Rozdział 2
Kiedy tylko przekroczyłam złocisty próg poczułam mrowienie w całym ciele. Przymknęłam oczy i rozkoszowałam się tym przyjemnym uczuciem.
Gdy w twarz uderzył mnie ciepły wiatr otworzyłam oczy. Mój wygląd się zmienił: miałam na sobie teraz długą, białą suknię z lekkiego materiału i ciemny płaszcz. Włosy były związane w długi warkocz, a na nosie nie czułam już okularów, jednak mimo to nadal widziałam bardzo wyraźnie. Zawdzięczam to moim źrenicom, które się zwęziły i teraz wyglądają całkiem jak kocie, jednak kolor się nie zmienił. Na ramieniu wisiała mi materiałowa torba, w której znajdował się mój Przyjaciel. Z uśmiechem patrzyłam na widok roztaczający się przede mną. Niewysokie pogórza, porośnięte trawą, drzewa małe i duże oraz wysokie góry w tle. To jest moje drugie życie.
Zaczęłam się rozglądać dookoła, by kogoś znaleźć. Kiedy mi się to nie udało zmarszczyłam brwi.
- Gdzie jest Chaper?
Keyl podleciał do mnie i usiadł koło mojej nogi. Z uwagi na to, iż byliśmy w krainie mógł wreszcie polatać. Z jakiegoś powodu w normalnym świecie był tej umiejętności pozbawiony.
- Na pewno zaraz się zjawi. Uwielbia gdy go odwiedzasz.
Akurat kiedy skończył swoją wypowiedź zobaczyłam na niebie postać przypominającą pegaza. Jednak kiedy był bliżej można było spostrzec elementy z wyglądu przypominające też inne zwierzęta; pysk smoka, rozmiary konia, pokryte piórami skrzydła oraz całe ciało. Był po prostu piękny.
Wylądował z rozmachem przede mną, po czym złożył swoje wielkie skrzydła. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam go za jednym z grubych rogów na czubku głowy. Chaper był jedyną istotą w krainie, która nie mówiła. Mimo tego rozumieliśmy się bez słów, był jednym z moich przyjaciół.
Kiedy usłyszałam jego zadowolone prychnięcie zaśmiałam się i powtórzyłam czynność.
- Stęskniłeś się za mną? Ja za tobą też... - powiedziałam, nie przerywając pieszczot.
Poklepałam go po przyjacielsku, a on szturchnął mnie domagając się więcej.
- Wystarczy tego dobrego. Trzeba odwiedzić Unicorna.
Słysząc to, bez wahania uklęknął na trawie dając mi możliwość zajęcia miejsca na jego grzbiecie.
- Keyl! Lecimy! - krzyknęłam za siebie.
Po chwili on już znalazł się na moim ramieniu. Usiadłam na grzbiecie mojego ''wierzchowca'' i wzięłam do ręki łańcuch imitujący wodze. Chaper wstał, a ja pociągnęłam za łańcuch dając mu znak, że może lecieć.
- To co? Lecimy!
Zwierzę prychnęło i gwałtownie poderwało się z ziemi. Rozłożył swoje długie skrzydła, zamachnął nimi raz i drugi, po czym znaleźliśmy się wysoko na niebie. Chłodny wiatr rozwiewał moją suknię oraz płaszcz. Spojrzałam na całą Krainę, z tej wysokości wyglądała niesamowicie.
Po kilku minutach zobaczyłam miejsce, które mogłoby by się wydawać, było bardziej magiczne od reszty. Było otoczone przez tajemniczy las, który, jak sama nazwa wskazuje, skrywa sekrety, o których nawet ja nie miałam pojęcia.
Złapałam mocniej za łańcuch widząc, że Chaper przymierza się do lądowania. Dwa metry nad ziemią zamachnął skrzydłami ostatni raz, po czym pewnie wylądował. Zeszłam z niego i pogłaskałam go po pysku.
- Zostań tu, zaraz przyjdziemy.
Prychnął, lecz nie poszedł za mną, kiedy ja ruszyłam przed siebie. Szłam powoli i bez pośpiechu, podziwiając wszystko dookoła. To miejsce nadal robiło na mnie wrażenie, mimo tego, że byłam tu dziesiątki razy. Za sobą miałam tajemniczy las, a kroki stawiałam na puszystym mchu, który przykrywał ziemię. Dookoła mnie znajdowały piękne wodospady czystej wody i gołe skały lśniące w słońcu.
