Rozdział 17 cz.3


Ostatnimi czasy zachowywał się... inaczej. Był mniej rozluźniony, pełen napięcia, którego źródła nie umiała zidentyfikować.

.

– Zastanawiałem się, czy gdyby Vanessa była zdolna kontrolować swoje umiejętności, przewidziałaby, jak to wszystko się skończy – odezwał się niespodziewanie nocny. Jego głos zdawał się w równej mierze zaskoczeniem i dla niego, i dla czarownicy. Głównie z powodu ciężkiej szczerości, kryjącej się w tym jednym, na pozór banalnym zdaniu.

Zielonowłosa poruszyła się niespokojnie na siedzeniu, a jej wzrok utkwił w leżącej wieszczce. Mogła tylko zgadywać, co chodziło po głowie Vincentowi, ale bazując na jej własnym, pędzącym umyśle, obawiała się, że było tego sporo. Już nie raz łapała się na tym, że ostatnimi czasy zbytnio dramatyzowała, nie tylko ona swoją drogą... Ich paczka nadal niczego się nie dowiedziała, a przecież przyjazd do Rady miał to zmienić. Oczekiwali rozwiania wątpliwości, a wyszło tak jak zwykle – poszukiwanie odpowiedzi zrodziło jeszcze więcej pytań. Trudnych pytań.

Sytuacja z beznadziejnej zrobiła się jeszcze bardziej beznadziejna. Misurie doskonale zdawała sobie sprawę, że nie tylko ona miała dosyć ostatniego miesiąca. America, z wesołej, buntowniczej nastolatki zmieniła się w przygaszoną, zestresowaną przeciwniczkę wszelakich ryzykownych przedsięwzięć, a Zander postanowił sprawdzić na własnej skórze, jak to by było zostać duchem. Pojawiał się i znikał w najmniej oczekiwanych momentach, przy czym niemal do nikogo się nie odzywał. „Niemal" stanowiło w tej kwestii słowo klucz, gdyż nastolatek coś podejrzanie często ucinał sobie prywatne rozmowy z pracownicą Najwyższego Radcy. Misurie nie potrzebowała talentów Vanessy, aby przewidywać, iż to atrakcyjna, była wampirzyca stanowiła jeden z powodów cichych dni pary. Kiedy w związku robiło się zbyt tłoczno i z dwóch, robiły się trzy osoby, musiały wyniknąć komplikacje. A akurat ta komplikacja cieszyła się nieprzeciętnie zgrabnymi nogami, zębami jak po porządnym wybielaniu, a także perfekcyjnie zarysowanymi krągłościami.

Will z kolei... on w sumie zmienił się najmniej. Nawet jeśli stał się rozmowniejszy, a czasem zdobywał się nawet na sensowne uwagi, Misurie wciąż miała go za gbura, a odkąd pojawili się strażnicy, za obłudnika. Przed innymi może i się nie zdradził, ale Vanessa od razu odkryła, że był ściśle związany z Radą. Podzieliła się tą informacją z Misurie, jednak czarownica, dla dobra ogółu zdecydowała się zachować ją dla siebie. Nie chciała dodatkowo denerwować Americi i przysparzać jej zmartwień. Nawet jeśli gryzły ją wyrzuty sumienia.

Wszyscy mieli coś za uszami, ale Vincent...? Ten Vincent, który rzucał marnymi, ale na swój sposób zabawnymi żartami? Który dotrzymywał jej kroku, gdy zaczynała z nim potyczki słowne? Który mimo wszystko potrafił być uroczy i na tyle szarmancki, aby wręczyć jej swoją kurtkę w zimny dzień?

– Czemu tak nagle...? – zaczęła, ale nastolatek jej przerwał. Odwrócił się w stronę zielonowłosej z miną, która nie zdradzała niczego.

– Jestem wampirem – mruknął, a brzmiał tak, jakby jego pochodzenie miało być odpowiedzią na wszystkie pytania. Spochmurniał. – Nie mam pojęcia o magii, czarach, eliksirach, czy nastolatkach, które są zdolne przewidywać ataki na najlepiej zabezpieczone budynki świata... Nie wiem, ilu wydarzeniom udałoby się zapobiec, gdyby ta czarownica – wskazał Vanessę, nagle się irytując – traktowała nas poważnie i lepiej korzystała ze swojego daru. Czy gdybyśmy wcześniej wiedzieli, co się stanie, moglibyśmy zapobiec wydarzeniom z Cennerowe'a? Może obyłoby się bez wyjazdów i mozolnych przesłuchań, których nawet nie dane nam jest pamiętać.

