Rozdział 13

Przeczytaj!

Jestem świadoma tego, że nie było mnie przez dłuższy czas (dobra, nie oszukujmy się - nie wstawiłam nic od dwóch miesięcy), ale teraz jestem i co najważniejsze: żyję i mam laptopa!!! Poniżej macie rozdział, lecz zanim zaczniecie czytać, tak dla przypomnienia:

Nasza kochana Agnes wraca właśnie do mieszkania po nieprzyjemnym spotkaniu ze zmiennokształtnym Scottem podczas balu maskowego w swojej szkole. Miała zamiar powstrzymać go od znalezienia w sali muzycznej... właśnie sama nie wie czego i tego też próbuje się dowiedzieć. Z tajemniczej wiadomości od jej mamy wynika, iż tajemniczy przedmiot (podejrzewa, że jest to klucz) znajduje się gdzieś w tej sali. Jednak z uwagi na obrażenia, których doznała musiała bezzwłocznie wracać, by się nie wykrwawić.

To wszystko, a oto rozdział ;) :

Wchodziłam chwiejnym krokiem po schodach do mojego mieszkania, a każdy kolejny ruch sprawiał mi ból. Z brody kapała krew, tak samo zresztą jak z nogi owiniętej kawałkiem mojej pięknej sukienki, z której zostały już tylko strzępy. Materiał był przesiąknięty krwią, a widok tej właśnie cieczy na całym moim ciele przyprawiał mnie o mdłości. Mając już mroczki przed oczami włożyłam klucz do zamka w drzwiach, który na czas balu schowałam pod wycieraczkę. Wiem, że to nieodpowiedzialne, ale naprawdę nie miałam jak ich ukryć. Z niespodziewanym wysiłkiem przekręciłam klucz, a następnie nacisnęłam klamkę, by po chwili na drżących nogach wejść domieszkania. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i w tym samym momencie w korytarzu pojawił się Keyl, który jak mnie zobaczył o mało sam nie zemdlał, chociaż to ja byłam bliżej do utraty przytomności.

- Matko jedyna, Agnes! Co się stało?! Wyglądasz tragicznie!

Słysząc jego krzyk skrzywiłam się i złapałam za głowę, która boleśnie pulsowała.

- Nie tak głośno, łeb mi pęka - mruknęłam ledwo zrozumiale.

Gdyby nie te wszystkie rany i krew wyglądałabym jak po ostrej imprezie: poszarpana sukienka,zniszczona fryzura, nie mówiąc już o makijażu, z którego już pewnie nic nie zostało, poza oczywiście czarnymi i czerwonymi smugami na policzkach.

- Idź do łazienki, przyniosę bandaż i wodę utlenioną. Tylko nie zemdlej!

Pokiwałam nieznacznie głową, po czym odsunęłam się od ściany, o którą dotychczas się opierałam i ruszyłam w stronę łazienki. W momencie kiedy przekroczyłam jej próg nogi się pode mną załamały i runęłam na podłogę. Na szczęście zatrzymałam przytomność umysłu, dzięki czemu zobaczyłam jak Keyl spanikowany wbiega do łazienki turlając buteleczkę z wodą utlenioną oraz bandażem w pyszczku. Widząc, że jestem jeszcze przytomna odetchnął z ulgą i do mnie podbiegł.

- Gdzie masz... Agnes, nie mdlej, do jasnej cholery!

Ciemne mroczki przysłaniały mi już cały obraz przed oczami i faktycznie bałam się, że zaraz zemdleję. Cudem chyba zauważyłam, że mój magiczny kot znowu wyszedł z łazienki. Jednak po chwili wrócił z butelką wody w pysku. Wszedł z nią na deskę klozetową, odkręcił korek zębami, po czym wylał niemal całą wodę na moją głowę. Mroczki momentalnie zniknęły, a ja otworzyłam szeroko oczy, o mało nie piszcząc z zaskoczenia. Spojrzałam na Keyla, który zadowolony z siebie zszedł na podłogę i stanął naprzeciwko mnie. Jego spojrzenie zmieniło się na zmartwione w chwili, gdy spotkał mój zmęczony wzrok.

