Prolog


 Gdzieś w oddali zagrzmiała ponuro nadchodząca emisja. Potężne wyładowanie energii targnęło ognistym niebem. Nagle zerwał się porywisty wiatr. Dwóch mężczyzn odzianych w długie płaszcze niespiesznie zbliżało się do drzwi „Arkadii". Jeden z nich nasunął kaptur na głowę, gdy z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. 

– Wątpię, żebyś spotkał Lokiego – odezwał się ten drugi, spoglądając na grupkę stalkerów wchodzących do baru. Stojący obok wartownik mierzył każdego z nich bacznym spojrzeniem.

– Dionizos twierdził, że dzisiaj będzie – odparł beznamiętnie pierwszy, lustrując chłodnym wzrokiem przeciskających się mężczyzn. 

Stalker westchnął.

– Dionizos to Dionizos – mruknął na wydechu. – Co innego mówi, a co innego robi. Sam dobrze o tym wiesz, Gawrile. 

Mężczyzna nie odpowiedział. Minął czuwającego wartownika i wszedł do przepełnionej ludźmi „Arkadii". Ani trochę nie zdziwił go zebrany wewnątrz tłum. Stalkerzy szukali schronienia przed emisją, a bar nadawał się do tego idealnie.

Gawrił dostrzegł krzątającego się przy ladzie Dionizosa, który z uśmiechem serwował trunki klientom. Nie zsuwając kaptura z głowy, zaczął ostrożnie przeciskać się pomiędzy stalkerami, mrucząc pod nosem uprzejme przeprosiny. 

– No i proszę, Gawrił we własnej osobie! Nawet ciebie tutaj przywiało! – Usłyszał pogodny głos Dionizosa, zanim zdążył dojść do lady. – O, Dmitrij! – dodał wyraźnie zaskoczony, gdy szczupły mężczyzna usiadł obok Gawriła. – Jak dobrze widzieć cię wciąż żywym!

Stalker zwany Dmitrijem tylko zmierzył go ponurym spojrzeniem, nie odzywając się ani słowem. 

– Przybladłeś trochę, ale zaraz dodamy ci kolorów – kontynuował Dionizos, uśmiechając się szeroko. – To co, panowie? Polewać ambrozję czy wódkę?

– Nic nie dawaj – odparł Gawrił, machając zirytowany ręką. – Gdzie masz Lokiego? 

– A na cholerę ci znowu Loki? – zdziwił się barman, wyciągając trzy kieliszki spod obskurnej lady. Odwrócił się i sięgnął po ciemny trunek z półki.

– Sprawy czysto biznesowe – odrzekł brunet, opierając ręce o wytarte drewno. 

– Roboty szukasz? – spytał barman, nalewając swojego wysokoprocentowego specjału do kieliszków. – Ja z przyjemnością ci jakąś załatwię...

– Za twoją już podziękujemy – przerwał mu Dmitrij, mimowolnie masując szyję, gdzie miał jeszcze świeże blizny po ostatnim starciu z pijawkami. 

Barman uśmiechnął się zawadiacko, unosząc w dłoni kieliszek z ciemną ambrozją.

– Jak chcesz. Twoje zdrowie, Dmitriju. 

Wypili kolejkę. Kilka kropel ciemnego płynu spłynęło po gęstej brodzie Dionizosa. Gawrił poczuł gorąc spływający do żołądka i powiódł wzrokiem po pomieszczeniu pełnym stalkerów. Paru z nich stało przy ciemnym regale ze starymi książkami, a pozostali siedzieli przy stolikach, pijąc i rozmawiając. Westchnął w myślach. Na co dzień nie widywało się aż tylu stalkerów. Dopiero emisje sprawiały, że człowiek zdawał sobie sprawę, ilu tak naprawdę ludzi przyszło do Zony szukać szczęścia. A z pewnością było ich jeszcze dużo więcej.

Pomruki podobne do burzy stawały się coraz głośniejsze. Gawrił beznamiętnie obserwował trzęsący się na ladzie kieliszek. Emisja powoli osiągała apogeum. 

– To co, jeszcze po jednym? – spytał Dionizos, spoglądając przelotnie na okno. Niebo przysłoniła szata różnych odcieni czerwieni.

– Po ostatnim – mruknął Gawrił, kiwając głową. Szybko wypili zawartość kieliszków. – To gdzie masz Lokiego? 

