18: WŁAŚCICIEL OPOWIEŚCI.
Pamiętała, kiedy szła tym samym korytarzem prawie dziesięć miesięcy wcześniej. Była wtedy przygotowana na każdą opcję, którą Valeria Velasco mogła podsunąć pod jej nos ― z wyjątkiem tej, która okazała się decyzją ostateczną.
Wtedy jeszcze nawet przez myśl jej nie przeszło, że tak dobrze dogada się z Benjaminem Averym. Valeria zaproponowała jego kandydaturę na Asystenta głównie ze względu na jego zdolności w szybkim pisaniu, bo wiedziała, z jaką prędkością myślała czasami Laura. A Kreatorka Naczelna Wydziału Fantasy przyjęła Bena pod swoje skrzydła, bo nikt inny po prostu go nie chciał.
Obydwoje byli swego rodzaju wyrzutkami. Nie mogła przecież przewidzieć, że ona też wpadnie w jego pułapkę.
Przyśpieszyła, starając się nie skupiać na myślach o Benie. Wpadła do gabinetu Valerii bez pukania, zamykając za sobą drzwi z głośnym, niegrzecznym trzaśnięciem. Koordynatorka podniosła na nią głowę znad dokumentów; oczy miała przekrwione po całym dniu pracy przy komputerze i papierach, ale na widok Laury westchnęła tylko ostentacyjnie i mruknęła:
― Nie przypominam sobie, żebyśmy były umówione. I nie wzywałam cię do siebie.
― Kazałaś mi załatwić sprawę ― zaczęła Laura. Kończyła pracę za zaledwie pół godziny, więc i tak gratulowała sobie powściągliwości, bo kusiło ją, żeby złożyć wizytę Valerii już wcześniej. Podeszła do biurka, uderzając dłońmi o blat. Valeria wydawała się być niewzruszona jej zachowaniem. ― Załatwiłam ją. To teraz pokaż mi chociaż odrobinę szczerości.
― Laura, twój pracownik powinien trafić do więzienia za to, co zrobił.
Laura Lillis była zwykle naprawdę opanowaną osobą. Tym razem jednak słowa, które usłyszała od Valerii ― wypowiedziane zbyt protekcjonalnym tonem ― zdecydowanie nie zaspokoiły jej potrzeby szczerości.
― Mój pracownik, wow, to teraz już nie ma imienia?
― Nikt nie powinien posiadać takiej wiedzy, rozumiesz? ― odezwała się znowu Valeria. Prowadziły okrutną grę. Laura nie była jej fanką. ― Jeżeli ktoś uwierzy w te jego bajeczki o historiach Eizy, to naprawdę...
― Bajeczki? ― parsknęła z niedowierzaniem Laura.
Valeria Velasco wyglądała na niezwykle zmęczoną, gdy ich spojrzenia po raz kolejny się spotkały, ale Laura Lillis była na tyle rozwścieczona sytuacją, że nie potrafiła jej w pełni współczuć. Obydwie milczały przez dłuższą chwilę, aż wreszcie Laura opadła na jedno z dwóch krzeseł. Czy Ben też zajmował to miejsce kilka godzin wcześniej?, myślała, zaciskając palce na podłokietnikach.
Czy czuł się tak samo bezsilny?
Valeria wyszeptała pełne czułości "Laura, tak mi przykro", co sprawiło jedynie, że Lillis przetarła twarz dłońmi, sfrustrowana wszystkim, co miało miejsce tego dnia.
― Pracujemy razem od tak dawna ― wymamrotała chwilę później. ― Po tych wielu latach... możesz być ze mną szczera?
Gdyby Laura Lillis miała porównać do czegoś tę jedną sekundę, w której jej pełne błagania spojrzenie spotkało się ze zmęczonym wzrokiem Valerii Velasco, najpewniej pomyślałaby o tej ostatecznej chwili, w której główna postać jej opowieści odkrywa najgorszą możliwą prawdę. Kluczowy moment nie zawsze był przyjemny ― zbyt często łączył się z przerażeniem i paniką.
Valeria zdecydowanie nie planowała wyjawić jej swoich sekretów. Zamierzała trzymać je w sobie aż po kres swoich dni ― tego Laura była pewna, bo znała ją już trochę i widziała w jej oczach pewną determinację, która pękła, kiedy tylko kobieta zobaczyła łzy w oczach swojej pracownicy.
