Rozdział 16


- Agnes, pozwól na chwilę.

Przerwałam pieczołowicie wykonywaną czynność, jaką było pakowanie zeszytów do torby. Skrzywiłam się nieznacznie, choć w moich uszach rozbrzmiał przyjemny głos pani Anabel Carter. Przekazałam bezgłośnie moim przyjaciołom, aby na mnie nie czekali. Na szczęście zrozumieli mój przekaz i bez zbędnych sprzeciwów wyszli z klasy, mrucząc ciche: "Do widzenia".

Kiedy w sali zostałam tylko ja i nauczycielka, w zdenerwowaniu pogładziłam moją turkusową bluzkę. Z uwagi na nasze poranne spotkanie w gabinecie dyrektora, nie bardzo widziało mi się teraz z nią rozmawiać. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że jak na nauczyciela muzyki mamy z nią zadziwiająco dużo lekcji.

- Coś się stało? - spytałam niezbyt bystro, bowiem znałam odpowiedź na to pytanie. Sądziłam jednak, że wszystko już zostało wyjaśnione.

- Usiądź proszę, chciałam tylko porozmawiać. - odparła łagodnie, nie odpowiadając na moje wcześniejsze pytanie.

Z wahaniem spełniłam jej prośbę, nie wiedząc czego się spodziewać.

- Agnes, powiedz mi szczerze... - zaczęła ostrożnie - Czy wszystko u ciebie w porządku?

Zmarszczyłam brwi w zdziwieniu i podniosłam na nią swój wzrok, który do tej pory był utkwiony w moich botkach.

- Emmm... Tak, dlaczego pani pyta?

W tym momencie pierwszy raz byłam świadkiem zmieszania Anabel Carter. Mimo iż okazywała to na swój sposób od razu to wyczułam. Popatrzyła przed siebie tępo, by zaraz potem przeczesać swoje blond włosy. Następnie spojrzała na mnie z troską wymalowaną na twarzy. Jeszcze bardziej się zdziwiłam.

- Wiem, że twoi rodzice zmarli trochę ponad miesiąc temu i aktualnie mieszkasz sama...

Wyprostowałam się jak struna i poczułam ciężkie ukłucie w sercu, bo ten temat był dla mnie nadal bardzo drażliwy. Szybko jednak przywołałam się do porządku, przełykając wielką gulę, która utworzyła się w moim gardle.

- Zgadza się... - potwierdziłam niepewnie.

Nie minęła długa chwila, a na powrót usłyszałam jej spokojny głos:

- Wiem jak to jest, bo swojego czasu też straciłam bliską osobę. Znam to uczucie zagubienia...

Przerwałam jej zanim zaczęła wywód:

- Skąd te wnioski, że czuję się zagubiona? - spytałam z lekką irytacją.

Kobieta nie była zdziwiona moim tonem, którego się zapewne spodziewała.

- Spokojnie, chciałam tylko powiedzieć, że zamykanie emocji w sobie nie jest dobrym sposobem na poradzenie sobie z pewnymi sprawami...

- Nie zamykam w sobie żadnych emocji... - przerwałam jej już powoli wkurzona.

Po moich słowach zamilkła, a ja miałam czas na uspokojenie myśli. Dopiero teraz do mnie dotarło jak bardzo brakuje mi ciepłego spojrzenia mamy oraz przytulnego uścisku taty, czy zapachu naszej ulubionej tarty truskawkowej, której nigdy nie umiałam sama odtworzyć, bo zawsze wychodził mi zakalec. Pod powiekami zebrały mi się łzy, a w nosie poczułam znajome szczypanie, zwiastujące nadchodzący potok słonej cieczy. Czym prędzej spuściłam głowę, mrugając pośpiesznie.

- W porządku, w takim razie coś jeszcze wzięłaś na swoje barki, co zajmuje twoje myśli i nie pozwala ci się skupić na lekcjach - oznajmiła, czując że weszła na niebezpieczny grunt.

Odetchnęłam z ulgą, bo zmiana tematu całkowicie mi odpowiadała. Uniosłam głowę, po czym potwierdziła jej słowa skinieniem.

- Faktycznie coś jeszcze mam na głowie - powiedziałam - Ale obiecuję, że to nie będzie już miało wpływu na naukę! - dodałam szybko.

Nauczycielka zaśmiała się cicho z mojej reakcji, po czym powiedziała uspokajającym tonem:

- Wierzę ci. Mam nadzieję, że nie są to tylko słowa rzucane na wiatr.

