Rozdział 7


- Wiesz... przed chwilą przeczytałam bardzo ciekawy fragment w książce - zaczęłam jako pierwsza rozmowę.

- Tej, którą wypożyczyłaś? - spytał zaciekawiony.

Kiwnęłam głową na tak i kontynuowałam:

- Nawiązywał do wilkołaków. Podobno każdy z nich posiada tatuaż złotego oka. A wiesz co jest najciekawsze?

Pokręcił głową przecząco, żując dalej czekoladowe chrupki.

- Od dawna polują na Medalion Czasu. I teraz, po śmierci mojej mamy mają duże szanse, by go zdobyć. A pamiętasz dzień, w którym dowieziono mi moje meble?

Kiwnął głową potwierdzając moje słowa.

- Jeden z tych dostawców jakoś dziwnie się zachowywał. W pewnym momencie spostrzegłam na jego szyi ten sam tatuaż. Jestem prawie pewna, że...

- ...to jeden z nich – dokończył za mnie.

- Zgadza się. Musimy szybciej znaleźć Medalion mojej mamy - powiedziałam całkiem poważnie.

- No to na co czekamy?!

Natychmiast się ożywił i wstał na równe nogi, a w zasadzie łapki. Od razu ostudziłam nieco jego zapał:

- Ale przecież nie wiemy od czego zacząć.

- To trzeba się dowiedzieć - powiedział, jakby to była oczywista oczywistość.

Po tych słowach wybiegł z łazienki, a ja za nim. W pokoju usiadłam na mojej pufie, biorąc do ręki książkę, którą wcześniej zostawiłam na stole. Zaczęłam ją kartkować, lecz na nic wartego uwagi nie trafiłam. Zupełnie nie wiedziałam od czego zacząć. Jednym słowem, byliśmy w polu. 

Opadłam ciężko plecami na siedzenie i westchnęłam ciężko.

- Nic. Nie mamy żadnego punktu zaczepienia.

- Chwila, uspokójmy się. Co na razie wiemy? - spytał Keyl głosem rasowego detektywa.

Wyciszyłam się powracając myślami do tego, co dzisiaj się wydarzyło.

- Wiemy, że moja mama wiedziała o wypadku, dlatego przedtem schowała Medalion Czasu, który posiadała. Według mojej wizji teraz ja powinnam go odnaleźć, zanim zrobi to jeden z wilkołaków, którym jest dostawca mebli. Nie wiemy jednak czy jest ich tu więcej. Jeśli tak – mamy problem, jeśli nie... też mamy problem. Medalion, z tego co wiem, znajduje się w czerwonej skrzynce, która prawdopodobnie jest zamknięta na klucz, którego nie mamy.

Zamilkłam. Keyl zamyślił się na chwilę, a dopiero potem się odezwał:

- Czyli najpierw musimy odnaleźć klucz... - powiedział do siebie, lecz ja szybko go zgasiłam.

- Ja od razu mówię, że to tylko moje przypuszczenia. Mama nie byłaby taka głupia, aby zamykać Medalion w skrzyneczce bez klucza.

Magiczny kot kiwnął głową i po chwili na mnie spojrzał.

- Czy mama nie zostawiła ci żadnych kluczy ani wskazówki, która mogłaby do niego prowadzić?

Zaczęłam gorączkowo myśleć nad pytaniem Keyla. Z tego co wiem, mama przed wyjazdem nic mi nie zostawiła, co mogłoby pomóc. 

Świetnie, mamo. Wiedziałaś, że muszę znaleźć ten Medalion, a nie zostawiłaś mi żadnej wskazówki. 

Kiedy tak rozmyślałam nad tym wszystkim zobaczyłam, że mój Przyjaciel zaczął się świecić. Zmarszczyłam brwi i wzięłam go do ręki, nie widząc co to może znaczyć. Otworzyłam na ostatniej zapisanej stronie i ze zdziwieniem zobaczyłam świeżo zapisane zdanie:

Przyjaciel: Rozwiązanie jest bliżej niż myślisz. Wystarczy się tylko rozejrzeć.