Jasnoniebieskie oczy Dionizosa kontrastujące z oliwkową skórą zdawały się emanować własnym światłem, gdy mężczyzna lustrował wzrokiem pomieszczenie. Po chwili pochylił się nad Gawriłem, nadal patrząc w jedną stronę.

– Widzisz tego stalkera przy oknie? – spytał niemal szeptem, wskazując podbródkiem obserwowane miejsce. Brunet odwrócił głowę i dostrzegł zakapturzonego mężczyznę siedzącego przy stoliku. Pochylał się nad jakimś papierem. – To Loki. Dziwny typ, jeśli mam być szczery. 

– Dlaczego dziwny? – odezwał się Dmitrij, unosząc brew.

Dionizos nagle zmarkotniał. Westchnął, prostując się. 

– Cóż, powiedzmy, że jest dość małomówny – stwierdził, składając ręce na piersi. – Da się z nim dogadać, ale nie liczcie, że będzie dobrym towarzyszem w rozmowie.

– Mniejsza z tym – zbagatelizował te słowa Gawrił, z powrotem przenosząc wzrok na barmana. – Mnie jest potrzebny przewodnik, a nie gaduła. 

Dionizos wzruszył szczupłymi ramionami.

– Ja bym na niego uważał. – Podrapał się po czuprynie gęstych włosów przyprószonych siwizną.

– Nie możecie sobie znaleźć innego przewodnika? Mogę wam kogoś polecić...

– Tylko Loki zna drogi, którymi możemy dojść do celu. 

– Podobno – skwitował barman. – Dziwny typ, mówię wam. Miejcie go na oku.

Dmitrij prychnął, wyraźnie rozśmieszony. 

– Jak Zonę kocham, Dionizosie, dla ciebie każdy jest dziwny, jeśli za mało gada!

Barman uśmiechnął się półgębkiem, ale jego błękitne oczy nadal pozostawały niewzruszone. 

– Po części masz rację – przytaknął, kiwając głową. W zamyśleniu potarł gęstą brodę. – Tacy ludzie są dziwni. Milczenie nigdy nie bierze się znikąd. Wiem, co mówię, stalkerzy, siedzę w „Arkadii" już parę lat i widziałem różne typy. Widziałem zbirów, stalkerów przyszywanych i tych z krwi i kości, a także ludzi, którzy nie powinni się tutaj nigdy znaleźć... – Westchnął. – W Lokim naprawdę jest coś dziwnego.

Gawrił zerknął kątem oka na zakapturzonego mężczyznę. Ten opierał głowę o rękę i wolną dłonią stukał palcami o stół. 

– No nic, nie będę was zatrzymywał – stwierdził Dionizos z wymuszonym uśmiechem, opierając ręce o biodra. – Udanej podróży. Wpadnijcie do mnie w wolnym czasie.

Gawrił i Dmitrij pożegnali się pokrótce z barmanem, zasalutowali mu żartobliwie i zwolnili krzesełka. Na zewnątrz emisja już milknęła i w barze robiło się coraz luźniej. Przez otwarte drzwi wpadło trochę świeżego powietrza, które przepędziło wszechobecny zaduch. 

Stalkerzy szybko podeszli do stolika, przy którym siedział Loki. Metr nad jego głową wisiał muskularny łeb zabitego dzika, który pustymi ślepiami obserwował każdy kąt baru. Gawrił przygryzł wargę od wewnątrz.

– Witaj, Loki – odezwał się na tyle głośno, by tylko zakapturzony mężczyzna mógł go usłyszeć. Ten oderwał się od czytania jakiejś mapy i w milczeniu przeniósł wzrok na bruneta. Jego nieprzenikniona twarz była ledwie widzialna w cieniu kaptura. – Mamy do ciebie mały interes. 

Loki nadal milczał. Faktycznie małomówny, stwierdził w myślach Gawrił, grzebiąc w głębokiej kieszeni płaszcza. Wyciągnął zwitek papieru, rozłożył go i położył przed przewodnikiem.

– Ten czerwony punkt to miejsce, do którego musimy się dostać – mówił Gawrił nadal cichym głosem. – Możesz nas tam zaprowadzić? 

Loki bez słowa przysunął do siebie kawałek mapy i zerknął na niego pobieżnie. Po chwili przeniósł wzrok na Gawriła i uśmiechnął się półgębkiem.

– Wszystko jest tylko kwestią pieniądza – powiedział cicho, ledwie słyszalnie. – Jakoś się dogadamy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top