1. Poszukiwania, cz. II
Nadzieja była oczywiście matką głupich.
Jeszcze tej samej nocy z nieba lunął ciężki deszcz i zerwał się porywisty wiatr. Silne podmuchy targały starymi oknami, które z trudem wytrzymywały napierającą siłę. Postękiwały cicho, skrzypiały żałośnie, ale nie dawały się wyrwać z framug. Gdy tylko zdawało się, że wichura odchodzi, szybko wracała ze zdwojoną siłą. Kręciła się wokół domu, jakby chciała dać do zrozumienia grupce stalkerów, że nie są tutaj mile widziani.
Coś sprawiło, że Gawrił nagle się obudził. Otworzył oczy i przez chwilę wpatrywał się tępo w otwarte drzwi, czując dziwny niepokój w sercu. Minimalnie zmarszczył brwi, wciąż oddychając spokojnie i miarowo, jakby nadal spał.
Nagle jakaś błyskawica rozświetliła na chwilę pokój, nadając mu ponurego blasku. Brunet, nie przekręcając się na cienkim materacu, rzucił szybkie spojrzenie na leżącego niedaleko Lokiego. Ten spał na plecach, trzymając jedną dłoń na piersi, a drugą przy głowie, blisko czoła. Oddychał bezgłośnie, a jego klatka piersiowa powoli unosiła się i opadała.
Gawrił zmrużył oczy, szukając wzrokiem Dmitrija. Dostrzegł go leżącego na zniszczonej kanapie, odwróconego twarzą w stronę ściany.
Brunet uśmiechnął się pod nosem, nagle znajdując przyczynę swojej pobudki. Przyzwyczajony do ciągłego chrapania Dmitrija, zapewne podświadomie odebrał ciszę za niebezpieczeństwo.
Już zamykał oczy i zamierzał przewrócić się na plecy, gdy usłyszał dziwny szelest.
Gawrił zesztywniał, przenosząc wzrok na otwarte drzwi. Jego serce nagle zamarło. Nie, to nie był jęk materaca. Dźwięk wyraźnie dobiegł z korytarza.
W milczeniu wpatrywał się w drzwi, z trudem biorąc głębokie oddechy. Wciąż starał się udawać sen, rzucając nerwowe spojrzenia to na Lokiego, to na Dmitrija. Obydwaj byli za daleko, żeby ich obudzić, a nie chciał krzyczeć.
Zdenerwowany przygryzł wargę od wewnątrz. Powoli przesunął dłoń na kałasznikow, starając się nie robić zbytniego hałasu. Położył palce przy spuście i zamarł w bezruchu.
Ponownie rozległ się dziwny skrzyp. Ktoś - lub coś - chodził po korytarzu, w jego końcowej części. Gawrił błyskawicznie przeanalizował swoje położenie. Znajdował się idealnie na wprost drzwi, tuż przy nich spał Loki, a znacznie dalej Dmitrij... Gdyby odblokował kałasznikowa i zdążył go ustawić, miałby szansę zastrzelenia nieproszonego gościa. Co tam mogło być? Mutant czy człowiek? Może pijawka? Różne bestie lubiły chować się w opuszczonych domostwach...
Nagle usłyszał wyraźne kroki. Ktoś niespiesznie szedł przez korytarz, zbliżając się nieubłaganie.
Gawrił nagle poczuł przyspieszone bicie serca. Spanikowany patrzył to na karabin, to na towarzyszy, nie wiedząc, co robić. Krzyczeć? Złapać za broń i strzelać? A może udawać martwego?
Instynkt bezzwłocznie nakazywał mu chwycić za karabin, ale ciało nagle odmówiło posłuszeństwa. Mięśnie zesztywniały, a przerażony umysł tylko błagał, by to był jedynie okropny sen.
Kolejna błyskawica rozświetliła na chwilę pokój. Nagle w drzwiach pojawiła się wysoka postać.
Gawrił zamarł. Szeroko rozwartymi oczami patrzył się na nieznajomego. Ten nagle zatrzymał się w drzwiach i powoli obrócił w ich stronę. Brunet poczuł, że nie może oddychać. Leżał nieruchomy z przerażenia.
