Bonus - świąteczny special *1


* cz.1 *

Wieczór był wyjątkowo cichy i spokojny – zapowiadał coś magicznego. Chłodne powietrze, zmieszane z wonią lasów i górskich jezior, pachniało świeżością, a rośliny, zroszone kroplami wilgotnej rosy, błyszczały w świetle wycofujących się, słonecznych promieni. Po niebie spokojnie poruszały się puszyste chmury, układające się w panoramy bitew, pejzaże wiosek i karty historii, opowiadające historie władców, ojców, a także potajemnych kochanków. Każdy widział w nich to, co pragnął ujrzeć, tak samo jak w gwiazdkach wszyscy dostrzegali własne, możliwe do łączenia wzory.

Nareszcie nadszedł ten dzień.

Zaczęło się niewinnie. Pojedyncza biała drobina, jak łza spłynęła z nieba i opadła delikatnie na pożółknięty, umierający liść, który dwa wschody słońca wcześniej opuścił macierzystą ostoję, aby dołączając do braci i sióstr, zaścielić ziemię barwną płachtą. Łza wydawała się zbyt mała, aby ją zauważyć, była niczym samotny, ciekawski pyłek, który podczas podróży trafił na swojej drodze na skupisko jesiennych kolorów. Zagubił się w nich, przyciągnięty ciepłem pomarańczy, czerwieni i żółci.

On z kolei przyciągnął spojrzenie dziewczyny, która stała tuż obok z naręczem owych liści, starając się stworzyć z nich bukiet. Mimo iż była pogrążona w skupieniu, chcąc wybierać najokazalsze, najbardziej barwne okazy, nie umknął jej uwadze mały, niepozorny płatek, który pojawił się na niebie i powoli opadł na ziemię. Jasnowłosa znieruchomiała, obserwując wirujący opiłek i pojmując, co miał oznaczać. Zanim zdążyła się jednak pochylić, aby mu się przyjrzeć, ten zniknął, ogrzany ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Zaraz za nim pojawiły się dwa kolejne, które opadły na rosnący nieopodal kwiat i stopniały równie szybko. Nie trzeba było długo czekać, a chwilę później na niebie pokazały się następne, tym razem cztery białe drobiny.

Wyglądało na to, że wszystko zmieni się pod osłoną nocy.

Dziewczyna zacisnęła palce na trzymanych liściach, a drugą dłonią niezbyt sprawnie podwinęła do góry suknie. Krzyknęła jeszcze kilka słów do kobiet znajdujących się nieopodal i ignorując ich próby zatrzymania jej, rzuciła się w kierunku majaczącego w oddali zarysu pałacu. Po drodze odrzuciła liście, aby tym swobodniej wyciągać rękę ku górze i łapać na nią zimne, coraz to nowe płatki. Przestało się liczyć, iż jeszcze parę chwil wcześniej sumiennie zbierała kolorowe listki, z zamiarem zrobienia z nich bukietu, którego widok ucieszyłby jej ojca. Skoro rozpoczynał się biały okres, Władcy Powietrza i tak nie było w pobliżu – musiał udać się do swojego brata, Władcy Wody, aby wraz z nim, wspólnie stworzyć zimne prądy i otulić świat śnieżną warstwą. To dlatego dziewczyna nie mogła się z nim ostatnimi czasy spotkać, ani z nim porozmawiać. Najwidoczniej nic jej nie mówiąc, wybrał się w podróż do sąsiedniego Królestwa. Jak zawsze zresztą, kiedy ją opuszczał... Nigdy do końca nie widziała, kiedy znów zniknie, aby na powrót pojawić się dopiero, gdy wyjątkowo go potrzebowała.

Tym razem o dziwo nieobecność ojca bardziej ją uradowała niż zasmuciła. Już po chwili cała grupa, z roześmianą księżniczką na czele i starającymi się dorównać jej kroku powiernicami, biegła ile sił w nogach, a towarzyszyły im kolejne spadające z nieba płatki. Księżniczka podskakiwała z zachwytu, choć jej odkryte ramiona pokryły się gęsią skórką, a policzki zaróżowiły się od narastającego chłodu. Śniegu przybywało z każdym uderzeniem serca, pogoda zmieniła się diametralnie, zaskakując każdego, kto w lekkich ubraniach wyszedł, aby pracować na powietrzu. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, co oznaczał padający śnieg.

Niedługo trzeba było rozpocząć przygotowania do święta Pierwszej Bieli.

