Rozdział 19
- Czyli widzimy się jutro.
Uśmiechnęłam się szeroko do cioci Hope ściskając jej drobną dłoń.
- Dziękuję jeszcze raz i do zobaczenia.
Kobieta posłała mi serdeczny uśmiech, a ja udałam się do wyjścia, zakładając po drodze płaszcz. Nie mogłam uwierzyć, że dostałam pracę. W kawiarni Love&Caffe potrzebowali dodatkowej kelnerki, bo ostatnio był tam duży ruch. Będę pracowała w dni robocze od siedemnastej do dwudziestej pierwszej, a w weekendy od dziewiątej do dwunastej. Dla mnie okej, tylko boję się, że nie pogodzę tego z moim drugim życiem. Mimo to jestem pozytywnie nastawiona i nie mogę się doczekać pierwszego dnia. Opatuliłam się ciaśniej płaszczem, kiedy zimny wiatr uderzył we mnie mocniej. Robi się chłodniej, w końcu jest już po osiemnastej.
Przyspieszyłam kroku, poprawiając przy tym okulary, które zsunęły mi się z nosa. Po chwili poczułam pierwszą kroplę wody na policzku. Machinalnie spojrzałam w górę, a moim oczom ukazały się ciemne chmury, przysłaniające niebo. Nie musiałam długo czekać na deszcz, który pojawił się chwilę potem.
- Jeszcze tego mi brakowało... - szepnęłam do siebie, a następnie prawie biegiem ruszyłam wzdłuż ulicy.
Sytuacji wcale nie poprawiał fakt, że na nogach miałam botki, które wręcz przesiąkały wodą lejącą się z nieba. Pierwszy i ostatni raz kupiłam buty na wyprzedaży.
Kiedy moim oczom ukazał się budynek szkolny uśmiechnęłam się w duchu i strzepnęłam krople wody ze szkieł okularów. Biegiem dotarłam na klatkę, po czym w tym samym tempie znalazłam się przed drzwiami mieszkania. Wygrzebałam klucze z kieszeni w spodniach i, po otwarciu zamka, weszłam do środka.
- Brrr... Jak zimno - wstrząsnął mną dreszcz, spowodowany wodą kapiącą z moich kruczych włosów.
Zrzuciłam z siebie płaszcz oraz botki, a torbę rzuciłam w kąt. Szybko tego pożałowałam, kiedy usłyszałam niezadowolone stęknięcie Keyla, który wygramolił się z jej wnętrza chwilę potem.
- Może by tak delikatniej?
- Sorki... - mruknęłam, ściągając okulary i wycierając je z kropli deszczu o bluzkę. Kiedy założyłam je z powrotem udałam się wprost do kuchni.
- Herbaty. Potrzebuję gorącej herbaty - stwierdziłam, nalewając wody do czajnika.
Ułożyłam dłonie po jego bokach, rozgrzewając je do czerwoności. Nie minęła minuta, a woda w środku już wrzała. Doprowadziłam temperaturę po skórą dłoni do normalnej, po czym do kubka wrzuciłam saszetkę czarnej herbaty i zalałam ją wodą.
- Chcesz coś zjeść?! - krzyknęłam, domyślając się, że mój towarzysz polazł do salonu. Przy okazji zajrzałam do lodówki, szukając czegoś co nadawałoby się do przygotowania jakiegoś treściwego posiłku.
- A co jest?! - usłyszałam w odpowiedzi.
Wywróciłam oczami, decydując się w końcu na gotowy sos o smaku słodko - kwaśnym z gotowanym ryżem, którego saszetka z pewnością była w szufladzie. A przynajmniej miałam taką nadzieję.
- Chińskie! - odkrzyknęłam zamykając drzwi lodówki.
Odwróciłam się do blatu omal nie padając na zawał. Zdusiłam w sobie zdumiony okrzyk, widząc przy oknie znajomą postać. Co oni wszyscy do mnie mają, ja się pytam?! Już nie można w spokoju zjeść jak człowiek?!
