Rozdział 1
Obcasy moich botków echem odbijały się od chodnika. Ze spuszczoną głową szłam przed siebie, nie zważając na innych wokół. Dzisiaj jest ten dzień. Dzisiaj zacznę wszystko od nowa. Przynajmniej się postaram. Mam nadzieję, że jednak mi się uda.
Im bliżej byłam, tym więcej słyszałam głosów uczniów mojego nowego liceum. W końcu stanęłam przed wielkim budynkiem z rudawych cegieł. Dookoła mnie przewijały się inne osoby, lecz nie poświęcały mi więcej niż jedno spojrzenie.
Poprawiłam moje okulary w czarnych oprawkach i już odważniej weszłam do środka. Od razu zostałam zaatakowana przez tłum licealistów. W pewnym momencie ktoś mnie szturchnął tak, że moja torba spadła na podłogę wysypując przy okazji całą zawartość. Szybko pozbierałam rzeczy, by nikomu nie rzuciła się w oczy jedna z książek – mój Przyjaciel.
-Jesteś nowa? - usłyszałam pytanie gdzieś nad sobą.
Podniosłam się szybko i spojrzałam na krótkowłosą brunetkę o roześmianych oczach.
- Tak...
- Jestem Hope, a ty?
Podała mi rękę, którą natychmiast uścisnęłam.
- Agnes, miło mi. Powiesz mi może, gdzie znajdę gabinet dyrektora?
Dziewczyna bez wahania pokiwała głową.
- Jasne! Chodź za mną!
Weszłyśmy po schodach na pierwsze piętro i po przejściu kilku metrów byłyśmy już pod drzwiami koloru ciepłego brązu. Nad nimi widniał napis: "DYREKTOR SZKOŁY".
Odwróciłam się do Hope i uśmiechnęłam się miło.
- Dzięki za pomoc.
- Nie ma sprawy. Zaczekam tu na ciebie - powiedziała ku mojemu zaskoczeniu.
Kiwnęłam jednak głową i zapukałam w drewniane drzwi. Po usłyszeniu ''proszę'' otworzyłam je i weszłam do środka. Masywne biurko, przy którym siedział dyrektor stało centralnie pośrodku. Przy obu ścianach stały półki z książkami. Za plecami mężczyzny znajdowało się okno, a nad nim parę dyplomów.
- Dzień dobry... - zaczęłam niepewnie.
Podniósł na mnie wzrok znad papierów, przez co mogłam zauważyć na jego nosie okulary w cienkich oprawkach.
- O, panna Wilson! Dzień dobry, dzień dobry... Proszę usiąść.
Zajęłam miejsce i przeczesałam dłonią swoje długie, krucze włosy.
- Więc... od dzisiaj, panno...
- Proszę mi mówić po imieniu - przerwałam mu, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
- A więc Agnes... Od dzisiaj masz zamiar chodzić do naszego liceum. Z tego co wiem jesteś pełnoletnia i mieszkasz sama.
Kiwnęłam głową, a on kontynuował:
- Będziesz chodzić do klasy trzeciej A. Oto twój plan lekcji.
Mówiąc to podał mi kartkę, a ja tylko na nią zerknęłam.
- Jeśli chcesz, możesz zacząć lekcje już od dzisiaj albo poczekać do jutra - zaproponował.
- Mogę zacząć już dzisiaj...
- Świetnie!
Wstał z fotela, co również uczyniłam i podaliśmy sobie dłonie.
- Mam nadzieję, że będziesz się tu dobrze czuła.
- Ja również... - powiedziałam całkiem szczerze - Do widzenia.
- Do widzenia.
Wyszłam na korytarz, gdzie zastałam Hope, która z niecierpliwością czekała na moje przyjście. A świadczyło o tym jej nerwowe zerkanie co jakiś czas na telefon. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zaatakowała mnie pierwsza:
- I co?! Do której klasy chodzisz?!
- Do trzeciej A... - rzekłam niepewnie, acz z uśmiechem.
- Aa! To razem ze mną!