Dotarcie do pałacu nie zajęło zbyt wiele czasu. Kiedy tylko księżniczka znalazła się pod głównymi wrotami, natychmiast na jej drodze pojawiła się grupa jej spanikowanych służących z naręczami ciepłych strojów, a także koców. Wszyscy pytali, czy nie czuła zimna, czy aby na pewno nie było jej słabo lub nie chciała czegoś ciepłego do picia. Jasnowłosa była jednak zbyt zaaferowana, aby odpowiedzieć choćby na jedno z zadanych jej pytań. Minęła zszokowanych podwładnych i nie zwalniając, ruszyła w stronę rozległej budowli. W myślach już układała sobie plan, co zrobi, kiedy dotrze do celu. Składał się z trzech najważniejszych podpunktów – po pierwsze musiała znaleźć posłańca, aby pośpieszył do Królestwa Ognia z wiadomościami, po drugie upewnić się, kiedy przynajmniej w teorii zamierzał wrócić jej ojciec, a po trzecie i najważniejsze... dowiedzieć się, w jakim czasie ludzie z sąsiednich wiosek świętowali Pierwszą Biel.

Pierwsza Biel... Lutyanki wiele razy opowiadały jej o tej uroczystości; o cudownym zapachu jedzenia rozchodzącym się po całej wiosce, a nawet na skrajach lasów i wybawiającym z nich zwierzynę, o skocznej muzyce, która porywała serca i zmuszała każdego do tańca aż do utraty tchu, a czasem do pojawienia się krwi na stopach, o blasku ognisk, tak jasnych, iż ciężko był rozróżnić świt od zmierzchu, o lodowych jeziorach, na których bawiły się dzieci... Słuchając o szczęściu i zabawie, księżniczka czuła, że musi zobaczyć to na własne oczy. Ten jeden jedyny raz naprawdę pragnęła wziąć udział w czymś, co nie miało mieć miejsca w murach jej Królestwa. Nawet jeśli Lutyanki zawsze dodawały na koniec, że wydarzenie tylko pozornie wydawało się nie mieć wad, a święto Pierwszej Bieli oprócz zabawy miało także swoją ciemną stronę. Polegało bowiem również na wykonywaniu wyroków na przestępcach i publicznych (nocnych, aby nie straszyć najmłodszych) egzekucjach.

Leanice się tym nie przejmowała i nigdy nie dopytywała, dlaczego właściwie tak się działo. Była przekonana, że jej przyjaciółki mówiły tak, tylko po to, aby ją nastraszyć i sprawić, by nie myślała o święcie.

Myliła się...

* * *

Obaj bracia, zarówno starszy jaki młodszy, odpowiedzieli Leanice, iż z przyjemnością pojawią się na święcie Pierwszej Bieli. Byli szczerze zainteresowani jego przebiegiem, gdyż w ich Królestwie, na wyjątkowo pustynnych, gorących terenach, takowego się nie obchodziło. Nie wiedzieli czego się spodziewać, a jednak oboje po poznaniu planów księżniczki, zgodnie wyrazili obawę, o jej bezpieczeństwo. W listach, które przywiózł jej posłaniec, pytali, czy aby na pewno dziewczyna powinna opuszczać pałac bez ochrony. Oczywiście odpowiedziała, że wszystko będzie w porządku i nie powinni się martwić skoro będzie jej towarzyszyć dwóch mężnych potomków Władcy Ognia. Podała także dokładną datę, kiedy miało odbyć się święto. Odkryła ją, dzięki strażnikom patrolującym pobliskie tereny. Kilku z nich również wybierało się na uroczystość, więc nic nie podejrzewając, chętnie opowiadali o niej księżniczce.

Bracia nie wiedzieli, że Leanice w listach nieco minęła się z prawdą i w rzeczywistości nie umiała określić, jak będzie wyglądało jej pierwsze święto w wiosce ludzi. Tak naprawdę zadawała sobie to pytanie odkąd poczęła snuć swój misterny plan. Bała się iść sama, musiała jednak zachować wszystko w sekrecie. Nikt, nawet jej Lutyanki, nie mógł dowiedzieć się o jej zamiarze opuszczenia pałacu. Od razu wiadomość dotarłaby do jej ojca i zostałaby zamknięta pod kluczem, aby nie wpaść na kolejny niebezpieczny pomysł. Władca Powietrza w życiu nie zgodziłby się na jej prośby, aby mogła spędzić noc poza strzeżonymi murami domu. Nie mówiąc już o tym, że księżniczka nie znała prawdziwego świata i była względem niego strasznie naiwna. Nie bez przyczyny traktowano ją jak kruchy, szlachetny kamień, który w każdej chwili mógł ulec zniszczeniu. Była nim. W świecie, w którym żyła, nawet nowo narodzone dzieci były bardziej świadome prawny niż ona.

