Rozdział I
w którym poznajemy Księcia z Bajki, Roszpunkę i Czerwonego Kapturka (dziewczyny, która podobno zabiła złego wilka)
W czasach, gdy cuda jeszcze się zdarzały, a postaci z bajek wychodziły z ram swych baśni, było sobie miasteczko. Miasteczko to nie wyróżniało się niczym szczególnym na tle innych. Znajdowało się blisko zamku, co było dogodną lokacją z kilku względów, ale oczywiście miało to też swoje minusy. Jak okazjonalne naloty smoka, które zawsze przynosiły ogromne straty. Z czasem wszyscy się do tego szkodnika tak przyzwyczaili, że na jego widok jedynie wzdychali. Poczwara zaskoczona taką reakcją i poniekąd nawet zasmucona, że w nikim nie wzbudza strachu, przestała terroryzować ziemie. Mieszkańcy już nigdy nie słyszeli więcej o smoku, raz tylko ktoś napomknął, że założył rodzinę. Jednak czy tak było naprawdę, nie wiedział zupełnie nikt. Miasteczko posiadało również kilka studni, żadna jednak nie spełniała życzeń, ku ogólnemu rozczarowaniu. Targowisko nie było szczególnym powodem do dumy, małe i rzadko odwiedzane na co dzień. Jednak w festyny sprzedawcy nie mogli odpędzić turystów od swoich stoisk. Zgodzisz się ze mną mój czytelniku, że to było najzwyklejsze w świecie miasteczko (cóż może posiadało parę dziwaków, ale chyba każde miejsce ma takich cudaków). Wbrew pozorom ludzie, mieszkający w nim nie mogli narzekać na nudę czy monotonię. Cóż w końcu, gdy w twojej karczmie zatrzymuje się pięciu rycerzy, aby odpocząć, nie możesz narzekać na nudę, szczególnie gdy przynoszą ze sobą łupy i historie. To właśnie tym żyło całe miasteczko. Bajkami o dzielnych wojowniczkach lub wojownikach, o miłości, czy niekiedy też śmierci (chociaż te rzadko kiedy emocjonowały tłum).
Stary barman Tom, od którego zaczniemy naszą opowieść, stał za ladą, wycierając kufel. Nie chciał, żeby jego klienci pochorowali się od zarazków, które mogły czyhać na nie wyczyszczonym szkle. Dzisiejszego dnia niewiele ludzi pojawiło się w jego karczmie, nie przejął się tym za bardzo, w końcu nie był to sezon na porywanie księżniczek. Smoki też musiały odpoczywać, w końcu jesienie liście opadły, co było jasnym sygnałem, że niedługo spadnie śnieg. Co prawda u nich ten problem rozwiązał się sam, ale okoliczne miasta podobno wciąż walczyły z tymi szkodnikami. Tom nie dziwił się tym przerośniętym jaszczurom, że na zimę zamykały interes. Sam miał ochotę tak zrobić, ale potrzebował pieniędzy na życie. W głębi serca (czego głośno by nie przyznał) lubił swoją pracę. W szczególności, że mógł wysłuchiwać wielu historii, a później chwalić się ich znajomością swoim wnukom. Słuchały go wtedy jak oczarowane. Starszy mężczyzna odłożył kufel na miejsce i rozejrzał się po lokalu, który wypełniały ciche rozmowy. Spokój panujący dookoła był z jeden strony błogi, jednak Tom miał nadzieję, że coś jeszcze się wydarzy. W końcu ich miasteczko słynęło z zadziwiających zwrotów akcji, jak miała to w zwyczaju nazywać żona mężczyzny. Kiedyś uczyła dzieci, jednak przez problemy ze zdrowiem musiała porzucić swoje ukochane zajęcie. Mimo początkowej niechęci domowy areszt jej służył, nadrabiała zaległości, dokładnie tak to ujęła. Tom nie miał bladego pojęcia, co to znaczy. Jednak cieszył się szczęściem żony.
Spokój, panujący w pomieszczeniu przerwało pojawienie się dość specyficznej trójki młodych ludzi. Jeden z nich był wysoki, na tyle, że uderzył w jedną z niżej zawieszonych dekoracji. Skwitował to jedynie śmiechem, masując miejsce, na którym niewątpliwe mógł pojawić się siniak lub co najmniej guz. Tom przyjrzał się jego okryciu, które najpewniej wyszło spod rąk Madame Malreen. W końcu tylko Arlene wplatała tą charakterystyczną złotą nić na brzegach swoich ubrań. Mężczyzna wiedział o tym co nieco, ponieważ kobieta była jego siostrą. Z początku on miał przejąć rodzinny biznes, którym był zakład krawiecki. Jednak on nie miał talentu, w przeciwieństwie do Arlene. Dzięki niej firma się rozrosła. Dlatego jego siostra nie robiła już ubrań dla mniej zamożnych. Właśnie to pozwoliło sądzić Tomowi, że trafił mu się klient idealny, a jeśli on będzie płacił za wszystkich, to może mężczyzna będzie mógł pomyśleć o szybszych wakacjach. Obok chłopaka szły dwie dziewczyny, które przy nim wyglądały jak dzieci, chodzące za ojcem krok w krok. Przy jego wzroście nie było to dziwne. Sam barman przy młodym chłopaku wyglądał jak karzeł, a sam był jednym z wyższych osób w miasteczku, pomimo swojego wieku. Jedna z towarzyszących wielkoludowi towarzyszek miała zarzucony na głowę czerwony kapturek. Spod niego nieśmiało wystawały kosmyki czarnych jak noc włosów. Mimo że jej biała koszula była ubrudzona ziemią i bliżej niezidentyfikowanymi maziami to biło od niej piękno. Przez ramię przewieszoną miała kuszę, co Tom uznał za dość nieoczekiwane, ale nie miał zamiaru kwestionować talentu dziewczyny do posługiwania się nią. Druga, której twarz zdobiły delikatne piegi, trzymała pod rękę czarnowłosą. Dziewczyna była piękna i miała długie włosy, Tom w życiu nie widział, że ktoś może mieć tyle włosów na głowie. Mimo że były spięte to i tak sięgały jej do pięt. Cała trójka wyglądała, jakby urwała się z innej bajki. Jedyne co ich łączyło to brud na ubraniach i to, że wszyscy śmierdzieli. Tom może by ich wyrzucił, widząc jak niektórzy klienci, skrzywili się i zaczęli podnosić do wyjścia. Jednak barman wiedział, że uda mu się dobrze zarobić, dlatego nie wykonał żadnego ruchu w stronę wykopania tej dziwnej trójcy ze swojego lokalu.
