Studium w szkarłacie
Muszę przyznać, że ten najnowszy dowód praktycznego zastosowania teorii mojego towarzysza bardzo mnie zaskoczył. Od tej pory mój szacunek do jego zdolności analitycznych ogromnie wzrósł. Nie mogłem jednak pozbyć się podejrzenia, że wszystko to zostało zaaranżowane z góry po to, żeby mnie olśnić. Ale jakież ten człowiek mógł mieć powody, żeby mnie tak nabierać? Tego za nic nie byłem w stanie zrozumieć. Gdy spojrzałem na niego, właśnie skończył czytać list; jego oczy straciły blask, a wzrok stał się roztargniony, co wskazywało na to, że pogrążył się w rozmyślaniach.
- Jakim cudem udało ci się to wydedukować? - spytałem.
- Co wydedukować? - spytał rozdrażnionym tonem.
- To, że ten człowiek był emerytowanym sierżantem piechoty morskiej.
- Nie mam teraz czasu na takie błahostki - odparł opryskliwie, lecz po chwili uśmiechnął się i dodał: - Wybacz mi moją nieuprzejmość, ale przerwałeś mi pewien tok myślowy... Zresztą, może to i lepiej. A więc naprawdę nie poznałeś, że był to sierżant piechoty morskiej?
- Naprawdę.
- Łatwiej mi się było tego domyślić, niż wytłumaczyć, jak do tego doszedłem. Gdyby ktoś cię poprosił, żebyś udowodnił, że dwa i dwa to cztery, mógłbyś mieć z tym pewne problemy, choć przecież jesteś pewien, że to prawda. Mimo że był po drugiej stronie ulicy, zauważyłem wielką niebieską kotwicę wytatuowaną na grzbiecie jego dłoni. To nasuwało skojarzenie z morzem. Miał jednak postawę zawodowego wojskowego i regulaminowe bokobrody. Wszystko to pasowało do żołnierza piechoty morskiej. Po sposobie, w jaki trzymał głowę i wymachiwał swoją laską, stwierdziłem, że najwyraźniej, ma o sobie bardzo wysokie mniemanie; jego zachowanie wydawało się więc nieco władcze. Z wyrazu twarzy natomiast można było wywnioskować, że jest to zrównoważony, budzący szacunek mężczyzna w średnim wieku. Wszystkie wymienione fakty przemawiały za tym, że musiał być w randze sierżanta.
- Cudowne! - zawołałem.
- Raczej pospolite - odparł Nikiforov, choć widząc wyraz jego twarzy, pomyślałem, że moje oczywiste zdumienie i podziw musiały sprawić mu przyjemność. - Dopiero co powiedziałem, że nie ma prawdziwych przestępców. Wygląda na to, że byłem w błędzie. Spójrz tylko na to!
Rzucił mi na stół notatkę, którą przyniósł posłaniec.
- Coś podobnego! - krzyknąłem, przebiegłszy ją szybko oczyma. - To potworne!
- Faktycznie, wydaje się, że to nie jest przeciętna sprawa - zauważył spokojnie. - Mógłbyś mi przeczytać na głos?
A oto list, który mu odczytałem:
Drogi Panie Nikiforov!
W domu pod numerem 3 przy Lauriston Gardens w pobliżu Brixton Road doszło nocą do tragicznych wydarzeń. Nasz posterunkowy zobaczył tam podczas patrolu około drugiej nad ranem światła, a ponieważ dom był opuszczony, nabrał podejrzeń, że dzieje się coś złego. Drzwi były otwarte; pierwszy pokój, do którego wszedł, był pozbawiony jakichkolwiek mebli. W tym oto pokoju odkrył ciało pewnego dobrze ubranego dżentelmena; w jego kieszeniach znalazł wizytówki o treści: "Enoch J. Debber, Cleveland, Ohio, Stany Zjednoczone". Ten człowiek nie został obrabowany; nie było żadnych przesłanek wskazujących na to, w jaki sposób mógł umrzeć. W pomieszczeniu były ślady krwi, jednak na ciele ofiary nie znaleziono żadnej rany. Nie potrafimy również odkryć, w jaki sposób dostał się do pustego domu. W rzeczywistości cała ta sprawa pozostaje dla nas zagadką. Gdyby zechciał pan zajrzeć o dowolnej porze przed dwunastą, zastanie mnie pan na miejscu. Niczego nie dotykaliśmy, wszystko pozostanie tak, dopóki się pan nie odezwie. Jeśli nie będzie mógł pan przybyć, podam więcej szczegółów. Uznałbym za ogromną uprzejmość z pana strony, gdyby zechciał pan podzielić się ze mną swą opinią.