Gdy nadszedł wyczekiwany dzień święta Pierwszej Bieli, Leanice starała zachowywać się naturalnie. Nie ekscytowała się, ani nie ujawniała sprzecznych emocji, które odkąd się przebudziła, targały nią niczym porywisty wiatr rzucający cienkimi gałęziami i nie pozwalały racjonalnie myśleć. Lutyanki oczywiście od razu nabrały podejrzeń i wydawało im się, że coś było nie tak, ale księżniczka winą za swój nieokreślony stan obarczyła bóle w podbrzuszu. Nie cierpiała kłamać, ale miała nadzieję, że przyjaciółki jej wybaczą. I tak martwiła się, jak zareagują, jeśli wieczorem przypadkiem odkryją jej nieobecność. Zamierzała poprowadzić wszystko tak, aby w ogóle nie zauważyły, iż nie spędziła nocy w swoich komnatach, ale nie było pewności, że któraś z dziewcząt nie postanowi do niej wtedy zajrzeć. Kiedy w pobliżu nie było Władcy Powietrza, robiły się nad wyraz ostrożne i zapobiegawcze.

Leanice do późna sprawiała wrażenie, że nie miało dziać się nic podejrzanego. Nie była w tym najlepsza, toteż jak ognia unikała rozmów, czy spotkań z innymi osobami zamieszkującymi pałac. Podczas posiłków wpatrywała się z uporem w półmiski, a kiedy służące pomagały wybierać dla niej ubrania, tylko im potakiwała. Nie chciała, aby ktokolwiek ujrzał w jej oczach niezdrowy błysk ekscytacji lub wyczytał w jej przesadnym uśmiechu coś więcej niż tylko typową dla niej radość. Oczywiście nie zrezygnowała z bycia uprzejmą, aczkolwiek wyjątkowo nie lgnęła aż tak do innych, ani nie szukała na siłę obecności Lutyanek. Do wieczora praktycznie całemu pałacowi zdawało się, iż coś było nie w porządku. Tyle że wtedy księżniczka była już daleko poza murami, zmierzając w kierunku najbliższej wioski.

* * *

Wioska istniała długo, a mimo to Leanice doskonale pamiętała moment, gdy ojciec wyjawił jej, że niedaleko ich Królestwa pojawili się tajemniczy wędrowcy. Nie stanowili zagrożenia, ponoć była ich tylko garstka, włączając w to kobiety, wyczerpanych starców i hałaśliwe dzieci. Razem zajęli tereny Królestwa Powietrza, aby się na nich osiedlić i korzystać z bogatych, górskich zasobów. Choć nie zapytali o zgodę Władcy Powietrza, ten nie zareagował, pozwalając toczyć się historii własnym rytmem. Obserwował każdy krok, jaki czynili jego nowi poddani, dając im jednocześnie poczucie wolności. Przez wiele kolejnych kwartałów ludzie nie mieli pojęcia, iż nie byli w górach sami. Dopiero później, kiedy poczęły powstawać pierwsze chaty, drzew w lesie ubywało, a rodziny powiększały się o nowych członków, mieszkańcy zdecydowali się zapuścić w bardziej górzyste tereny. Odkryli wtedy, iż niedaleko stał potężny pałac, a jego pan był jednocześnie właścicielem ziem, które zostały nieświadomie przez nich zagarnięte.

Władca Powietrza wyraził zgodę, aby dalej żyli w pobliżu jego posiadłości. Miał jednak jeden warunek, który jasno wyłożył ludziom – on pozwolił ich wiosce nadal funkcjonować i czerpać pożywienie, a także potrzebne materiały z lasów, a w zamian oni nie mieli prawa przekroczyć murów pałacu, ani polować w jego okolicach. Zamierzał pozostać w cieniu, tym samym chroniąc jedyną córkę przed złym wpływem niemagicznej rasy. Zbyt dobrze pamiętał, ile cierpienia wyrządzili wraz z braćmi, gdy dali się omotać zawiści i wpadli w sidła chciwości. Konsekwencje ich minionych czynów, wciąż dawały o sobie znać, ziemskie rany dopiero się zabliźniały i nie można było pozwolić, aby rozwarły się na nowo.

