02: Z GŁOWĄ W CHMURACH.
Kiedy wreszcie dotarł do Wydziału Fantasy, przez kilka sekund sterczał w windzie jak kołek. Dosłownie musiał się zmusić do tego, aby wkroczyć na teren znajdujący się pod władzą Laury Lillis, ale, koniec końców, przemógł się. Na samym wstępie uderzył go dziwny zapach. Zupełnie tak, jakby nagle przeniósł się w zupełnie inne miejsce; kojarzyło mu się to z otwartym terenem, gdzieś na świeżym powietrzu.
...magia twórczości Laury Lillis miała swoją woń, zupełnie tak, jak Archiwa pełne rozczarowania.
― Benjamin Avery? ― zapytała niska kobieta, kiedy już postawił kilka kroków przed siebie. Ben podskoczył w miejscu, przerażony, natychmiast się zatrzymując. Nie miał pojęcia, kiedy do niego podeszła i skąd w ogóle się wzięła. Miał wrażenie, że dosłownie wyrosła spod ziemi. ― Czyli Benjamin Avery ― dodała rozbawionym tonem. ― Miło mi. Nazywam się Selene Aetos, jedna z dwóch Kreatorek Pobocznych. Dostaliśmy maila od pani Velasco. Pani Lillis już na ciebie czeka. Trafisz, czy cię zaprowadzić?
― Trafię ― odparł krótko, chociaż dosłownie sekundę później tego pożałował. Nie miał pojęcia, dlaczego akurat to powiedział. Nigdy nie był na tym piętrze. I Selene chyba doskonale o tym wiedziała.
Na jej ustach pojawił się złośliwy grymas, kiedy wzruszała obojętnie ramionami. Nie czekała dłużej.
― Jak chcesz, geniuszu ― mruknęła, chichocząc uszczypliwie. Nawet nie obejrzała się za siebie. Ben odprowadził ją spojrzeniem do pierwszych drzwi po prawej; w przeszklonym pomieszczeniu pracowało ponad dwadzieścia osób. Każde z nich miało swoje biurko i swoje obowiązki.
Też tak zaczynał. Jako Edytor. Nienawidził tej roboty i cieszył się jak głupi, że udało mu się stamtąd wyrwać. Był stworzony do większych rzeczy, niż wprowadzanie poprawek. Praca przed komputerem go nużyła. Wolał bliską współpracę z Kreatorką, bo wtedy miał prawdziwy, właściwy kontakt z dziełem.
Po raz kolejny stał przez dłuższą chwilę w miejscu, zbierając się na odwagę, aby ruszyć dalej przed siebie. Pluł sobie w brodę, że zgrywanie chojraka znowu okazało się silniejsze, niż zdrowy rozsądek.
W przeciwieństwie do Wydziałów, w których wcześniej pracował, w królestwie Laury Lillis nie dostrzegł żadnych znaków, które mogłyby wskazać mu drogę. Zaklął pod nosem, zaraz potem prostując się dumnie. Jak zwykle, robił dobrą minę do złej gry. To umiał chyba najlepiej.
Brnął w to szaleństwo i zastanawiał się, czy miało ono jakikolwiek koniec. Minął gabinet Architektów, aż wreszcie, ku jego wielkiej uciesze, odnalazł swój cel w bocznym korytarzu. Po przeszklonym pomieszczeniu kręciła się niska, zgrabna kobieta.
Ciemne włosy sięgały jej do ramion i podskakiwały lekko z każdym krokiem, który stawiała. Miała zupełnie inny styl, niż Ruth, albo jego poprzednie zwierzchniczki. Wszystkie lubiły ubierać się elegancko, ale nadal wygodnie; Laura Lillis wyróżniała się tym, że stawiała na to drugie. Mając na sobie szary, rozciągnięty sweter, białą koszulkę w czarne, maleńkie kropki i granatowe jeansy, chodziła po swoim gabinecie w samych skarpetkach, na których wyszyto kilka krzywych gwiazdek. Po kilku sekundach szukania znalazł jej buty w rogu pomieszczenia.
Pamiętał, że widział ją kilka razy, ale myślał, że po prostu była po godzinach, skoro nie była ubrana w nic wyszukanego. Mylił się. Najwyraźniej to była właśnie Laura Lillis ― obojętna na opinie innych ludzi i wiecznie chodząca z głową w chmurach. Bezwstydnie wgapiał się w nią jeszcze przez kilka minut, i to wcale nie dlatego, że go zainteresowała.