Mężczyzna tak jak podczas poprzednich odwiedzin nie ruszał się z miejsca, a tylko patrzył na mnie swoimi krwistymi oczami. Nie byłam nawet pewna, czy w ogóle oddycha. A cholera go wie!
Westchnęłam głęboko, odkładając słoik na bok, po czym przeczesałam dłonią wilgotne kosmyki włosów.
- Nie powiesz mi kim jesteś i co tutaj robisz, mam rację? - spytałam retorycznie, wiedząc, iż ów przybysz mi nie odpowie.
W tej samej chwili do kuchni wkroczył Keyl, zapewne zaniepokojony tym, że gadam do siebie. Gdy zobaczył kto stoi naprzeciw mnie, nie dość, iż był zdziwiony, to jeszcze zły. W przeciwieństwie do mnie traktował jego odwiedziny jako zagrożenie.
- A ten co tutaj znowu robi? - spytał, przybierając obronnej postawy.
Zerknęłam na niego, wzruszając ramionami.
- Myślisz, że ja wiem? Jak widzisz, stoi - powróciłam wzrokiem do mężczyzny.
W tej chwili czerwień jego oczu zabłysła złowieszczo i, choć on sam dalej stał w miejscu, ja czułam coś zupełnie innego niż jeszcze sekundę temu. Wyprostowałam się jak struna, nadal nie odrywając wzroku od diabelskich tęczówek, które dosłownie przewiercały mnie na wylot, docierając do najczulszego punktu, znajdującego się na karku. Chciałam wyć z bólu, który w tej chwili ogarnął moje nadal obolałe ciało. Nigdy nie czułam czegoś takiego jak teraz. Pragnęłam skulić się i krzyczeć na całe gardło, bowiem katusze, które w tamtym momencie przeżywałam nie były porównywalne do niczego innego. Serce biło w niewyobrażalnym tempie, a w oczach pojawiły się słone łzy.
Jednak mimo tych cierpień stałam dalej w miejscu jak sparaliżowana, nie mogąc nawet kiwnąć palcem. Jedyne co potwierdzało fakt, że nadal żyję był przyspieszony oddech, który ledwo przechodził przez gardło.
Coś było w jego spojrzeniu, co sprawiało, że stałam w bezruchu. Nie mogłam nawet wytworzyć ognia, by się obronić, co jeszcze bardziej mnie przerażało. A zwieńczeniem mojego stanu był poważny wzrok mężczyzny.
Kiedy przed oczami zaczęły mi się już pojawiać mroczki, nagle puścił, a ja doznałam niewyobrażalnej ulgi. Nogi się pode mną ugięły i gdyby nie resztki mojej świadomości, wylądowałabym na podłodze. Jednak w porę zareagowałam, przytrzymując się blatu w ostatniej chwili. Choć nadal przed oczami miałam czarne plamy, podniosłam załzawiony wzrok, mierząc mężczyznę wrogim spojrzeniem. Resztkami sił stworzyłam w wolnej dłoni kulę ognia, która w tej chwili nie była większa niż piłka do siatkówki. Już po sekundzie pocisk poleciał prosto w jego stronę, wyrywając z mojego gardła krzyk.
Nie zdziwiłam się jednak, kiedy przybysz zniknął, a ogień rozproszył się na ścianie za nim. Typowe.
Przymknęłam oczy, opadając na krzesło znajdujące się najbliżej mnie. Oparłam głowę o ścianę za sobą, próbując unormować przyspieszony oddech.
- Znowu zwiał. Co to w ogóle za koleś?! - usłyszałam oburzony krzyk magicznego kota.
Otworzyłam oczy spoglądając na niego, a wtedy ten, jakby zorientował się, że nie wszystko ze mną dobrze. Na szczęście mroczki zdążyły już zniknąć.
