3.
— Anthony, zejdź tutaj na dół! Natychmiast! — krzyknęła matka blondyna wołając swojego syna. Chłopiec, odrzucając książkę od biologii, pełen obaw zszedł po schodach do swojej matki.
— Tak? — zapytał lekko wystraszony.
— Co to ma znaczyć?! Kolejna bójka tyle, że z kim?! — wykrzyczała do piętnastolatka, który cały trząsł się ze zdenerwowania. Patrzył się w żółte oczy swojej rodzicielki. Jej twarz przybierała kolor czerwieni. Między tą dwójką nadal panowała głucha cisza przerywana jedynie głośnym oddechem blondyna. — Doczekam się odpowiedzi? — zapytała nieco łagodniejszym głosem.
— Sprowokował mnie.. — odpowiedział ledwo słyszalnym głosem.
— Coś często Cię prowokują. Tydzień temu, dwa tygodnie.. — zaczęła wymieniać wszystkie bójki jej syna. — masz szlaban. Żałuję, że Cię urodziłam! Jesteś beznadziejny! — prychneła rudowłosa. — Zabieram Ci telefon i nigdzie nie wychodzisz z domu. Zrozumiano?! — krzyknęła kobieta, na co Anthony pobiegł do swojego pokoju. Rzucił się na swoje łóżko i wyciągnął Księgę Wspomnień, chcąc uspokoić się. Wrócił na odpowiedni rozdział i zaczął czytać.
130 lat wcześniej...
Splinter z uśmiechem wymalowanym na twarzy oglądał jak jego synowie są coraz lepsi. Żółwie walczyły drewnianymi kijkami, które Yoshi znalazł na zewnątrz w pobliskim parku. Szczur wiedział, że wkrótce nadejdzie ten moment, w którym będzie musiał podarować swoim dzieciom ich prawdziwe bronie.
Tymczasem, gdy Splinter rozmyślał, usłyszał krzyk jednego z synów. Natychmiast znalazł się przy jednym z nich. Okazało się, że to Raphael zbyt mocno uderzył najstarszego brata.
— Leonardo? Wszystko w porządku? — zapytał, lekko przerażony stanem swojego syna. Splinter uklęknął przy żółwiu, podczas gdy Donatello i Michelangelo, spojrzawszy na siebie, rzucili kije na ziemie i odsunęli się od ojca.
— To wina Rapha! Powiedziałem, żeby przestał, a.. a on dalej mnie bił kijem! — wrzasnął żółw z niebieską bandą, wskazując palcem na brata. Po chwili Leonardo chwycił się za prawą nogę i zajęczał z bólu.
— Moja wina?! Nic nie krzyczałeś! Dlaczego zawsze zwalasz na mnie?! — wydarł się zielonooki powoli podchodząc do brata.
— Spokój! — huknął szczur — czy kiedykolwiek był taki dzień, kiedy wasza dwójka się nie kłóciła?! — wykrzyczał, spoglądając raz na Leonarda, a raz na Raphaela.
Raphael spojrzał na brata, poczym prychnął i odszedł do swojego pokoju. Splinter wziął swojego syna na ręce tak, aby nie uszkodzić bardziej nogi Leonarda.
— Donatello, Michelangelo. Jesteście wolni, na dzisiaj koniec treningu. Kolacja o szóstej wieczorem.
— Tak jest sensei — odpowiedzieli obydwoje i razem udali się do pokoju.
Splinter delikatnie ułożył syna na łóżko. Wyciągnął z szafki bandaże i podszedł do niebieskookiego.
— Leonardo — zaczął szczur — opowiedz mi od początku jak to było.
— Mistrzu.. to wyglądało tak, że Raph mnie podciął kijem i upadłem na ziemię. Czując ból w nodze zawołałem "dość" na co on dalej mnie bił. To... to wszystko jego wina! — zawołał żółw.
— Już dawno zauważyłem jak Ty i Raphael się ze sobą nie dogadujecie. Sądziłem nawet, że może dojść do sytuacji, w której wasza dwójka skoczy sobie do gardeł — powiedział do Leonarda — Ale nie wiedziałem, że to nastanie tak szybko, mój synu.
Splinter, skończywszy zakładać opatrunek na nodze Leonarda spojrzał na jego zamyśloną twarz.
— Mimo wszystko pamiętaj, że nawet jeśli będziecie się kłócić, bić czy nawet chcielibyście się zabić - ja będę was kochał, bo jesteście moimi synami.
— Dziękuję sensei. Będę pamiętał — powiedział Leonardo i utykając na jedną z nóg odszedł do siebie.
Teraźniejszość
Blondyn - już spokojniejszy, odłożył księgę pod łóżko. Spojrzawszy na godzinę, upewnił się, że jego matka pojechała już do pracy. Wziął swoją piżamę i poszedł pod prysznic się odświeżyć by następnie położyć się spać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top