Najzwyczajniej w świecie bał się wejść do jej gabinetu. W myślach wyzywał się od frajerów i panikarzy, ale jego mina nie uległa zmianie. Nadal chciał być postrzegany jako ten beztroski i pewny siebie Benjamin Avery, do którego już wszyscy przywykli.
Przełknął z trudem ślinę, odrywając wreszcie wzrok od pani Lillis, która zatrzymała się na moment przy swoim stanowisku pracy, aby zerknąć na ekran komputera. Poprawił krawat i marynarkę, po czym zapukał knykciami w szklane drzwi. Laura niemal natychmiast podniosła na niego wzrok. W pierwszej chwili wydawała mu się rozkojarzona, ale wszelka niepewność została prędko zastąpiona przez profesjonalizm i... znudzenie. A może to Ben wyciągał pochopne wnioski.
Lillis zaprosiła mężczyznę do środka gestem dłoni. Wyprostowała się, łapiąc za długopis w kolorowe kwiatki. Zaczęła nim miarowo pstrykać, kiedy Ben wszedł do gabinetu. Grzecznie zamknął za sobą drzwi, po czym podszedł bliżej i zatrzymał się przed biurkiem. Odgłos klikania zaczynał trochę działać mu na nerwy, ale nie dał po sobie tego poznać.
Milczała. Dlatego uznał, że równie dobrze może zrobić dobre pierwsze wrażenie i odezwać się jako pierwszy.
― To zaszczyt panią poznać, pani Lillis ― zaczął. ― Nazywam się...
― Wiem ― przerwała mu niegrzecznie. Albo mu się wydawało, albo dostrzegł na jej ustach cień zuchwałego grymasu. ― Benjamin Avery. Sporo o tobie słyszałam.
Zaśmiał się nerwowo, starając się przeistoczyć ten odruch w coś swobodnego.
― Same dobre rzeczy, mam nadzieję.
― Wręcz przeciwnie. Przynajmniej w większości. ― Uniósł na kilka sekund lewą brew, zbity z tropu. Nie oczekiwał po prostu, że będzie taka bezpośrednia. Pod tym jednym względem zdecydowanie przypominała mu Ruth. Ben splótł dłonie przed sobą, walcząc z pokusą, żeby zacząć machać aktówką delikatnie to w przód, to w tył. ― Z kim wcześniej pracowałeś? ― zapytała, otwierając błękitny notatnik. Pochyliła się nad nim, żeby coś szybko zapisać.
Ben zauważył, że miała wyjątkowy styl. Jej pismo było staranne i estetyczne, mimo, że notowała zaskakująco szybko. Był pewien, że kiedyś miała do czynienia z kaligrafią artystyczną.
― Ostatnio z Ruth Kennedy, w Dystopii ― odparł, nadal nie spuszczając wzroku z jej dłoni. Zawsze intrygowały go nowe rzeczy i bardzo się w nie angażował, więc chciał się dowiedzieć o tej kobiecie jak najwięcej, jak najszybciej. ― Wcześniej z Wilhelminą Baransky w Utopii, a na samym początku z Colette Badeaux z Obyczajówek.
― Jak szybko piszesz?
― Siedemdziesiąt pięć słów na minutę. ― Ani przez sekundę nie zastanawiał się nad odpowiedzią. Laura skończyła pracę nad notatkami; oparła się dłońmi o blat, prostując ręce w łokciach, i podniosła wzrok na Bena. Uśmiechnął się do niej w miarę sympatycznie. ― Byłem najlepszy na roku.
― Świetnie ― mruknęła. Kącik jej ust uniósł się w kpiącej manierze. ― Nie przechwalaj się.
Zmarszczył czoło na ułamek sekundy. Nie odpowiedział. Z trudem przełknął ślinę, czując się co najmniej... nieswojo. To nie było negatywne odczucie, po prostu nie wiedział, czego mógłby się po tej kobiecie spodziewać. Ruth i Mina czasami coś o niej opowiadały. Bywało, że dzwoniły do niej po poradę. Osobiście nie miał z nią jednak nigdy do czynienia, bo nie było to konieczne.
― Siadaj ― westchnęła ostentacyjnie, odwracając się do niego plecami. Po raz kolejny skupiła się na wielkiej, korkowej tablicy zawieszonej przeróżnymi kartkami. Ben wziął głęboki wdech, wchodząc w tryb pracy. Okrążył biurko pani Lillis, żeby dotrzeć do miejsca Asystenta, które zostało już dla niego przygotowane, ale zanim miał szansę sięgnąć fotela, Laura znowu się odezwała:
― Nie, nie tam. Przy moim komputerze.