— Trzy kufle piwa — powiedział młody chłopak, siadając na jednym ze stołków ustawionych przy ladzie. Tom przyjrzał się mu z bliska, twarz miał gładką, niemal królewską. Jednak liczne zadrapania psuły ten efekt. Kolejny łowca nagród, pomyślał starszy mężczyzna. — I coś ciepłego do zjedzenia.
— Razem będzie pięć srebrników — powiedział mężczyzna i ruszył w kierunku, aby zawiadomić kucharza o nowym zamówieniu.
W tym czasie Cheryl, którą wszyscy w jej wiosce (nazwa tejże mieściny jest nieistotna dla dalszej fabuły naszego opowiadania) nazywali Czerwonym Kapturkiem, zerknęła z ukosa na swojego towarzysza. Krążyły legendy, że udało się jej zabić złego wilka, ale to były tylko pogłoski. Sama dziewczyna nie chciała o tym mówić. Śmiałkowi, który odważył się oto zapytać posyłała mrożące w krew żyłach spojrzenie. Osobnik ten szybko odpuszczał, żałując podjęcia tematu. A przynajmniej tak reagowała większość. Caleb natomiast uśmiechnął się jedynie i zadał pytanie jeszcze raz. Odpowiedzi może i nie uzyskał, ale za to mógł się odtąd chwalić, że jego nowa przyjaciółka zabiła kiedyś wilka. Fakt, koloryzował, ale Cheryl nigdy to nie przeszkadzało, a on sam lubił widzieć podziw na twarzach ludzi. Od czasu ich poznania minął rok i aktualnie podróżowali wszędzie razem w poszukiwaniu jednorożca, który miał być prezentem dla narzeczonej chłopaka. Caleb, a raczej Książę z Bajki, nie przepadał za swoją przyszłą narzeczoną, dlatego specjalnie przedłużał ich podróż. Cóż Cheryl narzekać nie mogła, bo dzięki niemu poznała swoją dziewczynę. Poza tym rozumiała, dlaczego odkłada ślub. W końcu księciu bardziej podobali się książęta niż księżniczki. Jednak Caleb nie chciał zawieść rodziców, dlatego zgodził się na ten związek. W końcu połączenie dwóch królestw jest ważnym elementem przy obejmowaniu rządów w swoim kraju (Cheryl wyczytała to jednej z książek Caleba, spaliła ją zaraz po tym).
Chole mieszkała w wieży, gdzie więziła ją okropna czarownica z dziwnym upodobaniem do koloru różowego. Miała zwyczaj nazywania dziewczyny Roszpunką. Sama zainteresowana nie wiedziała, dlaczego. Nie miała również pojęcia, dlaczego musiała zapuszczać włosy do długości pozwalającej wspinać się po nich na wieżę. Po pierwsze było to dla Chole bolesne, po drugie, dlaczego wiedźma nie użyła drabiny albo chociaż czarów. Dziewczyna była pewna, że kiedyś musiała używać jednego z tych sposobów, w końcu jako mała dziewczynka nie posiadała tak długich włosów. Mimo wszystko po uwolnieniu jej z wieży Chole nie ścięła włosów jakoś bardzo drastycznie. Lubiła siebie w takim wydaniu, a skoro ona była zadowolona nikt nie miał zamiaru się sprzeczać Jeśli Cheryl miała być szczera, wolała właśnie dziewczynę w tej wersji. Sama nie wiedziała jak dokładnie opisać to uczucie... Może uwielbienie? Cóż byłoby to najbliższe prawdzie, bo Cheryl wręcz uwielbiała czesać włosy swojej dziewczyny, splatać je, czy po prostu się nimi bawić dla przyjemności.
— Co masz teraz zamiar zrobić, Caleb? Twój ojciec kazał ci się pośpieszyć, wysłał za tobą kogoś, kto ma ci pomóc — powiedziała Chole, siadając obok swojej dziewczyny, składając na jej policzku pocałunek. Musiała pokazać, że czarnowłosa jest zajęta. Wchodząc widziała jak kilka osób odwróciło się za jej Kapturkiem. — Musisz szybko znaleźć jednorożca lub nową narzeczoną.
— Wolałbym narzeczonego, ale do tej pory wpadaliśmy tylko na księżniczki w opałach. Natomiast inni książęta nie byli zbytnio zainteresowani moją ofertą — mruknął niezadowolony chłopak, zaczynając bębnić palcem o blat. Cóż, Caleb po części ich rozumiał. W końcu był tak zdesperowany, że już po paru minutach proponował ślub, co najzwyczajniej w świecie odstraszało potencjalnych kandydatów.
— Dotarliśmy tak daleko, więc teraz nie możemy się poddać. Pamiętasz, co mówiła Nadine? — zapytała Cheryl i skinęła głową barmanowi, gdy ten postawił przed nimi trzy kufle z piwem. Dziewczyna chwyciła swój i pociągnęła łyka, tego jej było trzeba, zimne piwo podziałało na nią orzeźwiająco.