- Zostało jeszcze trochę tej wody, którą na mnie wylałeś? - zapytałam pół żartem, pół serio.

Pokiwał głową, po czym wskazał na butelkę, która nadal stała na desce. Wzięłam ją i upiłam kilka łyków z wielką ulgą. Rzuciłam gdzieś na bok pustą już butelkę i rozejrzałam się już przytomniejszym wzrokiem po łazience.

- Podaj miskę, tą przy pralce.

Magiczny kot bez słowa sprzeciwu wykonał moją prośbę, a ja delikatnie położyłam stopę na jej dnie. Zaczęłam delikatnie odwijać materiał, przesiąknięty krwią, ukazując głęboką ranę po ugryzieniu wilka. Na jej widok aż zamknęłam oczy, lecz po chwili je otworzyłam bardziej przypatrując się ranie.

- Cholera jasna, to nie wygląda dobrze.

- Pewnie, że nie wygląda dobrze! W końcu pogryzł cię wilk!

Puściłam mimo uszu uwagę Keyla, by bardziej skupić się na moich myślach.

- Nie ma mowy, żebym sama to opatrzyła. To trzeba zszyć.

Włożyłam ten kawałek sukienki do miski, po czym na szybko zawinęłam bandaż wokół łydki, zaciskając zęby z potwornego bólu. Kiedy skończyłam, wstałam i tak samo chwiejnym krokiem jak przedtem ruszyłam w kierunku salonu.

- Gdzie się wybierasz?! - usłyszałam za sobą pytanie mojego towarzysza.

- Do Krainy, przecież nie zszyję sobie tego sama. - odpowiedziałam.

Zarejestrowałam ciche westchnienie z jego strony, lecz już bez słowa poszedł za mną. W pewnym momencie zachwiałam się niebezpiecznie, lecz na szczęście zdążyłam podeprzeć się o stół i nie upaść. Przestraszony Keyl zaraz zjawił się koło mnie.

- Wszystko w porządku?

Pokiwałam głową i ponagliłam go niecierpliwym ruchem ręki. On w pełni zrozumiał mój przekaz i bez zwłoki zaczął otwierać przejście. Na szczęście nie trwało to długo i już po chwili mogłam spokojnie przejść na drugą stronę. Zabrałam ze stołu Przyjaciela i po zrobieniu kilku kroków byłam już w krainie. Odetchnęłam świeżym powietrzem, czując zmiany zachodzące w moim wyglądzie. Na moje nieszczęście musiałam się potknąć i upaść akurat na lewą nogę. Jęknęłam z bólu, który w porażającym tempie rozszedł się po całym moim ciele. Podparłam się na dłoniach, próbując się podnieść, lecz powoli traciłam już siły.

- Agnes! Nie wstawaj, zaraz przyleci Chaper.

Tak jak powiedział, minutę później usłyszałam z oddali trzepot jego skrzydeł. Uniosłam głowę akurat w momencie kiedy lądował kilka metrów przed nami. Widząc, że jestem ledwo przytomna przebiegł dystans, który nas dzielił i pochylił łeb ku mnie. Mimo, że nie umiał mówić, jego oczy wyrażały wszystko: troskę, smutek i poniekąd też niezrozumienie. Był ze mną od początku i wiedział kiedy jest zemną naprawdę źle. Posłałam mu uspokajający uśmiech, mając nadzieję, że to podziała. Chaper trącił łbem moje ramię, a ja zaśmiałam się cicho mimo bólu. W końcu wstałam i przytrzymując się jego skrzydła zajęłam miejsce na jego grzbiecie. Złapałam za jego łańcuch, po czym położyłam się, opadając z ulgą na szyję pokrytą piórami. Keyl za to podleciał i tym razem zamiast na ramieniu usiadł koło mojej głowy. Mój wierzchowiec zerwał się do lotu, a ja przymknęłam oczy, kiedy byliśmy już w powietrzu, starając się nie myśleć o bólu. Ciepły, przyjemny wiatr muskał moje policzki i wprawiał w ruch mój warkocz oraz długą suknię razem z płaszczem. Otulona przyjemnym kołysaniem odpłynęłam nie myśląc o niczym, choć noga oraz policzek ciągle dawały o sobie znać.

