Rozdział 8
Szybkim krokiem weszłam do łazienki cały czas czując piekielny ból w okolicy karku. Kiedy upewniłam się, że nikogo tutaj nie ma, wypuściłam z torby Keyla, który usiadł na umywalce. Ja natomiast przerzuciłam włosy za ramię, by przyjrzeć się znakowi, który ponownie pojawił się na moim karku. Tak jak wcześniej wyglądał jak narysowany ogniem. Spojrzałam na magicznego kota, który ze zmartwieniem mi się przyglądał.
- Co ja mam z tym zrobić? Nie chce zniknąć - mruknęłam, zmartwiona.
- Nie mam pojęcia. Boli cię bardzo?
Pokiwałam głową na tak, a po chwili znowu poczułam ten przeklęty ból. Syknęłam i odruchowo położyłam tam dłoń. Od razu jednak ją zabrałam, czując oparzenie na placach. Jęknęłam z bezsilności i zaczęłam gorączkowo myśleć nad rozwiązaniem problemu. Jednak ból mi to skutecznie uniemożliwiał. Myśl, Agnes, myśl. Jak wcześniej pozbyłaś se tego znaku? No tak! Przecież ogień to mój żywioł!
Wyciągnęłam przed siebie rękę i tak jak ostatnio stworzyłam mały ognik na palcu wskazującym. Następnie tym samym palcem dotknęłam symbolu na karku. Ból trochę zelżał, a oczy mi zaszły mgłą, by za chwilę okazać mi kolejną "wizję".
Tym razem przedstawiała tłum ludzi, którzy byli elegancko ubrani. Kiedy bardziej się przyjrzałam spostrzegłam także maski na ich twarzach. Balansowałam między nimi, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Jednak po chwili gdzieś z przodu zobaczyłam mężczyznę, który bacznie mi się przyglądał. Mimo, że miał złoto - czarną maskę na twarzy, od razu go rozpoznałam. Kiedy zorientował się, że na niego patrzę wtopił się w tłum, sprawiając tym samym, że straciłam go z oczu. Za chwilę jednak ponownie go zobaczyłam, tym razem był bliżej mnie. W jego oczach zobaczyłam niemą groźbę, jakby coś chciał mi przekazać. Tylko nie wiem co...
Właśnie w tym momencie "wizja" się skończyła i znowu przed sobą zobaczyłam moje odbicie w lustrze, które swoją drogą nie grzeszyło urodą. Zjechałam wzrokiem w dół, na Keyla, który już czekał, żebym mu powiedziała co widziałam. Oddychałam ciężko, ale mimo to bez problemu udało mi się powiedzieć:
- On tam będzie. Ten wilkołak, który próbuje znaleźć Medalion Czasu. Czyli miałam rację, to włamanie miało coś wspólnego z wiadomością.
Magiczny kot spojrzał na mnie sceptycznie, nie będąc do końca przekonanym do mojej racji.
- No nie wiem... Jeśli chcesz, to możesz spróbować zakraść się do sali podczas balu i obejrzeć dokładnie wszystko.
Kiwnęłam głową i już miałam coś jeszcze powiedzieć, kiedy za drzwiami łazienki usłyszałam czyjeś kroki.
- Schowaj się - zwróciłam się do Keyla, który natychmiast to uczynił.
Akurat, kiedy jego rogi zniknęły w mojej torbie do łazienki wkroczyła zmartwiona Hope. Widząc, że wszystko ze mną w porządku, odetchnęła z ulgą i natychmiast się do mnie przytuliła.
- Boże, dziewczyno! Nie strasz mnie tak! Chcesz, żebym zawału dostała? Najpierw wybiegasz z klasy jak oparzona, a potem nie wracasz przez piętnaście minut! - powiedziała podniesionym głosem.
Oddałam uścisk, klepiąc ją jednocześnie uspokajająco po ramieniu.
- Spokojnie, nic mi nie jest. Widzisz?
Brunetka odkleiła się ode mnie uważnie mi się przyglądając. W końcu jednak uśmiechnęła się, mając już pewność, że faktycznie wszystko jest okej.
- A tak w ogóle, co ci się stało? - usłyszałam pytanie z jej strony.
- Tylko źle się poczułam. Było mi duszno, więc musiałam wyjść.
Brunetka popatrzyła na mnie zmartwiona, ale po chwili jej twarz rozjaśnił uśmiech, bo widocznie wpadła na jakiś pomysł.
- Jesteś strasznie przemęczona. Zabieram cię dzisiaj do klubu, na imieniny mojej kuzynki. Trochę się rozerwiesz, będziemy tańczyć do białego rana! Co ty na to?
Co ja na to?