— Tak, mam znaleźć tego jednorożca, bo to dzięki niemu poznam tego jedynego i dzięki temu nie będę zmuszony do ślubu. Nadine to moja wróżka chrzestna i ufam jej, ale jakoś zaczynam tracić nadzieję — powiedział, wyciągając srebrniki ze sakiewki i poddając je starszemu mężczyźnie, który spojrzał na niego krzywo.
— Dlatego masz nas. Ja i Cheryl nie pozwolimy ci się poddać. Skoro my możemy być szczęśliwe, to ty też. Chociaż nie myśl, że nie złożę kondolencji biedakowi, który będzie chciał za ciebie wyjść.
— Dzięki, Chole, to było bardzo pocieszające. Czasem się zastanawiam co bym zrobił gdybyś nie uciekła razem z nami z tej wieży.
— Najprawdopodobniej wyglądałbyś teraz jak bezdomny i ciężej byłoby ci znaleźć partnera.
— Wygląd to przecież nie wszystko, Chole. A moje wnętrze?
— Cóż, może jednak weź rady, Chole do serca Caleb.
— Czy ty mi właśnie za insynuowałaś, że mój charakter nie należy do najlepszych i jedyne, na co mogę poderwać kogoś to twarz?
— Tak.
— To była najmilsza rzecz, jaką od ciebie usłyszałem, Cheryl. Dziękuję ci — powiedział chłopak i uśmiechnął się szeroko, biorąc łyk piwa. Westchnął błogo, to był raj... Zdecydowanie tego potrzebował po tak długiej podróży, podczas której nie udało im się znaleźć żadnego miejsca do zatrzymania, a przynajmniej takiego, które by miało jakiekolwiek warunki.
Spanie na trawie powoli dawało mu się we znaki, zresztą nie tylko jemu. Cóż było to wyłącznie winą jego winą, że musieli na niej spać. Przegrał ich namioty, grając w karty jednym z krasnoludków. Cheryl i Chole oczywiście odradzały mu tej zabawy, ale on mając w nawyku ignorowanie dobrych rad i tak zrobił to co chciał. Dlatego dziewczyny, nie odzywały się do niego przez cały dzień. W końcu obolałe ciała znacznie spowalniały ich wędrówkę, nie mówiąc już o tym, że ich ciuchy notorycznie były brudne i mokre. Wszyscy marzyli tylko o cieple, suchych ubraniach oraz kąpieli, to ostanie było im potrzebne na gwałt. Na szczęście, gdy wyszli na pola w oddali zobaczyli miasteczko, pierwsze od kilku dni. A od przegrania namiotów minął tydzień, który dłużył się do tego stopnia, że mieli wrażenie jakby minął co najmniej rok. Dlatego zboczyli oni z kursu. Wizja położenia się w ciepłym łóżku była zbyt bardzo kusząca. Tutaj drogi czytelniku należy wspomnieć, że cała trójka kierowała się do Zaczarowanego Lasu, gdzie ponoć żyły jednorożce. Była to jednak długa i niebezpieczna podróż, podczas, której Caleb zgubił się dwa razy, więc Cheryl musiała po niego wracać. Dlatego ten postój nie należał do najlepszych decyzji, jednak wszyscy byli tak wyczerpani, że pozwolili sobie na nią. Najwyżej później będą sobie pluć w brodę. Jednak najpierw mieli zamiar jak najlepiej wykorzystać okazję do zaznania chociaż odrobiny luksusu.
— Zaczarowany Las jest już niedaleko — powiedziała Cheryl, gdy Chole wyjęła ze swojej torby mapę. Rozłożyły ją na ladzie i pochyliły się, studiując, jaki kierunek następnie powinni obrać. Oczywiście po tym jak wypoczną.
— Jeśli pójdziemy tędy — czarnowłosa przesunęła palcem po żółtawym papierze. — Możemy natknąć się na górskiego trolla, strzegącego swojego mostu. Podobno to nieprzyjemny typek, ale może uda się nam z nim dogadać. To krótsza droga, ale niebezpieczna.
— Obawiam się, że nie mamy czasu na dłuższą trasę, w każdej chwili mogą się tu zjawić rycerze, których wysłał król — powiedziała Chole, zagryzając wargę. — A żeby udało nam się znaleźć ci partnera nie możemy mieć nadzoru. Jak myślisz Caleb?
— Do tej pory wychodziliśmy cało z gorszych opresji. Więc sądzę, że troll nie może być złą opcją. Jednak najpierw musimy odpocząć. Dlatego wasze życzenia są dla mnie rozkazem — powiedział książę, potrząsając swoją pełną sakiewką.
Nie mieli dużo ze sobą. Parę ubrań na zmianę, pieniądze (chociaż tych mieli naprawdę dużo) oraz specjalny worek od starego młynarza, który podarował im go, mówiąc, że jego zawartość może się kiedyś przydać i przypadała. Kij samobij idealnie odstraszył złodziei, którzy mieli lepkie ręce. Rano musieli jeszcze rozejrzeć się za jakimiś namiotami, spanie pod gołym niebem nie było spełnieniem marzeń. Szczególnie, że w Zaczarowanym Lesie pogoda naprawdę bywała kapryśna. Nauczyciele powtarzali Calebowi, że słoneczna pogoda w kilka minut może zmienić się w gradobicie. Dlatego posiadanie czegoś nad głową było koniecznie. Namiot i może byłby bezsilny ze starciem z gradem, ale deszcz na pewno już by ich nie zmoczył. Wbrew pozorom naprawdę lubili być susi.
— Wiesz, że po takich słowach mam ochotę oskubać cię co do gorsza? — zapytała Chole, chowając mapę.
— Śmiało, w końcu muszę was jakoś przeprosić za te namioty. Co mi przypomina, że rano powinniśmy jakieś kupić i zrobić zapasy.