Wtedy właśnie dotarłam do przejścia zarośniętego pnączami. Odgarnęłam je i przeszłam na drugą stronę, a moim oczom ukazał się jeszcze piękniejszy widok. W centrum polany pokrytej czysto zieloną trawą rósł wielki i twardo stojący dąb. Przed nim, opierający się o pień był ktoś kogo szukałam.
- Witaj, Unicorn. Jak się czujesz? - spytałam jak to miałam w zwyczaju.
- Właśnie, co u ciebie dziadku?
Spojrzałam zła na Keyla, siedzącego na moim ramieniu.
- Keyl!
Nie zdążył nic powiedzieć, bo przeszkodził mu nasz rozmówca:
- Jest świetnie. Dziękuję, że pytasz.
Unicorn to ostatni jednorożec ze skrzydłami, który przeżył do dzisiejszych czasów. Bez niego kraina nie miała szans na przetrwanie. Był jej nieustannie bijącym sercem. Podczas wielkiej wojny światów zostało zamordowanych tysiące jego braci i sióstr, a on jako jedyny uszedł z życiem. Dzięki niemu panuje tu harmonia i ład.
Zostałam wyznaczona, aby go chronić i bronić przed wszelkim złem. Dąb, przy którym leżał odzwierciedlał stan jego zdrowia. Na tą chwilę był pełen dużych, zielonych liści, lecz jest jedna taka noc w miesiącu, kiedy Unicorn jest w szczególnym niebezpieczeństwie. Wtedy na niebie pojawia się Krwawy Księżyc. To jest jedyny moment kiedy zostaję w Krainie na noc, choć tak naprawdę w ogóle nie śpię. Cały czas eliminuję inne istoty, które są rządne krwi Unicorna.
Jednorożec wstał powoli i domnie podszedł. Wtedy jeden z liści drzewa opadł beztrosko na ziemię.
- Nie wstawaj, tracisz energię - zaprzeczyłam jego poczynaniom.
Jednak ten mnie nie posłuchał. Zamiast tego rozłożył swoje wielkie skrzydła, by najprawdopodobniej je rozprostować.
Był piękny. W tamtej chwili ponownie zrobiło mi się go szkoda, choć wiedziałam, że w jego środku drzemie wielka moc i jest bardzo potężny. Podeszłam do niego i pogłaskałam go po głowie. Musiałam trochę wyciągnąć rękę, bo był ode mnie o wiele większy.
- Czy jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić?
- Nie ma takiej potrzeby. Możesz wrócić do domu, ale dziękuję, żę mnie odwiedziłaś.
Kiwnęłam głową i odwróciłam się do Keyla, który dalej stał tam gdzie poprzednio. Ruszyłam w stronę lasu, a kot za mną. Rzuciłam ostatnie spojrzenie Unicornowi i opuściłam jego zakątek.
Przemierzaliśmy las w zupełnej ciszy, podziwiając widoki dookoła. Drzewa były oplecione pięknymi pnączami, a ich liściaste korony zakrywały prawie całe niebo. Poprawiłam swój płaszcz w zamyśleniu i pogładziłam torbę naramieniu.
- O czym myślisz?
Słysząc jego głos przerywający błogą ciszę spojrzałam mu w oczy zaskoczona.
- O niczym szczególnym. Dlaczego pytasz?
- Jesteś jakaś nieobecna.
Miałam coś odpowiedzieć, lecz widząc wyjście z lasu zrezygnowałam z kontynuowania tej rozmowy. Opuściliśmy teren Tajemniczego Lasu, a czekający na nas Chaper nagle się ożywił. Podeszłam do niego i łapiąc za łańcuch wsiadłam na jego grzbiet, a Kayl za mną.
- Na polanę, Chaper.
Prychnął doskonale wiedząc o co go poprosiłam. Ruszył do rozbiegu uderzając mocno kopytami o podłoże. Po chwili już wzbiliśmy się wysoko nad ziemię. Zarzuciłam łańcuchem, by trochę przyspieszyć. Dzisiaj chciałam być wcześniej w mieszkaniu. Musiałam jeszcze rozpakować pudła.
Byliśmy już niedaleko celu, kiedy poczułam palący ból na karku. Syknęłam i złapałam się za bolące miejsce czując pod palcami gorącą, wręcz parzącą skórę. Szybko zabrałam dłoń i spojrzałam przestraszona na poparzone palce.
Co jest?
- Agnes! Co się stało?! - usłyszałam zmartwiony krzyk Keyla.