Czarna postać obróciła się w jego stronę. Brunet czuł na sobie jej świdrujące spojrzenie. Nagle zrobiło mu się strasznie gorąco. Zdawał sobie sprawę, że właśnie stoi w obliczu śmierci i nie robi nic, by jej uniknąć. Ciało wciąż odmawiało posłuszeństwa. Różne głosy przekrzykiwały się w umyśle, a najspokojniejszy z nich wołał: „strzelaj, strzelaj!".
Ale Gawrił nie strzelał.
Postać również nie sięgnęła za broń, choć brunet jej nie dostrzegł. Odwróciła się z kierunki drzwi wyjściowych i ruszyła przed siebie. Czarna peleryna sunęła ponuro po skrzypiących deskach.
Po chwili nie było już nic słychać, za wyjątkiem pojękiwań okiennic.
Gawrił cały czas odliczał sekundy, nie wierząc w swoje szczęście. Nadal patrzył przerażony w drzwi, czekając na nagły powrót postaci. Na pewno go widziała. Wpatrywała się centralnie w niego. Być może nawet zauważyła, że brunet na nią patrzy.
Gawrił przeklął siarczyście w myślach, dopiero po trzydziestu sekundach chwytając za broń.
Gwałtownie poderwał się z materaca i wrzasnął do towarzyszy:
- Wstawajcie! Ktoś tutaj był, do cholery jasnej!
Chyba tylko dzięki przypływowi adrenaliny brunet wybiegł na korytarz i rozejrzał się dookoła. Nagle obok niego pojawił się Loki. Przydługie, jasne włosy zakrywały mu twarz. Gawrił odblokował karabin i ruszył pędem w stronę wyjścia. Popchnął mocno drzwi i wypadł na ganek. Błyskawicznie przeskoczył schody i znalazł się za bujnymi krzewami. Trzymając karabin przy biodrze, rozejrzał się dookoła. Serce biło mu mocno w piersi, wzrok niespokojnie przeskakiwał z kąta w kąt. Ani śladu. Postać rozpłynęła się we wszechobecnym mroku.
Gawrił poczuł deszcz na twarzy deszcz, który chłodził rozgrzane policzki.
Nagle rzucił pod nosem kilka siarczystych przekleństw i splunął na ziemię.
- Fałszywy alarm? - Usłyszał senny głos Dmitrija, który stanął tuż za nim.
Brunet obrócił się, spoglądając zimno na towarzysza.
- Ktoś tutaj był - wycedził przez zęby, drżąc z nerwów. - Widziałem czyjąś sylwetkę na korytarzu.
- Przyśniło ci się pewnie - odparł Dmitrij i wzruszył ramionami. - Sam zresztą spójrz. Tutaj nikogo nie ma.
- To mi się nie przyśniło - warknął zirytowany, obracając się z powrotem w stronę zarośniętej wysoką trawą polany.
- Może i nie - stwierdził stalker, choć nuta w jego głosie mówiła, że myśli coś zupełnie innego. - Ja tutaj niczego nie widzę. - Ziewnął. - Wracajmy, jutro czeka nas długi dzień.
Gawrił nie odpowiedział, wiedząc, że niczego nie wskóra. Dmitrij jak zwykle mu nie wierzył.
Usłyszał tylko, że jego towarzysz się oddala. Westchnął w duchu i jeszcze raz rozejrzał się wśród ciemności. Błyskawica rozbłysła w oddali i otuliła chłodnym blaskiem rosłe drzewa, nadając im ponurego charakteru. W jednym Dmitrij miał rację. Tutaj faktycznie nikogo nie było.
Albo raczej: już nie było.
Westchnął i odwrócił się, idąc w stronę domu. Starł deszcz z twarzy i przejechał po krótkich włosach, które przyklejały mu się do czoła. Dostrzegł na ganku Lokiego, który w milczeniu wpatrywał się w jakiś punkt w oddali.
Gdy przechodził obok, wymienił z nim krótkie spojrzenie. W jasnych oczach przewodnika jak zwykle nie mógł niczego dostrzec.
* * *
Nad Prypecią właśnie wschodziło słońce.