― Prawda jest taka, Laura, że jesteś anomalią ― wyznała na wydechu. Zdjęła okulary, biorąc kilka głębokich wdechów, podczas którym Laura zmarszczyła czoło w szczerej dezorientacji. ― I już do końca nią będziesz. I dlatego sądziłam, że nigdy nie zasiądziesz w fotelu, który teraz zajmuję ja.
Laura pośpiesznie otarła pojedynczą łzę z policzka.
Tak bardzo żałowała, że magia nie istniała w ich świecie, tylko w fikcyjnych Sferach, które sama tworzyła. Oddałaby wszystko, żeby machnąć magiczną różdżką i naprawić wszystkie tragedie, które miały miejsce w ostatnim czasie.
― Nigdy tego nie chciałam ― przyznała cicho, bawiąc się swoimi paznokciami. Wpatrzona we własne dłonie, starała się wybrać odpowiednie słowa. W tym była dobra. ― Chciałam tylko pisać. Chciałam tylko... opowiadać historie.
Zawsze wydawało jej się, że to było jej prawdziwe powołanie. Miała dzielić się z ludźmi opowieściami ― zabierać ich do takich światów, o których istnieniu nawet im się nie śniło. Marzyła o tym od kiedy nauczyła się mówić. Potem spisywała swoje pomysły koślawymi literami w zeszytach, które wszędzie ze sobą zabierała. Z czasem pojedyncze zdania zamieniały się bowiem w akapity, a akapity ― w całe rozdziały.
Nie spodziewała się, że zajmie w Zakładzie Kreatywności tak istotną pozycję. Nie planowała tego, ale zdecydowanie cieszył ją ten obrót spraw, bo to oznaczało, że więcej ludzi czytało jej prace. Nie myślała o filarach Spektrum, gdy tworzyła swoje magiczne światy; była świadoma tego, jak istotne były jej słowa, ale o wiele ważniejsza była dla niej sama opowiadana historia i jej zakończenie.
Nie ma tam twojej historii, Laura, przypomniała sobie słowa Bena. I poczuła bolesne ukłucie w sercu. Czy tak właśnie czuły się przeklęte księżniczki w tych wszystkich baśniach, kiedy słyszały słowa nakładanych na nie klątw...?
― To znaczy, że Benjamin mówił prawdę? ― zapytała cicho, znowu spoglądając w oczy Valerii, która dzielnie stawiła jej czoła. Koordynatorka wzięła jednak głęboki wdech, prostując się elegancko w swoim miejscu. Poprawiła elegancki, czarny żakiet; bardziej w nerwowej manierze, niż z przyzwyczajenia czy znudzenia. ― Spektrum też jest... historią?
― Wszystko jest historią, Laura. ― Te kilka słów brzmiało tak znajomo, a jednocześnie tak zaskakująco obco, że Laura wzdrygnęła się mimowolnie, kiedy usłyszała je z ust Valerii. Szefowa zdecydowanie starała się być delikatna w tym, jak przekazywała informacje, ale nie do końca jej to wychodziło. Być może pewnych rzeczy nie dało się powiedzieć delikatnie, nieważne, jak bardzo człowiek się starał. ― Kluczowe pytanie zawsze brzmi: czyją?
Zakończenie należy tylko do Kreatorki, mówiła Eiza. Laura zmarszczyła czoło, pogrążając się w głębokiej konsternacji, gdy z wielkim skupieniem analizowała słowa swojej przełożonej. Zasady cudownej pani Clark był wszystkim doskonale znane, tak, i zwykle traktowało się je dosłownie, ale Laura wiedziała, że każdy interpretował je na swój sposób.
Kiedy Benjamin zapytał różnych kreatorek i znaczenie pierwszego podpunktu Kodeksu, każda miała na ten temat inne zdanie. Dlaczego niby miało być inaczej w kwestii pozostałych zasad?
Valeria nie wyglądała na zadowoloną. Im dłużej wpatrywała się w Laurę, tym więcej nerwów w niej narastało, aż wreszcie po prostu się im poddała. Z głośnym, ostentacyjnym westchnieniem zsunęła z nosa okulary, odkładając je obojętnie na biurko i potarła palcami zamknięte powieki.
― Zrozum, że jeżeli Avery zacznie opowiadać na prawo i lewo o tym, że tak naprawdę żadne z nas nie ma wpływu na własne istnienie, to zapanuje chaos ― kontynuowała w miarę spokojnie Valeria, tym samym wyrywając Laurę z dziwnego stanu, w który wprowadziła ją ostatnia realizacja. ― Każdy zechce poznać zakończenie swojej historii, a nikt nie ma prawa go znać, bo próbowałby je zmienić, a tego nie da się zrobić. I co wtedy? Co wtedy, Laura?