Z poważaniem,
Georgi Popovich
- Popovich jest najbystrzejszy w całym Scotland Yardzie - zauważył mój przyjaciel. - On i Feltsman są jedynymi ludźmi, którzy się wyróżniają wśród tej beznadziejnej zbieraniny. Obaj działają szybko i energicznie, ale konwencjonalnie... Nad wyraz konwencjonalnie. Poza tym stale kopią pod sobą dołki. Są o siebie tak zazdrośni, jak zazdrosne bywają rywalizujące ze sobą ślicznotki. Z tą sprawą też będzie niezła zabawa, jeśli obaj wpadną na jakiś trop.
Zdumiał mnie spokój, z jakim rzucał leniwie te uwagi.
- Ale przecież nie ma chwili do stracenia! - zawołałem. - Mam pójść i zamówić dorożkę?
- Nie wiem jeszcze, czy tam pojadę. Jestem chyba najbardziej nieuleczalnym leniem, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi. To znaczy, kiedy dopadnie mnie taki nastrój, bo czasami bywam nawet dość energiczny.
- Jak to? przecież to jest właśnie szansa, na której tak bardzo ci zależało!
- Mój drogi przyjacielu, jakie to ma dla mnie znaczenie? Jeśli rozwiążę tę sprawę, możesz być pewien, że Popovich, Feltsman i Scotland Yard zgarną wszystkie pochwały. To są właśnie te ujemne strony, jeśli angażujesz się w jakąś sprawę nieoficjalnie.
- Ale przecież on prosi cię o pomoc!
- Tak. Wie, że nie może się ze mną równać, i przyznaje się do tego przede mną. Wolałby jednak odgryźć sobie język, niż wyznać to przed kimś innym. Właściwie możemy tam pojechać i popatrzeć. Rozpracuję to dla własnej przyjemności. Skoro nie będę miał innej satysfakcji, to przynajmniej się z nich pośmieję. Chodź!
Szybko zarzucił płaszcz i zaczął gorączkowo krzątać się po mieszkaniu, co świadczyło o tym, że jego apatię zastąpił właśnie przypływ energii.
- Weź kapelusz! - rzucił.
- Chcesz, żebym pojechał z tobą?
- Tak, jeśli nie masz nic lepszego do roboty.
Po chwili siedzieliśmy obaj w dorożce, pędzącej ulicą Brixton Road.
Był mglisty, pochmurny poranek, a nad dachami wisiała brudnoszara zasłona wyglądająca niczym odbicie zabłoconych ulic. Mój towarzysz był w wybornym nastroju i paplał coś o skrzypcach z Cremony oraz o tym, czym się różni Stradivarius od Amatiego. Ja natomiast pogrążyłem się w milczeniu, bo przygnębiając pogoda i ta ponura sprawa, w którą się zaangażowaliśmy, popsuły mi nastrój.
- Nie myślisz o sprawie, którą mam się zająć - odezwałem się wreszcie, przerywając wywody Nikiforova o muzyce.
- Nie znam jeszcze wszystkiego - odparł. - Tworzenie teorii przed poznaniem dowodów jest kardynalnym błędem. Nie można wówczas obiektywnie ocenić sytuacji.
- Wkrótce zdobędziesz te swoje dowody - zauważyłem, wskazując palcem przez okno dorożki. - To już Brixton Road, i o ile się nie mylę, tu właśnie jest ten dom, do którego jedziemy.
- W istocie. Stop, woźnico! Wysiadamy!