- Agnes? Co jest?
Pomrugałam kilka razy, po czym wstałam i trochę chwiejnym krokiem podeszłam do blatu. Przez chwilę świat zatańczył mi przed oczami, przez co musiałam się zatrzymać, by nie stracić równowagi.
- Nic mi nie jest, to z głodu - powiedziałam, kiedy obraz na powrót stał się wyraźny.
- Ale... - chciał coś jeszcze dodać, jednak przerwałam mu stanowczo.
- W porządku, Keyl, wystarczy. Naprawdę nic mi nie jest.
Tamten wymamrotał coś w odpowiedzi, lecz ja to zignorowałam, sięgając po garnek z szafki i opakowanie ryżu.
- Co powiesz na ryż po chińsku? - spytałam udając sztuczną wesołość, choć nadal miałam zatkane uszy po zdarzeniu sprzed chwili.
Kiedy odpowiedziała mi cisza odwróciłam się zdziwiona, spostrzegając, iż nikogo prócz mnie nie było w kuchni. Westchnęłam, powracając do przygotowywania posiłku. Dobrze wiedziałam, że Keyl nie lubi kiedy nie jestem z nim szczera. Sama nie wiem czemu nie mówię mu prawdy. Żeby się nie martwił? Możliwe, jednak bardziej myślałabym o tym jak o wymówce. W sumie taka prawda.
Tyle razy obiecywałam sobie, że nie będę kłamać, jeśli nie będzie to konieczne. Z jakiegoś powodu nie mogę dotrzymać tej obietnicy, choć bardzo się staram. Albo przynajmniej tak mi się wydaje.
"Powiem mu o tym, jak będziemy jeść" - zdecydowałam wylewając sos na patelnię.
Kiedy po dwudziestu minutach nasza kolacja była gotowa zaniosłam oba talerze do salonu. Postawiłam jej na stole, rozglądając się przy okazji za moim małym przyjacielem.
- Keyl? Jedzenie gotowe!
- Tutaj jestem.
Drgnęłam całym ciałem zaskoczona, widząc go, siedzącego przy swojej porcji.
- Wybacz, nie zauważyłam cię - powiedziałam, uśmiechając się nerwowo i usiadłam, biorąc do ręki widelec.
Już miałam zacząć jeść, kiedy coś mnie tknęło, co sprawiło, że odłożyłam sztuciec z powrotem na stół. Odruchowo przeczesałam dłonią włosy, po czym odchrząknęłam, zwracając na siebie uwagę magicznego kota.
- Ja... Przepraszam...
Keyl zrobił zdziwioną minę, jakby nie wiedział o co chodzi.
- Za co?
On doskonale zdawał sobie sprawę za co go przepraszałam, tylko zmuszał mnie, żebym to powiedziała.
Przebiegły kocur.
- Za to, że potraktowałam cię tak... sucho. Sama nie wiem co teraz się tutaj dzieje. Zaledwie trzy tygodnie temu bez problemu mogłam łączyć życie Strażniczki oraz zwykłej nastolatki. Teraz te oba światy się ze sobą łączą i nie mam pojęcia dlaczego - zakryłam twarz obiema dłońmi, próbując uspokoić myśli, a następnie kontynuowałam - Tam w kuchni, kiedy ten gościu tam stał i patrzył się na mnie... To było okropne. Ten ból, który czułam... A ja nic nie mogłam zrobić! To mnie przeraziło. Mam dość tego wszystkiego.
Zapadła cisza, podczas której żadne z nas nie odważyło się odezwać. Oczy niebezpiecznie mi się zaszkliły, a w nosie poczułam nieznośne szczypanie. Podniosłam wzrok z talerza na ścianę obok, próbując odgonić łzy, cisnące się do moich oczu. Jednocześnie poczułam ulgę, która nastąpiła zaraz po mojej wypowiedzi.
- Ja wiem.
