Prolog

„Blask rozpaczy zniknie w nocy,

fundamentów cień proroczy

spadnie na ich sen wszechmocy,

opatuli serce mocy"

Cherrich

„Żaden dzień się nie powtórzy,

nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy

fragment wiersza „Nic dwa razy" Wisławy Szymborskiej

Nim przeczytasz, upewnij się, że jesteś zaznajomiony/a z OBIEMA częściami wydanej książki "Przebudzenie. Córka Wiatru". W przeciwnym wypadku, czytasz ten tom na własną odpowiedzialność!"

Pomieszczenie było duże i przytłaczało swoją okazałością. Lakierowana, gdzieniegdzie złocona boazeria znajdowała się praktycznie wszędzie – na ścianach, podłodze, a nawet na suficie. Kryształowy żyrandol wiszący na środku sali, oświetlał białym światłem okoliczne obrazy. Blade, władczo wyglądające postacie namalowane na płótnach i oprawione w grube, ciężkie ramy, zdobiły ściany i pilnowały porządku. Ich zastygłe, podejrzliwe oczy wpatrywały się w piękne ornamenty widniejące na drewnianych krzesłach, a także szafach pełnych starych ksiąg. Strzegły marmurowych rzeźb stojących niedaleko wejścia, które przypominały dwa, groźne bazyliszki o nastroszonych piórach i pozwijanych, szpiczastych ogonach.

Gdyby to było muzeum, sala z pewnością zostałaby odgrodzona od turystów grubym, karmazynowym sznurem. Niestety, nie było nim, a pomieszczenie nie powstało tylko po to, aby oglądać i podziwiać jego zabytkowy wystrój. Każdego, kto o tym wiedział i do niego wchodził, przechodziły nieprzyjemne, zimne dreszcze spowodowane panującą w nim chłodną atmosferą. Starano się to jednak dobrze ukryć, aby zachować pokerowy, poważny wyraz twarzy i jak najlepiej się zaprezentować.

Na środku pokoju stał niepokojący, mogący pomieścić aż trzynaście osób, stół z prawdziwego mahoniowego drewna. Został nakryty miękkim obrusem w kolorze butelkowej zieleni, który idealnie komponował się z krzesłami mającymi podobny odcień obicia. Na stole ustawiono dwa, pozłacane kandelabry i zapalono wszystkie świece. Paliły się już dobre parę godzin, więc gdy zabytkowy zegar znajdujący się pomiędzy szafami, wybił północ, pierwszy płomień zaczął przygasać.

Jeden z mężczyzn zajmujących krzesła po prawej stronie, pstryknął palcami i ogień rozpalił się na nowo. Błysnął złowieszczo i przez chwilę tańczył na knocie.

Will przełknął ślinę. Spotkanie ciągnęło się i ciągnęło i wcale nie dobiegało końca. Nastolatek nie mógł nic z tym zrobić. O skończeniu zebrania, czy chociażby przerwaniu go, nie było nawet mowy, więc chłopak musiał cierpliwie czekać i liczyć na to, że ktoś w końcu uwolni go od tej katorgi. Nie pomagał jednak fakt, że zaczynał czuć znużenie i ledwie udawało mu się usiedzieć w pozycji pionowej. Wciąż dręczyła go wizja o ciepłym, wygodnym łóżku, w którym dałby radę pozbyć się wspomnień o przesłuchaniu. Nie pogardziłby także silnymi tabletkami na uciążliwy ból głowy, męczący go odkąd wszedł do sali.

Niestety. Mógł o tym jedynie pomarzyć. Dopóki Najwyższy Radca nie zainicjował odejścia, był zmuszony odpowiadać na wszystkie pytania i zachować przy tym trzeźwość umysłu, aby nie palnąć jakiejś głupoty, czy czegoś obraźliwego.

Od jakiejś godziny, obraźliwe rzeczy same przychodziły mu na język i paliły usta żywym ogniem.

– Panie Cooner. – Najwyższy Radca splótł palce na stole i spojrzał na chłopaka z wyższością i naganą. Will zamrugał, żeby skoncentrować się na wysoko postawionym magu. Zaczął się zastanawiać, czy czegoś przypadkiem nie przeoczył. Rada posługiwała się najróżniejszymi sposobami, aby zmusić kogoś do mówienia, więc nieuwaga była równa z wyrokiem śmierci. – Rozmawiamy już od sześciu godzin. Zechciałby pan w końcu z nami współpracować. Nie skończymy dopóki nie opowie nam pan wszystkiego, o czym pan wie.

