Rozdział 1 cz.2

Weszłam do holu i zatrzymałam się na schodach. Moje serce zabiło mocniej, gdy na parterze zobaczyłam znajomą postać. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha i po cichu zaczęłam schodzić na dół. Przyglądałam się przy tym chłopakowi, który stał przy jednym z okiem i w zapamiętaniu obserwował spływające po szybie krople.

Oczywiście Zander od razu wyczuł moją obecność, bo momentalnie się odwrócił.

Wstrzymałam oddech, napawając się widokiem dziewiętnastoletniego opiekuna. Spotykaliśmy się już tyle razy, a mnie wciąż zaskakiwała jego idealna uroda. Chłopak miał wyraźne, gładkie rysy twarzy, ładnie zarysowane łuki brwiowe, jak również gęste, ciemne włosy. Pod ubraniami skrywał symetryczną, atletyczną budowę ciała i wąskie biodra.

Jego wyraziste, brązowe jak drzewa oczy błysnęły, a ja rozpłynęłam się, wiedząc, że zmieniły się tak na mój widok.

Zander zdecydowanie był urzekający, a także olśniewający.

I należał do mnie.

– Cześć. – przywitałam się, pokonując ostatnie schodki. – Długo czekałeś?

– Tylko kilka minut. – uśmiechnął się szeroko i objął mnie w pasie. Byłam tak szczupła, że wręcz utonęłam w jego silnych, męskich ramionach. Wcale mi to nie przeszkadzało. Cieszyłam się, że w końcu nie musieliśmy się ukrywać.

Gdy zaczęliśmy się spotykać, żadne z nas nie wiedziało o naszych poprzednich wcieleniach. Jako, że ja byłam czarownicą, a Zander wampirem i, jakby tego było mało, opiekunem, musieliśmy trzymać w tajemnicy nasz związek. Odkąd jednak wszyscy wiedzieli, że kochaliśmy się już wiele stuleci temu, nikt nie mógł zabronić nam naszej „zakazanej" miłości.

Tylko niektóre uczennice wciąż nie mogły przeboleć, że ich książę był już zajęty i ciągle na zmianę lamentowały i słały w moim kierunku pogróżki i groźby. Od paru dni dostawałam zresztą anonimowe liściki, które głosiły, że powinnam się natychmiast odczepić od Zandera bez względu na to, czy byłam Leanice, czy nie. Chłopak zapewniał mnie, że nie powinnam się tym przejmować, więc, zalecając się do jego rad, ignorowałam mściwe spojrzenia ze strony magów i wampirów. Było mi zresztą wszystko jedno, co o mnie myślano. Kochałam Zandera i nie zamierzałam z niego rezygnować z powodu zazdrości jakichś nastolatek, którym wydawało się, że utrudniałam im zdobycie ukochanego.

– Dlaczego patrzyłeś przez okno? – zapytałam z zaciekawieniem, kiedy nastolatek w końcu mnie puścił. Zgodnie z początkowym planem udaliśmy się do biblioteki. – Ktoś jest na zewnątrz?

– Nie, po prostu lubię przyglądać się spadającym kroplom. – chłopak objął mnie ramieniem. – To mnie uspokaja.

– A mnie przeraża. – wzdrygnęłam się. – Nie mam nic do deszczu, dopóki nie zaczną grzmieć pioruny.

– To pewnie przez to, że przypomniałaś sobie o byciu Leanice. – przyznał Zander. – Pamiętam, że jako księżniczka kochałaś deszcz, ale panicznie bałaś się wszelkich błyskawic. Gdy zaczynało padać, zawsze prosiłaś Władcę Wody, żeby nie tworzył piorunów.

– Po czym zamykałam się w komnatach, aby w ukryciu przeczekać ulewę. – dodałam, wzdychając. – Byłam straszną panikarą.

– Bez przesady. – nastolatek zaśmiał się serdecznie. – Twój strach, miał swój urok.

Dotarliśmy do biblioteki, więc weszliśmy do środka i przywitaliśmy się z bibliotekarzem. Mężczyzna odpowiedział nam krótkim, kulturalnym skinieniem głowy, po czym wrócił do lektury jakiejś grubej, oprawionej w skórę książki.

– Może siądziemy tam. – wskazałam jeden z pustych stolików. Zander zgodził się, więc ruszyliśmy w tamtą stronę.

– Usiądź, a ja pójdę po książki. – podałam mu plecak.

Licavoli wziął ode mnie torbę i posłusznie zajął wolne miejsce. Ja w tym czasie zaczęłam przeglądać półki, aby znaleźć to, co mnie najbardziej interesowało.

Nawet jako Leanice nie mogłam zaprzepaścić nauki i obijać się przed egzaminami. Ponieważ zbliżały się testy z kilku przedmiotów, musiałam się na nie solidnie przygotować. Zander zaproponował, że mi pomoże, więc uznaliśmy, że połączymy przyjemne z pożytecznym.