Tylko tyle. Dwa słowa, które od niego usłyszałam przyprawiły mnie o zdziwienie. Spojrzałam na niego, mrugając oczami, kiedy ten ze spokojem mi się przyglądał.
- Co wiesz?
- Wiem, że jest ci ciężko. Czekałem na to, aż w końcu otworzysz się i przyjmiesz moją łapę - powiedział, a potem westchnął - Agnes... Z tobą jest taki problem, że według ciebie wszystko, co nawet w najmniejszym stopniu ciebie dotyczy jest twoją sprawą i sama musisz rozwiązać dany problem. Odrzucasz pomoc, próbując załatwić wszystko samodzielnie. Ale czasami tak się nie da. Jesteś uparta jak osioł, przyjmując wszystko na klatę, jednak nawet osoba o nadprzyrodzonych zdolnościach długo tak nie pociągnie. Wszyscy chcemy ci pomóc.
W tamtym momencie nie wiedziałam co powiedzieć. Siedziałam i tępo wpatrywałam się w karmelowe tęczówki, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Nie mogłam uwierzyć w to, że cały czas miałam koło siebie tak mądrego kota i zamiast go wysłuchać, po prostu brnęłam do przodu, mając klapki na oczach. Spuściłam wzrok na jedzenie, które już zdążyło ostygnąć.
Kiedy cisza się przeciągała postanowiłam się wreszcie odezwać:
- Masz rację... Przepraszam.
Zaskoczona zauważyłam, że Keyl zeskoczył ze stołu, podszedł do mnie i jednym susem znalazł się na moich kolanach.
- Nie przepraszaj, tylko bądź ze mną szczera.
Uśmiechnęłam się, po czym przytuliłam do siebie włochatą kuleczkę koloru morskiej zieleni i złotymi różkami na głowie. Ze wzruszenia po moim policzku popłynęła samotna łza, której nawet nie zauważyłam, póki nie skapnęła na moje spodnie. Starłam ją, wypuszczając przy okazji z objęć Keyla.
- Jak już jesteśmy przy tej szczerości, to rozgotowałaś ryż - powiedział żartobliwym tonem.
- Ej! Nie jest wcale tak źle - powiedziałam oburzonym tonem, biorąc do ręki widelec. Nałożyłam na niego trochę ziemnego już jedzenia, po czym bez wahania włożyłam sztuciec do ust.
Otworzyłam szeroko oczy żując w buzi coś, co konsystencją bardziej przypominało papkę niż ryż. Gdy przełknęłam kęs zerknęłam z powrotem na magicznego kota, który posłał mi spojrzenie typu: "A nie mówiłem?".
- Dobra, dobra, masz rację. Ale nie będę już dzisiaj gotowała nic innego! Z sosem da się przełknąć.
On natomiast zaśmiał się, a następnie znowu znalazł się na swoim miejscu, biorąc się za dokończenie swojej porcji rozgotowanego ryżu.
*******
Po raz już nie wiem który przekręciłam się na drugi bok, próbując znaleźć wygodną pozycję do zapadnięcia w sen. Jednak jakkolwiek bym się nie ułożyła coś mi nie pasowało i wracałam do punktu wyjścia. W końcu zniecierpliwiona przewróciłam się na plecy, wpatrując się w sufit, gdzie było widać kawałek poświaty księżyca.
Dobrze znałam to uczucie, które teraz mną targało. Właśnie w tym momencie docierał do mnie sens słów, które zostały wypowiedziane podczas kolacji. To właśnie mnie trapiło: cała prawda, która otworzyła mi oczy.
Czasem miałam wrażenie, że za dużo myślę. Cóż... Taka moja natura - kiedy pojawia się coś nowego muszę to dokładnie zbadać, wyczuć, obejrzeć. Tylko szkoda, że ta chwila nastąpiła właśnie o pierwszej w nocy.