Tym razem uniósł obydwie brwi i już nawet nie próbował kryć zdziwienia. Jego palce ześlizgnęły się z oparcia fotela, który powinien zająć. Nie kłócił się z Laurą i tym razem wyjątkowo nie zamierzał kwestionować jej decyzji; opadł na miejsce przez nią wskazane. Prędko przeleciał wzrokiem tekst, który mu serwowała i domyślił się, że to musiały być jej notatki. W pierwszej chwili wydawało mu się, że te zapiski były wyjątkowo chaotyczne, ale im dłużej się na nich skupiał, tym więcej z nich rozumiał.
Było mu... dziwnie. Nigdy nie siedział na miejscu żadnej Kreatorki. Ruth, Wilhelmina i Colette bardzo ceniły sobie swoje pozycje. Nie zamierzały się nimi z nikim dzielić. To był pierwszy raz, kiedy dane mu było pracować na sprzęcie szefowej.
― Mam dla ciebie pierwsze zadanie: potrzebuję imienia dla głównej bohaterki ― oświadczyła ze stoickim spokojem Laura. Ben poprawił kilka literówek, które wypatrzył w tekście. To nie była jego robota, ale te kilka zdań, które zobaczył, tak mu się spodobały, że zapragnął ujrzeć je w tej najlepszej wersji.
Wiedział, że to zauważyła. Nie skomentowała jego zachowania.
― Nie znam jeszcze tła historii ― odpowiedział takim samym tonem, co ona.
― "O diamentach w popiołach" to tytuł roboczy. Tyle powinno ci wystarczyć. ― Faktycznie, tak się skupił na zawartości pliku, że nawet nie sprawdził jego nazwy. ― Więc?
W głowie pojawiło mu się kilka opcji. Nie raz robił coś takiego. Był w tym niezły, a przynajmniej Ruth właśnie tak uważała. Wydawało mu się, że to głównie dlatego trzymała go przy sobie tak długo.
Ben zapisał imię w pliku jeszcze zanim wypowiedział je na głos.
― Cinder.
Laura zatrzymała się obok niego. Palce lewej dłoni zacisnęła na oparciu fotela, a prawą ponownie ułożyła na blacie, przypatrując się tekstowi przez dłuższą chwilę.
― ...Cinder ― powtórzyła powoli, jakby sprawdzała, czy imię brzmi zadowalająco w jej ustach. Ben odważył się na nią zerknąć; była tak blisko, że kiedy odwrócił się w jej stronę, kilka ciemnych kosmyków musnęło jego policzek. Zrobiło mu się jeszcze dziwniej. Głównie dlatego, że to zazwyczaj jego kierowniczki były rozkojarzone jego obecnością. Role wyjątkowo się odwróciły, bo Laura nie dawała mu pola do popisu, a raczej... czasu, żeby zrobić cokolwiek szalonego. ― Podoba mi się. Cinder Dopree. Okej, chodź. Spójrz na to ― dodała, gestem dłoni zachęcając go do tego, żeby dołączył do niej przy korkowej tablicy.
Strasznie go to zdezorientowało. Nie rozumiał, co się z nim działo. Zamrugał kilka razy nerwowo powiekami, skołowany, ale prędko przywołał się do porządku. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie w stronę ekranu. Już tęsknił za miejscem należącym do Laury, ale miał nadzieję, że to nie był ostatni raz, jak kazała mu je zająć. Swoją drogą, działała przerażająco szybko. Ledwo zdążył wstukać do systemu kilka słów, a ona już ciągnęła go w inne miejsce.
Laura rozłożyła ręce, jakby chciała objąć nimi całą tablicę notatek. Ben nie do końca wiedział, czego od niego oczekiwała. O ile przez pierwsze kilka minut wydawała mu się niezwykle sztywna, o tyle w tamtym momencie była roztrzepaną, chaotyczną kobietką. Oczy dosłownie jej błyszczały, kiedy wpatrywała się w niego wyczekująco.
― Imponujące ― uznał wreszcie, chociaż nie zdążył jeszcze pojąć, na co takiego patrzył. Laurę mało to interesowało.
Domyślił się, że weszła w tryb tworzenia. U Ruth, którą zdążył poznać najlepiej, objawiał się on nieco inaczej; Kennedy zwykle milczała, ogryzając skórki przy paznokciach w niemym skupieniu. Laura Lillis wyrzucała z siebie słowa z prędkością światła i ledwo mógł za nią nadążyć. Była szczerze podekscytowana tym, co mogła stworzyć.
