4.
Obudziła się na łóżku mamy z nogami opartymi o ścianę. Opuściła je i ostrożnie podniosła się do pozycji siedzącej. Opanowawszy zawroty głowy, sięgnęła po swój telefon i zadzwoniła do matki.
– Mamo, obudziłam się – poinformowała kobietę.
– Już idę, skarbie – odpowiedziała i po chwili weszła do pokoju. Podała nastolatce szklankę zimnej wody, którą to dziewczyna wypiła jednym haustem. – Co się stało, Astrid?
– Byłam w Asgardzie, mamo – wszeptała dziewczyna łamiącym się głosem. – Patrzyłam z Bifrostu na miasto i nigdy nie zapomnę tego widoku...
– Byłaś w mieście? – zapytała miękko, siląc się na utrzymanie spokojnego tonu, na co Astrid pokręciła głową. – A co robiłaś?
– Rozmawiałam z Heimdallem.
– Astrid! Na miłość boską! Odpowiadają porządnie! – Kasandra nie wytrzymała jednak; podniosła głos i potrząsnęła córką za ramiona. – Czy zobaczenie miasta bogów to aż taka trauma dla ciebie, dziecko?!
– Nie, mamo. Przepraszam... – Zawiesiła głos i zastanawiała się, jak ubrać w słowa to, co przeżyła. – To nie trauma, to szok. Zostałam pociągnięta w górę, nie wiedziałam, co się dzieje, a później wypadłam z portalu i zaliczyłam glebę. Poznałam Heimdalla, strażnika Bifrostu. Jest mega miły, ale ma trochę straszne oczy w kolorze weneckiego złota – powiedziała, a jej matka aż się wzdrygnęła lekko. – Rozmawiałam z nim, powiedziałam mu, kim jestem, a on stwierdził, że mój ojciec jest na bank asgardzkim magiem. I powiedział, że muszę się nauczyć panować nad mocą...
– Ale jak, Astrid? Przecież nie możemy nikogo prosić o pomoc. Ba, nawet nie wiemy, kogo byśmy mogły poprosić o pomoc...
– Heimdall powiedział, że wie, kto mógłby mnie uczyć. Mam się jutro spotkać z tą osobą. – Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści, by ukryć ich drżenie.
– Jak ta nauka ma wyglądać? – zapytała kobieta, kładąc swoją dłoń na dłoni dziewczyny. Ten mały gest uspokoił Astrid i dodał jej otuchy.
– Zgadzasz się na to, mamo?
– Chyba nie mam wyboru, skarbie. Ale chcę poznać twojego nauczyciela. Masz go tutaj przyprowadzić, a ja z nim omówię kwestię twojej edukacji... magicznej.
– Będziesz miała maga w domu, mamo! – nagle ucieszyła się dziewczyna.
– To, że jestem zmuszona to zaakceptować, nie oznacza, że się cieszę... Dlaczego ty nigdy nie dajesz mi wyboru, Astrid? Dlaczego jestem z góry skazana na porażkę i muszę wszystko akceptować? Teraz już nawet nie mam jak cię uziemić, bo zawsze możesz mi zwiać do Asgardu – powiedziała z przekąsem kobieta, a dziewczyna rzuciła jej się na szyję.
– Kocham cię, mamo. Nawet jeśli się z tobą kłócę, to i tak cię kocham – zapewniła matkę Astrid. Kasandra złożyła całusa na puszystych włosach córki i cichutko wyszeptała.
– Wiem, Astrid. Też cię kocham, ponad życie.
***
– Denerwuję się, mamo. Mogę dziś nie iść do szkoły? – Nastolatka stała w progu gabinetu matki w piżamie i wyłamywała sobie palce. Kobieta westchnęła cicho.
– Obojętnie, czego nie powiem, to i tak nie pójdziesz na lekcje, znam cię, Astrid...