Mój miły trans przerwało delikatne szarpnięcie. Odruchowo ścisnęłam łańcuch, lecz niepotrzebnie, bo po otworzeniu oczu zobaczyłam tajemniczy las. Chaper złożył swoje ptasie skrzydła i ruszył wolnym, acz niespokojnym krokiem przed siebie. Poprawiłam nieco swoją pozycję, uświadamiając przy tym Keyla, że już kontaktuję.

- Jak się czujesz? - spytał z troską.

- Bywało gorzej... - odparłam - Nie macie się czym martwić. Wystarczy to zszyć i będzie po wszystkim. Nie raz wychodziłam z gorszych rzeczy.

Przed oczami miałam sytuację z poprzedniej Nocy Krwawego Księżyca, kiedy zostałam trafiona zatrutą strzałą i dźgnięta sztyletem w ramię. Naprawdę bywało gorzej i zawsze z tego wychodziłam bez szwanku.

Po kilku minutach spacerku w ciszy doszliśmy do znajomego nam wejścia zarośniętego pnączami. Chaper bez problemu przeszedł przez nie, pomagając sobie rogami. Kiedy znaleźliśmy się po drugiej stronie przymrużyłam nieco oczy, bowiem było tu jaśniej niż za nami. Gdy je otworzyłam przed sobą ujrzałam Unicorna, który stał już gotowy do pomocy.

- Co się stało? - usłyszałam pytanie z jego strony.

Zanim odpowiedziałam zsunęłam się z Chapera na miękką trawę od razu się chwiejąc. Na szczęście szybko złapałam równowagę, dzięki czemu nie wylądowałam na twarzy.

- Miałam małe problemy z wilko... znaczy zmiennokształtnym, Scottem.

Kiwnął głową, po czym przyjrzał mi się uważnie. Po niedługiej minucie znowu się odezwał:

- Zaraz mi wszystko opowiesz. Teraz musimy zająć się twoją nogą oraz policzkiem.

- Umm... tak, jasne. - odpowiedziałam nieco zakłopotana.

Unicorn wystrzelił ze swojego rogu promień w kierunku tajemniczego lasu. Doskonale wiedziałam kogo chciał przywołać, ona nie raz się mną zajmowała w takich sytuacjach jak ta. Podczas czekania wytarłam dłonią brodę, po której cały czas leciała krew. Mam nadzieję, że uda się uniknąć blizny.

Nie minęło pięć minut, a przez przejście weszła starsza, niska kobieta w kolorowym stroju. Nosiła zazwyczaj pstrokate sukienki do kostek, a na to zarzucała chustę z frędzelkami. Jej elementem niezbędnym jest pas, przy którym zawsze nosiła woreczki oraz fiolki, w których nikt nie wie co się znajduje. Nikomu nie podawała swojego imienia, wszyscy nazywali ją Szamanką.

- Dobrze, że już jesteś.

Unicorn podszedł do kobiety, która przy nim sięgała jedynie do trzech czwartych jego nogi. Kiwnęła głową i bez słowa ruszyła w moim kierunku, a jej długie, siwe włosy poruszały się z każdym krokiem. Gdy była naprzeciw mnie chciałam wstać, lecz zanim to zrobiłam powstrzymała mnie gestem ręki. Nachyliła się nieco do przodu i zaczęła powoli odwijać bandaż. Syknęłam, gdy na końcu pozbyła się ostatniej warstwy. Przejechała swoim długim paznokciem po mojej ranie, mamrocząc coś pod nosem. W końcu sięgnęła ręką do swojego pasa, by po chwili do jej dłoni trafiła fiolka z przeźroczystym płynem. Odkorkowała buteleczkę, a do moich nozdrzy dotarł dziwny, gorzki zapach. Miałam nadzieję, że nie będę musiała tego wypić.

- Może trochę szczypać... - usłyszałam jej zachrypły głos.

Kiwnęłam głową i zacisnęłam zęby, by się przygotować. Jednak to nic nie dało, bo i tak wydałam z siebie cichy krzyk, czując piekielny ból w łydce. Trochę szczypać, tak? Dziękuję za ostrzeżenie.