Wciąż byliśmy jakieś sto jardów od celu naszej podróży, uparł się jednak, byśmy wysiedli trochę wcześniej i ostatni odcinek naszej podróży odbyli pieszo.
Trzypiętrowy dom pod numerem 3 przy Lauristorn Gardens wyglądał posępnie i złowieszczo. Był jednym z czterech budynków stojących w niewielkiej odległości od ulicy. Dwa z nich były zamieszkane, dwa inne, bezbarwne o ponurym wyglądzie, opustoszałe, spoglądały na nas pustymi melancholijnymi oknami. Na brudnej szybie jednego z nich tkwiła niczym bielmo na oku kartka z napisem: "Do wynajęcia". Mały ogródek, oddzielający budynki od ulicy, pełen był chaotycznie rosnących cherlawych roślin. Przez ogródek prowadziła wąska ścieżka o lekko żółtawym kolorze, utworzona najwyraźniej z mieszaniny gliny i żwiru. Całe otoczenie prezentowało się wyjątkowo obskurnie, głównie za sprawą padającego w nocy deszczu. Wzdłuż ulicy ciągnął się wysoki na trzy stopu ceglany murek, zwieńczony drewnianą barierką. O ten murek opierał się krzepki konstabl otoczony niewielkim wianuszkiem gapiów, na próżno wyciągających szyje i wytężających wzrok w nadziei, że dowiedzą się, co takiego wydarzyło się wewnątrz.
Wyobrażałem sobie, że Victor Nikiforov natychmiast pospieszy do budynku i pogrąży się w badaniach zmierzających do rozwiązania tej tajemniczej zbrodni. jednakże nie mogłem się bardziej mylić. Z nonszalancją, która w tych okolicznościach wydawała się graniczyć z megalomanią, spacerował powoli tam i z powrotem po chodniku, wpatrując się pustym wzrokiem w ziemię, niebo, przeciwległe domy i barierkę nam murku. Gdy skończył je oglądać, powoli ruszył ścieżką za wzrokiem wbitym w ziemię, lustrując pasmo trawy rosnącej obok. Dwa razy się zatrzymał, a raz zobaczyłem, że się uśmiecha. Usłyszałem też, jak z satysfakcją wymruczał coś do siebie po nosem. Na gliniastej ziemi widniały liczne ślady butów, ale ponieważ policjanci biegali tamtędy we wszystkie strony, nie miałem pojęcia, jak mój towarzysz mógłby coś z tych śladów wyczytać. Niemniej dostarczył mi już tylu niezwykłych dowodów swoich ogromnych zdolności obserwacji, iż wątpiłem, że będzie w stanie zobaczyć o wiele więcej niż policja i dowie się takich rzeczy, które również przede mną pozostawały ukryte.
Z drzwi domu wyszedł nam na spotkanie wysoki blady mężczyzna o włosach koloru hebanu, trzymając w dłoni notes. Zobaczywszy Nikiforova, podbiegł ku nam i wylewnie ścisnął dłoń mojego towarzysza.
- Doprawdy, to bardzo miło z pańskiej strony, że pan się zjawił - rzekł. - Nie pozwoliłem niczego dotykać.
- Z wyjątkiem tego! - odparł mój przyjaciel, wskazując na ścieżkę. - Gdyby przebiegło tędy stado bizonów, nie narobiłoby większego bałaganu. Nie wątpię jednak, panie Popovich, że nim pan do tego dopuścił, wyciągnął pan już jakieś wnioski.
- Miałem mnóstwo roboty wewnątrz domu - rzekł wymijająco detektyw. - Ale jest tu pan Feltsman. Liczyłem na to, że on się tym zajmie.
Nikiforov spojrzał na mnie, unosząc ironicznie brwi.
- Skoro tą sprawą zajęło się takich dwóch specjalistów jak pan i Feltsman, niewiele mi już pozostało do odnalezienia.
Popovich z wyraźną satysfakcją zatarł ręce.
- Sądzę, że zrobiliśmy tutaj wszystko, co było możliwe - odparł. - Niemniej jednak to dziwna sprawa, a wiem, że lubi pan takie tajemnice.
- Przyjechał pan tutaj dorożką? - spytał Victor Nikiforov.