― Pracuję nad tym od dwóch lat ― poinformowała go z szerokim uśmiechem. ― To będzie moje magnum opus. Magia. Miłość. Och, przygoda na morzu. Koniecznie dorzucimy kilka smoków. Albo syren. Tak, syreny to chyba dobry pomysł. Syreny to świetny pomysł! Nie wiem, jakim cudem wcześniej na to nie wpadłam, przecież to takie oczywiste...
Coś w jej zachowaniu po raz kolejny uległo zmianie. Zupełnie tak, jakby przypomniała sobie, gdzie jest i czym się zajmuje. Spoważniała, splatając ręce na piersi i przyciskając knykcie jednej dłoni do brody. Przez kilka kolejnych sekund milczenia wpatrywała się z wyraźną nadzieją w swoje notatki, aż w końcu pociągnęła nosem i spojrzała na Bena.
― Masz tydzień, żeby zaznajomić się ze wszystkimi moimi zapiskami ― powiedziała stanowczo. ― Potem zaczynamy prawdziwą robotę.
Przez dwie kolejne godziny sytuacja wyglądała następująco: Laura pędziła przed siebie jak szalona, a Ben uparcie starał się za nią nadążyć. Zapomniał nawet, dlaczego w ogóle znalazł się w Wydziale Fantasy. Liczyło się tylko to, żeby dotrzymać tej kobiecie kroku i nie zgubić się w jej słowach. Aż sam się zdziwił, kiedy rzeczywistość go dogoniła i ta realizacja uderzyła w niego niczym grom z jasnego nieba.
Dowiedział się przy okazji ― głównie z jej pogmatwanych wypowiedzi ― że tak, jak on zmieniał zwierzchniczki, tak żaden Asystent nie mógł z nią wytrzymać. Wszyscy odchodzili, bo najzwyczajniej w świecie nie wyrabiali. Była wymagająca, dokładnie tak, jak słyszał. Ale nie w taki sposób, w jaki się spodziewał.
Wymagała uwagi. Niepodzielnej. Nie dlatego, że chciała być w jej centrum; po prostu inaczej nie dałoby się zanotować wszystkiego, na czym jej zależało, a mogło umknąć jej samej. Ben zauważył, że wiele rzeczy zapisywała osobiście, we własnym zeszycie. Nigdy wcześniej nie widział, żeby któraś z Kreatorek to robiła; od tego właśnie byli Asystenci. Lubił ją w takich momentach obserwować, bo zachwycanie się jej pismem okazało się być jego nowym hobby.
― Przekaż Architektom te plany, potrzebuję tła na cito ― poprosiła w pewnym momencie, wciskając mu w dłoń mały, srebrny PenDrive, który wcześniej odłączyła od komputera. Potem podała mu jeszcze plik kartek, które drukarka właśnie skoczyła wypluwać. ― Opis postaci drugoplanowych zaniesiesz do Albiny Costy. To moja zaufana Kreatorka Poboczna. Ona najlepiej pokieruje procesem tworzenia w tej kwestii. Nadążasz? ― Ben pokiwał głową energicznie. Laura odpowiedziała mu zadowolonym uśmiechem. ― To świetnie.
Odwróciła się do niego plecami, znowu analizując swoje zapiski. Przewiesiła jedną z kartek na przeciwną stronę tablicy. Ben sterczał w miejscu jak kołek, nie do końca wiedząc, co powinien ze sobą zrobić. Łypnął zdezorientowanym wzrokiem na zegar. Zostało mu jeszcze kilka długich godzin pracy. Rozejrzał się po pomieszczeniu, układając usta w dziubek i stukając nerwowo palcem o notatnik, aż w końcu zaczął nieśmiało:
― ...pani Lillis?
Zerknęła na niego przez ramię, w pierwszej chwili nie pojmując, dlaczego znowu jej przeszkadza, ale prędko uświadomiła sobie, w czym leżał problem. Machnęła ręką wymijająco, tłumacząc:
― A. Tak. Jesteś wolny. Możesz w tym czasie przenieść swoje rzeczy. Śmiało. Masz... przerwę?
― Przerwę? ― wydukał z niedowierzaniem, unosząc przy tym brwi i otwierając oczy nieco szerzej.
― Tak. Załatw to, o co cię poprosiłam, i... nie wiem, możesz iść coś zjeść.