Misurie zatkało. Przełknęła z trudem ślinę.

– Czekaj, czekaj... Czy ja dobrze rozumiem? Oskarżasz niespełna piętnastolatkę o całe bagno, w które się wpakowaliśmy?

Vincent prychnął. Jego palce zacisnęły się na książce tak, że aż wygiął się jeden z jej cienkich brzegów.

– Wiek nie ma tu nic do rzeczy – wycedził przez zaciśnięte zęby. Jak na wampira zaczął nagle okazywać zdecydowanie zbyt gwałtowne emocje. – To ona przewidziała nadchodzące Przebudzenie, nie mam racji? Wiedziała, że wszystko ma się spieprzyć grubo ponad miesiąc wcześniej, a jednak nie raczyła o tym nikomu powiedzieć. Była jedyną, która zawczasu mogła zapobiec tragedii, a zachowywała się, jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby Americe, Licavoli'emu i tobie... miało nic nie zagrażać!

Wciągnął ze świstem powietrze, a jego jasne tęczówki zrobiły się tak ciemne, że szarość niemal zmieniła się w mroczną czerń. Biła od nich taka stanowczość i wiara w swoje słowa, że przez jedno uderzenie serca, Misurie nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Dopiero kolejne, donośniejsze zabicie serca, przypomniało jej o istotnym fakcie, o którym, ku swojemu zdziwieniu, zapomniała dawno temu. Vincent dołączył do ich magicznej grupy zupełnym przypadkiem i równie nieplanowanie znalazł się w Radzie. Chłopak nie rozumiał wagi sytuacji, bo zwyczajnie nie miał nic wspólnego z Przebudzeniem. Nie przeżył tego, co ona w podziemiach Cennerowe'a. Nie był katowany do nieprzytomności przez sługusów Doriana i traktowany jak przynęta na księżniczkę. Nie siedział godzinami w zupełnych ciemnościach, czekając na kolejne ciosy lub szyderstwa ze strony dawnego księcia Ognia. Nie miał pojęcia, co wszyscy przeszli. Co ona przeszła!

Wampir zachowywał się, jakby to wszystko faktycznie go dotknęło, a tak naprawdę poza przyjaźnią z Americą nic nie łączyło go z potomkami Żywiołów. Nie miał prawa oskarżać o nic Vanessy!

– Słyszysz się w ogóle? – wykrztusiła wreszcie z niedowierzaniem. W jej głosie również zabrzmiało niezadowolenie i korciło ją, aby poderwać się z krzesła. Zwróciłaby tym jednak uwagę Marianne, która już i tak z grzeczności udawała zajętą, gdy dwie minuty wcześniej nastolatka była o krok od zrobienia efektownego salta w tył. – Jasne, mogę zrozumieć, że zacząłeś szukać winnych, ale żeby od razu atakować czarownicę tylko dlatego, bo ma drobne problemy z kontrolowaniem umiejętności?

– Drobne? – Rozdrażniony chłopak wrócił do ostatniego fragmentu ich rozmowy i pokazał oskarżycielsko na wieszczkę. Chyba po raz pierwszy od kiedy się znali, czarownica widziała, żeby reagował tak impulsywnie. – Ty to nazywasz drobnymi problemami? Ta dziewczyna kompletnie traci nad sobą kontrolę i nie umie korzystać ze swoich mocy. Miała lata, żeby się ogarnąć. L a t a. Skoro jej talent jest tak wyjątkowy, powinna chyba nad nim pracować, a nie robić z siebie atrakcję wieczornych, szkolnych imprez.

– Tobie wydaje się, że to dar i Vanessa sama się prosiła o bycie Magiem Umiejętności? Że nie posiada się z radości, bo od urodzenia zamiast żyć normalnie, jest skazana na oglądanie potencjalnych losów każdego, kto znajdzie się w jej okolicy!?

Vincent otworzył usta, ale zamknął je, zanim jakiekolwiek słowo zdołało je opuścić. Obrócił głowę w tym samym momencie, w którym rozległo się ciche, niepewne pukanie do drzwi. Misurie z palącymi policzkami, wychyliła się na krześle, a Marianne spokojnie wstała od biurka, przy którym jak dotąd wypełniała jakieś dokumenty. Włożywszy długopis w kieszonkę białego kitla, poszła otworzyć.