– Runy, runy, runy... – mruczałam pod nosem, chodząc pomiędzy rzędami regałów. Szukałam podręczników, które polecił nam pan Chevalier, nauczyciel run. – Runy, runy... Są!

Stanęłam na palcach i zdjęłam jedną z potrzebnych mi lektur. Książka była gruba, ale większość stron zajmowały szkice i instrukcje z poradami jak rysować poszczególne symbole. Jej obszerność nie była aż taka przerażająca.

– Dobrze. Teraz coś o magicznych roślinach.

Rozejrzałam się i ruszyłam w stronę działu o ogrodnictwie. Nie należał może do największych, ale na szafach znajdowało się mnóstwo tomów o roślinach i o tym, jak je pielęgnować. Znalezienie wybranych podręczników było nie lada wyzwaniem.

Jakimś cudem od razu wypatrzyłam książkę, której szukałam.

– No to teraz...

Zmarszczyłam brwi. Stałam na palcach i wyciągałam rękę, ale nie mogłam dosięgnąć podręcznika. Leżał na najwyższej półce, więc od moich palców dzieliło go dobre dziesięć centymetrów. Nawet jak podskoczyłam nie udało mi się do chwycić.

Akurat zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu krzesła, na którym mogłabym stanąć, gdy niespodziewanie przed moją twarzą pojawiła się czyjaś ręka. Natychmiast się odwróciłam i spojrzałam na osobę, która mi pomagała.

– Will? – nie wiedzieć czemu, zdziwiła mnie obecność chłopaka.

Nastolatek zdjął książkę i chwilę ważył ją w dłoni.

– Cześć Americo. – podał mi podręcznik. – Widzę, że też się uczysz.

Tknięta przeczuciem, odwróciłam się i spojrzałam na stoliki. Przy jednym z nich siedziała Dafne, która machała mi energicznie. Najwyraźniej wpadła na ten sam pomysł co ja i przyprowadziła Will'a, aby razem z nim poszukać informacji do testów. Pewnie zauważyła, że nie mogłam zdjąć czegoś z półki i poprosiła chłopaka, aby mi pomógł.

Uśmiechnęłam się do przyjaciółki i poruszyłam palcami, aby jej odmachać. Dafne Rorke poznałam niedługo po Misurie i, chociaż nie była moją Lutyanką, bardzo się z nią zżyłam. Nastolatka miała białe włosy, a Will, który zdjął dla mnie książkę był jej chłopakiem jeszcze zanim pojawiłam się w Cennerowe'ie. Na początku zbytnio za sobą nie przepadaliśmy, ale ostatnio wyjaśniliśmy sobie wszystkie kwestie i uznaliśmy, że warto zawiesić broń.

William Conner należał do Rady. Choć do prawdziwej przyjaźni było nam daleko, w świetle ostatnich wydarzeń, musiałam przyznać przed samą sobą, że tak naprawdę zaliczał się moich sprzymierzeńców. Dzięki niemu i jego informacjom, wiedziałam, że Rada czuwała nad szkołą i od wielu miesięcy ją obserwowała. Sojusz z chłopakiem pozwalał mi w miarę kontrolować to, co działo się poza murami i to, na co nie miałam niestety żadnego wpływu.

Pomimo wszystko, czułam wyrzuty sumienia, że musiałam okłamywać przyjaciółkę. W końcu Will na początku planował wykorzystać ją jedynie do tego, aby zbliżyć się do Misurie, którą słusznie podejrzewano o bycie Lutyanką. Wiedziałam, że później naprawdę zakochał się w Dafne i nie chciał jej stracić, ale ta wiedza w jakiś sposób bardzo na mnie ciążyła. Starałam się jednak zrozumieć Willa i jego obawy o to, co mogłoby się stać, gdyby nastolatka o wszystkim się dowiedziała. Obiecałam mu więc, że będę trzymała buzię na kłódkę.

– Nawet córka Władcy Powietrza musi czasem przeczytać jakąś książkę. – uśmiechnęłam się i zacisnęłam palce na podręczniku o magicznych Ghoki, roślinach, których używano do tworzenia leczniczych eliksirów i wywarów uśmierzających ból. – Dziękuję za pomoc.

– Nie ma za co. Nie skacz tak, bo zasłabniesz.

Ściągnęłam brwi.

– Dam sobie radę.

– Ja w to nie wątpię. Dafne wolałaby jednak, żebyś się nie przemęczała.

Odetchnęłam ciężko i wyłamałam palce.

– Minęły trzy tygodnie. – przypomniałam chłopakowi. – To, że nadal mam białe włosy i co jakiś czas zakręci mi się w głowie, nie oznacza, że jestem słaba.