Jeden z obrońców serca Zony spoglądał na szkarłatne korony rosłych, lecz chudych drzew. Pierwsze promienie słońca otuliły wyschnięte liście, pozwalając im przez chwilę cieszyć się pozornie żywym blaskiem. Prypeć jeszcze przez jakieś pół godziny miała być pogrążona w nieskazitelnej ciszy. Brzask był porą, w której nocne mutanty udawały się na zasłużony odpoczynek, a poranne bestie dopiero budziły się do życia.
Mężczyzna spojrzał na korony wieloletnich drzew, które przetrwały nie tylko wybuch elektrowni w Czarnobylu, ale także powstanie samej Zony, i westchnął cicho. Nie na darmo nazywano ten teren Czerwonym Lasem. Nazwa nie wzięła się znikąd. Rosnące tu drzewa miały krwawe liście przez większość roku. Stalker pamiętał, że jedynie między zimą a wczesną wiosną las tracił swoje ogniste barwy i stawał się martwy, opustoszały, odsłaniał swoją nagą postać przed obcymi. Prawdziwą postać. Mężczyzna w głębi duszy przypisał własną ideologię do tego miejsca. Sądził, że liście skutecznie skrywają tajemnice lasu, a czerwona barwa z daleka ostrzega stalkerów przed niebezpieczeństwem. A zdecydowanie było się czego bać. Szatyn wiedział o tym dobrze. Nawet za dobrze.
Zerknął w bok, rzucając tęskne spojrzenie na czarnobylską elektrownię jądrową i westchnął w myślach. Chciałby znowu tam być, siedzieć na dachach porzuconych budynków i obserwować Zonę z jej najważniejszej, najtrudniej dostępnej części. Patrzeć, jak świtem budzi się do życia, jak zmierzchem wpada w ramiona mroku, jak zasypia, utulana przez matkę noc...
Odwrócił głowę, nie chcąc popadać w melancholię. Obraz widziany z centrum Zony zawsze go urzekał. Mimo że Prypeć była najbliższą ostoją elektrowni czarnobylskiej, mężczyzna nie czuł się tutaj spełniony. Zdecydowanie bardziej wolałby patrolować wnętrze wielkiej tajemnicy i szukać sekretów, których jeszcze nikt nie zdołał odkryć.
Ale Monolit nakazał pilnować Prypeci przed obcymi.
A zdanie Monolitu było niepodważalne.
Mężczyzna zlustrował okolicę i nagle utkwił wzrok pomiędzy ostatnimi drzewami Czerwonego Lasu, a pierwszymi budynkami Prypeci. Przez chwilę zdawało mu się, że widział podejrzany ruch. Czyżby znowu zabłąkał się tu jakiś stalker?
Mężczyzna zmrużył oczy i sięgnął po lornetkę. Utkwił spojrzenie w jednym punkcie, starając się jednocześnie obserwować okolicę.
Nagle zza gęstego, brunatnego krzaka wyszedł jakiś stalker i szybko schował się za parterowym domem mieszkalnym.
Szatyn opuścił lornetkę i ścisnął karabin w dłoniach, uśmiechając się szyderczo pod nosem. To była głupia, choć odważna decyzja, by się tu zjawić, nieznajomy, pomyślał Monolitianin i obrócił się, spoglądając na swojego towarzysza, który obserwował drugą część Prypeci.
- Ej, Szakal! - krzyknął do niego, ale nie tak głośno, by jego słowa zabrzmiały echem wśród budynków. - Podejdźże do mnie.
Mężczyzna średniego wzrostu rzucił mu obojętne spojrzenie i zbliżył się powoli.
- Czego chcesz, Ognisty? - mruknął ze znużeniem, opierając rękę o biodro.
Monolitianin uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Jakiś śmiałek odważył się wejść na nasz teren - oświadczył spokojnie, ciągle patrząc na Szakala, jakby czekał na jego reakcję. Ten jednak ani drgnął. - Zawołaj chłopaków i pójdziemy go sprzątnąć.
Ciemnowłosy stalker skwitował to beznamiętnym spojrzeniem. Wzruszył ramionami i odwrócił się, idąc w stronę zejścia do bloku.
- Tylko nie rób hałasu! - rzucił mu na odchodne. - Załatwimy gościa po cichu, zanim zdąży zauważyć, że ktoś z nas go zobaczył.
