Wyrwane z kontekstu najlepsze fragmenty "Lśniącookiej"
[SPOILERS ALERT]
Woah, to fajnie wygląda tak powycinane oraz poprzestawiane, tak onirycznie i nierealnie po obecnym zakończeniu "Szkarłatnookiej"...
***
Wylądował.
Opadł na podłoże delikatnie, jedynie po gruncie pod stopami wywnioskował, że to koniec lotu.
Otworzył oczy.
Znalazł się na porośniętym mchem głazie, leżącym na niewielkim pagórku. Stamtąd rozpościerała się najpiękniejsza panorama na cudowności nowego świata, jaką przyszłoby oglądać zwykłemu śmiertelnikowi.
Gęsta jak końska grzywa turkusowa trawa kryła równiutko każdy centymetr ziemi po las na horyzoncie, a bliżej wzroku rósł półkoliście biało-fioletowy dywan kwiatów. Na prawo również wznosił się pełen różnorodnych drzew i ptasich treli las, oraz na lewo. Gdyby spojrzeć w dół, zobaczyłoby się wąziutką rzeczkę, o której powierzchnię odbijały się migotająco promienie słońca w zenicie.
Jednak chłopak, nowy mieszkaniec tego raju, nie spojrzał w dół. Ani nie westchnął ze zdumienia. Jedynie opadł ciężko na nagrzany głaz i, bez zainteresowania nawet nowym, czystym ciałem, skrył twarz w dłoniach.
Nie, nie chronił w ten sposób wzroku przed rażącym słońcem.
***
Nina podeszła ciut bliżej do Feliksa i ostatni raz, jak myślała, spojrzała w jego błękitne oczy. Nie dostrzegła tam złości, jedynie spokój i niewyjaśnione współczucie. Po policzkach poczęły ściekać nie tylko krople potu. Nagle wydała się być zagubionym, wymagającym opieki dzieckiem. Otarła nos wierzchem dłoni i odważyła się.
- Wybacz Mi za to, co teraz zrobię - poprosiła i nagle objęła nastolatka, a wręcz rzuciła na niego i przycisnęła mocno. Zamknęła oczy, lecz, ku Jej zdziwieniu, nie odtrącił Jej ani nie skarcił. Po prostu stał. A Denis patrzył. W ciszy.
- Nie wybaczę Ci tego, co nam zrobiłaś - rzekł chłodno, a jednak kojąco. To bliskość działała kojąco, Nina mogła poczuć te słowa na swojej szyi. - Nigdy Ci nie wybaczę. Możesz zwyczajnie zniknąć. Zniknij. Tak będzie najlepiej.
***
Przed tarasem zabitej jasnymi deskami chałupki przebiegła wiewiórka. Co prawda, daleko było temu zwierzątku do prawdziwej wiewiórki z krwi i kości, lecz bezpiecznie jest tak je nazywać. Także posiadało rdzawe futerko oraz mięciutką, postrzępioną kitkę, aczkolwiek pyszczek miało wydłużony, ozdobiony gromadą ostrych ząbków, a kończyny króciutkie. Gdyby nie płochliwy charakter i stałe zmykanie przed światem na drzewa, można by rzec, że przypomina bardziej futrzastego, wypranego i wyczesanego krokodyla z bagiennych odmętów.
Za znikającą w zaroślach wiewiórką poleciał leniwie dymny pierścień. I jeszcze jeden.
Obserwujący zwierzątko mężczyzna poprawił się w zbudowanym z korzeni krześle i znów dmuchnął, tym razem mocno i sprawnie, aż w powietrze wzleciał ogromny kłąb. Uśmiechnął się delikatnie i nabrał w płuca powietrza, zanim gęsty dym poleciał w niebo, udając deszczową chmurę.
- Borys, ty stary zgredzie! - wrzasnęło coś tuż przy jego uchu i trzepnęło po ręce kijkiem.