Spojrzałam w dół, kiedy poczułam mrowienie w całej nodze. Otworzyłam szerzej oczy ze zdumienia, spostrzegając, że moja łydka zaczęła się regenerować. To było dziwne, a jednocześnie straszne uczucie, kiedy mięśnie się ze sobą łączą na twoich oczach. Wszystko zostało przerwane po minucie, gdy na nodze były jedynie czerwone krechy, z których delikatnie kapała krew. Szamanka wytarła ją ściereczką, po czym zawiązała wokół niej świeży bandaż.

- Dziękuję - powiedziałam

- Nie dziękuj mi teraz, bo został jeszcze policzek - odparła.

Po tych słowach podeszła do mnie bliżej i wzięła w palce moją brodę, unosząc głowę do góry. Uważnie zaczęła go oglądać, by po chwili wrócić wzrokiem do mnie.

- Zużyłam cały eliksir regeneracji na twoją nogę, ale mam jeszcze magiczną nić, którą mogę zszyć ranę. Zniknie ona za kilka dni, a ślad nie zostanie. Niestety będziesz musiała pocierpieć.

Kiwnęłam głową twardo, postanawiając za wszelką cenę wytrzymać ból. Kobieta sięgnęła do jednego z woreczków i wyciągnęła cienką, białą nić oraz małą igłę. Nachyliła się do mnie, ale zanim zaczęła szyć złapała mnie za kark i ustawiła odpowiednio głowę.

- Zajmie to nie więcej niż...

Zaniemówiła nagle, sztywniejąc w bezruchu. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem, ale ona wpatrywała się w przestrzeń nieprzytomnym wzrokiem. Miałam ochotę wręcz pstryknąć jej palcami przed twarzą, żeby się ocknęła. Wszystko dookoła ucichło, a Szamanka bez ostrzeżenia odwróciła się do mnie z wielką powagą na twarzy. Trochę się przestraszyłam tak gwałtownego ruchu, ale zanim coś powiedziałam wrócił jej normalny wyraz twarzy. Ok... to było dziwne...

Przez następne piętnaścieminut mój policzek był zszywany i nikt się nie odzywał. Natomiast ja zaciskałam zęby, powstrzymując się tym samym od wydania jakiegokolwiek dźwięku. Cały czas zastanawiało mnie zachowanie Szamanki, bo było co najmniej dziwne. Ona zawsze miała nierówno pod sufitem dlatego po niedługim namyśle postanowiłam zignorować to, co przed chwilą się stało.

Tak bardzo zagłębiłam się w myślach, że nie zauważyłam kiedy skończyła. Z ulgą wypisaną na twarzy zaczęłam się podnosić, bo powoli bolały mnie plecy od niewygodnej pozycji. Jednak zanim do końca się wyprostowałam poczułam uścisk na ramieniu, po czym zostałam gwałtownie przyciągnięta w dół. Stanęłam oko w oko z Szamanką.

- To może cię zabić...

Patrzyłam na nią zdezorientowana, ale zanim coś odpowiedziałam, puściła mnie i ruszyła w kierunku Unicorna. Pożegnała się z nim skinieniem głowy, a potem spojrzała na mnie swoim przenikliwym wzrokiem. W końcu jednak wyszła, a ja mogłam odetchnąć z ulgą. Wzięłam do ręki torbę i nadal obolała podeszłam do jednorożca.

- Dziękuję za wszystko.

- Zawsze jesteś tu mile widziana. Następnym razem mi wszystko opowiesz, teraz musisz odpocząć.

W odpowiedzi kiwnęłam głową, potwierdzając jego słowa. Naprawdę byłam zmęczona i chciałam wrócić do domu, by w spokoju pomyśleć o tym co się dzisiaj stało.

Nie czekając na nic więcej ruszyłam w kierunku przejścia do Tajemniczego Lasu. Zarówno Keyl, jak i Chaper zrozumieli, że czas już wracać i podążyli za mną. Odgarnęłam niechciane pnącza i przeszłam na drugą stronę. Poczekałam aż zrobią to też moi przyjaciele, po czym usiadłam na grzbiecie Chapera, który bez sprzeciwu mi na to pozwolił.