Will zamknął oczy i jęknął w duchu. Niczego nie ukrywał, a mimo to magowie zasiadający w loży najwyraźniej dostrzegali coś, czego on nie widział. Na siłę dopatrywali się podstępu.

– Nakreśliłem już całą zaistniałą sytuację. – odparł, pamiętając o szacunku względem przełożonych. Najchętniej po prostu wstałby i wyszedł z sali, ale skoro i tak nie było na to najmniejszej szansy, zdecydował się odpowiedzieć. – Jeśli jest coś, co wzbudza waszą wątpliwość, proszę, abyście mnie o tym poinformowali. Może rzeczywiście przeoczyłem jakieś istotne fakty, którymi z chęcią się z wami podzielę, gdy tylko sobie o nich przypomnę.

Magowie wymienili znaczące spojrzenia. Will nie odwrócił wzroku, chociaż miał już szczerze dosyć oglądania ich nieczułych twarzy. Już na samym początku spotkania wiedział, że kolejne godziny będą dla niego istną męczarnią, ale nie spodziewał się, że aż taką.

Każdy z mężczyzn wyglądał młodo, pomimo tego, że wszyscy z pewnością dobiegali już do pięćdziesiątki. Jedynym wyjątkiem był Najwyższy Radca, który miał niecałe trzydzieści lat i, w przeciwieństwie do pozostałych, którzy założyli na sobie czarne, długie płaszcze, nosił szkarłatne odzienie, symbol bezgranicznej władzy. Mężczyzna prezentował się w nim dosyć korzystnie, ale nie Willowi było szacować jego aparycję. Wiedział tylko, że Najwyższy Radca szczycił się dużym powodzeniem wśród kobiet, a jego wysoka pozycja sprawiała, że płeć piękna lgnęła do niego jeszcze szerszym gronem. Dla nastolatka był on jednak tylko zwykłym, potężnym magiem. Kimś cechującym się nienagannym, reprezentacyjnym wyglądem i elokwencją, ale wciąż czarodziejem.

Magiem, który mógłby jednym palcem pozbawić go mocy, albo zabić, gdyby tylko miał taką zachciankę.

Will nigdy nie rozumiał jak ktoś tak młody objął tak ważną funkcję i stanął na czele Rady. Najwyższy Radca panował praktycznie nad całym światem magii i to do niego należały najważniejsze, kluczowe decyzje. Jeśli się z czymś nie zgadzał, nie można było nic zrobić. Mężczyzna wiedział o wszystkim i o wszystkich.

– Williamie. – jeden z magów obrócił się w stronę Willa i wskazał na stół. Nastolatek niechętnie powiódł za jego spojrzeniem. – Odkąd przybyłeś do tej sali, nie powiedziałeś nam niczego o niejakiej Vanessie Enrie. Ona także ma być w najbliższym czasie przesłuchiwana, więc prosilibyśmy, abyś nie pomijał jej w swojej opowieści. Mamy czelność twierdzić, że ta młoda czarownica jest kluczowym elementem historii, która wydarzyła się w szkolę imienia Ursula Cennerowe'a podczas ostatnich obchodów zaćmienia.

Will przeklną w duchu i zacisnął pod stołem palce, aby przestały drżeć.

– Niejaka Vanessa Enrie nie uczestniczyła w wydarzeniach dziejących się w czasie święta Luny. – odparł zgodnie z prawdą, czując narastającą niepewność. Wiedział, że poległ. Skoro Rada sama wypomniała mu, że powinien wspomnieć o dziewczynie, musiała mieć w tym jakiś ukryty cel.

– O ile nam wiadomo, America Lenorre Dusney spotkała się z nią dwa razy i dzięki temu dowiedziała się, co ją czeka. Czy możesz nam to wytłumaczyć, Williamie? – poprosił Najwyższy Radca, spokojnym, mrożącym krew w żyłach, tonem.

Chłopak chrząknął i odetchnął. Wcale mu się to nie spodobało, ale zaczął mówić.

No i proszę. Mamy Prolog :) Mam nadzieję, że się wam spodobał. Jeśli tak zachęcam do komentowania i gwiazdkowania.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top