04: PO OSTATNIM ZDANIU.

Praca z Laurą Lillis była... wyczerpująca.

Tego jednego Benjamin był pewien już po trzech miesiącach w jej gabinecie. Zmieniała zdanie tak często, że momentami nie nadążał z nanoszeniem poprawek w notatkach. Przynajmniej czuł się potrzebny. Bywało, że Laura nie potrafiła odnaleźć się we własnym chaosie, a on w takich momentach zawsze był obok, gotowy naprowadzić ją na właściwy tor. Właściwie to ona sama też tak przyzwyczaiła się do wsparcia Benjamina, że często odpuszczała sobie sporządzanie własnych zapisków.

To była dla niego ogromna nowość, że ktoś tak bardzo mu ufał.

Codziennie jedli razem lunch. Ludzie zaczynali o nich plotkować, a plotki te dotarły prędko zarówno do Ruth, jak i do Valerii Velasco, która wezwała dwójkę pracowników z Wydziału Fantasy na poważną rozmowę. Wiedziona poprzednimi doświadczeniami, szefowa oczywiście oskarżyła Benjamina o to, że po raz kolejny nie potrafi trzymać rąk przy sobie.

Wtedy przeżył szok. Bo Laura Lillis wstawiła się za nim bez zawahania.

― Pracuje dobrze, skrupulatnie i nie plącze mi się pod nogami ― oświadczyła. Benjamin wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. Wcześniej... to on zazwyczaj się ze wszystkiego tłumaczył, podczas gdy jego przełożona słuchała wszelkich argumentów za i przeciw, zanim zajęła jakieś stanowisko. Laura była pewna siebie. Zachowywała się tak, jakby nie rozumiała, dlaczego w ogóle zostali zaciągnięci do gabinetu Valerii. ― Chodzimy razem na obiady, bo lepiej mi się potem myśli, jeżeli wyjdę z Zakładu na chwilę w ciągu dnia. To wszystko? Mogę wrócić do roboty? Mam dwie drugoplanowe postacie do dopracowania, bo spieprzyli mi jeden wątek poboczny.

Benjamin nigdy nie widział Valerii w stanie takiego szoku. Oczy miała szeroko otwarte, wargi rozchylone, i wydawało mu się, że w jej głowie panowała kompletna pustka. Mruknęła w odpowiedzi coś o tym, że przeprasza za całe zamieszanie, a potem Laura jako pierwsza opuściła jej gabinet. Ben podążył za nią bez zawahania, z głupkowatym uśmiechem na ustach. Nie zdążył powiedzieć choćby słowa, a sprawa już była załatwiona.

Od tamtej chwili szanował panią Lillis jeszcze bardziej. I pracował dwa razy ciężej, bo skoro ona wierzyła w niego, to on także chciał, żeby czuła, że wspierał wszystkie jej poczynania. Starał się, jak nigdy wcześniej z żadną Kreatorką. A wieczorami leżał w łóżku i próbował zrozumieć, co takiego wyjątkowego miała w sobie Laura Lillis, że wykonywał każde jej polecenie bez zająknięcia.

Być może podobało mu się to, że pozwalała mu dodawać coś od siebie. Interesowała się jego pomysłami i ― w przeciwieństwie do wszystkich innych Kreatorek, które Ben znał ― liczyła się z jego opiniami. Brała pod uwagę jego zdanie, kiedy podejmowała jakieś istotne decyzje. To była współpraca. Zdaniem Bena, była ona niezwykle przyjemna i satysfakcjonująca.

Wyjątkowo chętnie zaczął pojawiać się w robocie. Ignorował pełne zazdrości spojrzenia. W sumie, nie był do końca pewien, czy to była właśnie zazdrość, ale zdecydowanie tak to wyglądało. Udawał, że nie słyszał, jak inni pracownicy szeptali konspiracyjnie za jego plecami. Miał ważniejsze rzeczy na głowie, niż zawiść reszty Asystentów.

W dniu, w którym wpadł na Ruth w wejściu do Zakładu, minęło dokładnie pięć miesięcy od jego ostatniego przeniesienia. Obydwoje zwolnili, żeby spędzić ze sobą trochę czasu, chociaż Ben bez przerwy nerwowo zerkał na swój zegarek, martwiąc się, że się spóźni. Kennedy nie umknął ten szczegół; uznała w myślach, że nigdy wcześniej nie widziała, żeby tak się czymś przejmował.