Szakal skinął ledwie dostrzegalnie głową i zaczął schodzić po drabinie.
Ognisty jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą stał jego brat wiary. Przygryzł od wewnątrz wargę i zmarszczył brwi. Odnosił dziwne wrażenie, że z Szakalem od jakiegoś czasu działo się coś niedobrego. Kiedyś na podobne wieści reagował z euforią i zapałem, a teraz... Ta zimna obojętność zupełnie do niego nie pasowała.
Mężczyzna zerknął jeszcze raz za siebie i szybko odnalazł wzrokiem przemykającego między budynkami stalkera. Prychnął drwiąco w myślach i potrząsnął głową. Co za ignorant, pomyślał z wyraźną pogardą. Czas, by się dowiedział, że istnieją tereny, na które zdecydowanie nie powinien się zapuszczać. A już na pewno nie w pojedynkę.
Monolitianin ścisnął broń w dłoniach i skierował się w stronę zejścia do bloku. Nagle wszelkie emocje wyparowały z jego twarzy i pozostała tylko chłodna bezwzględność.
Szybko zszedł na parter, odblokowując po drodze karabin. Stanął przed wejściem do bloku i spojrzał na czwórkę towarzyszy, z którymi przyszło mu dziś zabić niewiernego.
- Jakiś szaleniec wdarł się na nasz teren - oznajmił zimnym głosem mężczyzna, mierząc badawczo każdego z Monolitian. - Trzeba pokazać mu, gdzie jego miejsce.
- Jest sam? - spytał któryś z kompanów, przestępując z nogi na nogę.
Ognisty przytaknął skinięciem głowy.
- Złapcie go i zwiążcie - rozkazał stanowczo, przenosząc wzrok na beznamiętne oblicze Szakala. - Wyszedł z Czerwonego Lasu, kieruje się w stronę elektrowni. No, to ruszajcie dupska i nie nawalcie sprawy jak ostatnio.
Grupa Monolitian skinęła zgodnie głową i ruszyli w głąb Prypeci.
- A ty, Szakal, zaczekaj - odezwał się, gdy ciemnowłosy mężczyzna już zaczął iść za towarzyszami. - Pójdziesz ze mną na tyłach.
Szakal wyprostował się sztywno jak struna. Odwrócił się powoli, rzucając niezbyt przyjazne spojrzenie Ognistemu. Ten prychnął pogardliwie w myślach. Nigdy nie lubił się z Szakalem i w normalnych okolicznościach kazałby mu iść za grupą, ale tym razem wolał mieć go na oku.
- A po jaką cholerę mam z tobą iść? - rzucił zirytowanym tonem Szakal, unosząc brwi i patrząc na Ognistego z wyzwaniem. - Nie mam najmniejszej ochoty chronić twoich czterech liter.
Szatyn wziął długi i głęboki oddech, starając się uspokoić.
- Przymknij się, chłopcze, i słuchaj, co mówię - nakazał nadzwyczaj spokojnym głosem, aż w głębi duszy zaczął sam siebie podziwiać za opanowanie. - Pójdziemy inną drogą niż tamci, bo ten zabłąkany dureń może zauważyć naszych braci i zacznie uciekać. A stąd nie ma powrotu. Jasne?
Szakal milczał, mierząc chłodno oblicze Ognistego. Nagle wzruszył ramionami i odwrócił głowę.
- Niech ci będzie - burknął, nie siląc się na uprzejmości. - Prowadź.
Szatyn jeszcze przez chwilę mierzył Monolitianina badawczym wzrokiem i w końcu ruszył szybkim marszem w stronę budynków, obierając nieco inną trasę niż pozostali. Przemknął z Szakalem między blokowiskami porzuconej Prypeci, co jakiś czas zerkając w puste oczodoły szarych twarzy i dostrzegając w niektórych swoich braci wiary.
- Nie strzelaj, póki nie będę ci kazał - rzucił szeptem do Szakala, zatrzymując się przy kilku większych krzakach i zerkając zza nich na asfaltową drogę. - Gdzieś tutaj powinien już być...