Biel, która zaścieliła ziemię nie należała do najprostszych do pokonania. Leanice przedzierała się przez warstwy śniegu, nie raz, nie dwa lądując wśród zasp, bo zaczepiała stopami o długą suknię. Przezornie przyodziała ciepły, aczkolwiek pozbawiony zbytecznych dodatków strój, aby nie wyróżniać się wśród tłumów ludzi. Wzięła przykład ze swoich służących i strażników, gdyż niektórzy z nich wybierali się czasem do wioski, kursowali również pomiędzy sąsiednimi krainami. Księżniczka nie była pewna, czy aby na pewno wyglądała jak wieśniaczka, jednak nie posiadała w swoich szafach nic innego. Skończyło się więc na sukni, ozdobionej jedynie u dołu warstwą dodatkowej tkaniny, a także grubych pończochach i pelerynie. Włosy splotła w warkocz, zostawiła jedynie kilka pasm, aby zasłaniały jej przesadnie czystą twarz i nieskazitelnie czystą cerę.

Nie była jeszcze w połowie drogi, a już poczęły do niej docierać pierwsze ciche, żywiołowe dźwięki muzyki. Święto Pierwszej Bieli świętowali wszyscy, bez względu na wiek, czy funkcję, jaką pełniło się w wiosce. Wierzono, iż spadający śnieg symbolizował czystość, a zimno, które wkraczało do każdej chaty, przemijanie tego, co było. W ten dzień nikt nie odczuwał przejmującego chłodu, a obawa przed brakiem pożywienia, czy utratą ciepła odchodziły na bok. Podczas uroczystości ludzie radowali się i tańczyli, aż brakło im tchu. Problemy odkładano na kolejne dni.

Po muzyce, która z każdą chwilą się wzmagała, nadeszła kolej na zapachy. Te również były przyjemne, choć tylko na początku. Gdy księżniczka zrozumiała, iż większość z nich dochodziła z pieczonych na ogniu mięs, zasłoniła nos chusteczką i próbowała nie myśleć, ile zwierząt oddało życie, aby ludzie mogli najeść się do syta. Ponadto, im bliżej wioski była, tym niestety lepiej odróżniała woń posiłków od fetoru brudu, rozkładu, a także odchodów. Przeszkadzał jej i wzmagał odruchy wymiotne. Mogła mieć tylko nadzieję, że w miarę upływu czasu, choć trochę się do niego przyzwyczai. Tego typu zapach, a raczej, mówiąc wprost, smród był czymś niespotykanym w jej pałacu, przez co czuła go wręcz ze zdwojoną siłą.

Dotarcie do wioski (nie licząc tych kilku razy, kiedy o mało nie wylądowała w śniegu) nie sprawiło jej najmniejszych trudności, było drobnostką w porównaniu z burzą, jaka miała ją czekać po powrocie ze strony zaniepokojonych Lutyanek. Księżniczka mimo uzasadnionych obaw starała się tym nie przejmować i dopóki mogła, czerpała garściami z wolności. Nikt na drodze nawet się nie obrócił, by spojrzeć na jedną z wielu kobiet, przedzierającą się przez tłumy, w celu zbliżenia się do głównego placu. Muzyka przytępiała zmysły, a fakt, iż każdy zajmował się swoimi sprawami, tylko ułatwiał jej pozostać niezauważoną. Od razu zorientowała się, jak wiele różniła się od innych mieszkańców wioski, zakrywała twarz kapturem płaszcza, aby nie ujawniać się ze swoimi nienaturalnie jasnymi włosami i zbyt nieskazitelną barwą tęczówek. Nic nie mogła jednak poradzić, kiedy młodsze, biegające dookoła dzieci zadzierały głowy, aby przyjrzeć się jej niecodziennej urody twarzy. Kontrastowała z morzem brązowych lub wręcz czarnych włosów, a także przygaszonych oczu. Nawet osoby, które posiadały zielone lub, tak jak ona, niebieskie oczy przypominały raczej mętną taflę szkła, niż bezkresny, spokojny ocean poruszany emocjonalnymi podmuchami.

Jedna z Lutyanek powiedziała jej niedawno, że oczy ludzi były mgliste, gdyż widziały zbyt wiele cierpienia i okrucieństwa, aby mogły zachować swój naturalny, czysty blask. Odkąd poznała synów Władcy Ognia, jej przyjaciółki częściej odkrywały przed nią sekrety świata, jakby obawiały się, iż próbując je odkryć na własną rękę, księżniczka posunie się o krok na daleko.

