16.

Mikey porozglądał się jeszcze po okolicy. Gdy dotarło do niego, że w tym miejscu już nic nie znajdzie, udał się do kryjówki razem z braćmi i April. Donatello natychmiast zabrał z rąk niebieskookiego bandanę przyglądając się jej.

— Słuchajcie. To naprawdę jest bandana Leo. Gołym okiem to widać.

— To co teraz zrobimy?  — spytała April siadając na kanapie obok Michelangelo.

— Hm.. chwila! — krzyknął radośnie piegowaty. — Przecież on miał się spotkać z tą dziewczyną! I umówił się z nią na ósmą!

— Ale wczorajszego wieczoru? — dopytał Donnie.

— Tak — przytaknął głową — Myślicie, że ona mogła mu coś zrobić? — dodał, zamartwiając się o brata.

— Nie wiem Mikey, ale trzeba to jak najszybciej zbadać. — powiedział złośnik i udał się do wyjścia. Bracia powtórzyli czynność wraz z April, której po chwili powiedziano, że nie może iść z nimi w poszukiwaniu Leo. Dla dziewczyny było by to zbyt niebezpieczne. Rudowłosa obrażona poszła do Dojo, gdzie znajdował się Splinter.

Żółwie skierowały się na dach bloku, gdzie pierwszy raz zobaczyli mutantkę, w której jest zakochany Leonardo.

— To tutaj widzieliśmy ją pierwszy raz i o ile się nie mylę to właśnie tu Leo miał się z nią wczoraj zobaczyć.

— No dobrze. Porozglądajmy się trochę — wydał rozkaz Donnie. Bracia zaczęli szukać jakiś znaków obecności brata lecz nigdzie ich nie mogli znaleźć.

— Tutaj nic nie ma — jęknął po długich poszukiwaniach zirytowany zielonooki spoglądając na braci. Chłopcy nadal szukali jakichkolwiek znaków na obecność przywódcy.

— Chyba masz rację — spuścił głowę Mikey. — Co my teraz zrobimy bez Leo?!

— Chłopaki! Ja coś mam! — krzykną najwyższy, wpatrując się w swój radar.

— Co masz braciszku?! — spytał wesoło Raph.

— Na radarze! Widzicie?! To ślady żółwi. Być może należą do Leo.

— Albo Lery... — dodał Mikey.

— Nie ma czasu do stracenia, chodźcie za mną!

Bracia zaczęli biec w miejsca, gdzie wskazuje radar. Co chwile skręcali w przeciwne strony, ale byli coraz bliżej celu.

— Na tym dachu jest ostatni ślad — westchnął Don. — Dokładnie to na krawędzi tego dachu— powiedział, wskazując na miejsce.

Donatello spokojnym ktokiem podszedł ma koniec dachu i spojrzał w dół.

— Coś tam masz bracie?! — zapytał Raph, spoglądając na niego.

— Tak.. na dole jest nieduża plama krwi i właśnie w tym miejscu ślady się urywają — powiedział łamiącym się głosem Donatello. Przez tą wiadomość krew zamarła w żyłach jego rodzeństwa.

— Uważasz, że mogło tutaj dojść do.. — przerwał spoglądając w dół. — zabójstwa Leo?

— Niewykluczone— westchnął brązowooki.

— Nie! Nie możecie myśleć, że Leo nie żyje! On.. może wstał i poszedł? — zaczął się wydzierać najmłodszy. Bracia spoglądali na niego dziwnym wzrokiem — Albo... uciekł! Może gdzieś jest jeszcze w mieście i potrzebuje naszej pomocy, a my nawet nie wiemy gdzie mamy go szukać. A jak teraz siedzi gdzieś w ciemnym zakątku miasta i czeka, aż go znajdziemy? Musimy go znaleźć! — nadal krzyczał Mikey, a do jego oczu napłynęły łzy co nie umknęło Raphaelowi. Zielonooki podszedł do brata, zamykając go w uścisku. Piegowaty przez chwilę się wyrywał z objęć starszego. W końcu przestał się wić i wtulił się mocniej w brata.

— Mikey ma racje. Leo jest gdzieś w mieście. Jeśli krew należy do niego, to nie mógłby sam pójść z tego miejsca, a więc musiał go ktoś porwać — powiedział Donatello sprawdzając radar, czy aby na pewno nic nowego nie znalazł.

— Myślisz, że to mogłaby być Lera?

— Niestety, jest taka opcja.

Kryjówka Shreddera

Niebieskooki nadal bardzo cierpiał. Leżał przy ścianie nadal, będąc do niej przykuty. Od kilku godzin w głowie miał tylko, aby dostać coś do jedzenia i picia, lecz z upływem czasu tracił nadzieję na jakiekolwiek pożywienie.

Żółw poruszył się nie spokojnie, gdy usłyszał otwierane ciężkie, metalowe drzwi. Mógł się tylko domyślać, że zaraz nadejdzie okropny ból.

— Masz — powiedział dobrze mu znany głos. Obok niego została rzucona butelka wody. Leo lekko uniósł głowę spoglądając na Tygrysa niezrozumiałym wzrokiem — Pij — rzucił obojętnie w stronę żółwia. Najstarszy z braci nie czekając dłużej wyciągnął swoje poranione ręce i odkręcił butelkę wody. Przystawił sobie ją do ust i zaczął pić. Przynajmniej teraz w buzi już nie czuł suchość.

— Dziękuję — powiedział lekko słyszalnym głosem. Można w nim było usłyszeć wiele emocji, które rozrywały żółwia od środka.

— Musisz ją oszczędzać. Nie wiem czy dostaniesz następną butelkę wody. Póki co to jesteś bardzo wycieńczony i odwodniony — zaczął mówić, zbliżając swoją twarz do twarzy nękanego żółwia. — Czeka Cię smierć  — wyszeptał mu do ucha i mocno go pchnął na ściane. Może gdyby przywódca nie odniósł tak poważnych obrażeń poprzedniej nocy, to może to pchnięcie nie spowodowałoby u niego tak okropnego bólu...

— Jesteś słaby. Boli Cie najmniejszy dotyk Leonardo. Nie nadajesz się na przywódcę.

— Co Ty wiesz o byciu dowódcą — zaczął niebieskooki, łamiącym się głosem. — Osoba, która dowodzi swoim drużyną powinna mieć honor, którego Tobie brakuje.

Mutant chwilę się zastanowił nad słowami żółwia. Lekko poirytowany wyciągnął swój pistolet i strzelił w łańcuch trzymający rękę Leonarda. Schował swoją broń i z hukiem zamknął metalowe drzwi. Natolatek wykorzystując okazję, w której łańcuch jest zamrożony mocno uniósł rękę i uderzył nią o podłogę, chcąc zniszczyć łańcuch. Niestety sprawił dobie tym ogromny ból. Przywódca się nie poddał i killa razy powtórzył czynność dopóki jego ręka nie była w pełni wolna.

*

Nareszcie napisałam rozdział *klap klask klap klask*
Wiem, że się cieszycie (Ah ten sarkazm)

A tak w ogóle to... za niedługo napiszę ff Leo x Raph! Wierzę, że choć jedna osoba będzie czytała tą książke! Opublikuję ją wkrótce!

A teraz... po tym jakże wspaniałym rozdziale... idę spać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top