Dziewczyna nie skomentowała, jedynie wzruszyła ramionami i poszła na piętro przebrać się i spakować torbę. Podłączyła lustrzankę do ładowania, przygotowała odpowiednie obiektywy; znalazła pusty szkicownik, naostrzyła ołówki i kredki. Chwilę wahała się, czy nie zabrać węgla i akwareli, ale stwierdziła, że będzie miała jeszcze wiele okazji utrwalić piękno Asgardu, nawet jeśli nauczyciel odmówi uczenia jej. Spakowała jeszcze zeszyt i kolorowe długopisy, a po chwili zastanowienia dołożyła power bank.
– Śniadanie! – zawołała z kuchni matka.
– Już idę! – odkrzyknęła nastolatka, zbiegając po schodach. Zajęła ulubione miejsce przy szklanym blacie, czekając aż Kasandra usiądzie naprzeciwko niej.
– Proszę bardzo. Śniadanie w amerykańskim stylu. Pancakes z syropem klonowym. – Kobieta postawiła przed córką talerz ze stosikiem naleśników.
– Dzięki.
– Podekscytowana?
– Bardzo. Co powinnam spakować? – zapytała pomiędzy pochłanianiem jednego, a drugiego naleśnika.
– Telefon i portfel – padła automatyczna odpowiedź.
– Nie wiem, czy tam jest zasięg... I wątpię, żeby mieli kantor, w którym wymienię złotówki.
– Och, hmm... Nie wiem. Na którą jesteś umówiona?
– Och, hmm... Nie wiem – dziewczyna nieświadomie skopiowała wypowiedź matki. – Wolałabym jak najszybciej, bo jeszcze sparaliżuje mnie strach i nic nie zrobię. Już się zaczynam stresować...
– Ty się nie stresuj, tylko zjedz porządne śniadanie. Chyba nie chcesz zemdleć albo żeby cię złapał jeden z tych dzikich napadów głodu – powiedziała Kasandra, a Astrid skrzywiła się teatralnie, ale zabrała się za kolejnego naleśnika.
– Zabieram aparat. Chyba nie będą mieli nic przeciwko, żebym zrobiła kilka zdjęć.
– Nie sądzę, ale na miłość boską! Pamiętaj żeby nie robić zdjęć ludziom bez ich zgody i nie wrzucaj niczego na Instagrama, bo będziemy tu mieć Avengersów i S.H.I.E.L.D...
– Będę pamiętać, mamo...
– Weź ze sobą leki. I spakuj sobie dodatkowo coś na uspokojenie. Nie siedź za długo, zapytaj, czy można jakoś się komunikować z Midgardem...
– Dobrze, spokojnie mamo. Ty też weź sobie coś na uspokojenie. Ale coś porządnego, a nie te tabletki z telewizji – zakpiła dziewczyna. Odstawiła talerz na blat i zamarła w perfekcyjnym bezruchu.
– Nie zakładaj wisiorka – powiedziała Kasandra i gdyby spojrzenie mogło zabijać, to zdecydowanie leżałaby już martwa. Skuliła się w sobie pod spojrzeniem córki, ale nie spuściła oczu. – Proszę, Astrid. Nie wiesz, jaki stosunek mają do Lokiego w Asgardzie.
– Nie obchodzi mnie to – powiedziała zimno; kobieta odniosła wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu obniżyła się o kilka stopni.
***
Astrid uprzątnęła stół roboczy, a następnie znowu stworzyła na nim kontrolowany chaos. Wyciągnęła z torby wszystko, co już spakowała i zaczęła dokładać – zmianę ubrań, ciepłą bluzę, małą apteczkę, butelkę z wodą i okulary przeciwsłoneczne. Przyjrzała się krytycznie stercie rzeczy.
– Chyba wszystko – mruknęła do siebie i raz jeszcze spakowała torbę. Oczywiście, na przekór matce założyła złoty wisiorek z hełmem Lokiego. – Gotowa do drogi, mamo! – zawołała i zeszła powoli po schodach. Wyszły razem do ogrodu; Kasandra ze łzami w oczach żegnała córkę.
– Uważaj na siebie, skarbie – szepnęła, ocierając łzy.
– Nic mi nie będzie mamo, wrócę – obiecała dziewczyna, w jej głosie dźwięczała szczerość, a w oczach błyszczała nadzieja. – Ruszam! – rzuciła z uśmiechem.