Nie byłam typem imprezowiczki i nie przepadałam za tańcami w rytmie ogłuszającej muzyki. Poza tym dzisiaj jest Noc Krwawego Księżyca i nie ma opcji, żebym mogła gdziekolwiek wyjść.
Popatrzyłam smutno na dziewczynę, a ona jakby czytając mi w myślach pomachała mi palcem wskazującym przed twarzą.
- Nie! Idziesz i koniec kropka. Nie wymigasz się.
- Ale, Hope... Ja naprawdę nie mogę. Zrozum.
Słysząc moją odpowiedź zrobiła krok do tyłu i położyła dłonie na biodrach patrząc na mnie groźnie. Wyglądało to dosyć śmiesznie, bo była ode mnie niższa o pół głowy.
- A to niby dlaczego? - spytała, mrużąc oczy.
Ups... no dobra, Agnes, wymyślaj teraz.
Przegryzłam wargę, jak zwykle kiedy się denerwuję i po chwili powiedziałam:
- Bo... nie będzie mnie dzisiaj w domu. Ale mogę ci obiecać, że pójdziemy kiedy indziej, kiedy tylko będziesz chciała, obiecuję!
Zrobiłam maślane oczka, a ona udała, że się zastanawia, by po chwili powiedzieć:
- No dobrze! Ale pójdziesz ze mną na domówkę do Joy'a za dwa tygodnie!
Z uśmiechem ją przytuliłam mówiąc jednocześnie, że obiecuję. Potem odsunęłyśmy się od siebie i postanowiłyśmy wrócić do klasy jeszcze przed dzwonkiem.
Reszta lekcji minęła bez żadnych rewelacji, wszyscy ciągle mówili o tym balu maskowym, na który szczerze mówiąc nie miałam ochoty iść. Ale skoro tam może być ten wilkołak, to nie miałam innego wyjścia. Musiałam jeszcze kupić jakąś sukienkę, ale o tym pomyślę później.
Dokładnie o godzinie piętnastej z powrotem znalazłam się w swoim mieszkaniu. Od razu ruszyłam do kuchni z zamiarem zjedzenia jakiejś kanapki. Otworzyłam lodówkę i ze zrezygnowaniem stwierdziłam, że wiało pustko wzdłuż i wszerz. Nie było nic, oprócz masła, cytryny, jednego jajka i paru plastrów szynki. Westchnęłam i po krótkim zastanowieniu postanowiłam zrobić jajecznicę z szynką. Lepsze to niż nic. Zabrałam się za przygotowywanie posiłku, a w międzyczasie do kuchni wkroczył Keyl.
- Co tam robisz? - usłyszałam pytanie z jego strony.
- Jajecznicę z jednego jajka. Nie ma nic więcej w lodówce. Będę musiała zrobić zakupy jak wrócimy.
W odpowiedzi kiwnął głową i usiadł na blacie koło mnie, kiedy ja przekręcałam na patelni plastry szynki. Keyl nieznacznie się skrzywił, a ja zaśmiałam się pod nosem.
- Wiesz co? Jesteś jedynym mi znanym kotem, który nie lubi mięsa.
Tamten spojrzał na mnie z ironią wypisaną w oczach.
- Nie wiem czy zapomniałaś, ale nie jestem ''jakimś tam kotem'', tylko magicznym stworzeniem, które potrafi latać i otwierać przejście do magicznej Krainy.
Wywróciłam oczami i powróciłam wzrokiem do patelni, na której po chwili znalazło się jajko. Po minucie jedzenie było gotowe. Przełożyłam je na talerz, usiadłam na wysokim krześle przy barku i zaczęłam jeść. Keyl jadł rano, więc teraz nie był głodny. Jemu wystarczy jeden posiłek dziennie.
Taki to ma dobrze.
Kiedy skończyłam jeść zmyłam talerz, po czym udałam się do pokoju. Jak się później zorientowałam magiczny kot już tam był i na mnie czekał. Nie zwlekając dłużej wyjęłam z torby Przyjaciela i położyłam go na stole, pozwalając Keylowi działać. Otworzył przejście bez żadnego problemu, a po drugiej stronie tradycyjnie pokazała się nasza Kraina. Złapałam książkę i po kilku głębokich wdechach przeszłam na druga stronę. Jak zwykle poczułam zmiany, które zachodzą we mnie i w moim wyglądzie. Zyskałam większą pewność siebie i siłę, by stawić czoła temu, co mnie dzisiaj spotka. Odetchnęłam, po czym otworzyłam oczy, które wcześniej nieświadomie zamknęłam. Wzrok mi się wyostrzył, przez co mogłam zobaczyć najmniejszy ruch wokół siebie. Odwróciłam się za siebie, by upewnić się, czy Keyl jest razem ze mną i gdy już wiedziałam, że tak jest zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu Chapera. Jak zwykle pojawił się chwilę po mnie, lądując tuż przed moimi stopami. Uśmiechnęłam się i jak zawsze podrapałam go za rogiem.