Pielęgniarka nie zdawała się ani trochę zdziwiona widokiem ciężarnej wampirzycy, która przywitała się z nią i z niemałym trudem wjechała do pomieszczenia na swoim czarnym wózku inwalidzkim. Misurie ją kojarzyła, bo raz, czy dwa zdarzyło się im minąć na korytarzu. Nie wiele o niej wiedziała, doszły ją jedynie słuchy, że była żoną szefa straży i spodziewała się jego pół-magicznego dziecka. Daniel wspominał też, że miała trudności z donoszeniem ciąży, więc ze względów bezpieczeństwa, spędzała całe dnie we własnej sypialni. Miała bodajże na imię Laurenne, albo Yvanne? Ochroniarz mówił, jak się nazywała, ale zielonowłosa była obecnie zbyt wzburzona wymianą zdań z Vincentem, aby się nad tym zastanawiać.

Wraz z drobną pomocą Marianne, kobieta dotarła na koniec pomieszczenia. Tam obie zaczęły prowadzić cichą konwersację, wyraźnie chcąc zachować jej treść z dala od ciekawskich uszu. Przynajmniej w teorii, bo znając wampirze zmysły, Vincent i tak wszystko słyszał.

On jednak zdawał się zbyt zaaferowany, aby wpaść na pomysł o podsłuchiwaniu kobiet.

– W Cennerowe'ie Vanessie jakoś nic nie przeszkadzało bawić się we wszechwiedzącą wróżkę – podjął przerwany temat.

Misurie zatrzęsła się ze złości. A zdążyła się już nieco uspokoić...

– Pojmij w końcu, że to przekleństwo, a nie jakaś pieprzona super moc! Tak jak wampiry muszą pić krew, tak magowie, czy im się to podoba, czy nie, są zmuszeni używać czarów, aby nie ześwirować. Wyobraź sobie, że na przypadłość Vanessy nie wynaleziono magicznego lekarstwa. Nie miała nawet takiego przywileju jak choćby normalne dzieciństwo. Wizje towarzyszyły jej od zawsze, tak samo jak psychiczne cierpienie i samotność. Rówieśnicy uważali ją za dziwadło, które w każdej chwili mogło im zdradzić datę śmierci, czy dzień, gdy rodzice postanowią się rozwieść. Chcieli się z nią zadawać tylko ci, którym zależało na poznaniu nadchodzącej przyszłości. Mieli jednak gdzieś, że im silniejszych wizji doświadczała, tym mocniejszy odczuwała ból. Że jej moc robiła jej krzywdę, a ciało się rozpadało. Teraz, zamiast wyglądać na zdrową piętnastolatkę, ma skórę kobiety po czterdziestce. Nie wiesz, jak się męczy i ile kosztuje ją używanie jakiejkolwiek magii. Przez wszystkie lata, znosi to wszystko bez najmniejszej skargi. Czego ty od niej jeszcze oczekujesz?

Vincent zacisnął szczękę.

– No nie wiem. Może szczerości? Współpracy? Najwyraźniej nikt nie widzi nic niepokojącego w tym, że Vanessa ciągle poznaje nową przyszłość, ale mówi o niej tylko, gdy to dla niej wygodne. Jasne, super, że pomimo krzywdy, jaką sobie wyrządziła, przewidziała atak na Radę. Jak się obudzi i będzie chciała, wytnę jej za to z papieru złoty order wiedźmy roku! Powiedz mi tylko, co nam po niej, czy jej niesamowitych talentach, skoro zataja przed nami wszystko, czego się dowie? W czym nam pomoże?

Misurie zwinęła ręce w pięści. Jej knykcie przybrały jaśniejszą barwę i gdyby to ona trzymała książkę, a nie Vincent, nie zawahałaby się, aby rzucić nią w nastolatka.

– Nie masz prawa wymagać niczego od Vanessy – wycedziła przez zęby, marszcząc brwi. Czuła się nieswojo w obliczu nowo poznanej strony ciemnowłosego, ale nie pozostałaby sobą, gdyby nie odpowiedziała na atak i jako pierwsza urwała kłótnię. – Jeśli przyszedłeś tu tylko po to, żeby czekać aż się obudzi i wtedy zasypać ją pretensjami, dobrze ci radzę, odpuść. Nuda nudą, ale istnieje coś takiego jak wyrozumiałość!