Laura Lillis nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Może dlatego, że w głowie siedziało jej zbyt wiele innych myśli.
Zastanawiała się, czy byłoby to takie złe, gdyby przeczytała książkę o życiu Benjamina, skoro nie posiadała własnej. A może się mylił? Może on i Valeria po prostu coś przeoczyli, a jej osobista opowieść zawieruszyła się gdzieś przed laty?
Poza tym, nie była pewna, czy sposób rozumowania Valerii miał w pełni sens. Skoro nikt nie mógł poznać zakończenia własnej historii, to dlaczego Eiza zapewniała, że zakończenie należy tylko i wyłącznie do właściciela opowieści? Wszystkim wydawało się, że są kreatorami własnego losu, a okazało się, że...
― Posłuchaj ― odezwała się znowu Valeria, nie do końca wiedząc chyba, jak powinna interpretować przedłużające się milczenie Laury. Velasco podniosła się ze swojego fotela, okrążyła biurko i przysiadła na jego krawędzi naprzeciwko Laury, która łypnęła na nią niepewnie spode łba. ― Sprawujemy pieczę nad najpotężniejszą bronią, jaka kiedykolwiek zaistniała. Panujemy nad historiami. Ujarzmiliśmy moc słowa. Nie każdy potrafi to, co my, i doskonale o tym wiesz. Bycie Kreatorem to przywilej. Potrafisz tworzyć światy tylko przy pomocy wyobraźni, Laura. To talent, za który wielu mieszkańców Spektrum byłoby gotowych zabić.
― To nigdy nie jestem tylko ja ― zaprzeczyła niemal natychmiast Laura, energicznie potrząsając przy tym głową. Z jakiegoś powodu uraziło ją to, że Valeria tak umniejszała reszcie pracowników. ― Stoi za mną cały sztab...
― Iskra istnienia zawsze pochodzi od Kreatora ― przerwała przyjaciółce Valeria, i chociaż pierwsze słowa wypowiedziała podniesionym, odrobinę zirytowanym tonem, to potem szybko przywołała się do porządku. Złagodniała, posyłając Laurze nerwowy uśmiech. Kącik jej ust drgał niebezpiecznie, kiedy wpatrywała się uparcie w swoją pracownicę. ― A Kreator robi jedynie to, co musi. Tworzy świat i zostawia go, aby ten dalej się rozwijał, ale na własnych zasadach.
Bo Sfera musiała istnieć po zakończeniu. Miała tworzyć silny filar pod bezcenne Spektrum ― to, które zdołało poznać magiczny sposób na przeobrażenie opowieści w paliwo napędowe wyjątkowego świata utkanego z historii.
― ...i to właśnie zrobiła Eiza ― wymamrotała smutno Laura. W ustach zaschło jej z nerwów. ― Dała nam swoją umiejętność. I zniknęła.
― Nie do końca ― odpowiedziała ostrożnie Valeria. Pochyliła się w stronę Laury, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. ― To jest największy sekret jej Archiwów, Laura. One nigdy się nie skończą. Eiza dalej buduje nasz świat. Jeszcze nie skończyła. Wątpię, czy kiedykolwiek to zrobi. Ciągle coś dodaje, coś dopisuje, decyduje się na nowe zwroty akcji. O ile... to w ogóle jest Eiza.
Ilość informacji przytłaczała Laurę do tego stopnia, że zaczynało jej brakować tchu. Było w tym wszystkim coś tragicznie pięknego ― jej światopogląd został zburzony, niszcząc wszystko, w co wierzyła od maleńkości, ale w tym samym czasie budował podwaliny pod coś nowego.
Coś się kończy, pomyślała Laura, powoli układając sobie w głowie wszystko to, co usłyszała.
...coś zaczyna.
― Jest tam? ― zapytała nagle Laura, bo to jedno pytanie najbardziej cisnęło jej się na usta. Valeria wyprostowała się odrobinę, znowu stwarzając między nimi dwoma pewien bezpieczny dystans, i uniosła pytająco brew. ― Twoja historia. Widziałaś ją? ― sprecyzowała pośpiesznie Laura.
Valeria odchrząknęła niezręcznie.
― "NIEPOLICZONE DNI VALERII VELASCO" ― zacytowała z dziwnym, smutnym uśmiechem. ― Tak. Widziałam ją. Nigdy jej nie czytałam. Nie mogę. Takie są zasady Koordynatorki, i nawet nie masz pojęcia, jakie to brzemię, Laura. Ale teraz rozumiem, że nie mam wyboru. Znasz prawdę. Kiedy mnie zabraknie, będziesz musiała zająć moje miejsce.