— Naprawdę lubię, gdy włącza ci się racjonalne myślenie, Caleb. Czuję się wtedy jak dumna mama — powiedziała Cheryl z uśmiechem na ustach, klepiąc przyjaciela po plecach. — Wróćmy jednak do trasy.
— Myślałem, że już to ustaliliśmy. Idziemy krótszą trasą to wydaje się logiczne.
— To prawda i właśnie, dlatego wybierzemy dłuższą trasę — Cheryl postukała wskazującym palcem o mapę. Caleb spojrzał na wytyczoną strzałkami trasę sceptycznie. Nigdy nie wątpił w decyzje Cheryl, aż do teraz. Nawet Chole spojrzała się na nią zaskoczona.
Czerwony Kapturek natomiast wciąż wpatrywała się w mapę, starając się po raz kolejny rozważyć wszystkie za i przeciw. Plan był ryzykowany, jednak dziewczyna miała przeczucie, że może się udać. A przeczucie czarnowłosej zwykle się nie myliło. Może, poza tym jednym razem w domku babci, ale na szczęście miała refleks i dużo szczęścia. Cheryl nie lubiła mówić o tym dniu, na samą myśl jej ręce zaczynały drżeć. Dlatego unikała tego tematu jak ognia, mimo to ludzie wciąż pytali. Dziewczyna milczała i to właśnie przez to powstały plotki, o tym, że zabiła złego wilka. Czerwony Kapturek westchnęła, znów skupiając wszystkie swoje myśli na mapie. Z odpowiednim przygotowaniem wszystko mogło potoczyć się gładko jak po maśle. Jednak w przypadku ich trójki Cheryl była pewna, że coś pójdzie nie tak. Mimo że zawsze obmyślali wszystko zawczasu, to i tak finalnie musieli improwizować. A to nie zawsze wychodziło im na zdrowie.
— Skąd taka decyzja?
— Na początku krótsza trasa wydawała się najbardziej odpowiednia. Jednak ludzie króla wiedzą, że niespecjalnie chcemy z nimi podróżować.
Caleb, który akurat wziął łyk piwa, niemal się nim nie zakrztusił.
— Tak jak mówiłam — kontynuowała — wiedzą, że liczymy się z czasem. W końcu jak uciekasz wybierasz trasy, które szybciej zaprowadzą do kryjówki. W naszym przypadku to Zaczarowany Las.
— Rozumiem, jednak dłuższa droga jest bezpieczna, nasi kochani przyjaciele mogą pomyśleć, że to właśnie ją wybraliśmy, bo mieliśmy dość ekstremalnych przeżyć — zauważyła trafnie Chole, rozglądając się po lokalu. Nikt nie zwracał na nich większej uwagi. Roszpunka miała nadzieję, że żaden z nich nie ma gumowego ucha. Gdyby tak było wypróbowała
Gdy zobaczyli karczmarza, kierującego się w ich stronę z posiłkiem zamilkli, ponieważ na ten widok całej trójce odezwały się brzuchy. Dawno nie jedli niczego ciepłego. Dlatego podczas jedzenia nie odzywali się do siebie ani słowem, starając się nacieszyć daniem. Po nim zamówili jeszcze jedno i kolejne kufle piwa. Karczmarz był wyraźnie ucieszony, gdyż Caleb zamówił dwie sypialnie i zostawił spory napiwek. Cheryl przewróciła oczami na ten widok, ale postanowiła nic nie mówić. Starszy mężczyzna naprawdę postarał się, aby dobrze się poczuli i zasłużył na taki gest.
— Myślę, że czas udać się spać, wszyscy jesteśmy padnięci. Potrzebujemy kąpieli i snu jak inny — powiedziała Chole, chwytając jeden z kluczy. — Ja z Cheryl bierzemy pokój dwuosobowy.
— Nie musisz mi tego mówić, specjalnie nie wziąłem trzech pokojów, żebyście mogły zająć sypialnie razem. Poza tym nie lubię wyrzucać pomiędzy w błoto, a tak zaoszczędziłem!
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytała Cheryl, ruszając z całą trójką po schodach na górę, gdzie znajdowały się pokoje dla gości.
— Chodzi mi o to, że gdybym wykupił trzy pokoje. Jeden przez noc by się marnował, bo jedna z was w nocy wkradła by się do pokoju drugiej. To słodkie, ale nie chcę marnować pieniędzy — powiedział Caleb, stając przy swoich drzwiach.
— Powiedział człowiek, który chciał kupić krasnoludka, bo przeklinał co drugie słowo — powiedziała Cheryl, przewracając oczami i otwierając pokój. Caleb wzruszył jednie ramionami i życząc im dobranoc, zniknął w swoim pokoju.
— Czasem zastanawia mnie, jak będzie rządzić kiedyś królestwem z takim podejściem do życia — mruknęła Chole, rozglądając się po pomieszczeniu.
Dwuosobowe łóżko ustawione pod ścianą wyglądało zachęcająco, pomimo nieciekawego wyglądu koca. Miało poduszki i materac, więc z góry dziewczyny uznały to za luksus. Dwie szafki nocne z lampami naftowymi stały po dwóch stronach posłania, a deski podłogi skrzypiały pod ich stopami. Na szczęście ze ściany nie odpadała farba, a w pokoju nie było zapachu pleśni. To dobrze świadczyło o higienie tego miejsca. Cheryl i Chole rzuciły plecaki na podłogę razem z butami, po czym rzuciły się na łóżko z głośnym westchnieniem. Nie przejmowały się zmianą ubrań, po roku w podróży człowiek wolał poświęcić więcej czasu na sen w wygodnym miejscu niż na kąpiel. Zresztą po wyruszeniu z pewnością znajdą jakiś strumyk, w którym będzie można się wykąpać.
— To był ciężki dzień — powiedziała Chole, ukrywając twarz w poduszce i mamrocząc coś w nią. Objęła ją ramionami, zamykając oczy. — Jak myślisz uda nam się znaleźć tego jednorożca?