Uderzony, błyskawicznie się wyprostował.
- Kinguniu, słoneczko - wydukał - dzień dobry.
***
Przed nią rozciągała się dalej obrośnięta wokół grubymi drzewami rzeczka, wypadająca z jeziora po lewej stronie. Jeziora, do którego jak do miski wlewał się litrami wodospad. Kaskada miała swój początek na paśmie górskim, przedrążonym jaskiniami jak mrowisko najkrętszymi korytarzami. Pasmo to odgradzało znane Aurelii łąki i lasy od reszty świata. Dziewczyna jedynie raz odważyła się wspiąć pod górę, by podziwiać krainę. Rosnące na stromej powierzchni rośliny były z bliska całkiem inne niż znane jej drzewa czy kwiaty. Zawiłe korzenie wyciągały swoje kończyny ku promieniom słońca, tworząc przy tym fikuśną plątaninę. Lecz za najpiękniejsze w tym lesie uznawała bez cienia wątpliwości ścieżkę wiodącą pod hałaśliwą ścianą wody. Nie miała jeszcze okazji stanąć na niej i podziwiać widoki, ale cicho liczyła na taką sposobność. Słyszała z opowieści, że na tej wydrążonej w górze ścieżce roi się od różnej maści motyli, dużych i małych, a pobyt tam jest niezapomnianym przeżyciem.
Teraz natrafiła się idealna szansa.
***
Zdaje się to być całkiem niedawno, gdy Żaba i Żmija beztrosko zapuszczali się wgłąb buszu. Las oddziaływał na nich pozytywną energią i w miarę możliwości przebywali pomiędzy szumiącymi drzewami jak najczęściej. Wymyślali różne zabawy, od zwykłego leżenia w ciszy na trawie po rzucanie się kasztanami czy spanie na drzewach. Byli prawdziwymi leśnymi ludźmi, i gdy dziko rozkładali się na gałęziach, nic się nie liczyło. Tylko oni sami, śpiew ptaków, przebijające się przez cień liści słońce.
Nic więcej.
Nic a nic.
***
Aurelia nie mogła powstrzymać intensywnego westchnienia. Pod wodospadem było jak w opowieściach, które słyszała. Przechodzącego ścieżką zaczepiały wyfruwające z wejścia do jaskini barwne motyle, duże i małe. On jednak odtrącał je dłońmi, wyraźnie nie w humorze.
Co z nim jest nie tak? - zastanawiała się.
***
Pięknie... Do pełni szczęścia brakowało wyłącznie jednego. Niny. Brakowało Niny. Anisel rozejrzał się wokół, lecz otaczał go zewsząd pozbawiony Niny las. Czyli tej jedynej osoby, która widziała w nim Anisela, nie Biankę. Było cudownie poprzedniej nocy, jednak chłopak nie zdążył otrzymać odpowiedzi na tak ważne pytanie jak to, skąd ta dziewczyna go zna. Prawie zdecydowanie nie spotkał jej wcześniej, a zdawała się o nim wiedzieć zbyt dużo. Albo już kiedyś się widzieli...?
***
Stanęłam przed biurkiem, gdy kończyła spisywać coś do dziennika, a klasa pustoszała. Kiedy ostatnia osoba poza mną wyszła, wychowawczyni odłożyła długopis i spojrzała na mnie.
- Co się stało teraz na lekcji? - spytała ze złożonymi na biurku dłońmi.
- Karolina się mnie czepia - burknęłam. - Wszyscy się mnie czepiają.
- Wszyscy chcą się z tobą zaprzyjaźnić i poznać. Nie możesz się tak izolować.
- Mogę - odparłam i założyłam ostro opadający kosmyk za ucho. - I będę.
- Co ja z tobą mam - westchnęła nauczycielka. - Oceny masz mizerne, nie słuchasz na lekcjach, a teraz jeszcze dzisiejszy incydent. Wiem, że ci ciężko, ale powinnaś znaleźć sobie tutaj kolegów.