– To dobrze. – Will uśmiechnął się, choć wcale nie wyglądał jakby było mu do śmiechu. – Jeśli staniemy przed Radą, przyda ci się mnóstwo siły.

Zbladłam. Jego ton wcale nie świadczył o tym, że próbował żartować. Zaniepokoiło mnie to.

– Coś wiesz?

– Tylko tyle, że panna Magelli dostała oficjalny list od Najwyższego Radcy. Spodziewam się, że niedługo zaprosi nas na poważną rozmowę do swojego gabinetu.

Przełknęłam ślinę. Od wielu dni nie widziałam dyrektor Ivy Magelli, więc informacja, że będę musiała to zmienić była dla mnie ogromnym szokiem. Niby wiedziałam, że i tak w końcu to nastąpi, gdyż nie miałam sygnetu określającego umiejętności, a to kobieta powinna załatwić nowy, ale ociągałam się jak tylko mogłam. Nadal nie rozmawiałam z nią o Dorianie, który zniknął w noc zaćmienia i do tej pory nie dał znaku życia. Dla dyrektorki, która przez tyle lat uznawała go za swojego jedynego syna, nagła strata z pewnością była szokiem. Nie chciałam widzieć na jej twarzy smutku, czy nienawiści, więc nie próbowałam się z nią na siłę skontaktować. Dopóki traktowała mnie jak powietrze, czułam się bezpieczna.

– Powiedziałeś Dafne? – zapytałam, żeby zmienić temat. – W końcu będziesz jej musiał wytłumaczyć, dlaczego jesteś tak zaangażowany w sprawę.

Will zacisnął ręce w pięści. Mimowolnie odwrócił się, żeby zerknąć na ukochaną.

– Niektóre rzeczy i tak już wie. – powiedział ze smutkiem. – Gdy zniknęliście podczas święta Luny, opowiedziałem jej o tym, że byłem kiedyś u Vanessy i miała wizję, w których przepowiadała, że zdarzy się coś bardzo niedobrego. Dodałem, że jest to związane z tobą, Misurie i Zanderem i powinniśmy działać jak najszybciej, więc nie dopytywała. Oczywiście nie wspomniałem, że należę do Rady, ale czegoś zaczyna się domyślać. Ostatnio coraz częściej próbuje ze mnie wyciągnąć, co tak naprawdę mam wspólnego z wydarzeniami sprzed trzech tygodni.

– Może myśli, że też jesteś moją Lutyanką. – uśmiechnęłam się, czym zarobiłam sobie na surowe, mordercze spojrzenie.

– To nie jest zabawne, Americo. – zbeształ mnie Will. – Jeśli Dafne dowie się, że jestem w Radzie i cały ten czas ją okłamywałem, z pewnością mnie znienawidzi. Nie chcę, żeby się ode mnie odwróciła.

Spoważniałam. Jego obawy nie były w sumie takie bezpodstawne. Moja przyjaciółka niczym, ani nikim nie gardziła bardziej niż kłamcami.

– Nie znienawidzi cię. – odparłam mimo to, klepiąc go po ramieniu. – Obiecuję.

Kąciki jego ust powędrowały lekko w górę, ale jego oczy wciąż wyrażały szczery niepokój, że straci swoją ukochaną.

Postanowiłam, że do tego nie dopuszczę.

– W każdym razie, wracaj do niej, bo zaraz zacznie się niecierpliwić. – zauważyłam i popchnęłam maga w stronę stolików. – Ja też muszę iść, bo mój chłopak w końcu zmartwi się i pomyśli, że zemdlałam gdzieś pomiędzy regałami.

Will pokiwał głową i wrócił do Dafne. Ja zrobiłam to samo.

– Tak długo szukałaś dwóch książek? – zdziwił się Zander, kiedy usiadłam naprzeciwko niego i położyłam podręczniki na blacie stołu.

– Rozmawiałam z Willem. – oznajmiłam, zachowując lekki ton. Otworzyłam książkę o roślinach Ghoki i spojrzałam na pierwszą stronę pokrytą szarymi, naszkicowanymi ołówkiem obrazkami.

Udałam, że nie zauważyłam, że Zander zmarszczył brwi.

– Coś się zmieniło?

– Wysłali do Magelli wiadomość. – powiedziałam, mając na myśli Radę. Ufałam nastolatkowi jak nikomu innemu, więc jakiś czas temu, bez wyrzutów sumienia wtajemniczyłam go w sekret Willa. Zander był zresztą wampirem i ciężko byłoby cokolwiek przed nim ukryć. W opowieści pominęłam jedynie fakty związane z Dafne, które i tak do niczego by mu się nie przydały. To jednak wystarczyło. Przynajmniej nie musiałam wymigiwać się od odpowiedzi.