– Sądzisz, że robię to, bo mi się nudzi?

– Nawet gdyby Vanessa faktycznie ukrywała wizje przyszłości, na pewno miałaby w tym jakiś ważny cel. Nie masz pojęcia, jaka jest natura czarodziei!

Vincent zmrużył powieki, a linie zmarszczek, które pojawiły się na jego ściągniętym do granic możliwości czole, wskazywały, że już do reszty się wkurzył. Podminowany, patrzył na Misurie spode łba, jakby zaraz miał się na nią rzucić i to wcale nie po to, aby znów uchronić ją przed potencjalnym upadkiem. Chyba tylko za sprawą resztek silnej woli, a może obecnej gdzieś w tyłu głowy wampirzej potrzeby powściągliwości zbyt mocnego języka, hamował się przed wygarnięciem dziewczynie tego, co dręczyło go ostatnimi tygodniami. Gdyby nie Marianne, która niespodziewanie pojawiła się w zasięgu wzroku i znów poszła komuś otworzyć drzwi, pewnie nie obyłoby się bez kolejnej porcji surowych oskarżeń, przetykanych przerywnikami w postaci soczystych przekleństw.

Pielęgniarka uchyliła drzwi i już po chwili do pomieszczenia wszedł nie kto inny, tylko America. Misurie i Vincent, jak na komendę, przestali ciskać w siebie niewidzialne gromy i zagapili się na białowłosą, jakby była ostatnią osobą, którą oczekiwali ujrzeć. Dziewczyna tymczasem, jak to miała w zwyczaju, z przesadną ciekawością rozpoczęła badać wygląd sali, doszukując się w wystroju wyszukanych, intrygujących jej poczucie estetyki elementów. Zaraz odnalazła parę wzrokiem i obdarzyła ją przyjaznym, choć nieco zagubionym spojrzeniem. Misurie skrzywiła się dyskretnie, kiedy ruszyła prosto na nich.

– Hej – przywitała się białowłosa, stając w nogach łóżka Vanessy. Ukrywając dłonie za plecami, przyglądała się przyjaciołom z góry, nie zdając sobie najmniejszej sprawy, jak intensywną rozmowę przerwała im swoim nadejściem. – Nie spodziewałam się, że zastanę tu kogoś o tak wczesnej porze.

– I vice versa – mruknął Vincent. Opuścił ramiona, jakby do tej pory trzymał je uniesione, a następnie wspierając się ręką o kolano, bez ostrzeżenia wstał z krzesła. Ponieważ zwrócił tym uwagę Americi, wsunął książkę pod pachę i odezwał się do obu czarownic fałszywym, luźnym tonem: – Wybaczcie, ale ja już pójdę. Robi się tu dla mnie nieco... za tłoczno. Zresztą i tak się zasiedziałem. Zakładam, że Ross biega wkurzony po całej okolicy i mnie szuka. Odkąd rano zniknąłem mu z oczu, zdążył pewnie postawić na nogi połowę strażników. Biedaczka strasznie łatwo wykiwać.

America uniosła brwi.

– Jak będziesz się tak wymykał Shane'owi to nie zdziw się, jak w końcu się wkurzy i zamknie cię w pokoju na cztery spusty, żebyś się więcej nie pałętał sam po siedzibie Rady. Doigrasz się, zobaczysz.

– Już ty sobie tej królewskiej główki mną nie zawracaj, biała owieczko – odparł Vincent.

Wydawałoby się, że nieco się rozpogodził, kiedy jednak przeniósł wzrok na Misurie, jego twarz na powrót skamieniała. Poprawił ułożenie książki, po czym przeszedł za krzesłem zielonowłosej, uważając, aby go przy tym nie potrącić.

– Tak właściwie, pewnie masz rację – odezwał się jeszcze na koniec, na co dziewczyna się wzdrygnęła. Nawet jeśli nie ściszyłby głosu, byłaby pewna, że zwracał się właśnie do niej. – Nie wiem nic o magach. Tak samo jak ty nie wiesz nic o wampirach.