― Słyszałam, że Laura usadziła Valerię ― zaczęła Ruth. Benjamin nie był zbyt zadowolony, że poruszyła akurat ten temat, ale po dłuższym namyśle uznał, że równie dobrze może rozwiać wszelkie jej wątpliwości.

Wzruszył wymijająco ramieniem.

― Tak to jest, jak uznaje się, że plotki są rzetelnym źródłem informacji ― westchnął ostentacyjnie. Ruth uniosła brwi na kilka sekund, zaskoczona, że rzucił tak dosadnym tekstem z niewymuszoną nonszalancją. Kiwnęła głową ze zrozumieniem, pojmując, że przekroczyła pewną umowną granicę dobrego smaku, po czym wymamrotała jeszcze krótkie "faktycznie, wybacz". Weszli do windy. ― A jak twój nowy Asystent?

― Ktoś mu powiedział, że kupi mnie słodkościami ― odparła rozbawiona Ruth, kiedy Ben wciskał guziczek opatrzony trójką. Avery wygiął usta w kaczy dziubek, udając niewzruszonego.

― Ciekawe, kto ― wydukał wymijająco. Obydwoje zgrywali się, że nie znają odpowiedzi na tę dręczącą ich kwestię, ale sprawa stała się jasna, gdy ich spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęli się do siebie nawzajem znacząco, jakby byli nastolatkami dzielącymi jakiś sekret, który zabiorą do grobów.

― Tak ― przytaknęła Ruth. Nie zamierzała niszczyć atmosfery. ― Ciekawe ― dodała jeszcze, zaraz potem trącając go zaczepnie łokciem w bok, kiedy drzwi windy się zamknęły. ― Hej, miałam zapytać jak ci się tak ogólnie pracuje. Co myślisz o Laurze?

― Jest... trochę inna.

Chociaż odpowiedział zaskakująco szybko, to musiał przyznać, że odrobinę go przeraziła jego własna wypowiedź. Nie umiał ubrać w słowa tego, co się działo w jego głowie, chociaż zazwyczaj nie miał z tym najmniejszego problemu. Ludzie mieli skrajnie różne opinie na temat Laury, o nim samym nie wspominając, z czego Ben doskonale zdawał sobie sprawę.

To, że zaczęła wychodzić z nim na lunche, wcale nie poprawiło sytuacji dla ich dwójki. Ben się tym nie przejmował, i wydawało mu się, że Laura też miała gdzieś to, co sądzili o niej inni. Nie chciał jednak pogarszać sprawy, dlatego tak przejął się tym krótkim zdaniem.

Inna. Co jeszcze mógł powiedzieć? Onieśmielająca? Kreatywna? Wymagająca? Zamyślona? Było wiele słów, którymi mógł ją określić. Nie miał pojęcia, dlaczego jego umysł wybrał akurat to. Nie minął się z prawdą, bo Laura wyróżniała się na tle reszty Kreatorek, ale... ten epitet mógł zostać odebrany na dwa różne sposoby.

Ruth chyba pomyślała o tej pozytywnej odmianie.

― Tak, zdecydowanie, jest inna. ― Pokiwała głową energicznie z sympatycznym uśmiechem. Ben za to odetchnął z ulgą, uradowany, że nie musiał się tłumaczyć przed koleżanką.

Ruth ponownie wbiła łokieć w jego ciało, tym razem uderzając prosto w jego rękę.

― Boże, co ty taki spięty? ― parsknęła z rozbawieniem. Ben skrzywił się nieznacznie, stawiając niewielki krok w bok, żeby zachować bezpieczną odległość i więcej nie użerać się z kościstym łokciem znajomej. Zerknął na Ruth, żeby sprawdzić, czy nie uraził jej tym gestem, ale ona wydawała mu się najzwyczajniej w świecie... zaskakująco wesoła. ― Rozluźnij się trochę. Pójdź w piątek na jakąś imprezę ze znajomymi. Normalni Asystenci tak właśnie robią po całym tygodniu ciężkiej harówki.