Valeria Velasco objęła pozycję Koordynatorki Naczelnej na kilka lat przed przybyciem Laury. Lillis nie wiedziała, jak dokładnie wyglądał cały proces, bo nigdy nie była świadkiem przekazania pieczy nad Zakładem, ale ogólne zasady były wszystkim znane. Na kilka lat przed emeryturą Koordynatorka Naczelna wyznaczała wybraną przez siebie następczynię, a ta zawsze się zgadzała.
Laura patrzyła na Valerię Velasco i zastanawiała się, czy ona też dostała okrutną prawdę podaną na srebrnej tacy. Czy także została postawiona przed faktem dokonanym? Poprzedniczka po prostu poinformowała ją, że jej przyszłość musi wyglądać właśnie tak, a nie inaczej?
― Kto przeczyta te wszystkie książki? ― Zmieniła na moment temat, przynajmniej w pewnym sensie. Plotła to, co ślina przyniosła jej na język, bo miała zbyt wiele pytań, a nie chciała zasypać Valerii nimi wszystkimi. ― Czy nie po to właśnie tworzymy historie? Żeby podzielić się nimi ze światem?
Tak to właśnie wyglądało z jej perspektywy. Może się myliła i nawet nie miała o tym pojęcia przez tak wiele lat tworzenia. Valeria przechyliła bowiem delikatnie głowę, uśmiechając się przy tym odrobinę zaczepnie.
― A jak wiele pomysłów leży w twojej szufladzie...? ― zastanowiła się na głos. Laura gwałtownie wciągnęła powietrze przez nos. ― Skąd wiesz, czy nasz świat nie jest taką... szufladą dla Eizy? Rozumiesz już?
― ...tak.
Oczami wyobraźni zobaczyła bowiem wszystkie zapełnione historiami zeszyty, które trzymała tylko dla siebie. Starała się dzielić z ludźmi tylko swoimi najlepszymi dziełami. Resztę odsuwała na bok. Spisywała przypadkowe dialogi i sceny, wyjątkowo natchniona w jakimś specyficznym momencie. Bywało, że te incydentalne fragmenty przeobrażały się z czasem w konkretne opowieści. A zdarzało się też, że Laura nigdy do spisanych rzeczy nie wracała, skazując je na smutne zapomnienie.
Zrobiło jej się głupio. Poczuła się jak najgorsza hipokrytka.
― A co do Avery'ego, to przykro mi, że padło akurat na niego ― powiedziała Valeria po dłuższej chwili milczenia. ― Był dobrym Asystentem. I jest mądrym człowiekiem. Wie, co by się stało, gdyby komuś o tym wszystkim powiedział, dlatego tego nie zrobi. Ale nie może tu dłużej pracować. Nie przez wiedzę, tylko to, co zrobił. Zakończenia należą do Kreatorek, takie są zasady. Zabił w nas zaufanie do swojej osoby zarówno zmianą w "Diamentach", jak i wstępem do Archiwów Zakazanych. I gdyby chodziło tylko o pierwszą sytuację, po prostu umieściłabym go pod pieczą Zehry, ale w chwili obecnej nie mogę.
Ach, tak. Zehra Salehi. Od jak wielu lat ta kobieta siedziała w Archiwach, nadrabiając wszystkie historie, które powstały w czasie jej pracy w Zakładzie? Laura pamiętała kilka jej baśni. Czytała je zanim została Kreatorką Naczelną, wtedy jeszcze nie wierząc, że kiedykolwiek będzie w stanie tak żonglować magicznymi słowami, jak Zehra.
A jednak.
Do Laury dotarło, że od dłuższej chwili kiwała tylko powoli głową, zgadzając się z większością opinii Valerii. Benjamin Avery był idealnym Asystentem. I Laura wiedziała, że był też cholernie inteligentny. Rozumiała, że chodziło tu bardziej o pokaz ― Valeria musiała wszystkim przypomnieć, co się działo z tymi, którzy nie szanowali Kodeksu Eizy.
― Wiem ― mruknęła wreszcie zrezygnowana Laura. ― Masz rację. Ale... mógłby pisać.
― Może za kilka lat, jeżeli przedstawi nam wystarczająco dobry tekst, przyjmiemy go z powrotem ― zgodziła się z młodszą koleżanką Valeria. Nie było w jej głosie złośliwości, więc Laura wzięła to za szczere słowa. ― Teraz... musiałam dać przykład, Laura. I uwierz mi, że nie czerpałam z tego przyjemności.