Byłam tym bardzo zaskoczona, bo on nigdy nie pisał do mnie pierwszy. W dodatku nie widziałam co może to oznaczać. Wzięłam do ręki pióro i pod spodem napisałam:

Ja: Co masz na myśli? Czy ty coś  wiesz?

Przez dłuższy czas nic się nie działo i gdy już miałam zamknąć książkę, na dole ujrzałam odpowiedź:

Przyjaciel: Rozwiązanie znajdziesz tuż przy sercu.

Zamrugałam kilka razy, bo nadal nie miałam pojęcia o co mu chodzi.

- Co jest? - usłyszałam przed sobą głos Keyla

- Nie mam pojęcia. Przyjaciel dał mi odpowiedź, jednak zupełnie jej nie rozumiem.

Pokazałam mu tą krótką wymianę zmian. Sądząc po jego minie, także nie wiedział o co może chodzić.

- Serce... serce... przy sercu... - zaczęłam bębnić palcami o stół - Co jest przy sercu? 

- No nie wiem... Na przykład jakaś wartościowa rzecz, albo naszyjnik, lub uczucia...

- Zaraz! Stop! Możesz powtórzyć? - przerwałam mu nagle.

- Co? Uczucia? 

- Nie! Wcześniej!

- Naszyjnik? - rzucił zdezorientowany.

Klasnęłam w dłonie i gwałtownie wstałam, po czym rzuciłam się w stronę półki w przedpokoju, przy lustrze. Tam znalazłam pudełeczko, w którym miałam biżuterię. Nie było tego dużo, bo nie przepadałam za błyskotkami. Po chwili wyjęłam z niego malutki wisiorek z gwiazdką, w którego środku znajdował się różowy kryształek.To był mój pierwszy naszyjnik, który dostałam od mamy w wieku sześciu lat. Zaczęłam go oglądać z każdej strony, lecz nic nie spostrzegłam. Zwykły wisiorek. 

Zrezygnowana oparłam się o ścianę, a już po chwili doszedł do mnie Kayl.

- Co? Nic? - spytał. 

- No nic! Nie mam pojęcia co to może oznaczać.

Nastała cisza, którą po kilku minutach przerwał kot:

- A może masz jeszcze jakąś rzecz, która jest bliska twojemu sercu? Nie wiem... coś porodzicach lub...

- Zdjęcie! - przerwałam mu niespodziewanie i wróciłam szybkim krokiem do salonu.

Chwyciłam rodzinne zdjęcie z komody i zaczęłam je oglądać.

- Tuż przy twoim sercu...

Otworzyłam ramkę z tyłu, by wyjąć fotografię. Wtedy na białym tle zobaczyłam to:

40

C CIS DES D

G GIS AS A

D DIS ES E

G GIS AS A


Po raz kolejny tego dnia poczułam szczęście i zawód naraz. Szczęście, dlatego, że w końcu coś znalazłam, a zawód, bo kompletnie nie wiem co to może oznaczać. 

Westchnęłam i pokazałam tajemniczą wiadomość Kaylowi. On także zareagował podobnie.

- Ale mamy przynajmniej jakiś punkt zaczepienia – próbowałam polepszyć sytuację.

- Mhmm... A nie domyślasz się o co może z tym chodzić?

Pokręciłam przecząco głową, po czym ponownie zerknęłam na kawałek papieru w dłoni.


******


Równo z dzwonkiem wkroczyłam do szkoły, gdzie już większość uczniów była w salach. Niezbyt pośpiesznie udałam się do szatni, a tam spotkałam Hope.

- Cześć! - zawołałam z uśmiechem.

- Hej! Chodź szybko, bo lekcje się już zaczynają.

Kiwnęłam głową, po czym odwiesiłam swój płaszcz na haczyku. Potem obie już nieco szybciej ruszyłyśmy na drugie piętro, gdzie miała się odbyć lekcja muzyki. Teraz nikogo nie było na korytarzach, jednak kiedy weszłyśmy na górę pod salą stała cała nasza klasa. Żarliwie o czymś dyskutowali. Zmarszczyłam brwi zdziwiona i przyspieszyłam kroku, zostawiając za sobą brunetkę. 

Po chwili byłam już w centrum zamieszania.