Jej śmiech nieco poprawił nastrój panujący w klasie, odkąd wspomniano moich rodziców.

- Nie ma się pani czego obawiać. Nie składam gołosłownych obietnic. Mogę już iść?

Kiwnęła głową z lekkim uśmiechem, a ja złapałam za pasek od torby i otrzepałam z moich czarnych spodni niewidzialny pyłek. Nie trudząc się z zakładaniem torby na ramię ruszyłam w kierunku drzwi. Jeszcze zanim zdążyłam wyjść usłyszałam za sobą głos pani Carter:

- Agnes?

Odwróciłam się posyłając w jej stronę pytający spojrzenie.

- Tak?

- Jakbyś chciała porozmawiać, jestem do twojej dyspozycji.

Nie mogłam nie odwzajemnić jej uśmiechu, który wręcz urzekał. Już wiem dlaczego Hope za nią lata jak głupia. Nie można nienawidzić tej kobiety.

Koniec końców, wreszcie wyszłam z sali, mając zamiar iść od razu do szatni, z uwagi na to, że lekcje się już skończyły. Jednak na zamiarach się skończyło, bowiem po kilku krokach na kogoś wpadłam. Moje serce zabiło kilkukrotnie szybciej, a oczy rozszerzyły się do niewiarygodnych rozmiarów. Przełożyłam dłoń do klatki piersiowej patrząc z pretensją na osobę przed sobą.

- Jezu, Joy! Przestraszyłeś mnie!

Chłopak uśmiechnął się przepraszająco.

- Sorki, nie chciałem.

Kiwnęłam głową, patrząc na niego podejrzliwie, mrużąc przy tym oczy.

- Co ty tu robisz? Podsłuchiwałeś?! - niemal krzyknęłam oburzona.

Otworzył szerzej oczy i zaprzeczył natychmiast z paniką w głosie:

- Co?! Nie! Czekałem na ciebie, bo chciałem porozmawiać. Ale nie podsłuchiwałem! - uprzedził na koniec.

Odetchnęłam z nieskrywaną ulgą, po czym ponownie na niego spojrzałam z lekkim uśmiechem.

- No dobrze, więc o co chodzi?

Byliśmy sami na korytarzu i zapewne w szkole, nie licząc paru nauczycieli i sprzątaczek.

Joy podrapał się po karku zmieszany, by następnie wyjąkać:

- Głupio mi cię o to prosić... Przecież znamy się dopiero od niedawna. Ale... jutro moich rodziców nie będzie w domu od południa i miałem zostać z młodszą siostrą. Jednak wczoraj zadzwoniła do mnie koleżanka i ona... to znaczy my... jesteśmy umówieni akurat tego samego dnia... i nie mam z kim zostawić siostry... Pomyślałem sobie...

Chłopak się zaciął, a mi uśmiech zamarł na twarzy, kiedy domyśliłam się o co chodzi.

- Pytałem już Hope, ale ona nie może, a ciotka jest w delegacji, nie mam innego wyjścia...

Natychmiast mi przerwałam, zanim zdążył wymienić swoich dziadków i przodków za czasów średniowiecza:

- Chwila, stop! - uniosłam przed jego twarz dłoń, a on natychmiast zamilkł - Chcesz mi powiedzieć, że prosisz mnie o zajęcie się twoją siostrą, ponieważ ty nie możesz, gdyż umówiłeś się na randkę? We wtorek? - spytałam, mając nadzieję, że coś źle zrozumiałam.

Kiedy natrafiłam na jego nieśmiały wzrok, od razu upewniłam się w tym, że się nie przesłyszałam. Byłam tak osłupiała, że ledwo docierały do mnie kolejne słowa:

- Jesteś moją jedyną nadzieją! Chleo mieszka we Francji i jutro wraca do domu. Myślałem, że znajdę kogoś do jutra. Agnes? - spytał, jakby nagle się zorientował, że go nie słucham - Powiedz coś.

Oderwałam tępy wzrok od ściany i przeniosłam go na bruneta.

- Co mam ci powiedzieć? Zaskoczyłaś mnie.

- Ale zgadzasz się? - spytał z nadzieją.

Zmarszczyłam brwi, jakby zadał najgłupsze pytanie na świecie.

- Absolutnie, nie ma mowy. - powiedziałam stanowczo, po czym wyminęłam go, dając znak, że temat skończony.