Rzucił spojrzeniem na drugą stronę i dostrzegł jednego z Monolitian, których wysłał na poszukiwania. Zlustrował poszarzałe ławki i pokraczne drzewa obdarowane znamieniem Zony. Zerknął na kilka wysokich budynków, próbując wypatrzeć w pustych oknach nieznajomego stalkera. Bez skutku.
Przeszedł z Szakalem jeszcze kilkanaście metrów i znaleźli się przy niewielkim placu zabaw. Z blaszanej huśtawki odpryskała niebieska farba, a kolorowa karuzela leżała przewrócona na ziemię, pogięta w każdą stronę. Ognisty spojrzał na złocistą piaskownicę i nagle wytrzeszczył oczy, dostrzegając bawiące się w niej małe dzieci. Śmiały się bezgłośnie i próbowały stawiać koślawe babki.
Monolitianin potrząsnął z niedowierzaniem głową i zamrugał kilka razy oczami, szybko odwracając wzrok. Gdy zerknął już drugi raz na piaskownicę, dostrzegł tylko wysokie trawy.
Westchnął w myślach, przeklinając halucynogenne anomalie.
- Idzie - usłyszał szept Szakala i poczuł jego szturchnięcie na ramieniu. Zerknął we wskazanym kierunku i uśmiechnął się pogardliwie pod nosem.
- Szaleniec - mruknął Ognisty, patrząc na stalkera, który przywarł plecami do ściany i ściskał nerwowo kałasznikowa w dłoniach. - Nie powinien tutaj przychodzić.
Nieznajomy ukucnął i wychylił się zza rogu dwupiętrowego domu, lustrując szybko okolicę. Nie dostrzegając wrogów, ruszył prędko przed siebie, biegnąc w stronę uchylonych drzwi.
- On raczej nie idzie w stronę elektrowni - oznajmił cicho Szakal ze wzrokiem utkwionym w stalkerze. - On chyba czegoś tu szuka.
Ognisty wzruszył obojętnie ramionami.
- Idzie czy nie idzie, nie obchodzi mnie to - stwierdził zimnym głosem i nagle dostrzegł dwóch Monolitian, którzy szli powoli tą samą trasą, co nieznajomy. - Szkodników trzeba się pozbywać. - I gdy spotkał się spojrzeniem z przodującym towarzyszem, skinął mu głową.
Nie trzeba było długo czekać. Gdy tylko wróg schował się wewnątrz porzuconego budynku, dwójka Monolitian pospieszyła do drzwi. Ognisty obserwował to z zainteresowaniem, uśmiechając się kątem ust. On jeszcze nie wie, co go czeka...
Nagle rozległ się pełen przerażenia krzyk. Po chwili padła seria strzałów, które z głuchym plaskiem odbijały się od ściany. Rozbrzmiał dźwięk tłuczonego szkła i jeszcze jeden wrzask.
- Idziemy - oznajmił niemal śpiewnym głosem Ognisty, powoli wychodząc zza ukrycia.
Szakal spojrzał na niego kątem oka, ale nie odezwał się ani słowem.
- Ognisty, mamy go! - Ognisty usłyszał krzyk jednego z Monolitian, zanim zdążył go zobaczyć.
Przystanął na środku asfaltowej drogi i przesunął karabin, składając ręce na piersi.
- Dawajcie go - rozkazał już bez cienia uśmiechu na twarzy.
Przeniósł wzrok na skrępowanego nieznajomego, który wiercił się w silnym uścisku Monolitian i wrzeszczał jakieś przekleństwa. Nagle mężczyźni rzucili ciałem stalkera tak, że wylądował na kolanach przed Ognistym i zaraz przewrócił się na bok, próbując wyswobodzić związane ręce.
Przywódca małego oddziału Monolitian przechylił głowę, przyglądając się z politowaniem wysiłkom wroga. Zaśmiał się cicho, wyraźnie rozbawiony.
- Zapomniałeś, że do niektórych miejsc lepiej nie przychodzić, stalkerze - oznajmił cicho, ale wyraźnie, podchodząc do związanego wroga i kucając przy nim. - Tutaj możesz spotkać tylko śmierć.
- Wypuśćcie mnie! - ryknął nieznajomy, teraz próbując wyciągnąć pistolet ze skórzanej kabury. - Niech was wszystkich...