- No cześć, malutki...Niestety nie będziemy mieli dużo czasu na zabawę, bo zaczyna się Noc Krwawego Księżyca.
Kiwnął głową rozumiejąc powagę całej sytuacji. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć. Odwróciłam się do Keyla, który po chwili przyleciał do nas.
- Trzeba się zbierać - poinformowałam go.
Magiczny kot posłusznie usiadł na moim ramieniu, a ja na grzbiecie Chapera. Zaraz po tym rozpostarł swoje wielkie ptasie skrzydła i z rozmachem wystartował ku niebu. Złapałam za jego łańcuch i nachyliłam się nad jego uchem.
- Zabierz nas na kamienną polanę. Tam będziemy mogli w spokoju poćwiczyć.
Ponownie się ze mną zgodził kiwnięciem głowy i już byliśmy w drodze na polanę:
Widok był niesamowity. Byłam tu tylko raz i z doświadczenia wiem, że te skały są nieprzewidywalne. Doskonałe miejsce na przećwiczenie swoich umiejętności.
Chaper musiał nieźle manewrować swoimi skrzydłami, aby ominąć ostre wierzchołki. W końcu jednak wylądowaliśmy bezpiecznie na zielonej trawie, tuż obok czystej jak łza rzeczki. Zeszłam z mojego wierzchowca, a Keyl z mojego ramienia. Nadal się rozglądałam nie mogąc nadziwić się pięknym widokiem. Jednak opamiętałam się przypominając sobie po co tu jestem. Po krótkim zastanowieniu postanowiłam najpierw sprawdzić, to co już umiem.
Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś celu, którym później okazała się być ściana skalna. Odwróciłam się w jej kierunku i zmusiłam się do skupienia na tym jednym punkcie. Moje ręce przybrały czerwoną barwę, więc wyciągnęłam je przed siebie i strzeliłam ognistym promieniem. Na szarawej powierzchni powstał czarny ślad, jednak to nie jest, to co chciałam uzyskać. Ponownie zamknęłam oczy i zebrałam w dłoniach więcej energii. Tym razem jednak najpierw stworzyłam kulę, a dopiero potem strzeliłam nią w ścianę. Usłyszałam huk, więc otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą skruszoną skałę, a w niej duży czarny ślad po uderzeniu. Postanowiłam teraz sprawdzić coś innego. Przyłożyłam dłoń do ściany, a po chwili pojawił się na niej długi jęzor ognia, który wił się w górę. Spalał po drodze pnącza oplatające skałę, by dojść po nich na samą górę, gdzie pojawiły się wysokie płomienie. Przycisnęłam dłoń do gładkiej powierzchni, ściana po chwili zaczęła pękać. Użyłam więcej siły, przez co dała za wygraną i przełamała się na pół. Odsunęłam się do tyłu i spojrzałam w górę, przyglądając się mojemu dziełu. Potem to samo zrobiłam z ziemią, jednak tutaj musiałam bardziej uważać, bo trawa mogła się zapalić. Umiałabym zgasić ogień, tylko nie chciałam się na tym skupiać.
Potem jeszcze trenowałam strzelanie do celu, tworzenie ognistych kul, które mogły latać, gdzie chcę, ognistą tarczę, itp. Dzięki Keylowi, który zgłosił się na ochotnika (po moim przekonywaniu) ćwiczyłam na nim ogniste pnącza. Próbowałam także nowych rzeczy, których wcześniej nie umiałam. Zadziwiające było to, że ćwiczyłam już tak długo i bez przerwy, a nawet nie poczułam ubywającej ze mnie energii. W dodatku tworzenie ognistych kul przychodziło mi z łatwością, na co musiałam wcześniej poświęcać większy wysiłek. Pomyślałam, że to pewnie przez ten znak nieskończoności, który według Unicorna dawał mi coraz większą moc.
Tak długo i z takim zapałem ćwiczyłam, że nie zauważyłam, kiedy minęły te dwie godziny, przez co była już za dziesięć osiemnasta. A o pełnej godzinie pojawiał się zazwyczaj się Krwawy Księżyc.
Kiedy miałam ponownie poćwiczyć celność w ruchu, niebo nagle spochmurniało, a słońce zniknęło z nieba. Wszędzie zrobiło się ciemniej, a na wschodzie pojawiła się czerwona poświata. Na jej tle poruszały się ciemne punkty. Cofnęłam się o krok próbując dojrzeć co to może być. Zbliżały się w szybkim tempie i już po chwili przelatywały nad naszymi głowami.