Później wyszedł, nie dodając nic więcej i pozostawiając nastolatkę z poczuciem, że wszystko wymykało się jej z rąk. Ogarnęło ją głębokie rozczarowanie postawą chłopaka i zapragnęła cofnąć się w czasie te kilkanaście ostatnich minut, aby w porę ugryźć się w język lub, najlepiej, w ogóle nie przychodzić w odwiedziny do Vanessy. Czuła niewymowny żal, ponieważ jej stosunki z Vincentem, nawet mimo różnic rasowych, nigdy nie były wrogie. Jeszcze nie zdarzyło się, aby pokłócili się tak... na poważnie.

– Co go ugryzło? – zapytała zdezorientowana księżniczka.

Misurie głęboko odetchnęła.

– Sama chciałabym to wiedzieć. – Pokręciła powoli głową, decydując się na najbezpieczniejszą odpowiedź. O dziwo nie skłamała. Choć wysilała umysł, nie potrafiła zrozumieć, co właściwie wydarzyło się między nią, a wampirem.


Misurie pokłóciła się z Vincentem, ale kiedy opuścił salę szpitalną, wpadła w tak wisielczy humor, że obawiałam się pytać, o co im poszło. Zresztą pewnie i tak niewiele bym wskórała, bo dziewczyna zrobiła się dziwnie małomówna. Posiedziała ze mną jeszcze chwilę, mamrocząc pod nosem dyskretne uwagi pod adresem Vina, a potem, jakby raptem przypominając sobie, że siedziałam obok, podziękowała, że przyszłam odwiedzić Vanessę. Zdawało mi się, że mimo to, myślami była zupełnie gdzie indziej. Tym bardziej że niespełna minutę później podziękowała mi po raz drugi.

Trwałam w milczeniu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. W sumie nie zakładałam, że ktokolwiek będzie u Vanessy – Misurie nie podała powodu swojego wcześniejszego wyjścia ze śniadania, a Vincent w ogóle się na nim nie pojawił. Pomimo obecności przyjaciół, a ściślej ujmując przyjaciółki, bo nocny się ulotnił, czułam się dziwnie nie na miejscu. Bębniłam palcami o kolana, mając nadzieję, że a nuż moja Lutyanka powie coś istotnego lub przynajmniej przestanie traktować mnie jak powietrze. Ona niestety uparcie milczała, czyniąc otaczającą nas ciszę, irytującą. Dzwoniła w uszach i zaczynała działać mi na nerwy. Trwało to dopiero może z pięć minut, a mi zdawało się, że minęła wieczność.

Z kąta sali dobiegł nas zniekształcony głos Marianne, która dyskutowałam o czymś zawzięcie z Ayanne. Zakładałam, że poruszyły temat ciąży i porodu, który miał mieć miejsce w niedalekiej przyszłości. Wampirzyca podświadomie jeździła wózkiem to do przodu, to do tyłu, słuchając pielęgniarki i trzymając rękę na pokaźnym brzuchu. Ciekawiło mnie, czy dziecko miało przyjść na świat w siedzibie, czy może Figheton'owie planowali wyjazd do ludzkiego szpitala? Ponadto szefowa od spraw kooperacji i szef straży raczej nie mogli liczyć na zbyt długi urlop. Czy maluch miał się wychowywać w Radzie?

Aby poznać odpowiedzi na te pytania, musiałam jeszcze poczekać. Jakiś czas po moim przyjściu na horyzoncie pojawił się również Daniel. Marianne poszła go przywitać, a Ayanne wraz z nią, sugerując, że będzie już iść, aby przed południem zdążyć jeszcze odpocząć. Nie tylko ona postanowiła opuścić salę, Misurie też przyjęła nadejście ochroniarza z wyraźną ulgą. Strażnik zdawał się niemal tak samo zdumiony jak ja, gdy oznajmiła, że wzorem wampirzycy, chciałaby wrócić do siebie.

– Jasne, jeśli chcesz – powiedział Daniel, lustrując podopieczną czujnym spojrzeniem. Nietęga mina zielonowłosej mówiła sama za siebie.

Misurie przytaknęła. Nie czekając, wstała z krzesła, niby przypadkiem zahaczając przy tym łokciem o moje ramię. Pochyliła się znacząco.

– Podaj to dyskretnie Vanessie, gdy pielęgniarka nie będzie patrzeć – powiedziała mi do ucha. Poczułam w dłoni ciężar jej ręki, a gdy zniknął, zastąpiło go coś twardego i zimnego. – Najlepiej od razu całą porcję. I odpowiadając na twoje prawdopodobne pytanie: nie, to nie trucizna.