- ... szlag trafi? - dokończył rozbawiony Ognisty, znowu zanosząc się bezdźwięcznym chichotem.
Podszedł do stalkera i niemal zerwał mu z twarzy maskę przeciwgazową. Chwycił jego szorstki podbródek i uniósł go, patrząc bezlitośnie w zielone oczy nieznajomego.
- Spójrz na mnie, stalkerze.
Mężczyzna rzucał mu wściekłe spojrzenia, ale były one tylko przykrywą dla przerażenia, które błyskawicznie ogarniało jego ciało. Żałosne, pomyślał z pogardą Ognisty, nadal patrząc w zielone oczy nieznajomego i dostrzegając tysiące emocji, które przebiegały przez myśli tego stalkera. Wściekłość, ból, nienawiść, za chwilę na pierwszy plan niespiesznie przeciskał się paraliżujący strach, a gdzieś zza kurtyny wyjrzało powolne oswajanie się z nadchodzącą śmiercią.
Ognisty westchnął bez cienia uśmiechu, puszczając podróbek nieznajomego. Życie jest takie kruche...
Wstał.
- Tutaj spotkasz tylko śmierć - oznajmił cicho, bez emocji. Odwrócił się w stronę Monolitian, nie patrząc już na stalkera. - Szakalu, czyń swoją powinność.
Mężczyzna, który do tej pory przyglądał się z zamyśleniem nieznajomemu, nagle drgnął i przeniósł wzrok na Ognistego.
- Ja? - nie krył zdziwienia. - To zawsze była twoja robota.
Przywódca westchnął znużony, tym razem w myślach.
- Chcę jednak, byś dzisiaj ty to zrobił - odparł, unosząc podróbek i patrząc wyniośle na Szakala. Odsunął się i niemal teatralnie wskazał dłonią leżącego stalkera.
Ciemnowłosy Monolitanin milczał, rzucając nerwowe spojrzenia to na Ognistego, to na pojmanego człowieka. Przywódca minimalnie zmrużył oczy, cały czas z zastanowieniem przyglądając się reakcji Szakala.
Ten w końcu zbliżył się do leżącego stalkera i stanął tuż nad nim, trzymając karabin w dłoniach.
- Nie zabijajcie mnie - szeptał przerażonym głosem nieznajomy, nagle przestając się wiercić. Jego ciało drżało ze strachu. - Błagam...
Ognisty odsunął się parę kroków, cały czas patrząc na twarz Szakala. Ten przystawił lufę do głowy głowy nieznajomego i błądził palcem koło spustu. Ognisty mierzył go badawczym spojrzeniem. Ten nerwowy wzrok, usilnie skrywane niezdecydowanie... Czyżby Szakal się wahał? A może... bał? Czyżby bał się odebrać niewiernemu życie?
Nagle rozległ się głuchy dźwięk i ciało nieznajomego stalkera osunęło się na ziemię, prosto na powiększającą się kałużę jego własnej krwi.
Ognisty zamrugał kilka razy oczami. Najwyraźniej tylko mu się przywidziało.
Nagle Szakal odwrócił się w stronę swoich braci wiary i uniósł karabin.
- Chwała Monolitowi! - ryknął potężnie, z płomiennym zapałem w oczach, a jego towarzysze natychmiast wznieśli bronie i odpowiedzieli krzykiem:
- Chwała Monolitowi!
Ognisty również dał się ponieść chwili i wzniósł z okrzykiem swój karabin, nie spuszczając jednocześnie wzroku z Szakala. Po wcześniejszym zawahaniu nie pozostał ani ślad. W oczach mężczyzny nadal prężnie płonęła pochodnia wiary we słuszność swoich idei.
Wiary godnej prawdziwego wyznawcy Monolitu.
___
Szczerze mówiąc, jestem zła. Liczyłam, że przeprowadzka związana ze studiami odblokuje moją wenę, ale nic z tego... Pozostało czekać. Co za tym idzie - nie wiem, kiedy pojawią się następne rozdziały KnP. Nie mam już niczego w zapasie. Na razie za dużo się dzieje i jakoś nie jestem w stanie myśleć o opowiadaniach - wybaczcie mi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top