- Nie, sir.
- A Feltsman?
- Też nie.
- W takim razie chodźmy już obejrzeć ten pokój. - Wygłosiwszy tę nie związaną z poprzednim pytaniem uwagę, wszedł do domu, a za nim podążył Popovich, na którego twarzy malowało się ogromne zdziwienie.
Krótki korytarz, obity gołymi deskami i strasznie zakurzony, prowadził do kuchni i pomieszczeń służbowych. Było tu dwoje drzwi, jedne po lewej, a drugie po prawej stronie. Jednych z nich najwyraźniej nie otwierano od wielu tygodni. Drugimi drzwiami wchodziło się do jadalni, w której zostało popełnione do zagadkowe przestępstwo. Nikiforov wszedł do środka, a ja podążyłem za nim z tym tłumionym w sercu uczucie, jakim zawsze napawa człowieka obcowanie ze śmiercią.
Było to duże kwadratowe pomieszczenie, a brak jakichkolwiek mebli sprawiał, że wydawało się jeszcze większe. Ściany ozdabiała dość pospolita tapeta, tu i ówdzie widniały na niej plamy wilgoci i pleśni. W niektórych miejscach szerokie pasma odklejały się i zwisały w dół, obnażając żółtawy tynk. naprzeciw drzwi znajdował się dość pretensjonalny kominek, zwieńczony półką wykonaną z imitacji białego marmuru. Na końcu tej półki stały resztki wypalonej czerwonej świecy. Jedyne okno w pomieszczeniu było tak brudne, że sączące się przez nie światło wydawało się zamglone i niepewne, nadając wszystkiemu, na co padało, szary, ponury odcień. wrażenie to potęgowała jeszcze gruba warstwa kurzu pokrywająca wszystko, co się tu znajdowało.
Każdy z tych szczegółów zauważyłem jednak dopiero później. w tej chwili moja uwaga skupiła się na samotnej ponurej, zastygłej w bezruchu postaci, która leżała rozciągnięta na deskach podłogi. Jej puste niewidzące oczy wpatrywały się w wyblakły sufit. Był to mężczyzna o szerokich ramionach z krótkimi kręconymi włosami i krótką szczeciniastą bródką. Ubrany był w surdut z cienkiego czarnego sukna, kamizelkę oraz jasne spodnie; kołnierzyk i mankiety były nieskazitelnie czyste. obok niego na podłodze leżał wymuskany cylinder. Dłonie miał zaciśnięte, ramiona rozpostarte; jego nogi natomiast były podkurczone, tak jakby umierał w straszliwych męczarniach. Na twarzy zastygł wyraz przerażenia i, jak mi się wydawało, nienawiści tak silnej, jakiej nie widziałem jeszcze u żadnego człowieka. Ten potworny grymas w połączeniu z niskim czołem, szerokim nosem i wysuniętą szczęką nadawały zmarłemu małpi wygląd, a wrażenie to dodatkowo pogłębiała poskręcana nienaturalna pozycja ciała. Nigdy nie widziałem przypadku śmierci, podejrzewałem jednak, że ukazała mi ona swe najbardziej przerażające oblicze tutaj, w tym ciemnym obskurnym domu, którego okna wychodziły na jedną z ulic Londynu.
Postawny, mający w sobie coś z niedźwiedzia Feltsman stał przy drzwiach. Gdy weszliśmy, przywitał się z moim towarzyszem i ze mną.
- Będzie sporo szumu wokół tej sprawy, sir - zauważył. - Nie spotkałem się do tej pory z czymś takim, a sporo już w życiu widziałem.
- Nie ma żadnego tropu? - spytał Popovich.
- Nic. Absolutnie nic - z żalem potwierdził Feltsman.
Victor Nikiforov zbliżył się do zwłok, uklęknął przy nich i bardzo wnikliwie je zbadał.
- Jesteście, panowie, pewni, że nie ma żadnej rany? - spytał, wskazując na liczne plamki i kałuże krwi wokół.
- Z całą pewnością! - odpowiedzieli obaj detektywi.