Święto Pierwszej Bieli różniło się od innych, obchodzonych przed ludzi uroczystości. Nie tylko z powodu obecności śniegu przygniatającego dachy chat, czy szronu przyozdabiającego srebrem odchodzące w zapomnienie rośliny. Tylko w tym, jakże krótkim czasie przystrajano strzeliste, kraśno-złote drzewa zasuszonymi owocami, a dzieci wraz z kobietami przygotowywały ozdoby z powiązanych ze sobą gałązek. Tworzono małe gwiazdki, nierówne kwiaty, a nawet figurki zwierząt, które z zewnątrz nieproporcjonalne, w oczach najmłodszych z pewnością przypominały swoje doskonałe pierwowzory. Dla Leanice, która mijała kolorowe drzewa i z zapartym tchem przyglądała się poszczególnym ozdobom, również kryły w sobie jakąś niesamowitą magię. Marzyła, aby na którejś z gałęzi zawisło także coś, wykonanego przez nią, ale niczego nie przygotowała. Nie miała pojęcia, że ludzie dekorowali pobliskie drzewa, czy, jak się po chwili okazało, chaty i paśniki. Wydawało jej się, że śnieg był wystarczającą dekoracją, wiedząc, że powstał dzięki pomocy jej ojca, jeszcze bardziej doceniała jego skrzące się w promieniach słońca i blasku księżyca drobiny. Dorównywał jasności diamentowi zawiązanemu na jej szyi.

Z uśmiechem nie schodzącym z ust, jasnowłosa okryła się szczelniej płaszczem i poszła dalej, w głąb wioski. Tam znów olśniło ją mnóstwo dekoracji, podobnych do tych zdobiących drzewa. Trzymając dłonie za plecami, pamiętając o nie rzucaniu się w oczy, oglądała wystawione na drewnianych pniakach posiłki i uszyte przez kobiety stroje. Odzienie nie było spektakularne, ani zbyt zachęcające, mimo to Leanice doceniała, iż z pewnością zostało stworzono dzięki pracy rąk prezentujących je mieszkanek wioski. Upewniła się w tym przekonaniu, widząc pozdzierane do krwi dłonie jednej z nich. Gdyby tylko miała coś w zamian, wzięłaby jedną z jej prac, aby przynajmniej tak zrekompensować jej trud i ból. Aby zadośćuczynić jej to, że sama mieszkała w pałacu wśród luksusów, podczas gdy inni egzystowali w nieludzkich warunkach, sądząc naiwnie, iż nic lepszego nie mogło ich spotkać. Taki podział był niesprawiedliwy i choć Leanice zawsze marzyła o większej swobodzie, nie sądziła, aby mogła z własnej woli zamienić się z kimkolwiek z wioski. Nie przeżyłaby w takich warunkach od wschodu do zachodu słońca.

A skoro o zachodzie mowa, słońce dawno zaszło już za horyzontem i świat zalały ciemności. Przynajmniej było tak poza obrzeżami wioski, gdyż w niej samej rozpalono tyle ognisk, że księżniczka czuła się jakby trwał dzień. Chodziła od paleniska do paleniska, wyciągając skostniałe dłonie, aby choć trochę się ogrzać. Nie obawiała się ciemności, ponieważ nie było osoby, ani zwierzęcia, które chciałoby zrobić jej jakąkolwiek krzywdę. Niemniej jednak dziewczyna coraz częściej zastanawiała się, kiedy napotka na swojej drodze swoich towarzyszy. Nigdzie nie widziała ani księcia Rinari'ego, ani księcia Airena. Było jej z tego powodu niezwykle przykro, jej dziewczęce serce wręcz rwało się do spotkania z przystojnymi potomkami Władcy Ognia, choć wciąż nie pojmowała, dlaczego tak się działo.

– Panienka pozwoli? Przyjdą tutaj na chwilę – krzyknął w jej stronę jakiś mężczyzna, a kiedy zsunęła z głowy nieco kaptur, upewniła się, że prośba była skierowana do niej. Starszy człowiek machał do niej ręką, a kiedy nieufnie się zbliżyła, uniósł do jej oczu wisior pełen połyskujących kamieni i dziwnych, miniaturowych pestek. Zdawał się równie wiekowy, co jego właściciel. Czas nie szczędził mężczyzny, obdarzając go długą, poskręcaną brodą i wieloma, głębokimi bruzdami na twarzy. – Może zechcielibyście spojrzeć na ten talizman? Widzę, że nie jesteście od nas. Pamiętałbym takie śliczne oblicze.