Jednak chłopak nic sobie z tego nie zrobił i natychmiast mnie dogonił.

- Błagam cię! Tylko ten jeden raz! Na dwie godzinki. Jessica jest grzeczna jak aniołek.

- Nie i koniec dyskusji - upierałam się przy swoim.

Chłopak stanął w miejscu, przez co sama musiałam to zrobić. Kiedy na niego spojrzałam napotkałam błagalne spojrzenie kota ze Shreka.

- Joy, nie ma mowy! Jestem jedynaczką, nigdy nie miałam do czynienia z dziećmi! Jeszcze coś by się stało, a ja nie chcę mieć na sumieniu dzieciaka. Poza tym, nie lubię dzieci. - dodałam na koniec, mając nadzieję, że go tym przekonałam.

Jednak on stał nie wzruszony i jakby po namyśle powiedział:

- Jess nawet nie chodzi, nie będzie ci przeszkadzać. I tak przez trzy czwarte dnia śpi, więc nawet się nie obejrzysz, a już wrócę z powrotem. Tylko proszę zgódź się!

Westchnęłam zrezygnowana, po raz kolejny bijąc się z myślami.

- Joy...

- Zrobię co tylko zechcesz! - rzucił natychmiast.

Zastanowiłam się przez chwilę nad jego słowami, wpadając nagle na pomysł, do którego wykonania nadawałby się w sam raz. Uśmiechnęłam się chytrze w jego kierunku, przez co ten przełknął ślinę zdenerwowany.

- Wszystko? - upewniłam się.

- Absolutnie. - potwierdził już odrobinę mniej pewnie.

Poszerzyłam swój uśmiech ku przerażeniu Joy'a.

***

- Nie wierzę, że się na to zgodziłem... - powtórzył po raz setny Joy, stojąc przy uchylonych drzwiach do sali muzycznej.

- Nie marudź tylko wypatruj, czy ktoś nie idzie - mruknęłam.

Od kilku minut przebywamy w sali muzycznej, do której oczywiście nikt nie ma wstępu. Chciałam dokładnie rozejrzeć się, bo ostatnio nie miałam na to czasu. Ale, żeby nie być przyłapana potrzebowałam osoby, która stałaby "na czatach". A Joy idealnie się do tego nadawał, pomijając fakt, że trząsł trochę portkami.

- Przypomnisz mi czego tutaj szukasz? - usłyszałam jego pytanie.

Problem w tym, że sama tego nie wiedziałam. Trzymałam w ręku zdjęcie rodzinne z zapisanym kodem, chodząc od ściany do ściany w poszukiwaniu jakiejś tajemnej skrytki, czy czegoś w tym rodzaju.

- Nawet, gdybym ci powiedziała i tak byś nie uwierzył - odparłam, macając ścianę, na której dalej widniały ślady pazurów.

Westchnęłam zrezygnowana, tracąc nadzieję, że cokolwiek znajdę. Niedługo szkoła zostanie zamknięta i wtedy już nie będę miała jak wszcząć podobnych poszukiwań. Oparłam się o fortepian, osłonięty folią i w zamyśleniu spojrzałam na litery widniejące na bladej powierzchni. Co to, do cholery, znaczy?! Rozglądałam się po sali mając nadzieję, że natknę się na jakąś wskazówkę. Jednak w tej chwili byłam kompletnie ślepa, albo nie widziałam tego, co miałam zobaczyć.

Chciałam już wracać do Joy'a, kiedy na biodrze poczułam kłujący ból. Syknęłam i spojrzałam na Keyla, który wychylił się z mojej torby i dźgnął mnie swoim rogiem. Posłałam mu pytające spojrzenie, a on pokazał ruchem głowy na fortepian. Zmarszczyłam brwi i podeszłam do instrumentu. Pod przeźroczystą folią zobaczyłam nad klawiszami przykrytymi klapą kartkę z nutami. Postawiłam ostrożnie małą ławeczkę, która służyła jako siedzisko. Zaczęłam powoli odkrywać płachtę.

- Długo jeszcze? - usłyszałam za sobą zniecierpliwiony głos chłopaka.

- Jeszcze chwilkę - powiedziałam, nawet nie odwracając się w jego stronę.

