18.
— Szybko przenieście Lerę do innego pomieszczenia i przesuńcie wszystkie rzeczy z stołu na półki! — wykrzyczał Donnie biegnąc ze swoim bratem na rękach. Raph zawiązal oczy mutantce i przeniósł ją do innego pomieszczenia. Przez krzyki Donatella w laboratorium znalazł się Casey, April i Splinter.
— Leonardo — krzyknął, widząc w jak koszmarnym stanie znajduje się jego syn.
— Ojcze odejdź! Leo jest w krytycznym stanie — Splinter razem z dziećmi opuścił laboratorium Donnie'go.
Brązowooki zaczął badać swojego brata. Podpiął go do kroplówki i rozwiązał jego bandaże. Na widok tak bardzo głębokich ran niemalże upadł na ziemię.
— Bracie co oni Ci zrobili... — westchnął brązowooki i zabrał się do roboty.
Tymczasem za drzwiami laboratorium rodzina Leonarda, czekała aż Donnie wyjdzie z pomieszczenia z dobrymi wiadomościami. Niestety mijały godziny, a Donatello nie przybywał.
Po godzinie drzwi się otworzył i wyszedł z nich zmęczony brązowooki. Uśmiechnął się w stronę rodziny i zrobił im przejście.
— Don co z nim?
— April on miał poważnie głębokie rany na udach i nie tylko. W dodatku udało mu się uciec porywaczom. Już wtedy był w stanie ciężkim. Teraz jego stan jest krytyczny. Zapadł w śpiączke i nie wiem kiedy sie wybudzi — dziewczyna wybuchła głośnym płaczem. Wtuliła się w żółwia z fioletową bandaną i szeptała jakieś niezrozumiałe słowa. Donatello objął dziewczynę i starał się uspokoić przyjaciółkę.
Siedziba Shredder'a
— Tygrysi Pazurze! Co się tutaj stało?! — wykrzyczał Saki, wchodząc do sali tronowej. — Gdzie jest syn Splintera?!
— Mistrzu... on.. on uciekł — zaczął, klękając przed swoim mistrzem.
— Co?! Pozwoliłeś mu uciec?! — krzyknął wysuwając swoje ostrza. Tygrys przełknął głośno ślinę.
— Shredder...
— Widziałem w jakim jest stanie! Każdy idiota by się z nim uporał, a Ty tak po prostu... — krzyczał ciągle podchodząc do mutanta. — Pozwoliłeś mu uciec... — zatrzymał się przy nim i przyłożył swoje ostrza do szyi Tygrysa.
— Mistrzu... on był bardzo sprytny, ogłuszył mnie, a potem..
— Dość tych bzdur! — wykrzyczał i pchnął mutanta na podłogę. — Nie sądziłem, że jesteś taki beznadziejny! Wróć lepiej do Azji, tam Cię może docenią — powiedział z pogardą w głosie.
— Shredder, proszę daj mi się odbudować. Wtedy zobaczysz jaki jestem przydatny, ale podaruj mi drugą szansę — zaczął błagać swojego mistrza. Saki zamyślił się na chwilę, spoglądając na mutanta.
— Dobrze, ale jeżeli plan znowu Ci nie wyjdzie, to przysięgam, że zginiesz — zagroził ponownie przykładając swoje ostrza do szyi Tygrysiego Pazura.
— O..oczywiście mistrzu. Tym razem wszystko pójdzie po mojej myśli, a Ty będziesz ze mnie dumny jak nigdy wcześniej.
— Mam nadzieję, zawsze musi być ten pierwszy raz.
Kryjówka żółwi
Raphael wszedł do pomieszczenia, w którym leżał jego brat. Podszedł do niego i usiadł obok przywódcy. Przyglądał się jego płytkiemu oddechowi. Odkrył starszego spod kołdry i spojrzał teraz na jego wszystkie rany, które odniósł podczas tortur.
— Leo — zaczął, a do jego oczu napłynęły łzy. — Pewnie mnie nie słyszysz, ale... tęskniłem bracie. Bałem się o Ciebie jak nigdy — wyszeptał do swojego nieprzytomnego przywódcy. — Obudź się. Proszę — rzekł i tym razem łzy spłynęły mu po policzkach. Starł je czym prędzej gdy usłyszał, jak ktoś wchodzi do pomieszczenia. Odwrócił się i ujrzał smutnego Mikey'ego.