― Wierzę.
― Nie jestem potworem na końcu książki, za którego mnie uważacie. A już na pewno nie takim, o których piszesz.
Szkoda. Byłoby prościej. Jakże łatwo byłoby wybrać między bielą i czernią, zamiast tonąć w szarości pomiędzy nimi. Laura naprawdę chciałaby, aby tak to wyglądało ― wolałaby dotrwać do kluczowej walki w całej tej historii, pokonać potwora i dostać zakończenie, jakiekolwiek by ono nie było. Zamiast tego tkwiła jednak w nieprzyjemnym dylemacie.
I mdliło ją z nerwów, kiedy patrzyła na Valerię-nie potwora.
― Ale też jesteś historią ― zauważyła.
Valeria przytaknęła.
― A to, jak wszyscy będą mnie postrzegać, zależy jedynie od opowiadającego.
― I to niekoniecznie jest Eiza, tak? ― zauważyła Laura. Valeria uśmiechnęła się subtelnie, niemal dumnie, że jej pracownica zdecydowała się wrócić do tej jednej kwestii i odrobinę ją rozwinąć. ― Sama to powiedziałaś.
Z nerwów zaczęła skubać skórki przy paznokciach, wbijając w Valerię wyczekujące i głodne wiedzy spojrzenie. Valeria pokiwała powoli głową, potwierdzając podejrzenia Laury. Wróciła na swoje miejsce za biurkiem, jakby chciała w ten sposób zaznaczyć, że pewna ― bardziej intymna ― część rozmowy między nimi dobiegła końca.
― Nie wiem, kto tworzy całą tę bibliotekę pod nami ― przyznała, gdy już splotła ręce na blacie przed sobą. Laura znowu zmarszczyła czoło w skupieniu. ― Koordynatorki przede mną zakładały, że to Eiza, ale nigdzie nie ma autora. Nikt nigdy się nie podpisuje, i kiedy pojawia się nowa historia... taka, którą mamy podzielić się ze światem... zawsze jest skończona. Oprócz tej jednej.
― ...tej jednej, która należy do Bena.
Laura w ostatniej chwili ugryzła się w język, zanim powtórzyła to, co od niego usłyszała. Milczenie było lepsze. Łatwiejsze. Mniej bolesne. Co było z nią nie tak, że nie dostała własnej książki? Czy nie była wystarczająco dobra? Interesująca? Kreatywna? Czy w jakiś sposób zawiodła tego wyjątkowego autora, kimkolwiek on był...?
― Nie wiem, dlaczego tak jest ― westchnęła załamana Valeria. ― Jakby... to nadal było pisane. Jakby autor czekał, aż ktoś napisze zakończenie za niego.
Laura drgnęła nieznacznie. Słabe wspomnienie zamajaczyło jej przed oczami, dopiero po kilku sekundach nabierając konkretnego kształtu. Tak wiele razy rozmawiali przecież o zakończeniach i ich naturze, że Laura zaczęła mylić poszczególne momenty, ale doskonale pamiętała wszystkie słowa, które padły podczas ich rozmyślań.
Powiedziała mu raz, że "to jedno zakończenie wyjątkowo zależy od nich obojga", kiedy zapytał, jak może wyglądać ich ostatnia strona. A potem przeczytała "Listy z Nieba". Potem przyznał, że nigdy nie dotrwał do ani jednej konkluzji w swoich historiach. Za późno zrozumiała wszystkie znaki, które dostała przez te wyjątkowe miesiące.
Benjamin nigdy nie mógł się zdecydować na żadne zakończenie. Może pisali tę jedną historię razem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Może ta jedna końcówka ― ukryta między miliardami miliardów innych stron należących do innych ludzi ― była własnością Benjamina i Laury.
Cichy, pobłażliwy śmiech Valerii wytrącił Laurę z równowagi. Zmrużyła groźnie powieki, i chociaż jej myśli dalej kręciły się wokół historii Benjamina, odważyła się zapytać:
― ...co jest takie zabawne?
Velasco machnęła wymijająco ręką. Zwlekała chwilę z odpowiedzią, jakby chciała w ten sposób zbudować niepotrzebne napięcie, którego Laura miała szczerze dość jak na jeden dzień.
― Nic, po prostu... ty i Avery... jesteście dwiema stronami tej samej monety ― wyjaśniła wreszcie Valeria.
A Laura nie zaprzeczyła.
Co więcej: uznała to za komplement.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top