Szczęśliwa uwiesiła mi się na szyi, a ja zaśmiałam się rozbawiona. Nigdy nie widziałam kogoś tak śmiałego. Znałyśmy się zaledwie parę minut, a już powodowała u mnie śmiech, który był u mnie ostatnio rzadkością.
Odsunęła się ode mnie i złapała za rękę.
- Chodź! Teraz mamy matematykę - rzuciła tuż przed tym jak pociągnęła mnie w stronę jednej z sal.
Kiedy byłyśmy już niedaleko nagle krzyknęła do chłopaka pod klasą:
- Joy!
Chłopak podniósł wzrok i podszedł do nas z uśmiechem.
- Co tam? - spytał, spoglądając na mnie z zaciekawieniem.
- To jest nowa laska w naszej szkole. Agnes, to jest mój przyjaciel, Joy. Gościu czasem spina dupę, ale mimo wszystko da się go lubić - dodała na koniec żartobliwym tonem, puszczając mi oczko.
- Ej! Nie prawda! - oburzył się chłopak, jednak nie dało się wyczuć złości w jego głosie.
Uśmiechnęłam się do niego miło, co bez wahanie odwzajemnił.
Joy był brunetem, miał krótkie włosy i ciemne oczy. Na szyi miał czerwone słuchawki.
- Chodzisz do naszej klasy? - spytał, chowając dłonie do kieszeni jeansów.
- Tak.
- To świetnie! Zobaczysz, wcale nie jest taka zła, na jaką wygląda.
Kiwnęłam głową nadal rozbawiona tą dwójką.
- Właśnie! Miałam zapytać... - odezwała się nagle brunetka - Gdzie kupiłaś te soczewki?! Są zajebiste!
Ach tak... i to jest mój problem, który za mną chodził od przedszkola.
Moje oczy mają kolor czysto szafirowy. Są tak jasne, że wydają się niemal przeźroczyste. Od zawsze wszyscy mi wytykali, że kłamię mówiąc, iż są prawdziwe. Ale ja się tym nie przejmowałam.
Przyzwyczajona już do takich pytań, powstrzymałam westchnienie i spokojnie odpowiedziałam:
- To nie są soczewki.
Otworzyli szerzej oczy ze zdziwienia i zaczęli mi się bardziej przypatrywać. To było poniekąd krępujące.
- Żartujesz?! Serio?! - nie dowierzał chłopak.
Pokiwałam głową z nieśmiałym uśmiechem.
- To twoje prawdziwe gały?! - krzyknęła zaraz potem brunetka.
Byłam zaskoczona tą bezpośredniością Hope, ale mi to nie przeszkadzało. Po prostu nie byłam przyzwyczajona. Ostatnio wszyscy wokół traktowali mnie jak jajko. A tą dwójkę z jakiegoś powodu od razu polubiłam, choć z natury nie byłam ufna.
- Są niesamowite! Też chciałabym takie mieć! - przyznała, co zbiło mnie trochę z tropu.
- Nie przeszkadza wam to?
Oboje spojrzeli na mnie dziwnie.
- Dlaczego miało by nam to przeszkadzać? - spytał całkiem szczerze Joy.
- Bo wszyscy mówili mi, że kłamię, jeśli chodzi o prawdziwy kolor moich oczu.
Hope zaśmiała się i podeszła do mnie kładąc dłoń na moim ramieniu.
- O, kochana! - zarzuciła mi swoje ramię na barki, niemal się na mnie wieszając - Powiedz mi szczerze, ale tak całkiem szczerze... Czy my ci wyglądamy na takie płytkie szuje, które wszystko muszą mieć najlepsze? My nigdy nie osądzamy ludzi po wyglądzie lub stereotypach i zapamiętaj sobie to raz na zawsze. Z takimi opisami, to do tamtych małp.
Mówiąc to pokazała na trójkę jakichś wysokich, dzięki butom na obcasie dziewczyn. Po ich zachowaniu od razu było widać, że nie mają za grosz szacunku do innych. Patrzyłam na nie, mając wrażenie, że na chwilę przeniosłam się do jakiegoś amerykańskiego filmu. Dziewczyny wyglądały rodem wzięte z takowej produkcji.