- N-nie, nic... Ał! - jęknęłam, omal nie łapiąc się za kark.
Ponownie poczułam jeszcze gorszy ból. Słysząc mój krzyk. Chaper gwałtownie zahamował, przez co straciłam nad nim panowanie. Skutkiem było uderzenie skrzydłem w drzewo. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić zaczęliśmy spadać z wielką prędkością. Nie zważając na coraz większe pieczenie w okolicy karku złapałam za łańcuch i pociągnęłam go mocno do siebie. Jednak niedużo to dało, jedynie spowolniłam nieco i tak nieunikniony upadek. Gdy byliśmy metr nad ziemią zamknęłam oczy i bardziej pochyliłam się do przodu. Po chwili poczułam silne szarpnięcie, przez co puściłam łańcuch i poleciałam do przodu, by zaraz potem uderzyć mocno o ziemię.
Usłyszałam niedaleko siebie krzyk Keyla oraz rżenie Chapera. Kiedy wszystko nagle ucichło z niemałym wysiłkiem uchyliłam powieki, by zorientować się w sytuacji. Momentalnie w prawym ramieniu poczułam tępy ból. Jęknęłam i złapałam się za bolące miejsce. Uniosłam się nieco, próbując wstać. Przede mną z kurzu otrzepywał skrzydła Chaper, a Keyl, tak jak ja, próbował się podnieść. Stanęłam chwiejnie na obolałych nogach i podeszłam do obu, by zobaczyć czy nic się im nie stało.
- Nic wam nie jest? - spytałam odgarniając z twarzy kosmyki włosów, które wyplątały mi się z warkocza.
Mojemu wierzchowcowi najwyraźniej nic nie było, bo zamachał sprawnie skrzydłami, bez problemu. Próbowałam namierzyć Kayla, lecz nagle zniknął mi z oczu.
- Keyl? Keyl!
- Tu-taj jestem! Ughhh...
Spojrzałam w dół, bo stamtąd dochodził trochę przytłumiony głos. Zaśmiałam się, widząc jak magiczny kot próbował wyciągnąć rogi wbite w ziemię. Schyliłam się i pomogłam stanąć mu na łapach.
- Już dobrze?
- Wręcz wspaniale... - powiedział z lekką ironią - Mi nic nie jest, a tobie?
Podwinęłam nieco rękaw mojego płaszcza, a moim oczom na ramieniu ukazał się naprawdę spory siniak. Pomasowałam trochę obolałe miejsce, by upewnić się, że ręka nie jest złamana. Na szczęście tak nie było.
- Tylko siniaka sobie nabiłam.
- To dobrze... - mruknął otrzepując się z ziemi i trawy.
Zaraz potem uniósł się na wysokość mojej szyi i ciągle lewitując podleciał, by zobaczyć mój kark.
- Nic tu nie masz... Co ci się stało?
Dopiero teraz przypomniałam sobie o tajemniczym bólu. Automatycznie pogładziłam dłonią kark. Na szczęście rana już nie parzyła, a co dziwniejsze nie było po niej śladu.
Co to było?
- Emm... najważniejsze, że nic wam nie jest. Chaper, jesteś w stanie dalej latać? - zwróciłam się do niego, zbywając tym samym magicznego kota.
Zwierzę kiwnęło głową potwierdzając moje słowa. Podeszłam do niego i usiadłam na grzbiecie nie zważając na ból w ręce. Keyl ruszył za mną i po chwili siedział już na moim ramieniu. Chciałam ruszyć, kiedy przeszkodził mi jego głos:
- Na pewno nic ci nie jest? To może być coś poważnego... - zaczął, lecz szybko mu przerwałam.
- Nie martw się, Keyl. Wszystko w porządku.
Po tych słowach machnęłam mocno łańcuchem, trzymanym w dłoniach.
- Ruszaj!
Chaper ruszył gwałtownie z miejsca, z czego byłam zadowolona, bo chciałam jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu. Jak już wiadome było wcześniej, nieduży odcinek dzielił nas od polany. Po niecałych pięciu minutach byliśmy już na miejscu. Kiedy staliśmy już stabilnie na ziemi zeszłam na trawę, wyjmując z torby Przyjaciela.
- Dziękuję, Chaper. Niedługo znowu się zobaczymy.
