Włosy

Uznałam, że chcę być ruda. To znaczy, kiedyś stwierdzałam tak już raz czy drugi, ale mama chyba mi nie wierzyła choćby w ułamku procenta. Pamiętam jej bagatelizujące spojrzenie. Wprawdzie miałam wtedy maksymalnie dwanaście lat, czarną przeszłość w postaci dwóch chłopaków z klasy wyzywających mnie od rudych, mimo mojego nagłownego grzyba w barwie raczej podchodzącej pod ciemny blond, i często rzucałam przypadkowe zdania w eter.

„Zjadłabym hamburgera", „Nudny ten film"... Wiadomo.

Tego dnia jednak decyzja została całkowicie przemyślana, by móc być ogłoszoną wszem i wobec podczas obiadu, jednego z nielicznych, z limitowanej kolekcji, które wpisywały się akurat do karty wspólnych posiłków. Przy okazji jednego z tych wybitnie bezdźwięcznych z atmosferą podobną tej panującej na nudnej konferencji, kiedy prowadzący czekają na zalew pytań, otrzymując w zamian najwyżej półprzytomne mignięcia kącikami oczu. Nikt nigdy nie miał nic do powiedzenia, bo łatwiej wyobrazić sobie powrót do swojego pokoju i odmóżdżających filmów na YouTube. 

Więc oznajmiłam to swoje postanowienie, tak dla zasady i dla przerwania ciszy trwającej mniej więcej od dwóch lat. Odkąd się wyprowadziłam, zdawałoby się, że żadne z nas nie interesuje się życiem tej drugiej strony. Rodzice nie dzwonili, i ja też nie dzwoniłam. Nawet nie wiem dlaczego. Tylko głupi przypadek, inicjujący niespodziewane spotkania w Biedronce, sprawił, że wylądowałam z talerzem maminego gulaszu przed sobą. Smakował lepiej niż pamiętałam, a tata pochłaniał go zachłanniej niż przed laty. Po moich spontanicznych słowach nie wyglądał na przejętego. Wzruszył ramionami, zaś mama – nie.

– Jesteś pewna? – spytała troskliwie, co szczerze mnie zaskoczyło. Nie sądziłam, że zajdę tak daleko, by wyciągnąć od niej jakąkolwiek odpowiedź wykazującą ciekawość.

– No tak – mruknęłam, stukając bezmyślnie rączką widelca o stół. – Taką mam ochotę. 

– Ja kiedyś farbnęłam się na rudo. – Prześwietliła mnie wzrokiem, jak gdyby sennie wyobrażając sobie na moim miejscu 20-letnią siebie. – Też byłam taka blada, wiesz?

– Super.

– Czekaj, pokażę ci.

Zanim zdążyłabym zaprotestować, mama z głośnym szurnięciem niemal odskoczyła od naszego obiadu. Próbowałam wychylić się za próg kuchennych drzwi i coś wydusić, lecz ostatecznie w pomieszczeniu pozostałam sama z milczącym tatą, który usiłował wydrapać spomiędzy atomów budujących talerz najsmaczniejsze resztki sosu. Słyszałam przez pół minuty, ciągnące się wieczność, dobiegające z dużego pokoju niezidentyfikowane stuki, kroki w puchatych kapciach, dźwięk rozsuwających się drzwi szafy, aż ostatecznie doszłam do wniosku, że nie mogę spodziewać się szybkiego powrotu mamy do gulaszu. 

Po prostu wstałam i za sprawą nieokiełznanego zniecierpliwienia stanęłam w rogu rozgrzebywanego pokoju.

Mama właśnie przeczesywała nie używaną nigdy „za mojej kadencji" drugą od dołu szufladę biurka, pomrukując co jakiś czas. Niby miałam zamiar przyglądać się temu ze skrzyżowanymi rękami, lecz ugięłam się po chwili i przykucnęłam obok niej. 

– Pomóc w czymś? – wydobyło się ze mnie mimo woli.

– Nie, dzięki – odparła, po czym posłała mi przedziwnie zmiękczający serce uśmiech.

Po chorobie nie prezentowała już od dawna silniej kobiety w kwiecie wieku, ale buzię miała wciąż upartą i promienną. Trudno byłoby ją przekonać do oddania siatki z zakupami albo do przekazania komuś innemu obowiązku poodkurzania w domu. Zawsze wszystko musiała robić sama, zatem w tamtym momencie nie potrafiłabym się z nią kłócić. 

Westchnęłam oraz pokręciłam głową. 

– Znalazłam! – wykrzyknęła w końcu i w geście triumfu uniosła prawie ponad głowę granatowe blaszane pudełko po jakichś ciastkach, które zaraz po tym położyła mi na kolanach.

Patrzyła wyczekująco, więc odważyłam się odchylić wieko. 

W środku rzeczywiście znajdowały się zdjęcia, cała masa zdjęć w koszmarnym nieporządku. Zgadywałam, że nie pomieściły się w albumach, dlatego ktoś pozbył się ich w najmniej brutalny sposób. Tym kimś zapewne był kochający porządek tata.

– Tutaj pojechaliśmy do Władysławowa – opowiadała. – Płakałaś, że spaliło ci się czoło, to dałam ci swój kapelusz. Przyznaję, że do twarzy ci w nim było.

Na to podsumowanie parsknęłam serdecznie i odłożyłam na podłogę fotografię, na której spod kapelusza wystawała jedynie moja szyja.

Kolejnymi zdjęciami okazywały się głównie te z mojego dzieciństwa. Ze wstydem oglądałam każde z nich, dostrzegając pojawiającą się stopniowo tuż obok mnie personifikację ekscytacji. Mijały opisywane z namaszczeniem przez mamę wypady w góry, urodziny kuzynów, różnorodne wizyty w zoo, a także w wesołych miasteczkach. 

Wyjątkowo późno zorientowałam się, że na moim lewym ramieniu zmaterializowała się ręka taty, a oczy mi lśnią.

Gdy pudełko pozostało puste, przetarłam piekące powieki wierzchem dłoni oraz posłałam niepewny ruch ustami każdemu z rodziców. Prawdopodobnie odczytali go prawidłowo, również się uśmiechając.

– A gdzie ta twoja fotka z rudymi włosami? – chlipnęłam, by ostatkiem głosu zatuszować swoje rozbicie. 

Wtedy mama podała mi do ręki małe szkolne zdjęcie.

Było czarno-białe.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top