― Nie mam znajomych ― odparł niemal natychmiast. Przyłapał Ruth na tym, jak unosiła lekko lewą brew. Nie miał pojęcia, co działo się w jej głowie, ale wydawało mu się, że to wyznanie zbiło ją z tropu. ― Oprócz ciebie, Wilhelminy i Colette... z nikim... nie mam na to czasu.

Ruth westchnęła cicho, wgapiając się w niego ze współczuciem w oczach. Nie chciał litości. Samotność mu nie przeszkadzała. Lepiej mu się pracowało, kiedy nie musiał się przejmować błahostkami. Poza tym, znajomi za czasów Akademii znajomi skutecznie obrzydzili mu chodzenie na imprezy.

― Ben, życie to nie tylko robota ― uznała troskliwie pani Kennedy. Winda zatrzymała się na trzecim piętrze.

― Może ― przyznał Ben. ― Ale mam kilka rzeczy, które chciałbym skreślić z listy celów, a to życie, o którym wspomniałaś, jest przerażająco krótkie. ― Benjamin poprawił krawat, wchodząc na znajomy korytarz Wydziału Fantasy. Odwrócił się, żeby zerknąć na swoją znajomą jeszcze raz; przywołał na usta szczery uśmiech. ― Pa, Ruth. Miłego dnia.

― Pa ― odpowiedziała, machając mu na pożegnanie palcami. Drzwi zaczęły się zamykać, ale Ruth w ostatniej chwili nacisnęła na nie dłonią, żeby zostać z mężczyzną jeszcze przez kilka sekund. ― Ej, Ben... cieszę się, że się tu odnalazłeś. Naprawdę ― dodała. Pozytywny grymas na jej ustach był tak sympatyczny, że Ben od razu jej uwierzył.

Zakończyli interakcję krótkimi skinieniami głów. Ruth zniknęła w windzie, a Ben odwrócił się do niej plecami i skocznym krokiem ruszył w stronę gabinetu Laury. Była już u siebie, czekając na niego z... kubkiem kawy. Avery uniósł brwi, szczerze zaskoczony, kiedy już dotarło do niego, że w ogóle o nim pomyślała.

― Cześć! ― zaczęła raźno, kiedy podniosła znad niego wzrok znad swojego zeszytu. Miała dobry humor. Zazwyczaj tak właśnie było od jakichś dwóch miesięcy. To był jednak pierwszy raz, jak przyniosła mu coś od siebie. ― Dobrze pamiętałam? ― zapytała nieśmiało, palcem wskazując na kubek kawy przed sobą. ― Espresso macchiato?

― Tak ― odparł, ledwo zduszając w sobie nerwowy śmiech. ― Dzięki.

Laura uśmiechnęła się do niego szeroko. Nie wiedział, gdzie podziała się ta kobieta, której bał się pierwszego dnia.

― Nie ma sprawy. Ty zawsze o mnie myślisz, więc pomyślałam, że z rana mogę zaopatrzyć nas obydwoje w coś do picia.

― ...to chyba moja robota.

― Może, ale ty zaczynasz pracę od ósmej ― poprawiła go. Puściła mu nawet zaczepne oczko. Ben zamrugał kilka razy nerwowo powiekami, ale prędko przebudził się z tego dziwnego transu, bo Lillis odwróciła się w stronę swojej ulubionej tablicy, nagle mamrocząc coś o tym, że ma świetny pomysł na szósty rozdział. O ile pamięć go nie myliła, rozdział szósty był jedną, wielką niewiadomą, więc wizja jakiegokolwiek konceptu bardzo go ucieszyła.

Kawa była pyszna, tak swoją drogą. Nie miał pojęcia, w której kawiarni Laura ją dorwała, ale dawno nie pił czegoś tak smacznego. Wzięli się do pracy niedługo potem, spisując naprawdę dużo ciekawych wątków.

Historia Cinder Dopree i Merve Tenebris nabierała wreszcie sensu. Im bardziej Ben się w nią zagłębiał, tym mocniej lubił te dwie postacie. Nigdy nie spodziewałby się, że tak zaangażuje się w opowieść o magii, smokach i morskich podróżach ku nieznanym krainom, pełnych syren i mitologicznych stworzeń. Było coś wyjątkowego w tym, jak Laura prowadziła całą akcję. Niby ciągle coś się działo, ale pośród tych szalonych momentów zawsze znajdowała moment na delikatną scenę przepełnioną emocjami.