Prychnął w odpowiedzi, a ja razem z Keylem odeszliśmy o kilka kroków. Otworzyłam Przyjaciela, a mój magiczny kot zaczął działać. Z kryształu na jego piersi ponownie wydobył się jasny promień, a przed nami powstawało dobrze znane mi przejście. Kiedy urosło do wielkości drzwi odwróciłam się z powrotem do Chapera, by ostatni raz mu pomachać, ale on już szykował się do odlotu. Wiedział, że prędzej czy później wrócę, zawsze wracałam.
Powróciłam wzrokiem do przejścia, gdzie po drugiej stronie zobaczyłam swoje mieszkanie. Bez zbędnych przemyśleń przeszłam przez próg, czując jak mój wygląd się zmienia na poprzedni. Kiedy tylko stabilnie stanęłam na puszystym dywanie portal za mną zamknął się, pozostawiając po sobie jedynie żółty ślad. Położyłam na stole dotychczas trzymaną w dłoni książkę, po czym ruszyłam do kuchni mijając po drodze lustro w przedpokoju. Coś błysnęło w szklanej tafli, co zwróciło moją uwagę. Podeszłam bliżej i odchyliłam nieco głowę, odgarniając włosy na ramię.
Na karku, w przeciwieństwie do tego, co mówił Keyl, został złoty kontur znaku nieskończoności. Opuszkami palców dotknęłam delikatnie tamtego miejsca, lecz szybko odsunęłam rękę, czując pod palcami oparzenie.
Chwila... jeśli ta rana powoduje oparzenia, to nie powinien być to dla mnie problem. Przecież to mój żywioł. Idąc za tą myślą, na czubku palca wskazującego wytworzyłam mały ognik, po czym właśnie tym palcem dotknęłam ponownie znaku.
Momentalnie poczułam prąd przeszywający całe moje ciało, a przed oczami pojawiła mi się mgła. Ogarnęła mnie niemała obawa, jednak nie odsunęłam palca. Po chwili zobaczyłam skrzyneczkę, która otworzyła się z małym zgrzytem. Z jej wnętrza wyleciał medalion otoczony ogniem. Było to złote serce na sznurku. Zanim zdążyłam mu się dokładnie przyjrzeć zniknął tak szybko jak się pojawił. Wszystko znowu wróciło do normy, a ja ponownie zobaczyłam swoje odbicie w lustrze.
Co to było?
Zamrugałam kilka razy i dopiero wtedy zorientowałam się, że Keyl coś do mnie mówił.
- Agnes!
Odwróciłam się w jego stronę nieco zdezorientowana.
- Co?
- Możesz mi powiedzieć co się z tobą dzieje? - spytał, marszcząc brwi.
W sumie nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Sama nie wiedziałam co to może oznaczać. Ponownie spojrzałam w lustro, przyglądając się miejscu, gdzie wcześniej pojawił się znak. Teraz już go nie było.
- Sama nie wiem... - odezwałam się w końcu - Ten znak znowu się pojawił... Wiesz co to jest?
Słysząc moje słowa spojrzałna mnie jak na wariatkę.
- O czym ty mówisz? Jak sprawdzałem to nie miałaś żadnego znaku.
- Ale teraz znowu się pojawił. Naprawdę nie wiesz co to może znaczyć?
Zamyślił się na chwilę, ale po chwili pokręcił głową zrezygnowany.
- Niestety nie mam pojęcia.
Przez chwilę sama próbowałam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Jednak w głowie miałam tylko pustkę.
- Mam pomysł. Pójdę jutro do biblioteki i poszukam czegoś na ten temat - powiedziałam po niedługiej chwili.
- Nie sądzę, że cokolwiek znajdziesz, ale zawsze możesz spróbować - po jego głosie słyszałam, że nie był do tego przekonany.
Zrobiłam zdegustowaną minę i pokręciłam głową z rezygnacją. Ruszyłam do kuchni mówiąc jeszcze:
- Co ty taki pesymistycznie nastawiony? Powiedz mi lepiej co chcesz zjeść, bo domyślam się, że nie tylko ja jestem głodna.
- A żebyś wiedziała. Padam z głodu - potwierdził podążając za mną.
- Pamiętaj, że musisz mi jeszcze pomóc z pudłami.
Wydał z siebie jęk niezadowolenia, na co ja zaśmiałam się pod nosem.
***
Tak jak obiecałam rozdział pojawił się dzisiaj. Mam nadzieję, że się podobał, ukazałam trochę tego innego życia naszej bohaterki.
Daję tutaj zdjęcie naszego Chapera, byście mogli wyobrazić sobie jak on wygląda:
Zachęcam do gwiazdkowania i komentowania! 😊
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top