— Mam nadzieję — mruknęła czarnowłosa, zagryzając wargę i przykrywając siebie i swoją dziewczynę kocem. — Mimo że znam Caleba tylko rok to pokochałam go jak brata i życzę mu szczęścia. Chcę znaleźć tego jednorożca, żeby mógł wziąć ślub z osobą, którą kocha.
— Też mu tego życzę. W końcu to dzięki niemu się poznałyśmy. Chociaż nigdy mu tego nie powiem, to muszę się przyznać, że jestem mu wdzięczna — powiedziała Chole, otwierając jedno oko i patrząc na twarz Cheryl.
— Ja też mu jestem wdzięczna — powiedziała dziewczyna, uśmiechając się szeroko i przekręcając się na bok, aby móc lepiej patrzeć na twarz Chole. — Mam nadzieję, że te ściany nie są często cienkie.
— Pytasz dlatego, że masz jakieś plany, czy chodzi ci o Caleba i jego skłonność do podsłuchiwania? — zapytała brązowowłosa z cwanym uśmiechem na twarzy, który sprawił, że czarnowłosa zarumieniła się i parsknęła śmiechem.
— Chodziło mi o Caleba, Chole — powiedziała, po czym westchnęła, kręcąc głową. — Chyba powinnaś pójść spać, bo dziwne myśli, krążą ci po głowie.
— Wybacz, po prostu lubię cię zawstydzać — powiedziała dziewczyna i przyciągnęła Cheryl do siebie. — Ale masz rację, chodźmy spać. Powinniśmy być wypoczęte, bo jutro znów ruszamy w drogę. Dobranoc, Cher.
— Mhm, dobranoc — mruknęła Cheryl, zamykając oczy. Jej dziewczyna miała rację, potrzebowały odpoczynku, aby naładować energię i ruszyć ku nowej przygodzie.
»»————- ★ ————-««
— Wstawajcie!
Drzwi odbiły się od ściany. Ich huk mógłby obudzić umarłego, dlatego Chole i Cheryl poderwały się gwałtownie. Obje spojrzały na przyjaciela z wyrzutem. Taka pobudka nie ucieszyłaby nikogo. Caleb jednak nie przejął się za bardzo tymi morderczymi spojrzeniami. W końcu wystarczyło jedne dokładniejsze spojrzenie na niego, żeby wiedzieć, że nie żartuje. Jego włosy sterczały na wszystkie strony, tworząc coś w rodzaju gniazda na jego głowie. Biała bufiasta koszula było krzywo zapięta i pomięta w paru miejscach. Jedynie buty były staranie założone, chociaż Cheryl widząc, że co parę kroków Caleb się krzywi, podejrzewała, że nie założył skarpetek.
— Nie patrzcie tak na mnie, mamy mało czasu, karczmarz powiedział mi, że w barze pojawił się mężczyzna i mnie szukał.
— Tak szybko nas znaleźli? — Chole jęknęła, wyplątując się z pościeli. Miała nadzieję, że to fałszywy alarm i będzie mogła wrócić do łóżka, jednak na razie nic na to, nie wskazywało.
— Jeszcze tego nie zrobili. Karczmarz podobno nie puścił pary z ust, więc mamy trochę czasu, ale musimy odpuścić zakupy — westchnął Caleb.
— Zapłaciłeś mu za milczenie?
— Słono mnie to kosztowało — mruknął Książe z bajki, pokazując uszczuploną sakiewkę.
Cheryl pokiwała głową, wciskając się w spodnie. Razem z Chole musiały szykować się w pośpiechu, jednak im wychodziło to lepiej. Pod koniec nie wyglądały jakby o mało nie zaliczyły gorącej sesji pocałunków w składziku. Natomiast ich przyjaciel pasował do tego opisu idealnie. Mimo że nie druga osoba przyczyniła się do tego jak wygląda, a on sam.
— Musimy wyjść oknem. Na pewno jacyś strażnicy kręcą się przed wejściem do karczmy. Nie ma innej opcji — powiedział Caleb, czekając aż Cheryl i Chole założą buty i wezmą swoje torby. — Mam widok na ścianę budynku, więc podejrzewam, że znajdziemy się w jakimś zaułku.
— Cóż może być to i nasz ratunek lub śmierć — powiedziała Cheryl, idąc z Calebem do jego pokoju. Na szczęście na korytarzu nie było ani żywej duszy. Gdy ten otwierał okno, Chole przecierała oczy, nie mogąc uwierzyć, że tak krótko było jej dane zaznać snu na bardzo wygodnym łóżku. Nie uśmiechało się jej znów spać na ziemi, ale mus to mus. Sama w końcu wybrała, że będzie podróżować z Cheryl i Calebem, a to niosło za sobą ciężkie wieczory i poranki.
— Jest za wysoko na skok, zejdę po niej, a później mi ją zrzucicie, a same zeskoczycie. Obiecuję, że was złapię — powiedział miodowo włosy, wyciągając wspomniany przedmiot z torby i podając go Cheryl. Nie był pewny czy to najrozsądniejszy pomysł, ale nie podsiadali drabiny, więc musieli improwizować.
— Nie podoba mi się ten pomysł, ale linia jeszcze nam się przyda, a w takiej sytuacji nie będziemy mogli udać się na dodatkowe zakupy — westchnęła, zrzucając linę na dół. Jej koniec przywiązała do drzwi klamki i dla bezpieczeństwa chwyciła ją jeszcze razem ze swoją dziewczyną.