– Bezpiecznej podróży! – Kobieta pomachała córce, kiedy ta zawołała strażnika.
– Heimdallu, otwórz Bifrost! – Kolorowe światło pochłonęło Astrid, która się uniosła. Tym razem nastolatka była przygotowana, wiedziała co się stanie, więc cieszyła się lotem przez pełen kolorów tunel. Z portalu wyszła na w miarę pewnych nogach, uśmiechając się szeroko. – Dzień dobry! – przywitała się radośnie.
– Witaj, Astrid z Katowic – odpowiedział mężczyzna, a dziewczyna jęknęła.
– To brzmi beznadziejnie, gorzej niż Zbyszko z Bogdańca! To ja już wolę „panno Hoffmann"...
Heimdall zmierzył spojrzeniem złotych oczu rudowłosą nastolatkę i przytaknął krótkim skinieniem głowy.
– Tak, to zdecydowanie lepiej do ciebie pasuje. Masz w sobie coś z księżniczki.
– Och... – Dziewczyna już drugi raz tego poranka zamarła w idealnym bezruchu, zaszokowana stwierdzeniem strażnika. – Dziękuję, proszę pana.
– Przygotowałem wszystko, o czym wczoraj ci mówiłem, panno Hoffmann. Zmień, proszę, szaty – powiedział, podając jej szmaragdową suknię ze złotymi wstawkami.
– A nie mogę zostać w tym, w co jestem ubrana? – zapytała niepewnie, wskazując na swoje czarne rurki, zielony t-shirt i ciemnogranatowy sweterek do połowy uda.
– Będziesz zbyt mocno rzucać się w oczy, co może niepotrzebnie negatywnie nastawić do ciebie Uczonego – wyjaśnił Heimdall. – Tam możesz się przebrać. – Wskazał dłonią drzwi, których Astrid wcześniej nie zauważyła. Dziewczyna niemrawo powlekła się do małego pomieszczenia, które okazało się zwykłym schowkiem. Niepocieszona zaczęła się przebierać i poczuła swoistą satysfakcję, kiedy odkryła, że suknia była na nią zdecydowanie za długa. Z cichym tryumfem dociągnęła w talii pasek wykonany z kilku poprzeplatanych ze sobą złotych łańcuszków i wtedy cała radość ją opuściła – suknia stała się idealnie dopasowana, jakby szyta na miarę dla niej.
– Buty – rzuciła w przestrzeń, kiedy wychodziła ze schowka, trzymając w rękach swoje ubrania. Heimdall nie dał się zaskoczyć ani sprowokować i podał jej parę czarnych, płaskich czółenek. – Och... No to klops, nie mam już wyjścia.
– Czy mam rozumieć, panno Hoffamnn, że suknia ci się nie podoba? – zapytał strażnik, unosząc brew.
– Jest piękna, ale... czuję się w niej dziwnie, jak przebieraniec. No i na bank będę się w tym stroju rzucać w oczy.
– Swoje rzeczy możesz zostawić tutaj, przechowam je bezpiecznie.
– Umm, ok. A jest tu zasięg? – zapytała, sprawdzając ekran swojego smartfona.
– Jest co? – Heimdall speszył się, ale natychmiast odzyskał rezon. – Midgradzki wynalazek?
– Uhm. Przydałby się, bo mama się strasznie martwi, a tak to mogłabym się z nią bez problemu kontaktować. – Wymachiwała telefonem we wszystkie strony, mając płonne nadzieje, że złapie chociaż jedną kreskę. – O ja pierdolę! – krzyknęła nagle i zaczęła podskakiwać szczęśliwa.
– Panno Hoffmann! – skarcił ją mężczyzna, ale nie zwróciła na to uwagi, zawzięcie klikając w ekran urządzenia.
– Jest Internet! LTE do tego! – pisnęła uradowana i przyłożyła telefon do ucha. – Mamo, jest Internet! Nie musisz się już tak martwić! Co? Och, nie wiem, czy wszędzie. Przy portalu jest, będę ci pisać na bieżąco jak coś... Okej, tak napiszę. To pa! – pożegnała się i zakończyła połączenie. – No i git majonez!