- Faktycznie... ale chyba nie zamierzam tego sprawdzać.
Oboje się zaśmiali i właśnie w tej chwili zadzwonił dzwonek na lekcje. Doszliśmy we trójkę pod salę, a po dwóch minutach przyszła także nauczycielka. Z, wręcz nienaturalnym uśmiechem otworzyła drzwi do klasy, wpuszczając uczniów do środka.
Usiadłam w ostatniej ławce pod ścianą. Przede mną zajęli miejsca Hope i Joy. Puszysta blond włosa kobieta stanęła za biurkiem i przejechała wzrokiem po klasie, na końcu zatrzymując się na mnie. Uśmiechnęła się ciepło i powiedziała do klasy:
- Mamy w klasie nową koleżankę. Agnes, chodź tutaj i powiedz nam coś o sobie.
Nie lubię tego. Nie należę do ludzi, którzy zawsze muszą być w centrum uwagi.
Wstałam z westchnieniem i powolnym krokiem wyszłam na środek.
- Cześć, jestem Agnes Wilson, mam osiemnaście lat... czasem coś poczytam i... to tyle.
Po tych (wyjąkanych) słowach wróciłam do swojej ławki. Oczywiście wszyscy odprowadzali mnie wzrokiem, bo jakże by inaczej?
- Może ktoś oprowadzi naszą Agnes po szkole? - zaproponowała nauczycielka, rozglądając się po klasie.
Od razu zgłosiła się Hope, przez co się uśmiechnęłam.
- Ja mogę!
- Dobrze, Hope - coś mi mówiło, że blondynka zgodziła się niechętnie - Jutro was zwolnię z lekcji i pokażesz jej co i jak. A teraz zapiszcie temat lekcji...
Nauczycielka odwróciła się do tablicy, a brunetka nachyliła się w moją stronę.
- To co? Urywamy się jutro? Gdzie indziej pokażę ci co i jak - posłała mi oczko, na co się cicho zaśmiałam i pokiwałam głową.
Reszta lekcji minęła spokojnie. Nie miałam jakiś większych przygód. Zwykły pierwszy dzień w nowej "budzie".
Po pożegnaniu się ze znajomymi ruszyłam do domu. Naprawdę miałam niedaleko, bo blok, w którym mieszkam był bezpośrednio połączony z budynkiem szkolnym. Prawie wszystkie mieszkania były zajęte przez licealistów, którzy nie mieszkali już z rodzicami.
Weszłam po schodach na pierwsze piętro i otworzyłam drzwi za pomocą klucza, który wygrzebałam z czeluści mojej szkolnej torby.
Mieszkanie było małe. Przede mną znajdował króciutki korytarz, który prowadził do niedużego salonu. Wcześniej, po lewo była kuchnia, a po prawo łazienka. I tyle... Więcej mi nie potrzeba.
Po zdjęciu butów i porzuceniu torby na podłodze, od razu udałam się do kuchni i usidłam przy barku. Wyciągnęłam z mojej torby książkę w brązowej, starej okładce i otworzyłam na kolejnej, niezapisanej stronie.
Ja: Jednak nie było tak źle jak myślałam... Poznałam nawet nowych znajomych.
Kiedy tylko postawiłam kropkę na końcu zdania pod spodem pojawiła się odpowiedź zapisana ładnym, lekko pochylonym pismem:
Przyjaciel: Wiedziałem, że sobie poradzisz. Zawsze dajesz radę.