- Co się dzieje? - skierowałam pytanie gdzieś w tłum, mając nadzieję, że ktoś mi odpowie.

- Sama zobacz - usłyszałam od jakiejś blondynki, która z tego co pamiętam miała na imię Laura.

Spojrzałam w miejsce gdzie pokazywała palcem, a moim oczom ukazała się kartka powieszona na drzwiach sali:


Przez czas nieokreślony sala nr 40 będzie w remoncie. Lekcje muzyki na ten czas będą odbywać się w innej sali określonej przez nauczyciela


Dyrekcja szkoły"


Nie wiem czy to przypadek, czy nie, ale klasa miała ten sam numer, co cyfra na fotografii. Wiem, że to absurdalne, bo może być to zwykły zbieg okoliczności, lecz coś kazało mi głębiej zbadać tę sprawę.

Chyba zaczynam powoli wariować.

- Podobno było włamanie - usłyszałam ponownie od Laury.

Teraz z kolei byłam zdezorientowana. Po co ktoś miałby się włamywać do klasy, gdzie odbywały się lekcje muzyki?

Po chwili koło mnie pojawiła się Hope, która także była zaskoczona całą sytuacją.

- Co jest?

- Włamanie do sali. Było tam coś wartościowego? - odpowiedziałam jej, jednocześnie zadając pytanie.

Dziewczyna zmarszczyła brwi, jakby się nad czymś zastanawiała. Po niedługim czasie ponownie na mnie spojrzała, przecząc ruchem głowy.

- Nie sądzę. Jedyne, co można było ukraść, to fortepian pani Carter.

Kiwnęłam powoli głową, decydując się w końcu zajrzeć do klasy. Przepchnęłam do przodu i powoli uchyliłam drzwi, które na moje szczęście były otwarte. Słyszałam też za sobą szepty takie jak: „Zwariowałaś?! Nie rób tego!" czy „Będą kłopoty". W sumie mieli rację.

Drzwi lekko zaskrzypiały, a moim oczom ukazała się salka, która była kompletnie zniszczona. Ławki poprzewracane, kurtyny scenki poszarpane, ściny popękane i porysowane, a po podłodze pokrytej skruszonym tynkiem ze ścian, leżały jakieś śmieci. Obraz nędzy i rozpaczy. Dosłownie

Rozglądałam się w poszukiwaniu fortepianu, który po chwili zobaczyłam w rogu sali. Był przykryty przeźroczystą folią.

Nagle szepty za mną stały się głośniejsze, więc postanowiłam się wycofać i zamknąć drzwi. Jednak zanim to zrobiłam usłyszałam znajomy głos:

- Agnes, co ty robisz?

Szybko zatrzasnęłam drzwi i odwróciłam się czując wypieki na policzkach. Przede mną stała pani Carter, a za nią cała klasa, która była we mnie wpatrzona.

- Pani profesor, ja...

- Rozumiem, że chciałaś zajrzeć do środka jak wszyscy, tylko pamiętaj, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła - powiedziała całkiem spokojnie, acz stanowczo.

Byłam zdziwiona, że na mnie nie nakrzyczała, tylko po prostu zwróciła uwagę, jednak to mi nie przeszkadzało. Kiwnęłam głową, a ona posłała mi lekki uśmiech, po czym zwróciła się do klasy:

- Kochani, jak widzicie trudno nam będzie uczyć się gry na fortepianie, bez fortepianu, jednak nie myślcie sobie, że będziemy się lenić. Jak na razie będziemy powtarzać materiał z poprzedniej klasy, który przyda wam się w tym roku.

Odpowiedziały jej jęki niezadowolenia, które spokojnie przeczekała, by potem dopowiedzieć:

- Lekcje będziemy mieć w sali od matematyki. No to co? Lecimy na górę!

Ruszyła w stronę schodów, a my za nią. Po chwili koło mnie pojawiła się Hope.

- Ty masz szczęście, że ona cię przyłapała, a nie jakiś inny nauczyciel. Wtedy to byś miała przechlapane. A tak w ogóle co tam było? - spytała szeptem.