- W takim razie ta krew, oczywiście, musiała należeć do innego człowieka. Zapewne do mordercy, o ile popełniono tu jakieś morderstwo. Przypomina mi ono okoliczności towarzyszące śmierci Van Jansena w Utrechcie w 1834 roku. Czy pan kojarzy sobie tę sprawę, Popovich?
- Nie, sir.
- Powinien pan o tym poczytać. Naprawdę polecam. Nic nowego pod słońcem. wszystko to już kiedyś było.
Gdy to mówił, jego zręczne palce poruszały się wokół, dotykając, naciskając, odpinając guziki i badając, podczas gdy oczy zachowywały ten sam nieobecny wyraz, o którym już wspominałem. Przeprowadził to badanie tak szybko i sprawnie, że trudno byłoby się nawet domyślić dokładności i precyzji, z jaką tego dokonał. Na koniec pochylił się nad twarzą zmarłego i wciągnął przez nos powietrze, a następnie spojrzał na podeszwy jego butów z lakierowanej skóry.
- Czy niczego tu nie ruszano? - spytał.
- Tylko to, co było konieczne dla celów naszego śledztwa.
- Może go pan już odesłać do kostnicy - rzekł Nikiforov. - Niczego więcej się tu nie dowiemy.
Popovich miał w pobliżu czterech ludzi. Na jego rozkaz weszli do pokoju i ułożyli ofiarę na noszach.Gdy ją podnosili, na podłogę z brzękiem upadł pierścionek i potoczył się przez pokój. Feltsman podniósł go i wpatrywał się w niego zdumionymi oczyma.
- Była tu jakaś kobieta! - zawołał. - To kobieca obrączka!
Mówiąc to, uniósł pierścionek na dłoni. Wszyscy stłoczyliśmy się wokół niego, przyglądajac się temu znalezisku. Nie mogło być żadnych wątpliwości, że ta wykonana z czystego złota obrączka zdobiła kiedyś palec panny młodej.
- To komplikuje sprawę - rzekł Popovich. - A Bóg wie, że już i tak była skomplikowana.
- Jest pan pewien, że to jej nie upraszcza? - spytał Nikiforov. Ale wpatrując się w nią, niczego się nie dowiemy. Co znaleźliście u niego w kieszeniach?
- Tu mamy wszystko - powiedział Popovich, wskazując na stertę przedmiotów chaotycznie rzuconych na jeden z dolnych stopni schodów. - Złoty zegarek od Barrauda w Londynie nr 97163, złoty łańcuszek do zegarka, bardzo ciężki i solidny, złoty pierścień z masońskimi symbolami, złota szpilka do krawata w kształcie głowy buldoga z rubinowymi oczami, skórzany pokrowiec z wizytówkami Enocha J. Drebbera z Cleveland, co odpowiada inicjałom E.J.D. wyhaftowanymi na koszuli i bieliźnie. Nie miał przy sobie portfela, ale w kieszeniach było trochę pieniędzy, dokładnie siedem funtów i trzynaście pensów. Ponadto znaleźliśmy wydanie kieszonkowe Dekameronu Boccaccia, podpisane nazwiskiem "Joseph Stangerson" na pierwszej stronie i dwa listy: jeden do E.J. Drebbera, a drugi do Josepha Stangersona.
- Na jaki adres?
- Giełda Amerykańska, Strand. Do odbioru na wezwanie. Oba przesłano z kompanii "Guion", obsługującej parowce; dotyczą wypłynięcia ich statku z Liverpoolu. To jasne, że ten nieszczęśnik miał zamiar wracać do Nowego Jorku.
- Dowiadywał się pan czegoś na temat tego Stangersona?
- Zrobiłem to natychmiast, sir - rzekł Popovich. - Rozesłałem ogłoszenia do wszystkich gazet, jeden z moich ludzi udał się do budynku Giełdy Amerykańskiej, ale jeszcze nie wrócił.
- Kontaktował się pan z Cleveland?
- Wysłaliśmy telegram dziś rano.
- Jak on brzmiał?
- Zawiadomiliśmy o zdarzeniu i poprosiliśmy o jakiekolwiek informacje, które mogłyby nam pomóc.