Zejście po linie nie zajęło chłopakowi długo. Chociaż on raczej po niej zjechał, przez co przetarł boleśnie swoje ręce. Piekły go i momentalnie się zaczerwieniły, jednak nie miał czasu się nim zajmować w tym momencie. Gdy dziewczyny puściły linę chwycił ją i zaczął składać. Krzywił się przy każdym ruchu, ale udało mu się schować ją pośpiesznie do torby, ignorując ból. Musiał w końcu jeszcze złapać swoje przyjaciółki. Co nadal było szalone, ale było jedyną rozsądną opcją, aby nie dać się złapać. W zaułku postawione były pudła i skrzynie, które dobrze zasłaniały widok. Caleb poczuł, że choć w minimalnym stopniu, ale zapewnia im to poczucie bezpieczeństwa, przynajmniej do czasu. Poza tym i tak musieli się zachowywać dość cicho, aby nie przyciągnąć uwagi ludzi przechodzących koło tego ślepego zaułka.
— Caleb, będę skakać — powiedziała Cheryl, siadając na framudze okna. Na jej twarzy pojawiły się rumieńce, natomiast stojąca za nią brązowowłosa była blada jak śmierć.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech, a gdy stojący na dole książę rozłożył ręce, znalazła w sobie resztki odwagi i szaleństwa, po czym skoczyła. Pęd był dość duży, dlatego musiała zamknąć oczy i zacisnąć usta, aby nie wrzasnąć. Jej włosy uderzały o twarz, a czerwony kapturek łopotał na wietrze. Miała wrażenie, że umrze, że Caleb jej nie złapie. Miała prawo do tak dużego strachu, w końcu niecodziennie skacze się z takiej wysokości w objęcia kogoś. Pocieszeniem był wzrost Caleba. Mimo wszystko przez czarne scenariusze ciarki przeszły jej po plecach. Jednak zamiast twardej ziemi, poczuła, jak wpada na coś z impetem. Caleb stęknął, gdy opadł razem z dziewczyną na ziemię. Poruszał na wszelki wypadek rękami i nogami, ale gdy nie poczuł bólu, uznał, że wszystko zakończyło się sukcesem, powiedzmy. I tutaj drogi czytelniku pragnę ci przypomnieć, że to świat, gdzie cuda się zdarzają, dlatego nikomu nic się nie stało, dlatego lepiej żebyś nie próbował tego w domu.
— Cheryl, udało się, jesteś już na ziemi i możesz już ze mnie zjeść — stęknął chłopak, spoglądając na Cheryl, która leżąc na nim dochodziła do siebie. Jej włosy sterczały na wszystkie strony a policzki zdobiły dorodne rumieńce, spowodowane uderzeniami zimnego powietrza, tak przynajmniej wydawało się Calebowi.
— Myślałam, że umrę, dobrze, że jesteś dwumetrowym potworem — mruknęła, wstając z chłopaka i uśmiechając się do wciąż bladej Chole. Cóż czarnowłosa nie dziwiła jej się, że była w takim stanie. Jej zeskok nie zakończył się tak zgrabnie jak myślała, ale udało się, była na dole. Dziewczyna uniosła kciuk w górę, co sprawiło, że wychowanka czarownicy rozluźniła się wyraźnie.
— Też miałem przez chwilę wrażenie, że to się nie uda — powiedział, Caleb, otrzepując się z ziemi i stając w tym samym miejscu co wcześniej, aby złapać drugą z dziewczyn, która już szykowała się do skoku. Ten plan był szalony, ale jak na razie się sprawdzał. — Trzeba pomyśleć co dalej.
— Najpierw musimy wyjść z tego zaułku niezauważeni, co może być problematyczne. Z twoim wzrostem nie uda nam się wtopić w tłum — powiedziała bardziej do siebie, poprawiając swój czerwony kapturek, rozglądając się dokoła, starając się znaleźć coś, co pomogłoby im w ucieczce.
— Moja adrenalina chyba nigdy nie była na takim poziomie — wysapała Chole, wstając z Caleba, który i tym razem upadł pod wpływem siły, z jaką wpadła na niego dziewczyna. To zdecydowanie nie był jego najlepszy dzień. — A przecież, gdy uciekaliśmy przed tamtą jędzą i jej ropuchami było intensywnie.
— Nie przypominaj mi o nich nawet — skrzywił się książę, podnosząc się z ziemi, tak jak poprzednio sprawdził czy aby Chole nie złamała mu niczego. Mimo że jego przyjaciółki nie ważyły dużo, to impet mógł wyrządzić krzywdę.
Cała ich trójka wzdrygnęła się na to wspomnienie płazów. Gdy czarownica odkryła, że jej Roszpunka uciekła, posłała za nimi stado ropuch. Caleb nie pamiętał, aby kiedykolwiek w życiu przeciął na pół, tyle płazów. Co było nie tylko wstrętne, ale również traumatyzujące. Przez kilka dni mieli koszmary i wtedy ponownie byli w tej samej sytuacji, ale zwykle nie udawało im się uciec. To była najmniej przyjemna przygoda w całej ich podróży, a było ich dużo. W końcu na niemal każdym kroku znajdowali kogoś w potrzebie. Jednak, gdy oni w niej byli nikt nie wyciągał do nich pomocnej ręki. Caleb często w sytuacjach tragicznych próbował połączyć się ze swoją wróżką chrzestną, ale zwykle nie odbierała jego połączeń. Chłopak nie wiedział, dlaczego tak się dzieje. Cheryl uważała, że była zajęta czymś ważnym, w to trudno było mu uwierzyć. Jednak wersja Chole była bardziej przekonująca. Dziewczyna stawiała na to, że czas Nadine zajmował ktoś. Caleb miał nawet podejrzenia kim mógł być ten ktoś. W końcu jej sprytny asystent spędzał sporo czasu w jej wieży. Kiedy spytał oto wróżkę machnęła ręką, mrucząc coś o nauce. Jednak zdradziły ją delikatne rumieńce.
— Gwiazdy mówią, że sam musisz pokonać przeciwności losu, inaczej nie uda ci się spełnić swojego pragnienia — powiedziała mu kiedyś Nadine, kiedy podnosząc kryształową kulę do góry w próbie znalezienia dobrego zasięgu albo chociaż przyzwoitego. Wbrew pozorom nie było to proste zadanie.