Te fragmenty należały do jego ulubionych. Być może dlatego, że najlepiej się na nich znał. Te ludzkie, proste chwile, podczas których widział rozwijającą się relację dwóch kobiet, dosłownie go rozczulały. Zamysł był prosty ― przyjaciółki z dzieciństwa powoli zaczynały rozumieć, że czuły do siebie coś więcej. Cała magiczna otoczka była jednak niezwykle istotna, a przynajmniej sam Ben tak z czasem doszedł do tego wniosku.

Laura doskonale wiedziała, w którym momencie powinna w swojej historii przypomnieć o tym czarodziejskim aspekcie. Świat zwalał się Cinder i Merve na głowy, ale były razem. I zawsze jakoś udawało im się wykaraskać z tarapatów, kiedy zaczynały współpracować i wspierać się nawzajem. Niestraszne były im sztormy i morskie potwory, albo czarna, przerażająca zwykle magia.

― Kiedy zobaczymy to na żywo? ― zapytał Ben, kiedy siedzieli razem we Fluorescence tego dnia, zajadając lunch. Laura wzruszyła wymijająco ramionami, skupiona na swoim jedzeniu.

― Iseana nadal jest niedopracowana ― zaczęła wyliczać. Isaena, tak. Kraina za Kryształowym Morzem. Pokiwał głową ze zrozumieniem, bo, fakt, mieli sporo szczegółów do dogadania. Ponieważ z boku miał otwarty swój notatnik, zakreślił nazwę krainy w kółko. ― O rodzinie Merve nie wspominając.

― Zawsze mnie to interesowało, tak ogólnie. I właśnie to mi się podoba najbardziej ― mruknął, chcąc ją naprowadzić na temat, na którym tak mu zależało. Laura wyczuła podstęp; tak, jak zwykle. Po prostu udawała, że wcale nie wiedziała, do czego jej Asystent zmierzał.

― Przegląd Sfery? ― domyśliła się, unosząc znacząco brew. Ben kiwnął głową, więc kontynuowała:

― To zawsze jest najprzyjemniejsze. Chyba, że znajdziesz jakiś błąd albo niedociągnięcie. Wtedy robi się mniej fajnie. Zawsze mam w takich momentach ochotę coś rozwalić.

― To spora odpowiedzialność.

― Może i tak, ale nie bez powodu to my mamy władzę nad filarami Spektrum.

― No, ale... tworzenie Sfery to nie jest zwykła zabawa ― ciągnął. Odłożył długopis i filiżankę z herbatą, którą trzymał w drugiej dłoni, po czym skrzyżował ręce przed sobą na blacie. Laura łypnęła na niego spode łba, zainteresowana, do czego zmierzał. ― To jest bardzo długi i poważny proces, a potem... mam na myśli to, że siedzicie wszystkie nad czymś misternym, tak? Dodajecie wszystkie te szczegóły, współpracujecie z innymi Wydziałami. Czasami latami rozpisujecie jeden wątek. Po co? Żeby o wszystkim zapomnieć, kiedy już napiszecie zakończenie?

Wiedział, jak będzie brzmiała jej odpowiedź. Znał te słowa na pamięć. Były niczym cholerna klątwa, którą Eiza Clark nałożyła na nich wszystkich, zanim tajemniczo zniknęła. Przełknął z trudem ślinę, obserwując uważnie Laurę, która nawet nie podniosła na niego wzroku, kiedy przypomniała mu chłodnym tonem:

― Wszystko jest historią.

Milczał przez dłuższą chwilę, z niechęcią wgapiając się w swoje jedzenie. Jakoś stracił apetyt. Miał takie głupie wrażenie, że zaspokoiłyby go tylko wyczerpujące odpowiedzi na dręczące go pytania, co było dość... abstrakcyjne. Skarcił się w myślach, ale uznał, że byli już z Laurą na takim poziomie znajomości, że nie powinna go znienawidzić za chorobliwą ciekawość.

― A to, co dzieje się po zakończeniu? ― szepnął. Laura westchnęła głośno, wręcz ostentacyjnie. Wyprostowała się na swoim miejscu, przyjmując identyczną postawę, co Ben.