Leanice zarumieniła się i uznając w duchu, iż nie było czego się obawiać, wyprostowała się. Kiedy tamten ujrzał jej twarz w pełnej okazałości, a ich spojrzenia się skrzyżowały, aż zaniemówił.

– Doprawdy! Jakem żyje, takem nie widział podobnie urodziwej istoty. – Przełknął ślinę, a wisior z kamieni nieomal wysunął mu się przez palce. Zacisnął dłoń i postąpił krok do przodu, aby stanąć naprzeciw księżniczki. – W dodatku tak jasna czupryna... włoski tak połyskujące... przypominają białe płatki, które od tylu księżyców sypią na chaty i nie zapowiada się, aby przestały. Czyżby nawiedziła mnie śnieżna nimfa?

Uśmiechnął się, a więc próbował być po prostu miły. W jego głosie księżniczka wychwyciła jednak autentyczne zdziwienie, więc w obawie przed ujawnieniem swojej osoby, udawała, że nie zaniepokoiła jej uwaga mężczyzny. Pochyliła się i obejrzała wisior, który jej prezentował.

– Naprawdę piękna ozdoba – przyznała, choć nie rozpoznawała tajemniczych, nabitych na sznur pestek. – To talizman?

– A jakże, a jakże. – Tamten uniósł wisior i wskazał jeden z przeźroczystych, niebieskich kamieni. – To Senuit, ponoć pozwalają patrzeć na to, co ukryte. – przeszedł do kolejnego, tym razem zielonkawego kryształka. – A ten kamień nazywany jest Pelerenitem lub Leśnym Łakiem. Mówi się, że chroni wędrowców przed złem czającym się w gęstwinie.

Leanice uniosła brwi.

– Złem?

– Nie słyszeliście pieśni, o pani? To ulubiona melodia naszych pociech. Ponoć kiedyś nocami wyły o niej wodne nimfy, które wychodzą ze swoich jezior, aby pełzając po piaskach, zostawiać ślady i ostrzegać wędrowców przed spędzaniem nocy w ciemnych lasach.

Księżniczka pokręciła głową, zastanawiając się, czy starzec mógł mieć na myśli syreny, dzieci Władcy Wody. Musiała przyznać, że rzeczywiście słyszała jakieś skoczne przyśpiewki, kiedy mijała ludzi na drodze, aczkolwiek nie sądziła, aby była to jedna spójna pieśń, a zupełnie odmienne. Przede wszystkim dlatego, że jedne zaczynały się wesoło, a kończyły tragicznie, a inne zupełnie na odwrót. Do uszu księżniczki dotarła co prawda pieśń, która zdawała się być śpiewana częściej niż reszta, ale księżniczce ani trochę się nie spodobała. Opowiadała o dziewczynie, która marzyła o miłości, a ostatecznie, kiedy jej ukochany nie odwzajemnił jej oddania, zabiła chłopca, aby nikt inny nie obdarzył go więcej uczuciem. Jasnowłosa nie zgadzała się z tego typu miłością, nawet jeśli owa pieśń miała nieść przesłanie i została stworzona ku przestrodze ludziom.

Tam daleko, daleko, gdzie kwitną zimne szczyty

tam, daleko, w szczelinie, władcy trup jest ukryty

Tam daleko, za lasem, historia ta się zdarzyła

Miłość ukrytą, tajemną, tragedii całun okryła

Księżniczka zamrugała, kiedy zrozumiała, że mężczyzna zaczął jej cicho nucić. Pojęła też, że jeśli mu na to pozwoli, zostanie z nim na o wiele dłużej niż to zakładała, a musiała jeszcze przecież znaleźć Rinari'ego i Airena. Pokręciła więc głową i najłagodniej jak tylko umiała, oznajmiła, że powinna iść dalej.

Z niemałym trudem wyrwała się z sideł miłego staruszka (skończyło się na tym, że musiała jeszcze obejrzeć kilka wisiorków, a także amuletów) i poszła dalej, szukając znajomych twarzy. Lekko kręciło jej się w głowie od mieszaniny zapachów strawy, a ciało wystawione na chłód, telepało się, kiedy przystawała w miejscu, aby przyjrzeć się ozdobom lub ludziom. Czuła, że po powrocie do pałacu bardziej doceni przygotowywane przez służbę ciepłe jedzenie i pełne miękkiej pościeli łoża.