Zaintrygowana, ale pełna podejrzeń, spojrzałam w dół. W oczy rzuciła mi się malutka fiolka, wypełniona aż po zatyczkę fioletowym płynem. Barwa wskazywała na miksturę leczniczą, ale kto by tam wiedział, skoro stworzyła ją Misurie.

– Może dzięki temu szybciej się ocknie – dodała szeptem dziewczyna. Słyszałam w jej głosie nadzieję i doskonale to rozumiałam. Sama liczyłam, że stan Vanessy wkrótce się poprawi i do nas wróci, a co dopiero Lutyanka, która znała ją najdłużej z nas. Tym silniejszą odczuwała potrzebę, aby pomóc wieszczce.

Uniosłam głowę i zauważyłam, że uśmiechała się smutno. Daniel już na nią czekał, więc założyła zielone pasemko włosów za ucho i głęboko odetchnęła, wysoko unosząc ramiona. Wydychając powietrze, momentalnie je opuściła. Tym samym jej twarz nieco się rozjaśniła, zalana nową falą typowego dla czarownicy optymizmu. Podeszła do mężczyzny pewnym krokiem, cały czas zerkając na mnie przy tym sugestywnie przez ramię.

Zacisnęłam palce na fiolce, tknięta nagłą myślą. Magiczny napój przypomniał mi, że wciąż miałam gdzieś porcję eliksiru odkrycia, który Misurie uwarzyła dla mnie jeszcze w Cennerowe'ie.


Choć się starał, Rinari nie potrafił wyczytać emocji, jakie błąkały się na twarzy Leanice. Od kiedy przybyła, miarkowała słowa, jakby jej ich brakowało. Bawiła się naszyjnikiem, a jej myśli zdawały się błądzić dalej, aniżeli widoczne na horyzoncie górskie szczyty.

Książe przyglądał się ukochanej z ukrycia – najpierw, gdy przygotowywał jej ubogi, wieczorny posiłek, później, rozpalając gliniany, pojedynczy kaganek, aby przywrócić skąpanej w nocy chacie, odrobinę światła. Białowłosa wydawała mu się tak samo piękna jak zwykle, nie umiał powiedzieć jednak tego samego o jej przygaszonym spojrzeniu, czy zaciśniętych, nabrzmiałych od ciągłego zaciskania ustach. Rinari nie pamiętał, żeby kiedykolwiek dopatrzył się u niej zmartwienia. Zawiedziony, szukał powodu, przez który jego oblubienica tak się od niego odsunęła.

Leanice, pomimo próśb, zapewniała, że nic złego się nie wydarzyło, po prostu była przygnębiona przez nadchodzący wyjazd młodzieńca. Choć Rinari powierzył pieczę nad Królestwem młodszemu bratu, nie mógł wyrzec się pochodzenia, ani zaniechać wszystkich obowiązków związanych z odpowiedzialnym, ciążącym na jego barkach tytułem. Nie ważne jak bardzo by tego chciał, niedane mu było oddać całego swojego czasu córce Władcy Powietrza. W czasie jego nieobecności, w Królestwie Ognia nawarstwiało się zbyt wiele problemów, które powinien rozwiązać, piętrzyło się zbyt dużo oficjalnych spraw, które wyłącznie on miał prawo rozpatrzeć...

Gdyby tylko o to chodziło, Rinari nie czułby podświadomie tak dużego dyskomfortu. Nie to bowiem zmuszało go do opuszczenia Leanice i wyruszenia w drogę powrotną do rodzinnych stron. Nie sprawy Królestwa, nie kłopoty mieszkańców pobliskich wiosek, czy groźby nadchodzących wojen. To niepozorna głowa Aisadena Airena, w której rodziło się coraz więcej trudnych pytań odnośnie córki Żywiołu Powietrza, napawała starszego brata potężnym niepokojem. Uczucia tamtego względem księżniczki, z każdą kolejną wiosną stawały się coraz wyraźniejsze, wcale nie zapowiadało się na to, aby miały osłabnąć. Pomimo że Rinari darzył młodszego księcia szczerą braterską miłością, zaczynał dostrzegać rosnącą nić nieporozumienia, jakie powodował wśród nich nawracający temat Królestwa Powietrza. A choć ciemnowłosy był skłonny oddać Airenowi naprawdę wiele, nie tyczyło się to Leanice.