Dlatego po jakimś czasie przestał próbować szukać pomocy i odłożył swoją kryształową kulę głęboko do torby. Przez fakt, że o niej zapomniał zbił ją, gdy uciekali przed smokiem, który zamieszkiwał opuszczony zamek. Nie sądzili, że nie był on taki pusty, jak na początku przypuszczali. Najpierw rzucił torbą, a później skoczył. Gdy ją podniósł, odłamki szkła zabrzęczały, a on zbladł, przypominając sobie, co mogło ulec wypadkowi.
— Wiecie, myślę, że powinniśmy po prostu wybiec i zgubimy ich w pobliskim lesie — powiedział Caleb, opierając się o ścianę budynku. — Chyba że widzicie inne rozwiązanie.
Caleb oparł się o ścianę, zamykając oczy i biorąc głęboki wdech. Sprawy zaczęły się komplikować i nie wiedział co robić. Szybkie podejmowanie decyzji w tak stresujących sytuacjach nie wychodziło mu na dobre. Mimo że chciał jak najlepiej rzadko tak się działo, przez co wpadali w jeszcze większe kłopoty. Tak było z niedźwiedziami i ich chatką. Caleb, Cheryl i Chole byli tak głodni i śpiący, że nie zwrócili uwagi na to, że to dziwne, że ciepła owsianka stoi na stole nietknięta. Dlatego później przepłacili to najszybszym biegiem w ich życiu. Dostali też wtedy nauczkę, dlatego dom z piernika ominęli szerokim łukiem. Chociaż Caleb miał naprawdę wielką ochotę spróbować paru ścian i okiennic. Jednak przyjaciółki wybiły mu to z głowy. Później okazało się, że dobrze zrobili, po tym jak usłyszeli o Jacku i Margaret. Z jednej strony było przerażające, jednak Caleb trochę podziwiał rodzeństwo, mimo że dopuścili się morderstwa.
— Kiedy was poznałam, moja kondycja była słaba, ale odkąd z wami podróżuję bieg opanowałam do perfekcji, więc nie jestem przeciwna — powiedziała Chole, patrząc na Caleba i Cheryl. — Myślę, że te skoki dostatecznie nas już rozbudziły i dodały adrenaliny, którą powinniśmy wykorzystać.
— Chole ma rację, poza tym ruch jeszcze nikomu nie zaszkodził, więc to dobry plan — powiedziała czarnowłosa, wzruszając ramionami. — Poza tym istnieje szansa, że mogą nas nie zauważyć i bieg będzie dobrym rozwiązaniem, wiecie zyskamy dodatkowy czas.
— Czyli umawiamy się, że biegniemy do lasu, nie oglądając się za siebie? — upewnił się Caleb, zarzucając na głowę kaptur od swojego płaszcza.
— Tak, miejmy nadzieję, że szczęście będzie dziś po naszej stronie — mruknęła Chole, zerkając na niebo, które powoli zaczęły zakrywać ciemne chmury.
— I że nie zgubimy siebie w tłumie — dodał Caleb, mając na uwadze siebie, oczywiście.
Zapowiadało się na deszcz. Ptaki znacznie obniżyły swój lot i zerwał się dość chłodny wiatr. Jeśli będzie to oberwanie chmury, zyskamy więcej czasu, pomyślała Cheryl, wychylając się zza ściany i patrząc, jak ludzie patrzyli z niepokojem na niebo. Odwróciła się do swoich towarzyszy, dając znak, że droga wolna. Ruszyli dość szybkim truchtem w stronę straganów, czując, że ich serca biją w zastraszająco szybkim tempie, jakby zaraz miały wybuchnąć. Starali się dość zwinnie minąć ludzi, ale tłum był zbyt duży, dlatego nie zostało im nic innego jak przepychać się pomiędzy nimi, ignorując ich oburzone krzyki. Zwracali na siebie uwagę, niewątpliwe, ale pośpiech był konieczny.
— Bieg w takim tłumie jest niemożliwy — mruknęła Chole, chwytając rękę Cheryl, gdy ta została trochę z tyłu. — Jedyne co uda nam się teraz zrobić, to niewątpliwe zgubić siebie nawzajem. Czego chcieliśmy uniknąć.
— Jeśli my się zgubimy to sprawa jest prosta, Caleb jest idealnym punktem orientacyjnym. Gorzej, jeśli to on się zgubi. Bądźmy szczerze żadna z nas nie będzie zaskoczona jak tak się stanie — powiedziała czarnowłosa, patrząc na plecy przyjaciela, który dzięki swojemu wzrostowi mógł z łatwością iść pomiędzy ludźmi, oni sami uciekali mu spod stóp. Zalety bycia dwumetrowym wielkoludem. — Czasem chciałabym mieć wzrost Caleba.
— Wtedy istniałoby ryzyko, że mogłabyś skończyć z takim samym poziomem inteligencji jak on — mruknęła Chole i uśmiechnęła się szeroko. — Poza tym twoja inteligencja jest jedną z wielu rzeczy, które mi się w tobie podobają. Wiesz bycie mądrym jest seksowne.
— Tego byśmy nie chciały — powiedziała dziewczyna, rumieniąc się na słowa brązowowłosej. — Ostatnio mówiłaś, że po dużej ilości komplementów nauczę się je przyjmować, ale to nadal trudne. Nie wiem, jak zareagować.
— Czyli muszę mówić ci częściej, że jesteś piękna — powiedziała dziewczyna, zerkając na Cheryl, której policzki przybrały ciemniejszy kolor różowego. — A jeśli chodzi o to jak masz zareagować, to możesz mnie pocałować w policzek, nie obrażę się, wręcz przeciwnie, będę bardzo zadowolona.