Nie uszła daleko, bowiem po chwili rozległ się dziwny dźwięk, a zaraz po nim śmiech i dziwne, nieprzyjemne słowa, których Leanice nigdy wcześniej nie słyszała z ust żadnego z poddanych. Zaciekawiona skierowała się w tamtym kierunku, dostrzegając przy okazji, że innych ludzi również przyciągał zgiełk. Jakiś rozbawiony mężczyzna przepchnął się obok księżniczki, krzycząc na całe gardło, aby dano mu przejść. Chyba naprawdę mu się śpieszyło, bo odepchnął ją bez zastanowienia i rzucił się na przód, jakby goniło go stado wygłodniałych wilków. Leanice, nieprzygotowana na atak dwa razy masywniejszego mężczyzny, zachwiała się i spanikowana zacisnęła palce na materiale kaptura, aby ten przypadkiem nie opadł. Wciąż nie zwracano na nią większej uwagi, więc odetchnęła i z mocno bijącym sercem zdecydowała się iść dalej. Zaczęła się przy okazji uważniej rozglądać i odsuwać, kiedy widziała biegnących ludzi, aby nikt jej nie stratował. Coś podpowiadało jej, by zawróciła, aczkolwiek ciekawość była silniejsza. Musiała zobaczyć, co aż tak przyciągało mieszkańców wioski.

Pożałowała swojej decyzji od razu, jak tylko stanęła wśród tłumów na głównym placu. To właśnie tam rozgrywała się scena, która sprawiła, iż większość ludzi rezygnowało z rozmów, a kupcy zaprzestawali rozdawania mięs, aby również mieć szansę ją obejrzeć. Matki odciągały nic nie rozumiejące dzieci, a starcy odchodzili zaraz za nimi, kręcąc z poddenerwowaniem głowami. Gdyby Leanice wiedziała, co się stanie, sama najpewniej postąpiłaby podobnie.

Na samym środku placu paliły się trzy duże ogniska, które dawały wystarczająco dużo światła, aby rozjaśnić ciemną noc. W kręgu, który wyznaczały, stał drewniany pal dorównujący wzrostem dorosłemu, silnemu mężczyźnie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że została do niego przywiązana dziewczyna w wieku nie więcej niż kilkunastu wiosen. Szarpała się i płacząc, zapierała nagimi stopami o ziemię, ale mimo to, nie dawała rady uwolnić się z więzów. Była odziana w długą, zdecydowanie nienadającą się na srogie zimno, białą sukienkę, a czarne włosy miała rozpuszczone. Sięgające zaledwie do karku, powiewały na wietrze jak pajęcze nici i przyklejały się jej do mokrej, pyzatej twarzy. Piszcząc, ciemnowłosa błagała, aby ją wypuszczono, jednocześnie zarzekała się, że niczego nie zrobiła. Drżała – nie wiadomo, czy z zimna, czy ze strachu – a jej dłonie, które stale próbowała wyszarpnąć z pętających je lin, pokrywały się krwawymi wybroczynami.

Ludzie zamiast pomóc tylko głośniej się śmiali lub pluli na ziemię, określając uwięzioną najgorszymi zwrotami. Nazywali ją tak okrutnie, że Leanice aż się cofnęła. W jednej sekundzie zdjęło ją przerażenie, że jej poddani traktowali tak strasznie drugą osobę. Nawet zwierzęta nie zasługiwały, aby rzucano w nie takimi słowami.

Dziewczynka zaniosła się kaszlem wywołanym przebywaniem na mrozie i zalegającą w ustach flegmą. Ludzie podnieśli kolejną falę wrzasków. Przygaszono mniejsze ogniska i tylko te wokół zbiegowiska paliły się z pełną mocą, pochłaniając kawałki drewna i oświetlając bestialskie twarze oprawców. Leanice, która obserwowała to wszystko, patrzyła to na nich, to na dziecko, nie rozumiejąc, czemu tak się zachowywali i do czego obecna sytuacja miała dążyć. Przecież dziewczyna (nie licząc wolnej przestrzeni, którą tworzył tłum, a gdzie stał pal drewna) znajdowała się tuż obok – wystarczyło, aby ktoś podszedł i ją rozwiązał, a zapewne przestałaby płakać i pobiegła szukać rodziców. Nie wiedziała, kto był tak bezduszny i dowcipny, aby w ogóle przywiązać ją do pala i wystawić niewinne dziecko na pośmiewisko. Przecież całe trzęsło się z przerażenia, a temperatura mogła spowodować śmierć z wyziębienia.