- Cała klasa zdemolowana. Mówię ci, kompletna demolka. Nie wiem co tam się wydarzyło, bo wyglądało to tak, jakby przebiegło tamtędy stado dzikich psów.

Dziewczyna patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami, nie wierząc w to co mówię.

- A fortepian jest, czy go ukradli?

- Nadal stoi. Jest przykryty folią. Zapewne, żeby go ochronić podczas remontu.

Dziewczyna kiwnęła głową i chciała o coś jeszcze zapytać, jednak przeszkodził jej głos nauczycielki:

- Już koniec rozmów, siadajcie na miejscach, bo chciałam coś ogłosić.

Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy do klasy. Posłusznie usiadłyśmy w ostatniej ławce i z uwagą zaczęłyśmy słuchać tego, co miała do powiedzenia pani profesor:

- Z uwagi na to, że nie ma dzisiaj w szkole waszej wychowawczyni, przypadł mi zaszczyt poinformowania was o balu maskowym, który odbędzie się za parę dni. Nie chcę słyszeć o żadnych nieobecnościach, bo jedyną wymówką, którą przyjmuję do wiadomości jest choroba. Nic poza tym. W balu bierze udział każdy, począwszy od pierwszoklasistów, po was. Jedynym warunkiem, który musi być spełniony to maska. A jak się ubierzecie, to już wasza sprawa. Pamiętajcie tylko, że to bal, a nie dyskoteka.

W sumie nigdy nie byłam na żadnym balu, ale jakoś nie spieszyło mi się, żeby to zmieniać.

Jednak obecność była obowiązkowa... Byłam tym trochę zawiedziona, bo nie przepadałam za tego typu imprezami. Lecz po chwili zmieniłam nastawienie, kiedy uświadomiłam sobie, że to będzie świetna okazja, żeby zakraść się do sali muzycznej.

Podniosłam rękę, a po chwili pani Carter udzieliła mi głosu skinieniem głowy.

- Bal odbędzie się w szkole?

- Nie, na hali. Będzie zakaz wchodzenia do szkoły.

Po tych słowach spojrzała na mnie znacząco, przez co ja spuściłam wzrok.

Później zaczęła się lekcja, podczas której byłam całkowicie nieobecna. Myślałam o tym co wspólnego ma włamanie do sali muzycznej z wiadomością od mojej mamy. Możliwe, że jest to jedynie przypadek, jednak coś kazało mi się zagłębić bardziej w ten temat.

Krążyłam także myślami wokół Nocy Krwawego Księżyca, która dzisiaj miała się zacząć. Będę musiała przenieść się od razu po przyjściu ze szkoły. Zanim Krwawy Księżyc pojawi się na niebie zostanie mi sporo czasu, na przetestowanie swoich umiejętności.

Akurat kiedy o tym pomyślałam, poczułam już znajomy piekący ból na karku. Syknęłam cicho i odruchowo złapałam się za bolące miejsce. Od razu zabrałam dłoń, bo, tak jak poprzednio oparzyłam się ognistym znakiem na moim karku. Na szczęście miałam rozpuszczone włosy, więc nikt go nie widział. Chciałam to przeczekać, jednak ból przybierał na sile.

- Wszystko w porządku? - usłyszałam koło siebie pytający głos Hope.

Na moim czole pojawiły się krople potu, jednak nadal starałam się ukryć, że coś jest nie tak. Nie wiem tylko czy z dobrym skutkiem.

- Wszystko ok. T-tylko muszę wyjść do toalety.

Dziewczyna popatrzyła na mnie zmartwiona, ale pokiwała głową. Ja natomiast podniosłam rękę, zwracając na siebie uwagę nauczycielki.

- Mogę iść do toalety?

- Oczywiście, ale wszystko w porządku? - spytała blondynka, uważnie mi się przyglądając.

Kiwnęłam głową i bez słowa prawie biegiem wyszłam z klasy, zabierając ze sobą torbę.  



Z powodu tego, że rozdział jest krótki postanowiłam go wstawić troszkę wcześniej:) Mam nadzieję, że wam się podobał i pod rozdziałem dacie chociaż krótki komentarz;) 

Następny rozdział za niedługo!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top