- Smoki... - szepnęłam jeszcze nieco odrętwiała, ale potem zerwałam się do biegu.
Wskoczyłam na grzbiet Chapera i nawet nie musiałam szukać Keyla, bo już siedział na moim ramieniu.
- To smoki! Lecą do Unicorna! Lecimy tam! Już!
Bez wahania zerwał się do lotu i już po chwili lecieliśmy wśród czarnych jak smoła stworzeń. Miały czerwone oczy, poharatane skrzydła i ostre jak brzytwa pazury oraz zęby. Były wielkości Chapera, więc łatwo się wpasowaliśmy między nich. Zaczęłam strzelać kulami ognia do pierwszego z brzegu. Zachwiał się, potrącając innego koło siebie. Tamten natomiast wpadł na ostrą skałę, która zraniła mu skrzydło. Smok, którego trafiłam kulą zaryczał i ruszył w moją stronę. Odparłam atak tak jak poprzednio, jednak wiedziałam, że sama nie dam rady. Kazałam Chaperowi przelecieć dołem i ich wyminąć. Jak powiedziałam tak zrobił i już po chwili byliśmy przed tajemniczym lasem.
Zeskoczyłam z wierzchowca i czym prędzej pobiegłam przez wcześniej wymieniony las. Za sobą słyszałam ryki oraz huki walonych drzew. Przyspieszyłam, z trudem unikając upadku z wysokich zboczy. W mgnieniu oka dotarłam do zarośniętego pnączami wejścia i przeszłam na drugą stronę. Bez zbędnych ceregieli zwróciłam na siebie uwagę Unicorna, który już chyba wiedział co się święci.
- Atakują już. To smoki, trzeba wysłać nasze naprzeciw.
- Dość szybko zaczęli... - mruknął jakby do siebie – Już wysyłam złote smoki.
Zamknął oczy, a z jego rogu wystrzelił biały promień, który poleciał daleko poza horyzont. Chwilę potem z tego samego miejsca wystartowały żółte smoki na tle ciemnego nieba. Wyszły złym naprzeciw zaczynając z nimi walczyć. Widząc to chciałam wybiec i pomóc Chaperowi, ale zanim to zrobiłam zatrzymał mnie głos Unicorna:
- Sądzę, że Chaper przez moment sobie poradzi. Chciałbym zamienić jeszcze z tobą słowo.
W takiej chwili? Nie sądziłam, że to był dobry moment, jednak nic nie powiedziałam.
Kiwnęłam głową, po czym podeszłam bliżej, by spełnić jego prośbę.
- Coś się stało?
- Czy znalazłaś już cokolwiek związanego z Medalionem Czasu?
A więc to o to mu chodziło... Przyznam, że teraz całkiem o tym zapomniałam.
- Jeszcze nie, ale znalazłam wskazówkę, którą zostawiła moja mama - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- To dobrze, a teraz jak chcesz to leć.
Bez słowa odwróciłam się i wbiegłam do lasu. Wtedy dopiero odezwał się Keyl, który dotychczas milczał:
- Myślisz, że Chaper sobie poradzi?
- Pewnie, że tak! Tylko musimy mu trochę pomóc - odpowiedziałam bez wahania.
- A nie przydalibyśmy się tutaj?
Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam zdziwiona na magicznego kota na moim ramieniu.
- Co masz na myśli?
Westchnął, po czym wyjaśnił:
- Chodzi mi o to, że moim zdaniem powinniśmy zostać tutaj, by chronić Unicorna. Mimo wszystko...
Zatkałam mu pyszczek dłonią, uciszając go tym samym, bowiem wydawało mi się, że gdzieś między drzewami zobaczyłam dwa małe światełka. Jakby... oczy.
I to nie byle jakie oczy. Złote oczy.
Zabrałam rękę, by pozwolić Keylowi oddychać i za pomocą mojej mocy stworzyłam kulę ognia w prawej dłoni. Zaczęłam rozglądać się dookoła próbując wyczuć najmniejszy ruch. Nagle usłyszałam szelest krzaków po prawej stronie. Szybko zwróciłam się w tamtą stronę wyostrzając jednocześnie wszystkie zmysły.
- Co do...
Mój towarzysz nie dokończył, bo zza drzewa przed nami wychyliło się jakieś zwierzę o złotych oczach. Było ciemno, więc powiększyłam kulę ognia i przyjrzałam się bestii.
- Wilkołak... - szepnęłam.
Mamy następny rozdział! Mam nadzieję, że nie zawiodłam, bo dzieje się coraz więcej ;) Liczę na gwiazdki i komentarze, jeśli rozdział faktycznie się podobał.
Za niedługo następny rozdział, do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top