— Raph. On wyzdrowieje? — spytał, podchodząc do starszego brata.
— Nie wiem Michel. Don twierdzi, że są małe szanse. Stracił zbyt dużo krwi — westchnął i wstał z krzesła, które znajduje się przy łóżku brata.
— A jeśli.. umrze, kto będzie naszym przywódcą? — zadał pytanie, na które zielonooki musiał chwilę pomyśleć by na nie odpowiedzieć.
— Nikt nie byłby wstanie zastąpić Leo. Zmuszeni byśmy byli do radzenia sobie bez przywódcy.
— Panowie przepraszam, że wam przeszkadzam, ale musimy się zastanowić co zrobimy z Lerą — przerwał Donatello, stając w drzwiach.
— Idziemy — powiedział Raph i razem z młodszym bratem udał się do pomieszczenia, w którym siedziała przykuta do ściany mutantka. Najwyższy z żółwi kucnął przy dziewczynie i zaczął zadawać jej pytania.
— Zadowolona jesteś z siebie?
— Nawet bardzo. Wasz przywódca okazał się być idiotą i prawie go zabiłam przez jego własną nieuwagę! Jest zbyt dziecinny, żeby wami dowodzić..
— Możesz się zamknąć?! — krzyknął Raphael, który w ostatniej chwili został złapany przez brata.
— No dobrze... powiedz mi skąd pochodzisz?
— To nie jest Twój zasrany interes!
— W porządku — brązowooki mimo wszystko starał się zachować spokój. — Wiesz komu służysz?
— Tak wiem. Co z tego?
— Znasz jego przyszłość? Wiesz w ogóle dlaczego to robisz? Masz świadomość, że należysz do tych debili, którzy..
— Tak wiem! Oni są tysiąc razy lepsi od was!
— Dobrze. Na dzisiaj tyle pytań, bo widzę, że ta rozmowa prowadzi donikąd. Może ogarniesz się jutro i będziesz bardziej wygadana — powiedział i wziął kawałej taśmy klejącej. Przykleił jej do buzi i razem z braćmi wyszedł do salonu.
— Ta idiotka nam nic nie powiedziała! — wrzasnął Raphael gdy tylko przekroczyli próg pokoju.
— Może ją wypuścimy? Nie możemy ją tak przetrzymywać.
— Mikey Ty siebie słyszysz?! Ja Ci tylko wspomnę, że to właśnie przez nią Leo jest w takim stanie jakim jest!
— Uspokójcie się! Przetrzynamy ją tutaj trochę, wkrótce pęknie i wszystko nam wyśpiewa. Przynajmniej mam taką nadzieję — westchnął Donnie.
— Masz taką nadzieję?! A co jeśli... — przerwał gdy usłyszał dziwne pikanie. W tym samym czasie do pomieszczenia wbiegła zdenerwowana April.
— Chłopcy! Leonardo.. jemu się coś dzieje! — krzyknęła i pobiegła do Leonarda. Tą saną czynność powtórzyła trójka żółwi. Donatello spojrzał na monitor, który wskazywał stan zdrowia jego przywódcy.
— Nie, nie, nie! Raph podaj mi lekarstwo w strzykawce!
— Jakie lekarstwo?! Tutaj masz tysiąc strzykawek!
— Tą z różową cieczą! Szybko! — krzyknął, a Raphael posłusznie wykonał polecenie. Donnie wstrzyknął lekarstwo w ramię brata. Powoli jego stan zdrowia zaczął się stabilizować.
— Na razie jest w porządku, ale nie jestem w stanie podawać mu to lekarstwo za każdym razem, gdy jest stan się pogorszy. Teraz na przykład nie mam drugiej dawki, więc gdyby jego zdrowie się pogorszyło to prawdopodobnie... nie byłbym w stanie go uratować.
— No to rób to lekarstwo! — krzyknał Raphael, wskazując palcem na jego laboratorium.
— Uspokój się! Przez najbliższe kilka godzin jego stan powinien być stabilny...
*
Na wstępie chcę się przyznać, że zjebałam:)) Tego nie da się inaczej określić:)) Ponad 20 dni nie było rozdziału. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe... kolejny rozdział będzie jeszcze w tym tygodniu.
Do następnego rozdziału!
*Jeżeli błędy się pojawiły poprawie je dzisiaj wieczorem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top