15.

Leonardo cały obolały właśnie się wybudził. Ręce miał przykute do ściany, nogi związane, a usta zaklejone. Z jego oczu popłynęły łzy, a sam wydał z siebie stłumiony krzyk z bólu spowodowanego przez nagłym ruszeniem się. W tym momencie dotarło do niego, że jego bracia jak i sensei mieli racje co do Lary - powinien na nią uważać.

— Świetnie się spisałaś — powiedział dobrze znany głos liderowi. Był to Shredder. — Sądziłem, że będzie trochę w lepszym stanie, lecz taki też może być.

— Dziękuję mistrzu.

Głosy zdawały się coraz głośniejsze dopóki do celi, w której znajdował się Leo nie wszedł Shredder wraz z Lerą. Gdy Saki tylko spojrzał na swojego przykutego do ściany wroga zaczął się głośno i złowieszczo śmiać.

— No prosze.. nasz wspaniały lider — Shredddr kucną przy porwanym i dotknął jego twarzy by po chwili uderzyć go z taką siłą, że Leonardo upadł na ziemię. Z bólu jakiego doświadczył próbował krzyczeć, lecz przez taśmę klejącą na jego ustach zdało się słyszeć tylko - i tak głośne - jęki. Po jego policzkach zaczęły spływać słone łzy.

— Beznadziejny.. — wydukał z siebie Saki i splunął na swojego wroga. — Lera chodź za mną — wydał rozkaz i skierował się ku wyjściu. — A do Ciebie zaraz tutaj przyjdą moi najlepsi pomocnicy— Leonardo ze łzami w oczach spoglądał na odchodzącego Shreddera jak i jego ukochaną. Czuł właśnie jak jego serce rozpada się na małe kawałeczki.

Po kilkunastu minutach do celi weszły dwie osoby. Ich śmiechy słychac było już na schodach. W pokoju zrobiło się jakby jaśniej gdy jedna z postaci zapaliła pochodnię. Lider mógł dostrzec, że te dwie osoby to ogromny, zmutowany tygrys i kobieta o krótkich jak i czarnych włosach.

— Podejrzewam, że to Ty jesteś Leonardo — rzucił z pogardą w głosie tygrys.

— Ten wielki wojownik — powiedziała z ironią kobieta na co jej towarzysz zaczął się śmiać.

— Karai, wiesz co masz robić. Ja zajme się nim później — rzucił i odsunął się na bok zakładając ręce.

Dziewczyna podeszła do porwanego w międzyczasie, wyciągając swoje Tanto. Kucznęła przy nim, a w jego oczach dostrzegła ból jak i strach jednakże nie złamała się i pewnie skierowała swoje ostrze na skóre wroga. Powoli cięła jego ciało powodując mu przy tym ogromny ból. Leonardo próbował krzyczeć z bólu, rzucał się, a do jego oczu napływały łzy. Karai tylko śmiała mu się w twarz.

Po kilku minutach dziewczyna przestała go ciąć. Po jego ciele spływała czerwona ciecz, której było coraz więcej.

— Karai! — krzyknął tygrys. — Wystarczy.  Leonardo ledwo żyje. Dajmy mu dzisiaj spokój — wysyczał z pogardą w głosie.

— A co z Tobą? Ojciec kazał go torturować tylko dzisiaj — powiedziała z naciskiem na słowo "tylko".

— Ale kazał go nie zabijać. A na tak beznadziejnego żółwia to będzie za dużo. Spójrz tylko na niego. Zalany łzami i krwią — wskazał na związanego, który wyglądał okropnie.

— Masz racje. Wrócimy tutaj jutro — powiedziała i spojrzała na zmasakrowanego Leonardo.

Lider został w celi sam. Z jego ran wciąż wypływała krew i właśnie dotarło do niego, że jego koniec jest coraz bliżej. Spojrzał ostatni raz na swoje rany i zamknął oczy myśląc o swojej rodzinie.

Po kilku godzinach do pokoju, w którym znajdował się Leonardo weszła pewna osoba. Lider wybudził się i dostrzegł, że osoba ta ma ze sobą wodę utlenioną i wiele bandaży

— Nieźle Ci dokopała. Masz szczęście, że Tygrysi Pazur Ci odpuścił, bo nie przeżył byś dzisiejszej nocy — powiedziała spokojnym głosem. Podeszła do żółwia i zaczęła przemywać jego rany. —  Pewnie zastanawiasz się dlaczego Ci pomagam. Nie jest to tajemnicą, że mistrz Shredder potrzebuje Ciebie żywego, żeby ściągnąć tutaj Twojego ojca — mówiła i przy okazji zakładała bandaże na poranione części ciała. — Skończone. Może porozmawiam z mistrzem i ubłagam go, aby odpuścił Ci te tortuty. Jesteś w krytycznym stanie.  — powiedziała i skierowała się do wyjścia. — Dobranoc żółwiu.

W kanałach

Bracia siedzieli w swoim domu, zamartwiając się o brata. Wyszedł kilka godzin temu i do tej pory nie wrócił.

— Musimy coś zrobić! — krzyknął zirytowany Raphael, wstając z miejsca. — On.. jak mu się coś stało?!

— Kilka godzin temu sam go prawie udusiłeś — jęknął najmłodszy na co zielonooki spojrzał na niego mordując go wzrokiem.

— Panowie uspokójcie się! Rozmawiałem z senseiem i kazał iść go poszukać — powiedział Donnie. — Znalazłem stare krótkofalówki kilka dni temu. Naprawiłem je i teraz działają. Możemy wyjść na powierzchnie i będziemy komunikować się przez nie. No czy ja nie jestem genialny?!

— Tak Don. Jesteś wspaniały! — krzyknął Raph, rzucając się na najwyższego z braci. — A teraz daj mi tę krótkofalówkę i lecimy szukać Leo.

— A ja też dostanę mikrofalówke? — zapytał radośnie Mikey.

— Krótkofówkę — poprawił go brązowooki. — Tak dostaniesz.

Mikey krzyknął z radości i wyrwał urządzenie z rąk Donatella. Brązowooki tylko przewrócił oczami i skierował się do wyjścia.

Bracia poszli po swoją przyjaciółke April. Gdy wyjaśnili jej całą sytuacje, dziewczyna się przebrała i razem z żółwiami wyszła w poszukiwaniu lidera. Przyjaciele rozdzielili się i poszli w cztery różne kierunki. Przeszukiwali każdy dach, każdy zakątek miasta, a nawet kosze. Po długich godzinach szukania, do krótkofalówki odezwał się Mikey.

— Ej — wydarł się do urządzenia Michelangelo. — Chyba coś mam.

— Mów z sensem — odpowiedział mu Donnie.

— Kawałek niebieskiego materiału, z którego jest zrobiona bandana Leo.

*

Cześć! A więc nowy rozdział! A teraz mam do was pytanie: Czy nie przeszkadzają wam takie tortury jakie były na początku rozdziału? Bo dla niektórych to, co się działo na początku to nic, a innym mogło się cięzko czytać, dlatego byłabym wdzięczna jeśli udzielilibyście mi odpowiedzi.

Do następnego rozdziału! 😛

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top