Pogłaskałam go czule po szyi i powiedziałam cicho:

- Ruszajmy.

Mój wierzchowiec kiwnął głową, a następnie poczekał aż na moim ramieniu usiądzie Keyl i ruszył do rozbiegu. Rozłożył swoje piękne skrzydła i już po chwili byliśmy wysoko między drzewami, sprawnie omijając wyrastające gałęzie. Po kilku minutach podróży w ciszy w końcu dotarliśmy na polanę, gdzie zawsze się żegnaliśmy i witaliśmy. Zeszłam z Chapera i odeszłam od niego parę kroków. Wiedziałam, że nie był zadowolony z tego, iż już go opuszczam. Uśmiechnęłam się do niego pocieszająco i odwróciłam się do wyjścia, które w tym czasie stworzył Keyl. W momencie, kiedy przechodziłam na drugą stronę za sobą usłyszałam trzepot skrzydeł. W ciągu kilku sekund byłam już w swoim mieszkaniu z powrotem w czerwonej, podartej sukience. Odłożyłam mojego Przyjaciela na stół, a sama poszłam do kuchni, gdzie wcześniej zostawiłam telefon. Wzięłam do ręki małe urządzenie w momencie, kiedy wydało z siebie dźwięk przychodzącej wiadomości. Od razu ją otworzyłam, spostrzegając także, że nie jest ona jedyna.

Hope: Czemu tak nagle uciekłaś?

Hope: Agnes? Oddzwoń.

Hope: Martwię się, daj znać czy żyjesz.

Hope: Przysięgam na swoją matkę, że jeśli zaraz się nie odezwiesz, to sama do ciebie przyjdę i ci wygarnę!

I ostatnia:

Hope: Sama tego chciałaś. Już idę.

Odłożyłam szybko telefon z powrotem na miejsce i czym prędzej pobiegłam do szafy w pokoju. Na szybko wyciągnęłam z niej spodnie jeansowe, czarną bokserkę oraz szarą bluzę z kapturem. Z prędkością światła założyłam na siebie przygotowane rzeczy, zdejmując moją niegdyś piękną sukienkę. Wzięłam ją i pobiegłam w stronę łazienki, by na czas wizyty brunetki ją tam zostawić. Jednak zatrzymałam się w połowie drogi, widząc swoje odbicie w lustrze, które wisiało w korytarzu. Otworzyłam szerzej oczy ze zdumienia uświadamiając sobie jak wyglądam; na policzku widać szycia oraz ślady krwi zmieszane z makijażem, a moje włosy są splątane w jedno, wielkie siano z różą w środku. Czym prędzej dobiegłam do mojego poprzedniego celu, zostawiając tam resztkę mojej wieczornej kreacji.

- Czemu tak latasz?

Odwróciłam się do tyłu, słysząc zdziwiony głos Keyla.

- Hope zaraz przyjdzie, a ja wyglądam jakby mnie walec przejechał, a autobus to jeszcze poprawił.

Szybko umyłam twarz oraz dłonie, pozbywając się swojej własnej krwi, ignorując niezadowolone spojrzenie magicznego kota.

Wyszłam z łazienki i od razu ruszyłam do kuchni. Wyjęłam z szafki koło lodówki pudełko z lekarstwami i opatrunkami. Wysypałam całą zawartość na blat i zaczęłam chaotycznie szukać plastra na policzek. W końcu go znalazłam i, podchodząc uprzednio do lustra i sprzątając bałagan, przykleiłam go w miejscu, gdzie widoczne były szycia. Jeszcze tylko włosy... Wyplątałam z mojego gniazda na głowie różę Hope i już miałam złapać za szczotkę, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Nie wiedziałam co zrobić, bo przecież nie pokarzę się jej w takim stanie. Nie mogąc wymyślić niczego lepszego, po prostu zarzuciłam na głowę kaptur bluzy. Wytarłam jeszcze resztki makijażu pod oczami oraz czerwoną szminkę, po czym podeszłam do drzwi, zza których dochodziło coraz bardziej niecierpliwe pukanie. Złapałam za klamkę i otworzyłam je w momencie, kiedy brunetka za nimi sięgała po telefon. Wyglądała tak samo jak przed wyjściem, lecz nie miała już swojej maski. Kiedy mnie zobaczyła przybrała "złą" minę, jednak gdzieś w jej oczach widziałam też ulgę.