Muszę ruszyć skoro świt, wraz w pierwszymi promieniami słońca – oznajmił w końcu, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniejszych słów, aby rozpocząć rozmowę. Potrafił spędzać godziny w ciszy, napawając się samym widokiem ukochanej, ale tym razem, wyjątkowo każda sekunda w milczeniu wzmagała jego niepokój i zdenerwowanie. Pragnął, by się odezwała, by znów jej nieskazitelne oblicze rozjaśnił, choćby zalążek uśmiechu – Nie zdołam towarzyszyć ci w drodze powrotnej do pałacu.

Gdzieś w oddali rozległo się huczenie sowy, zawtórowało jej wycie wygłodniałych, rozpoczynających polowanie wilków. W dolnych partiach gór topniał ostatni śnieg, ustępując miejsca pierwszym, wznoszącym się kwiatom. Nocne, chłodne powietrze wkradało się pomiędzy szczeliny i rozwiewało włosy siedzącej na łóżku księżniczki. Jej dłonie błądziły bez celu po materiale długiej sukni, usilnie unikając leżącej nieopodal ręki chłopaka. Na smukłe ramiona miała zarzucony ciepły pled, zwykle służący Rinari'emu w zastępstwie za prześcieradło. Książę nie marzył o niczym, jak tylko znaleźć się na miejscu materiału i opatulić zziębniętą ukochaną własnymi ramionami, ogrzać ją ciepłem własnego ciała. Ona jednak wzbraniała się przed jego dotykiem, jakby ją palił.

Wrócę, zanim się obejrzysz. – Ponowił próbę, przysuwając się bliżej. Gdy i to nie pomogło, a Leanice wciąż nie reagowała, niemal padł przed nią na kolana. Krajało mu się serce, gdy widział ukochaną w tak nieodgadniętym dla niego stanie. – Błagam cię, najmilsza. Wiem, że czas rozłąki zawsze jest bolesny, ale nie każ mi odchodzić z myślą, że pozostawiam cię w cierpieniu. W czasie trwania naszego rozstania, żadnej, choćby najprzyjemniejszej nocy, gdy świerszcze będą mi przygrywać do snu, a księżyc rozświetli niebo setkami migoczących gwiazd, nie zmrużę oka, bijąc się w pierś, iż gdzieś tam, w samotności ronisz za mną rzewne łzy.

Leanice zamrugała, a jej usta zacisnęły się, jakby rzeczywiście zamierzała niebawem zacząć płakać. Książę nie domyślał się, że powodem jej stanu było coś zupełnie innego. Waga ciążącej na jej sercu tajemnicy zaczynała ciążyć jej również na ciele. Zaokrąglający się brzuch coraz trudniej było ukryć, dolegliwości związane z nietypowym dla księżniczki stanem coraz mocniej dawały jej się we znaki. Ciągle bolała ją dolna część pleców, wystarczyło też, że przeszła kilka kroków, a już na stopach pojawiały się zaczerwienienia i obrzęki. Białowłosej doskwierało bezustanne zmęczenie, a kiedy przychodziło do wymiotowania, pluła głównie krwią. Penrith ostrzegała, że tak będzie, ciało księżniczki, w dodatku pełne zapieczętowanych, niestabilnej mocy, nie zostało przygotowane na coś podobnego.

Penrith znała prawdę. Dlaczego więc Leanice tak ciężko było wyznać ją również Rinari'emu?

Może dlatego, że jako przyszły ojciec także pragnąłby mieć coś do powiedzenia w sprawie nieoczekiwanej ciąży?

Leanice – Rinari wziął jej ręce w swoje dłonie i czule je ucałował. Ich ciałom brakowało ciepła – jej z powodu zmartwienia, jego, bo nie pożywiał się od bardzo dawna – więc temperatury się równoważyły. – Proszę, spójrz na mnie.

Kiedy wrócisz? – zapytała niemal bezgłośnie, odwracając się w kierunku płonącego kaganka. Tylko tyle była w stanie powiedzieć, słowa grzęzły jej w gardle, wzorem stóp, które wpadły w gęste błoto.

Rinari powiódł za jej płochliwym spojrzeniem. Światło padało na ich twarze, malując je ciepłą, żółtą barwą. W innych okolicznościach atmosfera zdawałaby się intymna, wyznaczałaby granicę, którą obojgu dane było przekroczyć. Leanice zdawała się jednak przygaszona, a jej stan ducha tak zachwiany, iż nawet knoty świec miały trudność z utrzymaniem drżących płomieni.