Nigdy nie zapomnę tego dnia, kiedy go znalazłam. Przyszłam wtedy do domu zaraz po tym, jak dowiedziałam się o śmierci moich rodziców. Zapłakana wpadłam do pokoju i padłam na łóżko. Byłam cała roztrzęsiona. Po jakimś czasie postanowiłam iść do kuchni po wino. Akurat kiedy wstawałam moją uwagę przykuła książka, która wyglądała na starą. Zastanawiałam się skąd się wzięła na moim biurku. Podeszłam i wzięłam ją do ręki. W tamtym momencie przeszedł mnie strasznie dziwny, gorący prąd. Momentalnie poczułam piekący ból na dłoni. Z przerażeniem rzuciłam książką i popatrzyłam na swoje dłonie. Nic się nie działo. Po krótkim zastanowieniu ponownie wzięłam tajemniczy przedmiot i otworzyłam na pierwszej stronie, która była całkiem pusta. Nic nie poczułam. Jednak najbardziej zdziwiło mnie to, co przeczytałam na karteczce włożonej pomiędzy kartki: „Od dzisiaj to Twój Przyjaciel. Opiekuj się nim, a On zaopiekuje się Tobą."
Tych słów nie zapomniałam do dziś. Do tej pory z nim ''rozmawiam'', zawsze mi pomaga. Nie mówiłam nikomu, bo uznaliby mnie za świra. Chociaż... gdyby wiedzieli co jeszcze potrafię i co robię, to wzięliby mnie chyba za wiedźmę.
Z rozmyślań wyrwał mnie nagle czyiś głos:
- I jak pierwszy dzień?
Spojrzałam w dół, na Keyla, który aktualnie lizał swoją łapkę wgapiając we mnie swoje karmelowe oczy.
- Dobrze, myślałam, że będzie gorzej - powiedziałam, zamykając książkę w dłoniach.
Keyl to nikt inny tylko mój kot. No może to niezbyt trafne określenie na zwierzaka, który ma rozmiary świnki morskiej, futro koloru morskiej zieleni, zdobione złotymi detalami i złote rogi na czubku głowy. W dodatku umie mówić. Ale to tylko część mojego dziwnego świata.
- Widzisz? A tak się bałaś iść. Tylko następnym razem nie zostawiaj mnie. Nigdy nie wiadomo co może się zdarzyć.
Choć miałam ochotę wywrócić oczami szybko zrezygnowałam z tego pomysłu.
- Wiem, wiem... To tylko dzisiaj, następnym razem pójdziesz ze mną.
Kot przeszedł z gracją odcinek dzielący go ode mnie i jednym zwinnym ruchem wskoczył mi na kolana. Pogłaskałam go, na co zamruczał wdzięcznie. Zaśmiałam się w odpowiedzi.
- A ty wiesz która jest godzina?
- Nie...
Schyliłam się po torbę i wyjęłam z niej telefon. Zerknęłam na wyświetlacz i uśmiechnęłam się do siebie.
- No to już czas, nie sądzisz? - spytałam, odkładając komórkę na blat.
- Masz zupełną rację - odpowiedział, po czym zeskoczył z moich kolan na podłogę.
- To chodźmy. Wiesz co robić.
Wstałam i położyłam Przyjaciela na blacie dając większe pole do działania dla Keyl'a. On natomiast usiadł dumnie na środku pomieszczenia i zamknął oczy. Z kamienia na jego piersi wydobył się ciepły blask. Także Przyjaciela otuliła jasna poświata.
Nie minęła chwila, a przed nami ukazał się portal otoczony żółtym światłem. Keyl otworzył oczy i popatrzył na mnie z uśmiechem, który odwzajemniłam. Zamknęłam Przyjaciela, schowałam go do swojej torby i spojrzałam na piękne pogórza po drugiej stronie portalu.
O tak... Jest jeszcze wiele rzeczy, których o mnie nie wiecie. I uwierzcie mi na słowo... Nigdy czegoś takiego nie widzieliście.
Pewnym krokiem przeszłam na drugą stronę, zostawiając za sobą moje pierwsze życie.
***
Od razu chciałam przeprosić za to, że nie wstawiłam tego rozdziału wczoraj... Po prostu zapomniałam😅
Mam nadzieję, że jest ok😊
Wiem, że jest krótki, ale następne są dłuższe.
Tutaj jest zdjęcie Keyla, kota naszej bohaterki:
W ramach przeprosin drugi rozdział pojawi się jutro! Tym razem na pewno;)
Pa!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top