Podniosłam folię, by odkryć kartki, które nie okazały się jednak zapisane nutami, tylko oznakowaniem klawiszy instrumentu dla początkujących. Otworzyłam szerzej oczy, kiedy spostrzegłam, że niektóre litery odpowiadają tym, które widniały na zdjęciu. Moje serce przyspieszyło, kiedy położyłam zdjęcia na podpórce, tuż obok kartki i porównałam litery. Zabrakło mi tchu, kiedy dotarło do mnie, że miałam rację - każda pojedyńcza litera odpowiadała danemu klawiszowi. A numer na górze oznaczał numer sali, w której byliśmy. Czym prędzej sięgnęłam do klapy, by jak najszybciej ją otworzyć. Jednak nie było to możliwe, bowiem była ona zamknięta kluczykiem.

- Cholera jasna! - powiedziałam trochę zbyt głośno.

- Co się stało? - zapytał przerażony Joy.

- Nic, nic... - uspokoiłam go, chociaż sama byłam bliską płaczu.

Tak blisko!

Zabębniłam paznokciami w czarną powłokę fortepianu, myśląc co zrobić. Biurko już przeszukiwałam, lecz w środku nie było żadnych kluczy. Pewnie Carter miała je przy sobie, lecz nie miałam teraz czasu na zabawy w kradzieże. W końcu wpadłam na pomysł, który jednak mógł okazać się ryzykowny. Jednak ryzyko to jest coś, w co ciągle się pakuję.

Spojrzałam za siebie, żeby zobaczyć, czy Joy patrzy. Jednak on stał do mnie tyłem przystępując z nogi na nogę. Ok, teraz mam szansę.

Położyłam dłoń na kłódce, rozgrzewając ją na tyle, żeby stopić niepotrzebną rzecz. Tak jak myślałam już chwilę później resztka kłódki wisiała smętnie, na dolnym oczku zamknięcia, natomiast ja mogłam swobodnie otworzyć tą przeklętą klapę. Kiedy tylko to zrobiłam w górę poszybował kurz, który osadził się na gładkiej powierzchni. Klawisze wyglądały podobnie, jednak postanowiłam ten fakt zignorować. Zerknęłam na kartki, upewniając się, co muszę nacisnąć jako pierwsze. Okazało się, że na zdjęciu jest najpierw napisane "C". Tylko obok mam napisane, że "C" się powtarza. Które mam teraz wcisnąć?!

- Co ty tam robisz tyle czasu?! - po raz kolejny zapytał chłopak.

Był wyraźnie już wkurzony tą całą sytuacją.

- Zaraz skończę - odpowiedziałam.

"Jeszcze nawet nie zaczęłam" - dodałam w myślach.

Postanowiłam lecieć od lewej do prawej. Czyli wychodzi na to, że trzeba wcisnąć pierwszy klawisz z brzegu. Kiedy to zrobiłam instrument wydobył z siebie wysoki jak szpilki Victorii dźwięk. Podskoczyłam ze strachu, a za sobą usłyszałam piskliwy krzyk przyjaciela:

- Co ty wyrabiasz?! Pogrzało cię do reszty?!

Jednak ja go nie słuchałam. Zamiast tego postanowiłam kontynuować swoją powinność. Fortepian był wyraźnie rozstrojony, w końcu nikt go nie używał od kilku dni. Z każdym kolejnym dźwiękiem słyszałam za sobą ciche przekleństwa. Joy był naprawdę wkurzony, jeśli przeklinał co pięć sekund. W końcu został mi ostatni klawisz - "A", przed ostatni, biały. Wstrzymałam powietze, po czym wcisnęłam go powoli, lecz zdecydowanie. W chwili, gdy z wnętrza instrumentu wydobył się niski dźwięk ostatni klawisz, tuż obok tego, na którym trzymałam palec, uniósł się z cichym kliknięciem. Wypuściłam ze świstem powietrze, nachylając się nad gładką powierzchnią białego prostokąta.

- Skończ już ten cyrk! Zaraz ktoś tu przyjdzie! - powiedział brunet, wkurzony moim zachowaniem.

W jego oczach faktycznie mogłam zachowywać się jak dziecko, które wchodzi gdzieś, gdzie mu nie wolno i w dodatku się bawi.

Ignorując jego warczenie włożyłam czubek palca w szczelinę, która powstała po zagraniu melodii. Uniosłam biały prostokąt i moim oczom ukazało się coś, co zobaczyć pragnęłam już od tygodnia. Pod klawiszem leżał mały klucz, zrobiony z brązu. Jego zdobienia przypominały jesienne liście, które delikatnie go oplatały. Był piękny.

- Jest... - szepnęłam, dalej nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście.