Gdy spełnię wszystkie ciążące na mnie obowiązki – oznajmił, znów składając pocałunek na rękach księżniczki. – Nie, nie wszystkie, tylko te najważniejsze. Reszta może poczekać.

Rozsądek walczył z sumieniem, bezgraniczna miłość utrudniała jej brnięcie w kłamstwa. Gdyby tylko oboje urodzili się inni – pozbawieni tytułów, pięknych pałaców, czy nadopiekuńczych ojców – może mogliby założyć prawdziwą rodzinę. Rinari miłowałby ich potomka i z dumą nazywałby go krwią ze swej krwi, a ona nie zmagałaby się z wątpliwościami. Choć nie potrafiła się do tego przyznać, właśnie do takiej przyszłości tęskniła. Pragnęła siedzieć blisko ukochanego, patrząc, jak każdego wieczoru zachodzące promienie słońca okalałyby jego bladą twarz. Tworzyć wraz z nim kolejne piękne wspomnienia, w których dziecko, ich dziecko, znalazłoby swoją własną przystań.

Kiedy? – Ponowiła pytanie dziewczyna. Mocniej zabiło jej serce, gdy uświadomiła sobie, jak blisko znajdował się ukochany. Gdyby przesunął rękę choć trochę wyżej, gdyby pod połami sukni wyczuł nabrzmiały, kształtujący się brzuch...

Nim rozpocznie się kolejna wiosna – powiedział, a w jego głosie brzmiała solenna obietnica.

Leanice otworzyła usta. Książę nie wiedział, iż jego słowa, które w innym przypadku zraniłyby dziewczynę i doprowadziły do jeszcze głębszej rozpaczy, wyjątkowo wlały w jej duszę nadzieję. Rozłąka zapowiadała się na okrutną, jednakże dawała córce Władcy Powietrza wystarczająco dużo czasu. Wyglądało na to, iż ukochany miał powrócić długo po rozwiązaniu. Leanice mogła spokojnie dojść do siebie, a dzięki pomocy Penrith, poradzić sobie z tęsknotą i ewentualnymi konsekwencjami swoich przyszłych czynów.

Skoro jeden z największych problemów samoistnie uległ rozwiązaniu, czemu księżniczka czuła taki smutek i niewymowny żal, które spowodowały, że po jej policzkach popłynęły łzy. Nachyliła się do Rinari'ego i opuściła powieki, spoglądając tęsknie na wargi chłopaka. Chciał ją pocałować, ale zacisnęła usta, uniemożliwiając mu to. Załkała, odsuwając się gwałtownie.

Wierzę, że gdy oboje będziemy gotowi, wrócisz do mnie – oznajmiła, chowając twarz w jego włosach. – Tylko do mnie.

No to w sumie mamy oficjalne potwierdzenie tego, czego większość z was domyśliła się po wcześniejszym fragmencie Leanice. Jako ciekawostkę powiem wam, że nie był to pierwszy raz, ponieważ już wcześniej nasza księżniczka zaszła w ciążę i również miało to być dziecko Rinari'ego. "Miało", bo niemal od razu doszło do poronienia, a że nasza córka Władcy Powietrza nie była obeznana z podobnymi tematami, nawet nie wiedziała, że oznaczało to przerwaną ciążę. Troszkę tragiczna nam się robi jej historia, jak tak na to patrzę :/

Vincent też zaczyna nam się buntować, a jego charakter się zmienia. 500 stron książki, a tu nadal więcej pytań, niż odpowiedzi.

Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania :D Jeśli ktoś z was będzie na Warszawskich Targach Książki w sobotę to też piszcie <3 Może na kogoś trafię i będzie okazja pogadać o książkach ;) Osobiście mam nadzieję dorwać autorkę Wyspy Mgieł i Sandrę (LaylaWheldon), bo tak się składa, że dzięki StowarzyszeniuAutorów miałam szansę poznać ją nieco bliżej ;) Swoją drogą, kto czytał "Miłosny Układ" i kojarzy o co chodzi na tym fragmencie rysunku, który też swoją drogą będzie zakładką :)

Co do systemu dedykacji :) Tym razem wyróżnienie otrzymuje _Bella4_ za mnóstwo wiadomości ;) Erazma00 tobie też należy się wzmianka, bo uwielbiam twoje komentarze i teorie <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top