Księżniczka nie mogła dłużej wytrzymać i bezradnie patrzeć na cierpienie tamtej. Poczęła podwijać suknię, aby przedostać się do dziecka i spróbować je uwolnić, kiedy niespodziewanie ktoś chwycił ją za rękę i odciągnął na bok. Leanice aż podskoczyła, przerażona, że ktoś przewidział jej zamiary i postanowił również i ją złapać. Uspokoiła się jednak natychmiast, kiedy uniosła wzrok, a właścicielem obcej dłoni okazał się być nie kto inny, jak Aisaden Airen, jeden z dwóch synów Władcy Ognia. Zamknęła oczy, po czym przełknęła ślinę, uspokajając oddech. Już i tak serce waliło jej jak oszalałe, gdyż wyczuwało coś niepokojącego. Książę nie musiał jej dodatkowo straszyć.

– Wasza Wy...

– Nie teraz moja droga – uciszył ją łagodnie chłopak, wpatrując się w krzyczącą dziewczynę. Podobnie jak córka Władcy Wiatru, miał na sobie niezbyt strojne odzienie, a jasne włosy dodatkowo przybrudził sadzą, aby zdawały się mniej czyste. – Nie zapowiada się na nic dobrego. Nie powinno cię tu być, księżniczko.

Leanice przejechała językiem po spierzchniętej wardze. Otworzyła usta i wskazała mu uwięzioną dziewczynkę, ale chłopak nie zareagował. Pokręcił głową, a jego zacięta twarz stężała, kiedy na środku, oprócz wieśniaczki pojawił się jeszcze ktoś. Stanął nad nią mężczyzna, ciągnący długą, pokrytą ostrymi kolcami gałąź. Płacz dziewczyny stał się wtedy na tyle głośny, że jej słowa zmieniły się w paniczny bełkot.

– Bracie? – odezwał się Aisaden Airen.

– Dowiedziałem się, że chodzi o jakiś rytuał czystości. – Nie wiadomo skąd, po drugiej stronie Leanice pojawił się książę Rinari. Dziewczyna wstrzymała oddech, bo zmaterializował się tuż przy jej ramieniu tak bezszelestnie, że gdyby nie to, iż musnął ją przy okazji ramieniem, myślałaby, że to wiatr zamruczał jej do ucha, wywołując gęsią skórkę na szyi. – Ludzie z wioski wierzą, że śnieg ma obrócić w zapomnienie ich przewinienia, ale żeby to zadziałało, najpierw muszą ukarać tych, którzy dopuścili się najgorszych czynów. Z tego co zrozumiałem, brudna krew winnych musi opuścić ich ciała, a następnie wsiąknąć w pierwszy śnieg, aby ten zabrał go ze sobą, kiedy stopnieje. W ten sposób ich pobratymcy zostaną „oczyszczeni" i nie skalają więcej bieli swoimi winami.

– Czyli to pokazowa egzekucja? – zapytał Airen, zgrzytając zębami.

– Na to wygląda. Nie zabiją jej, ale zranią pewnie na tyle, że i tak wkrótce umrze. – Rinari odwrócił na chwilę wzrok, aby przenieść go na nic nie pojmującą księżniczkę. – Najmilsza, mój brat ma rację, musisz opuścić jak najszybciej to miejsce.

– Eg... zekucja? – wydusiła tymczasem Leanice, nie umiejąc przełknąć wagi tego słowa. Wiedziała, co to oznaczało. Dziewczynki nie przywiązano do pala ot tak, a mężczyzna, który szedł w jej kierunku z grubą gałęzią nie planował jej uwolnić.

– Leanice. – Starszy z braci pochylił się. – Proszę, pozwól nam odprowadzić się do pałacu. Nie powi...

– Trzeba coś zrobić! – księżniczka go nie słuchała. Wpadła w histerię, ale wokół było tak głośno, że do nikogo nie dotarł jej spanikowany krzyk. – Oni chcą ją skrzywdzić, prawda?!

Chłopak zacisnął wargi i nic nie powiedział. Drugi syn Władcy Ognia rozglądał się tymczasem, kontrolując sytuację na placu. Zbliżał się kulminacyjny moment święta Pierwszej Bieli.

Bieli, która miała zostać zroszona krwią.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top