- Nie zapytał pan o szczegóły żadnej z kwestii, które wydawały się kluczowe?
- Pytałem o Stangersona.
- I nic więcej? Czyżby nie było żadnych innych okoliczności związanych z tą sprawą? Zamierza pan wysłać kolejny telegram?
- Zapytałem o wszystko, co uważałem za niezbędne - rzekł Popovich obrażonym tonem.
Victor Nikiforov parsknął cicho i właśnie miał wygłosić jakąś uwagą, gdy Feltsman, który był w pokoju, podczas gdy my prowadziliśmy tę rozmowę w korytarzu, znów pojawił się na scenie, zacierając ręce, dumny jak paw i bardzo z siebie zadowolony.
- Panie Popovich - obwieścił - właśnie dokonałem odkrycia o wielkim znaczeniu. Gdybym nie zbadał dokładnie ścian, przeoczylibyśmy coś bardzo ważnego.
Kiedy to mówił, jego oczy błyszczały, a głos był pełen triumfu, bo udało mu się właśnie zdobyć punkt przewagi nad swoim kolegą po fachu.
- Chodźcie tutaj, panowie - powiedział, energicznie zawracając do pokoju, w którym atmosfera wyraźnie się poprawiła, odkąd wyniesiono stamtąd ciało. - A teraz patrzcie tutaj! - Skrzesał o but zapałkę, uniósł ją i przysunął do ściany. - Spójrzcie tylko na to! - rzekł dumnie.
Wspominałem już, że w niektórych miejscach tapeta całymi pasmami odklejała się od ściany. w tym kącie pokoju też odpadł spory jej kawałek, obnażając żółty kwadrat szorstkiego tynku. Na tej wolnej powierzchni nabazgrano krwią jedno tylko słowo:
RACHE
- I co o tym sądzicie? - zawołał detektyw tonem kuglarza zachwalającego swoje występy. - Przeoczono to dlatego, że napis był w najciemniejszym kącie pokoju i nikt nie wpadł na pomysł, by tu zajrzeć. Morderca (którym mogła być także kobieta) napisał to własną krwią. Proszę zwrócić uwagę na te zacieki, tam gdzie krew spłynęła po ścianie. Tak czy inaczej wyklucza to samobójstwo. A czemu morderca wybrał właśnie ten kąt? Powiem wam! Spójrzcie, panowie, na tę świeczkę nad kominkiem. Wtedy się paliła, i wówczas ten kąt pokoju był najjaśniejszym, a nie najciemniejszym fragmentem ściany.
- No dobrze, ale skoro już pan znalazł ten napis, to niech nam pan powie, co on oznacza - odezwał się Popovich kpiącym tonem.
- Oznacza? Cóż, oznacza to, że te, kto to pisał, chciał napisać imię Rachel, ale coś mu przerwało, zanim zdążył dokończyć. Zapamiętajcie sobie moje słowa. Kiedy ta sprawa dobiegnie końca, przekonamy się, że kobieta o imieniu Rachel odegrała w niej istotną rolę. A pan z czego się śmieje, panie Nikiforov? Może jest pan bystry i inteligentny, ale koniec końców to stary wyga okazał się tym razem najlepszy.
- Doprawdy, bardzo przepraszam! - rzekł mój przyjaciel, który najwyraźniej zirytował starszego policjanta swoim wybuchem śmiechu. - Z całą pewnością trzeba przyznać, że pan pierwszy znalazł ten napis, i jak pan mówi, wszystko wskazuje na to, że nakreślił go drugi uczestnik tajemniczych wydarzeń, które rozegrały się tu ubiegłej nocy. Nie miałem jeszcze czasu, by zbadać cały pokój, ale za pańskim pozwoleniem chciałbym zrobić to teraz.