– Rada nie próżnuje. – chłopak założył nogę na nogę i przejechał palcami po dolnej wardze, intensywnie nad czymś myśląc. – Mam nadzieję, że w końcu zrozumiemy, jakie są ich plany.

Westchnęłam i podałam mu drugą książkę.

– Jak na razie, nie ma się o co martwić. Nie mamy wpływu na ich decyzję, więc pozostaje nam tylko cierpliwie czekać.

– A co, jeśli się tu pojawią? Co prawda od święta Luny minęło dwadzieścia dni i jak na razie nic na to nie wskazywało, ale nigdy nic nie wiadomo.

Przeszły mnie ciarki.

– O ile się nie mylę, Rada opuszcza swoją siedzibę, tylko, gdy jest to naprawkę konieczne. – próbując zachować spokój, wyciągnęłam z torby kolorowe karteczki, długopisy i zeszyt do pisania notatek. – Może nie będzie im się chciało przyjeżdżać do zgrai nastolatków, która...

– ... która okazała się być tylko odrodzonym potomstwem najpotężniejszych na świecie magów żywiołów. – z ironią dokończył za mnie Licavoli. – Masz rację. Po co w ogóle mieliby reagować, na takie błahostki?

Prychnęłam i wcisnęłam mu do ręki naklejki.

– Wystarczy. – domyślałam się, że nasza rozmowa może w każdej chwili przerodzić się w kłótnię, więc postanowiłam ją jak najszybciej przerwać i zmienić temat. – Wszystko i tak zależy od tego, co jest napisane w liście otrzymanym przez dyrektorkę. Nasze obawy są bezsensowne.

Zander utkwił wzrok w samoprzylepnych karteczkach. Na jego twarzy pojawiła się rezygnacja.

– Rady nie wolno lekceważyć. – mruknął posępnie. – Nie dziw się, ale nasłuchałem się o niej tyle negatywnych rzeczy, że wolałbym uniknąć spotkania z jej przedstawicielami. Poza tym martwię się też o ciebie.

Położyłam rękę na jego zaciśniętej dłoni i starałam się przekazać mu całą pozytywną energię, jaką miałam w sercu. Od incydentu w piwnicach, Zander stał się ostrożniejszy i o wiele bardziej opiekuńczy. Czułam podświadomie, że dręczyło go wiele koszmarów, przed którymi próbował mnie ochronić. Przede wszystkim, przerażała go jednak świadomość tego, że Dorian wciąż przebywał na wolności. Istniała niestety duża szansa na to, że chłopak planował wrócić, aby mnie odzyskać. Na to Zander nie mógł na razie nic poradzić.

Uśmiechnęłam się łagodnie i podniosłam jego palce do ust. Chłopak drgnął, kiedy złożyłam na nich krótki pocałunek.

– Nic mi nie będzie. – zapewniłam z najpiękniejszym uśmiechem na jaki udało mi się zdobyć. – Mam wielu cudownych strażników, którzy nigdy nie pozwolą, aby stała mi się krzywda. Ufam im jak nikomu innemu, więc wiem, że zawsze będę mogła na nich polegać, a oni na mnie. Dzięki temu, że się wspieramy, uda nam się przezwyciężyć wszelkie problemy. Nawet Rada, czy Dorian, nie są w stanie nas pokonać.

Moja wspaniała, uspokajająca przemowa może nawet by zadziałała, gdyby nie to, że w tej samej chwili rozległa się seria głośnych grzmotów.

Pisnęłam i odruchowo ukryłam twarz w dłoniach, kiedy wszystkie regały w bibliotece zaczęły się trząść. Rozsunęłam dwa palce, więc widziałam, że światło przygasło, a lampki zaczęły złowrogo mrugać. Jęknęłam i znieruchomiałam, czekając, aż wrócą do porządku.

Pomiędzy serią grzmotów usłyszałam szuranie krzesła i poczułam, że silne ramiona Zandera zacisnęły się wokół mojego ciała. Wcisnęłam głowę w jego pierś i odetchnęłam, aby się uspokoić.

– To tylko pioruny. – szepnął nastolatek, gładząc mnie po włosach. – Nic ci nie grozi.

Tylko pioruny. Tylko cholernie głośne, paraliżujące każdą część mojego ciała pioruny.

– T... tylko pioruny. – wydukałam.

– Mhm. – Zander pocałował mnie w czubek głowy. – Jesteś ze mną. Nie masz się czego bać.

Zamknęłam oczy i, choć się rozluźniłam, mimowolnie posmutniałam. Skoro przerażał mnie głupi dźwięk błyskawic, jak miałam przygotować się na realne niebezpieczeństwo, które czekało na mnie ze strony Doriana?

Ponieważ pierwsza część rozdziału to głownie retrospekcje postanowiłam dodać od razu 2 część. Cieszcie się, bo nie wiem, kiedy dodam kolejny rozdział :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top