Ostatni gasi światło

Byłam tam.
Pamiętam jakby to było wczoraj, chociaż nie chciałabym tego pamiętać.
Ten krzyk.
Słyszę go w nocy.
Grupka dzieciaków bawiących się po zmroku przy starej szopie, zapewne bez zgody rodziców. Ciemność strasznie im to utrudniała, jednocześnie to ona dawała największą frajdę. Jedynym źródłem światła była maleńka latarenka, paląca się w oknie szopy.
Jeden chłopiec odstawał od grupy, był traktowany jako "gorszy". Za każdym razem to on gonił, on szukał, on był ciuciubabką.
Gdy dzieci się zmęczyły, weszły do środka budynku. Usiadły na drewnianej podłodze i zaczęły sobie opowiadać straszne historie. A to o porywaczach, o złodziejach, o zabójcach, aż wreszcie padło na demony, duchy i zjawy, to ten rodzaj opowieści trwożył najbardziej, to z ich przyczyny słuchacze najbardziej tuli się do siebie w strachu i dygotali pomimo przyjemnego ciepła bijącego od latarenki.
Któryś stwierdził: " Późno już, wracajmy do domu". Wszyscy się zgodzili. Pierwsza wybiegła dziewczynka krzycząc: "Ostatni gasi światło". Miała na myśli oczywiście zabranie latarenki z okna.
Wszystkie dzieciaki ruszyły do wyjścia, na końcu oczywiście biegł  "gorszy", a przed nim dwóch chłopców. Pędem podbiegli do drzwi i zatrzasnęli je za sobą. "Nastraszymy go trochę" szepnął jeden do drugiego "Nie ma tam tak źle, ma przecież światło, za chwilę go wypuścimy".
Zaczęłam iść w ich stronę, chciałam im przeszkodzić, chłopiec w środku musiał być przerażony.
Gdy byłam w połowie drogi do szopy światło zgasło. Zatrzymałam się.
Usłyszałam potężny ryk. Ziemia się zatrzęsła. Wiatr się nasilił. Zaczęło grzmieć, choć jeszcze sekundę temu było zupełnie czyste niebo.
Jakieś trzaski w szopie, stłumione krzyki, w końcu jeden ogromy huk i jeden przeraźliwy krzyk. Twarz dziecka i plama krwi w starym oknie, a za nim coś, coś bez kontur, lecz o kształcie rogatego stwora, coś bez postaci materialnej, niczym para, jakiś dym, lecz potrafiące chwytać przedmioty, coś niemożliwe, lecz istniejące, coś przerażające, a zarazem fascynujące w swojej istocie. Jakiś duch? Jakaś zjawa? Nie, to coś gorszego. TO DEMON.
Pozostałe dzieci uciekły w popłochu, zupełnie zapominając o swoim koledze. Ja też zapomniałam. Nie o tym, tego się nie da zapomnieć. Zapomniałam jak się chodzi, jak się mówi, jak się słyszy, jak się czuje. Nie znam emocji, choć kiedyś były mi tak bliskie. Nie znam ludzi, choć kiedyś tak uwielbiam ich analizować. Od lat siedzę w domu na krześle, patrzę przez okno na szopę. Czasem widzę jak demon po niej krąży, czasem jak poluje w lesie. Nieraz nawet mnie odwiedza, zjawia się przede mną, patrzy na mnie, a ja na niego. Karmi mnie swoim wzrokiem. Karmi mnie widokiem jaki widzę w jego oczach. Dziecko cierpiące w piekle. Smażone w kotle, nabijane na pal. Syci mnie to. Syci mnie czerwień krwi, sycą mnie wyrazy przerażonych twarzy sycą mnie tortury. Napelniają moje serce dziką rozkoszą. Cieszą moje oczy. Radują mojego ducha.
Mojego ducha...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top