Mówiąc to, wyciągnął z kieszeni miarkę i dużą lupę. Trzymając te dwa przyrządy, zaczął bezgłośnie obchodzić całe pomieszczenie, czasem się zatrzymując, klękając, raz nawet położył się płasko na brzuchu. Był tak pochłonięty tym, co robił, że wydawało się, iż zapomniał o naszym istnieniu. Przez cały czas szeptał coś pod nosem, pokrzykiwał, pogwizdywał i wydawał z siebie sugestywne odgłosy zachęty lub zadowolenia. Gdy go tak obserwowałem, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że przypomina mi rasowego i dobrze wyszkolonego psa myśliwskiego, który biega tam i z powrotem po zaroślach, skomląc niecierpliwie, póki nie odnajdzie zgubionego tropu. Kontynuował swe poszukiwania przez dwadzieścia minut, mierząc z pedantyczną starannością odległość pomiędzy śladami, które dla mnie były zupełnie niewidoczne, i od czasu do czasu, w równie niezrozumiałym celu, przykładając miarkę do ściany. W jednym miejscu pieczołowicie zebrał z podłogi odrobinę szarego kurzu i włożył go do koperty. Wreszcie obejrzał przez lupę słowo napisane na ścianie, wpatrując się szczegółowo w każdą literę po kolei. Kiedy już skończył, sprawiał wrażenie usatysfakcjonowanego, bo schował miarkę i lupę do kieszeni.
- Powiadają, że geniusz polega na nieskończonych zdolnościach do podejmowania wysiłku - zauważył z uśmiechem. - To wyjątkowo kiepska definicja, jednak pasuje do pracy detektywa.
Popovich i Feltsman spoglądali na poczynania detektywa-amatora ze znacznym zaciekawieniem i odrobiną pogardy. Najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy z tego (a co ja zacząłem już sobie uświadamiać), ze nawet najdrobniejsze poczynania Victora Nikiforova zawsze prowadzą ku jakiemuś określonemu celowi.
- I co pan o tym sądzi, sir? - spytali obydwaj.
- Panowie, pozbawiłbym was zasług, jakie mogą wam przypaść za rozwiązanie tej sprawy, gdybym wam podpowiadał - zauważył mój przyjaciel. - Radzicie sobie, panowie, tak świetnie, że byłoby wielkim nietaktem, gdyby ktoś wam przeszkadzał w dochodzeniu - jego głos ociekał sarkazmem. - Jeśli powiadomicie mnie, panowie, jak posuwa się śledztwo, z radością pomogę wam w miarę moich możliwości. Tymczasem chciałbym porozmawiać z konstablem, który odnalazł ciało. Możecie mi podać jego nazwisko i adres?
Feltsman zajrzał do swego notesu.
- John Rance. Obecnie jest po służbie. Znajdzie go pan przy Audley Court pod numerem 46, przy Kennington Park Gate.
Nikiforov zanotował sobie adres.
- Chodź, doktorze - powiedział. - Udamy się tam i porozmawiamy z nim.
Zwracając się do dwóch detektywów, dodał:
- Zdradzę wam, panowie, jedną rzecz która może wam dopomóc w tej sprawie. Popełniono morderstwo. Sprawcą był wysoki, mierzący ponad sześć stóp mężczyzna w kwiecie wieku. Miał dość małe stopy jak na swój wzrost i masywne buty z kwadratowymi noskami. Palił cygaro marki "Trichinopoly". Przyjechał tutaj ze swoja ofiara dorożką, którą ciągnął koń podkuty trzema starymi podkowami i jedną nową na prawej przedniej nodze. Morderca najprawdopodobniej miał rumianą twarz i wyjątkowo długie paznokcie u palców prawej ręki. To tylko garstka wskazówek, ale być może one przydadzą się panom.
Feltsman i Popovich spojrzeli po sobie z uśmiechem niedowierzania.
- Skoro ten człowiek został zamordowany, to w jaki sposób? - spytał pierwszy detektyw.
- Trucizna - rzekł lakonicznie Victor Nikiforov i energicznie skierował się w stronę wyjścia. - Jeszcze jedno, Feltsman - dodał, odwracając się w drzwiach. - "Rache" oznacza po niemiecku "zemsta", więc niech pan nie traci czasu, szukając panny Rachel.
Rzuciwszy tę uwagę na odchodnym, wyszedł, pozostawiając dwóch rywali patrzących za nim ogłupiałym wzrokiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top