— Jak dotrzemy do tego lasu — powiedziała ciemnowłosa, uśmiechając się delikatnie. Ścisnęła rękę Chole mocniej, aby nie zgubić się w tłumie, który powoli się przerzedzał. Gdy minęli dwóch strażników Caleb wyraźnie się spiął, ale szedł dalej.
Gdy wyszli na główny plac, zostało im tylko parę metrów do bramy. Nie odwrócili się za siebie. Słyszeli, jak ludzie rozmawiają i w pośpiechu zbierają swoje rzeczy, aby nie zmokły, gdy spadnie deszcz. Cheryl wolną ręką trzymała swojego kciuka, mając nadzieję, że nikt ich nie zaczepi i w spokoju będą mogli opuścić miasteczko. Na razie wszystko szło dobrze. Mimo że zwykle ktoś z pewnością zwróciłby na nich uwagę w takim tłumie i chaosie byli bezpieczni. Caleb wziął głęboki wdech, zwalniając tempa, aby jego przyjaciółki mogły za nim nadążyć. Ostanie metry przeszli w ciszy, czując pot na czole i nie tylko. Byli coraz bliżej celu. Wielka drewniana brama, przy której stało dwóch strażników, grających w karty była zaledwie parę kroków od nich. Sprawiło to, że odetchnęli z ulgą, przynajmniej na razie. W końcu w przeciągu paru minut wszystko mogło się wydarzyć. Dlatego nadal trzymali się blisko siebie, a mężczyznom, pilnującym bramy posłali sztuczne uśmiechy. Strażnicy nie podnieśli na nich wzroku. Byli zbyt zajęci kłótnią, który oszukiwał. Jeśli jesteś ciekaw czytelniku to wiedz, że żaden z nich. Panowie po prostu nie mieli talentu do gry w karty. Caleb, Chole i Cheryl pozwolili sobie na westchnięcie z ulgi, dopiero, gdy byli paręnaście metrów od miasteczka. Książe z bajki zrzucił kaptur i uśmiechnął się do swoich przyjaciółek. Właśnie w tym momencie spadł deszcz, niszcząc przy tym fryzurę chłopaka.
— Cóż, podróżowanie w deszczu nie jest przyjemne, ale przynajmniej będę mógł znaleźć tego jednorożca w swoim tempie — powiedział wesoło Caleb, ruszając żwawo w stronę lasu. Nie przejmował się ponownym zakładaniem kaptura. Ani tym, że krople deszczu spływały mu wzdłuż kręgosłupa. Był zbyt pochłonięty tym, że udało im się, kolejny raz, uciec przed ludźmi jego ojca.
Chole podkręciła głową, jej nie podobała się perspektywa takiej podróży, ale narzekanie prowadziło donikąd. W końcu żadne z nich nie miało mocy, aby to zmienić. Co prawda Roszpunka nauczyła się kilku zaklęć, ale były one mało przydatne. W końcu do tej pory umiejętność zmiany ptaka w wiewiórkę jej się nie przydała. Chole wątpiła, żeby kiedykolwiek potrzebowała użyć tego czaru. Dlatego westchnęła i ruszyła za przyjacielem, ale ręką Cheryl zatrzymała ją w miejscu. Dziewczyna zatrzymała się, rzucając pytające spojrzenie swojej dziewczynie. Brązowowłosa nie zdążyła nawet otworzyć ust, gdy poczuła delikatne muśnięcie ust Cheryl na policzku. Roszpunka jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zapomniała o wszystkich złych rzeczach. To dopiero była magia, przeszło jej przez myśl, gdy patrzyła na swojego Czerwonego Kapturka.
— To za te komplementy i żeby uprzyjemnić tę podróż, w końcu na razie nie zapowiada się, że szybko znajdziemy wygodne miejsce do spania — powiedziała czarnowłosa i chwytając Chole za rękę pociągnęła w kierunku Caleba, który machał na nie ręką, aby się pośpieszyły.
— W takim razie mam nadzieję, że ta podróż będzie naprawdę zła.
— Jeśli tak będzie to Caleb zajmie moje miejsce.
Roszpunka spojrzała się na czarnowłosą z wyrzutem, wydymając przy tym wargę. Jednak nie dodała już nic więcej, tylko mocniej zacisnęła rękę na dłoni Cheryl. Chole natomiast stwierdziła w duchu, że podróż w deszczu nie może być aż taka zła. No dobra, może i będą przemoczeni, ale będą razem. Gdy mieszkała w wieży czuła się samotna. Oprócz czarownicy nie odwiedzał ją nikt, po wyjściu różowej jędzy nie zawsze miała co ze sobą zrobić. Nudziła a czarnej magii nie miała zamiaru ćwiczyć, dlatego zwykle kładła się na łóżko i zamykała oczy, jeśli akurat nie miała ochotę na książkę. Przenosiła się wtedy do swojego małego świata marzeń, gdzie wiele ludzi nie mogło oderwać od niej wzroku. Wszyscy chcieli się z nią przyjaźnić, ale ona odrzucała ich, bo już miała cudownych przyjaciół. Wtedy nie wiedziała, że uda się jej również zdobyć dziewczynę. Dlatego zmoknięcie nie przeszkadzało jej za bardzo szczególnie, że miała przy sobie Cheryl i Caleba. Chociaż ten drugi zwykle pakował ich w kłopoty. Jednak miało to swój urok, więc dziewczyna cieszyła się, że to właśnie oni uwolnili ją z wieży. Mogła dzięki nimi poznać wszystko o czym kiedyś tylko mogła czytać lub jedynie obserwować z okna.
»»————- ★ ————-««
Poprawiony! Drugi jest natomiast w początkowych fazach poprawek. Pierwotnie rozdział miał trzy strony, aktualnie ma piętnaście stron w wordzie. Cóż, mam nadzieję, że wam się spodoba.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top