Sfrustrowana moją bezsennością odgarnęłam kołdrę, podnosząc się do siadu. Moje poczochrane od ciągłego przewracania się w łóżku włosy odgarnęłam na lewe ramię. Cały salon spowity był w ciemność, a tylko jasne światło księżyca rozproszył mrok na ścianie, tuż pod sufitem.
Wstałam, po czym skierowałam do przedpokoju, gdzie zostawiłam parę godzin temu torbę szkolną. Teraz koło niej ukucnęłam, starając się zbytnio nie hałasować.
Ze środka wyjęłam potrzebną mi książkę, a zaraz potem ruszyłam w drogę powrotną do łóżka. Na moje nieszczęście, wchodząc do salonu uderzyłam małym palcem u stopy w róg komody. Syknęłam cicho i zdusiłam w sobie przekleństwo, zaciskając powieki.
Cholera, jak to boli.
Odetchnęłam głęboko, po czym już ostrożniej dotarłam do łóżka. Podniosłam wyżej poduszkę, zajmując pozycję, dzięki której mogłam swobodnie pisać.
"Muszę zainwestować w stoliczek nocny i lampkę" - pomyślałam otwierając Przyjaciela na ostatniej zapisanej stronie. Postanowiłam uciec się do innych środków i stworzyłam kulę ognia, która zawisła w powietrzu za moją głową. Wyjęłam pióro z pomiędzy kartek, którego używałam tylko do pisania na stronach tej książki, po czym zaczęłam przelewać swoje myśli na papier:
Ja: Nie mogę spać, bo cały czas myślę o tym, co powiedział Keyl.
Nie czekałam długo na odpowiedź:
Przyjaciel: Co dokładnie zajmuje Twoje myśli?
Ja: Chyba najbardziej sam fakt, że wszystko, co powiedział to czysta prawda.
Przyjaciel: Temu nie można zaprzeczyć, ale czy jesteś pewna, że to właśnie tu leży problem?
Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu, a pióro w mojej dłoni samoistnie napisało pytanie, które zrodziło się w mojej głowie:
Ja: A gdzie indziej?
Przyjaciel: Odpowiedz sobie na pytanie: Od kiedy masz problem z przyjmowanie pomocy od innych?
Zmarszczka na moim czole pogłębiła się po przeczytaniu odpowiedzi, a raczej pytania. Zaczęłam zastanawiać się nad odpowiedzią, szukając jakiegoś drugiego dna w samym pytaniu, choć niepotrzebnie. Odpowiedź była tak prosta, że powinnam była na nią wpaść od razu.
Ja: Od śmierci rodziców, ale co to ma ze wszystkim wspólnego?
Przyjaciel: Pamiętasz co powiedział Keyl? Spróbuj przyjąć pomoc od tych, którzy wyciągają do Ciebie dłoń.
Kiedy przeczytałam odpowiedź spojrzałam na ścianę przede mną, analizując w głowie jej słowa.
"Spróbuj przyjąć pomoc od tych, którzy wyciągają do Ciebie dłoń"
Zamknęłam trzymaną w dłoni książkę i odłożyłam ją na podłogę obok łóżka i telefonu podpiętego do ładowarki. Zgasiłam ogień za mną, po czym położyłam się, przykrywając kołdrą po samą szyję.
Jedno wiem na pewno. Po tej "rozmowie" na pewno szybko nie zasnę.
Hej!
Wiem, że rozdział miał być wczoraj, ale za cholerę nie miałam czasu by go wstawić XD Mam nadzieję, że się podobał. :) Już za tydzień kolejny, tym razem ostatni, kończący pierwszą część ;)
A tak poza tym, to pewnie zauważyliście, że zmieniłam okładkę. Nie jestem pewna, dlatego zapytam: ta jest lepsza, czy gorsza od poprzedniej?
Czekam na komentarze i odpowiedzi, zachęcam również do dawania gwiazdek, bo to bardzo motywuje :)
Do napisania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top