- Cześć? - powiedziałam na wstępie, choć brzmiało to bardziej jak pytanie.

- Chcesz, żebym zawału dostała?! - krzyknęła - Wychodzisz nie wiadomo gdzie i kiedy, przy czym o niczym mnie nie informujesz!

Podniosłam rękę w górę z zamiarem przeczesania włosów, jednak szybko ją opuściłam, przypominając sobie, że nie mogę tego zrobić.

- Może wejdziesz? - zapytałam, odsuwając się na bok, by zrobić dla niej miejsce.

Dziewczyna westchnęła, po czym spełniła moją prośbę. Gdy przechodziła obok mnie spojrzała zdziwiona na mój policzek, posyłając nieme pytanie. Zbyłam ją machnięciem ręki i zaprosiłam do kuchni. Stukając szpilkami o podłogę weszła do środka, a ja zamknęłam za nią drzwi, starając zachowywać się jak najbardziej naturalnie. Wzięłam głęboki oddech i lekkim krokiem weszłam do kuchni. Od razu jednak mój entuzjazm opadł, gdy napotkałam wrogie spojrzenie Hope.

- Nie patrz tak na mnie.

Zrezygnowana usiadłam na jednym z wysokich krzeseł.

- Mam nadzieję, że mi to wyjaśnisz.

Wywróciłam oczami, ale mimo mojej niechęci zaczęłam tłumaczyć:

- Wyszłam, bo źle się poczułam. Tyle, cała historia.

- A ten plaster na policzku? - spytała podejrzliwie.

Czasami mi się wydaje, że zachowuje się jak moja mama.

- To... Kiedy szłam do domu, kot sąsiadki mnie podrapał, gdy schylałam się po klucze.

Przez te kłamstwa mam już chyba specjalne miejsce w piekle. Nie mogę jej jednak powiedzieć prawdy.

- Powiedzmy, że ci wierzę... - skomentowała moje słowa brunetka.

Zapadła cisza, podczas której ja zasunęłam suwak bluzy, a Hope zerknęła do telefonu.

- To może wina? - zapytałam entuzjastycznie, chcąc przerwać krępujące milczenie.

- Czytasz mi w myślach.... Kurwa mać!

Zaśmiałam się, widząc, że dziewczyna schodząc z krzesła potknęła się o swoją suknię.

- Wiesz co? - spytała retorycznie - Chyba będziesz musiała mi dać jakieś ciuchy na zmianę, jeśli chcesz, żebym przeżyła do jutra.

Parsknęłam śmiechem ponownie, choć brunetka mówiła zupełnie poważnie.



No to... tak.

Przepraszam z całego serduszka za tyle nieobecności! Pokornie błagam o wybaczenie wszystkich czytelników!

W zamian za powstrzymanie się od ukatrupienia mnie mam niespodziankę:

Postanowiłam zrobić mały maraton i mam nadzieję, że jutro opublikuję pięć następnych rozdziałów oraz obiecany one - shot z wątkiem miłosnym między Scottem, a Agnes.

Mało tego!

Postanowiłam KNZ przerodzić w trylogię:

"Magia Klucza"

"Medalion Czasu"

"Cztery Żywioły"

Pierwsza część będzie miała 20 rozdziałów, a reszta na razie nie mam pojęcia.

Wkrótce wezmę się też za gruntowny remont wszystkich rozdziałów. Nie mam zamiaru jednak zmieniać nic w fabule. Chodzi mi głównie o niektóre fragmenty, niemające kompletnie sensu i wszystkie błędy, które zrobiłam, a ich nie poprawiłam.

To tyle informacji, mam nadzieję, że to wszystko dobrze wygląda. Nie mogę jednak obiecać, że wszystkie te warunki zostaną spełnione to są na razie plany, które staram się wprowadzić w życie. A czy mi wyjdzie? Tego nie ma pojęcia.

Do zobaczenia jutro!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top