― To już nie nasza broszka ― wyjaśniła spokojnie. ― Ta część należy do nich. To, w którą stronę Sfera podąży po ostatnim zdaniu, nie zależy od nas.

― Ale macie na to wpływ, tak? ― drążył uparcie. Laura ledwo powstrzymała się od wywrócenia oczami. ― Wszystko, co dzieje się potem, zależy od tego, na jakie zakończenie zdecydujecie się wy, Kreatorki. Nigdy do tego nie zaglądacie? Nie sprawdzacie, w jakim kierunku poszła Sfera? Z... czystej ciekawości, czy "długo i szczęśliwie" jednak doszło do skutku?

Chyba poruszył jakiś drażliwy wątek, bo zacisnęła usta w cienką linię, chociaż jeszcze chwilę przed tym rozchylała wargi, gotowa mu odpowiedzieć. Rozmyśliła się. Odsunęła się od stolika, odchrząkując niezręcznie.

― Benjamin, przestań się w to zagłębiać. To tylko Sfery. Prawdziwy świat jest tutaj ― uparła się, palcem stukając w blat. Ben poczuł, że zalewa go zaskakująco ogromna fala rozczarowania. Jakoś ciężko mu było uwierzyć, że to właśnie była jej opinia. Miał wrażenie, że mówiła to, bo jej prawdziwe myśli były dość niewygodne dla kogoś, kto był postawiony wyżej od niej. ― Reszta to tylko fikcja. Ludzie, których widzisz w historiach, to sztuczne postacie. Nawet nie możemy mieć z nimi prawdziwego kontaktu. Nie wiedzą, że kierujemy ich losem... przynajmniej przez jakiś czas. Ta nieświadomość jest dla nich dobra.

― To chyba trochę niesprawiedliwe.

Znowu poczuł na sobie jej wzrok i ten fakt z jakiegoś powodu naprawdę go ucieszył. Lubił, kiedy fascynowały ją jego słowa ― a nie na odwrót, jak to się działo przez większość czasu.

― ...dlaczego? ― wydukała. Głos miała taki, jakby bała się dowiedzieć, co chodziło mu po głowie. Pomimo to, wiedział, że ona także polubiła ich dyskusje podczas obiadów. Nie raz wspominała mu podczas pracy, że "nie może się doczekać lunchu, żeby trochę odetchnąć". Kilka osób z Wydziału powiedziało mu nawet, że od kiedy się do nich przeniósł, Laura zaczęła częściej kontaktować się z ludźmi osobiście.

Schlebiało mu to. Fakt, że miał na nią jakiś wpływ. Dlatego tym razem, kiedy czuł, że miał jej całkowitą uwagę, nie bał się już wyrażać swojej opinii. Tak, jak to zazwyczaj bywało, słowa przyszły do niego same. Jakby zawsze były gdzieś w jego głowie, czekając, aż nadarzy się okazja, by mogły zostać wypowiedziane.

― Wszyscy wierzą, że są głównymi bohaterami własnej historii, podczas gdy robicie z nich tylko dodatki w cudzych egzystencjach ― stwierdził.

Laura zastygła na moment w bezruchu, oniemiała. Zauważyła już pierwszego dnia ich znajomości, że Benjamin miał tendencję do interesowania się rzeczami, które nie leżały w zakresie jego obowiązków. Dawała mu cholernie wielki kredyt zaufania, a on czerpał z niego garściami; w szczególności podczas ich prywatnych dyskusji we Fluorescence.

― To fikcja, Ben ― uznała, kiedy Benjamin uniósł wyczekująco brwi. Ten tekst go nie zadowolił. Zmarkotniał, zaraz potem razem z Laurą powtarzając głucho:

― Wszystko jest historią.

Ugryzł się w język, nim rzucił jeszcze jedną kwestią, która spędzała mu sen z powiek, od kiedy zaczął pracę w Zakładzie Kreatywności. Wbił spojrzenie w zeszyt i zamazał zdanie, które nakreślił wcześniej w rogu kartki. Znak zapytania na końcu pozostał najlepiej widoczny, a Benjamin wgapiał się w niego z powątpiewaniem przez dłuższą chwilę, przygryzając delikatnie dolną wargę.

Skoro wszystko było historią, to...

C̶z̶y̶m̶ j̶e̶s̶t̶e̶ś̶m̶y̶?̶

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top