Delikatnie jak tylko mogłam wzięłam go do ręki, pokazując Keylowi, który zaciekawiony moim odkryciem wyjrzał z mojej torby. Widziałam jak oczy mu się zaświeciły, kiedy z największą czcią oglądał każdy detal naszego znaleziska. Z transu obudził mnie dopiero kolejne fuknięcie mojego towarzysza. Szybko, by nie tracić czasu, wsunęłam klucz do wewnętrznej kieszonki żakietu, po czym zamknęłam klapę fortepianu, zabrałam zdjęcie i zasunęłam na niego folię. Kiedy upewniłam się, że wszystko wygląda tak jak przed naszym przyjściem ruszyłam szybko w kierunku drzwi, przy których stał Joy.

- Możemy iść - szepnęłam do niego, kiedy ten odwrócił się, by spojrzeć na mnie z ulgą.

Zamknęliśmy po cichu drzwi, a ja zerknęłam jeszcze na kamerę w rogu korytarza. Czerwona lampka dalej się nie paliła, co oznaczało, że kamera dalej nie działa. Westchnęłam cicho, by uspokoić zszargane nerwy i przyspieszone bicie serca. Mam klucz! Znalazłam go!

Bez zbędnych słów zbiegliśmy z Joy'em na sam dół, do szatni po mój płaszcz, a potem wyszliśmy przed szkołę. Dopiero na zewnątrz brunet postanowił się odezwać:

- Nie wiem co tam robiłaś i chyba nie chcę wiedzieć. Mam tylko nadzieję, że nikt nas nie widział. To ostatni raz kiedy robię coś dla ciebie!

Zachichotałam cicho, bo chłopak wyglądał bardziej na przerażonego, niż złego. To pewnie jedyna rzecz, którą zrobił kiedykolwiek przeciw dyrektorowi. To było słodkie.

Kiedy Joy usłyszał mój śmiech, wetknął we mnie swój ciemny wzrok.

- Z czego się śmiejesz? Jutro po szkole masz stawić się pod drzwi mojego domu. Mieszkam przed kawiarnią cioci Hope, do której cię już zapewne zabrała.

Mina mi zrzedła po usłyszeniu jego słów. Jak tak teraz sobie myślę, to mogłam sobie poradzić z tym kluczem sama. Teraz jednak, to już musztarda po obiedzie.

- Niech ci będzie... Ale jak będzie jakiś kłopot natychmiast przychodzisz i nie interesuje mnie czy przeszkodzę tobie i tej całej Chloe - pogroziłam mu palcem jak małemu dziecku.

- Ona ma na imię Chleo, ale niech ci będzie. Umowa stoi.

Wyciągnął przed siebie dłoń, którą z wahaniem uścisnęłam. Coś czuję, że będę tego żałować.

- Mimo wszystko dzięki, że się zgodziłaś. Ratujesz mi tyłek - powiedział jeszcze dużo bardziej dobrotliwym tonem.

Skrzywiłam się nieznacznie, wprost czując w kościach, że jutro ta mała da mi popalić.

- To pierwszy i ostatni raz - powiedziałam, na co on uśmiechnął się, kiwając głową.

- Niech będzie... To do zobaczenia jutro! - pożegnał się i odwrócił, idąc w stronę swojego domu.

- Pa... - mruknęłam, po czym sama ruszyłam do swojego mieszkania.

Podczas, gdy szłam chodnikiem serce nie przestawało mi bić w szaleńczym tempie. Byłam podekscytowana tym, że jestem coraz bliżej upragnionego celu, którym było znalezienie Medalionu Czasu.

Niespodziewanie poczułam lekkie szrpnięcie, jakbym się z kimś zderzyła. Sapnęłam zaskoczona i odruchowo powiedziałam:

- Przepraszam.

- Ależ nic się nie stało.

Momentalnie zesztywniałam, czując zimny prąd wzdłóż kręgosłupa. Szybko odsunęłam się od osoby, na którą wpadłam i spojrzałam prosto w złote tęczówki.


Dam, dam, dam! Zabawię się w polsat!

Niestety muszę powiedzieć, iż ostatni rozdział małego maratonu pojawi się już jutro. Jeszcze nie wiem o której, ale mogę się nawet poświęcić, żeby wcześniej jutro wstać. Ughhh... To będzie trudne. Ale, chwila! Nic nie obiecuję! XD

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i nie chcę nic mówić, ale zbliżamy się do końca części pierwszej. Kto się cieszy?

To... Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top