Zbliżała się pora lunchu, to fakt, ale Ben zwykle jadał ten posiłek z Kreatorką, dla której właśnie pracował. I to on zazwyczaj to jedzenie załatwiał; zamawiał je do Zakładu, albo biegł do wybranego przez zwierzchniczkę miejsca. Odłożył swoje rzeczy do aktówki, wahając się jeszcze przez moment. Nie chciał urazić Laury, bo wyjątkowo naprawdę polubił ją i sposób, w jaki pracowała, ale... nie potrafił się powstrzymać.
Wziął głęboki wdech, zbierając się na odwagę, której brakowało mu w jej obecności. Była... onieśmielająca. Podejrzewał, że poprzedni Asystenci raczej nie kwestionowali żadnej z jej decyzji, bo niesamowita pewność siebie Laury Lillis po prostu przytłaczała ludzi.
― A pani? ― zapytał wreszcie.
― Mam plan akcji do dopracowania ― odpowiedziała chłodno, nadal studiując notatki. Nie zaszczyciła go nawet najkrótszym spojrzeniem.
...nie potrafił odpuścić. Ruth nie raz powtarzała mu, że nie wiedział, kiedy powinien "zamknąć mordę i słuchać ludzi na wyższym stanowisku". Problem polegał na tym, że Benjamin Avery naprawdę nie umiał uczyć się na własnych błędach.
― Z całym szacunkiem, pani Lillis, ale... kiedy pani ostatnio zrobiła sobie przerwę w pracy?
Zaskoczył ją. Wiedział o tym, bo przestała klikać swoim długopisem i wreszcie na niego spojrzała. Powieki miała przymrużone, kiedy mierzyła go badawczym, niepewnym wzrokiem. Wreszcie nerwowo zwilżyła wargi językiem, krzywiąc się nieznacznie, po czym odparła, tym razem nieco ciszej, niż poprzednio:
― A czy to ważne?
Bez wygiął usta w podkówkę, wzruszając lekko ramionami.
― Dla mnie tak, jeżeli mam z panią pracować.
Laura zastanawiała się nad czymś jeszcze przez chwilę. Bawiła się nerwowo długopisem, co jakiś czas zerkając na Bena, jakby sprawdzała, czy nie zmienił zdania. Nie zamierzał tego zrobić. To nie był pierwszy raz, jak interesował się swoją przełożoną. Dręczyła go jedna myśl: czy była świadoma jego poprzednich podbojów miłosnych? Czy ktoś ją przed nim przestrzegał? Czy Valeria zdążyła wykonać do niej szybki telefon i wyjaśniła jej, jak wyglądała jego przeszłość w tym Zakładzie...?
Laura zaklęła cicho pod nosem, odkładając długopis. Oparła się dłońmi o blat swojego biurka, po czym, nie patrząc Benowi w oczy, przyznała szczerze:
― Nie wiem, kiedy ostatnio zrobiłam sobie przerwę w godzinach pracy.
A Kreatorki miały do tego prawo.
― To może wypadałoby to zmienić? ― zaproponował śmiało. Pokusił się nawet o delikatny uśmiech. ― Lepiej się poznamy.
Parsknęła śmiechem, zaraz potem zaciskając usta w cienką linię. I wtedy do niego dotarło, że doskonale wiedziała, co mu chodziło po głowie. Skrzywił się nieznacznie, odwracając speszony wzrok. Przez kilka sekund było mu głupio, ale potem wrócił do zgrywania niewzruszonego.
― Poza budynkiem jestem tylko Benem ― dodał. Laura przechyliła nieznacznie głowę, wgapiając się w niego z nieco rozbawionym grymasem na ustach. ― A pani jest tylko Laurą.
Westchnęła ciężko, okrążając biurko. Założyła szybko buty, po czym złapała za sweter, który jakiś czas wcześniej zostawiła na jednym z dwóch foteli w rogu pomieszczenia, po czym podeszła do Bena.
― Zgoda ― uznała śmiało. Pewnym krokiem ruszyła ku wyjściu, zostawiając go w tyle. Benjamin potrząsnął delikatnie głową, mrugając przy tym nerwowo powiekami. Odprowadził ją spojrzeniem aż do progu, zanim zajarzył, że powinien do niej dołączyć.
― Tak po prostu? ― prychnął pełnym niedowierzania śmiechem. Laura przytrzymała dla niego drzwi, odpowiadając zadziornie:
― A nie tego właśnie chciałeś?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top