– Zupełnie nie rozumiem, co się właśnie stało... – powiedział skołowany do siebie strażnik, a Astrid uśmiechnęła się szeroko. W jej zielonych oczach błysnęły maleńkie iskierki szaleństwa.
– Kiedyś wyjaśnię. – Dziewczyna machnęła lekceważąco ręką i z zachwytem odkryła, że jej suknia miała kieszenie, do których mogła schować telefon. – Proszę o podanie szczegółów misji „Edukacja Magiczna"!
– Szczegóły misji? Ach, tak! Uczonego znajdziesz w pałacowej bibliotece. Musisz go przekonać, że warto cię uczyć.
– Pff! Tylko tyle? – lekceważąco prychnęła i przewróciła oczyma.
– Aż tyle. Absolutnie nie wolno ci kłamać. Uczony wyczuje każde, nawet najmniejsze kłamstwo i minięcie się z prawdą.
– Zupełnie jak moja mama... – mruknęła pod nosem i przerzuciła małą torebkę przez ramię. – Jeszcze jakieś uwagi bądź wskazówki?
– Tak. Musisz sama poznać imię Uczonego.
– Wuuut? To zaczyna brzmieć jak poboczny quest w podrzędnym fantasty. Bez sensu. Przebieram się we własne ciuchy i wracam do domu. – Już miała się odwrócić i odmaszerować, ale jednak została. Myślała intensywnie. – Muszę przejść przez cały Asgard i dostać się do pałacu, tak?
– Tak – odpowiedział Heimdall.
– To niebezpieczne? – zapytała z błyskiem w oku.
– Uczony jest niebezpieczny. Jeśli jest faktycznie tym, kim myślę, że jest... – odpowiedział niepewnie mężczyzna, marszcząc brwi.
– Bingo! – krzyknęła Astrid i uśmiechnęła się szeroko.
– Odnoszę wrażenie, że jesteś rozchwiana emocjonalnie, panno Hoffmann...
– I kolejny raz bingo! Jestem niezrównoważona psychicznie – oznajmiła radośnie, a w złotych oczach strażnika pojawiło się coś na kształt strachu. Pomyślał o innym rozchwianym emocjonalnie magu, a cała krew z jego twarzy odpłynęła. – Spoko, leczę się. Niebezpieczna jestem głównie tylko dla siebie, więc raczej wszyscy są bezpieczni.
Mężczyzna milczał dłuższą chwilę, przyglądając się uważnie nastolatce. Analizował wszystkie znane fakty i domysły, które miał. Dziewczyna, która nie panowała nad swoją mocą, była jak tykająca bomba zegarowa – wniosek: musi mieć moc pod kontrolą. Ale z drugiej strony była niezrównoważona psychicznie, do czego sama otwarcie się przyznała, co czyniło ją potencjalnie ogromnym zagrożeniem. Jednak w tym równaniu znajdowała się jeszcze większa niewiadoma od samej Astrid. Uczony.
– Idź. Ufam ci, Astrid – powiedział strażnik, a dziewczyna wystrzeliła jak z procy.
***
Biegła tęczowym mostem w kierunku zapierającego dech w piersiach miasta. Jej rozpuszczone włosy powiewały za nią jak jedwabna flaga w kolorze ognia. Zdyszana i podekscytowana wpadła na plac targowy – jej zmysły zostały wystawione na zmasowany atak bodźców. Obracała się dookoła własnej osi, nie umiejąc uspokoić przyśpieszonego bicia serca i oddechu. Z każdą sekundą ucisk w skroniach narastał, a ona niebezpiecznie zbliżała się do punktu krytycznego.
– Popełniłam ogromny błąd – wyszeptała do siebie.
– Owszem – potwierdził lodowaty głos za jej plecami. Odwróciła się na pięcie i zanim zdążyła cokolwiek zrozumieć, poczuła chłodny dotyk na czole i cichy rozkaz. – Śpij.
W tej samej sekundzie oczy Astrid się zamknęły, a jej umysł się wyłączył.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top