległa.

Na te słowa moje serce zabiło z siłą dzwonu. Zadrżały mi dłonie.

– D... dlaczego? – spytałam, bojąc się wyjaśnienia. Głosy w mojej głowie ucichły równie szybko, jak się pojawiły. Widziałam i słyszałam wyłącznie Casimira, który patrzył na mnie, nie kryjąc współczucia.

– Nie jest możliwa, gdyż za dokładnie siedem dni Zander Licavoli stanie przed magicznym sądem, na którym zaważą się jego przyszłe losy. Obawiam się jednak, że wyrok, który go czeka, już zapadł.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami.

– C... co to znaczy? C.... co masz na myśli, mówiąc „wyrok"?

Najwyższy Radca zrobił pauzę, która, mogłabym przysiądź, trwała dla mnie dłużej niż wieczność. Z perspektywy czasu, wolałabym jednak, by przedłużała się jeszcze dłużej, bym nigdy nie usłyszała tego, co zamierzał powiedzieć zaraz po niej. Aby nigdy nie padły słowa, która sprawiły, że moje serce zatrzymało się, by z głuchym hukiem pęknąć na dwie części. Bym zrozumiała, co przez tak długi czas przede mną ukrywał.

– Odkryliśmy, że Zander Licavoli jest powiązany z kontrowersyjną sprawą, która miała miejsce jedenaście miesięcy temu – powiedział Casimir, zwalniając. Zacisnął dłonie, zastanawiając się, jak ująć kolejne zdania w jak najdelikatniejsze słowa. – Przykro mi, Americo, ale potomek Władcy Ognia został oskarżony o zbrodnię najwyższej wagi. Dwa dni temu oficjalnie udowodniono mu winę. Będzie sądzony za morderstwo dwóch swoich pobratymców.

Tak więc... ekhm... Ja to tu tylko zostawię...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top