- Ja nie potrzebuję tutaj kolegów - odparowałam. - Mam swoich, w swoim świecie.
- Czyli uciekasz od rzeczywistości do książek, filmów? To świetne hobby, lecz...
- Tak - przerwałam. - Uciekam do książek. Można tak powiedzieć.
Nastała chwila ciszy. Nauczycielka podrapała się po głowie, luzując kiepsko upiętego koka. Ja stałam nieruchomo.
- Mogę już iść? - spytałam w końcu.
- Idź. Do widzenia.
- Do widzenia.
***
Wtedy potężna siła przewaliła chłopaka z gruchotem na ziemię. Ten stęknął i wygiął w grymasie usta.
- Skoczyłbyś?! - wydarło się na niego.
- Nie twoja sprawa! - odwarknął leżący i machnął pięścią przed siebie, chcąc uwolnić się od siedzącego na nim osobnika. - Zostaw mnie!
- Nie - usłyszał w odpowiedzi, co wywołało kolejny zamach na twarz napastnika. Jego wybawiciel jednak chwycił nadgarstek szamotającej się ręki i przycisnął do ziemi.
Z oczu bezradnego chłopaka wytoczyło się parę łez.
- Tak, skoczyłbym, i co z tego?
- To, że jesteś chędożonym idiotą.
Nastolatek przełknął ślinę i obejrzał przypatrujące się mu kojące oczy, obce, a jednak znajome.
- Żmija? - stęknął.
Wgniatający go w ziemię uśmiechnął się lekko i pokręcił głową.
- Zdążyłem.
***
Borys przykucnął pod ścianą domku i zapłakał gorzko nad sobą, jak zrobiłby to Izefil.
***
Przetarłam rękawem wargi.
Pora na kolejny rozdział.
***
- Zatem gdzie zmierzamy?
- Do wioski, w której się pojawiłem. Znajdziemy tam cywilizację i jedzenie.
- Mądrze - pochwalił, podganiając go i klepiąc po ramieniu. - Chwila... pojawiłeś się w wiosce. Widział cię ktoś?
- Tak. Pociągnąłem za sobą jakąś dziewczynę. Siedziała na drzewie i przechodziłem obok, a ona pyk! - sparodiował wskazującymi palcami prostujące się uszy. Klaudiusz parsknął cicho. - Potem zlazła z tego drzewa i zaczęła mnie śledzić. Wiesz, co jest najlepsze? Była święcie przekonana, że jej nie widzę. Wyminąłem ją za jakimiś drzewami i zostawiłem w tyle. Chciałem być z tobą sam na sam, bez żadnych niepożądanych gapiów. Ale potem znowu ją widziałem i przyprowadziła ze sobą inną dziewczynę. Co ja mogłem poradzić, gapiły się na nas obie.
- Ja nikogo nie widziałem - wyznał Klaudiusz.
- Boś ślepy. - Wzruszył ramionami.
***
- ...on krążył wokół drzewa i majaczył. Serce mi się krajało, jak na niego patrzyłam, proszę pani. Wyglądał okropnie, i także go nie znamy. Potem podszedł do krawędzi przepaści i wydawało się, że chce skoczyć! I już chciałam go uratować, kiedy zza krzaków wyskoczył ten, którego szukała Figa! - rozemocjonowała się, kiwając na boki bukietem, a Bianka zamruczała w zamyśleniu. - I on go uratował, bo skoczyłby! I zaraz uciekłyśmy, bo się pocałowali! - Skrzywiła się lekko pod koniec.
- Łee, już liczyłam na inne pikantne zakończenie - skomentowała zawiedziona Bianka z uśmieszkiem.
- Pocałowali? - odezwał się zszokowany Borys z tyłu. - Chłopcy? Niedorzeczne...
- Ty się dziw - przygasiła go żona - a ja się założę, że te dzieciaki całują lepiej od ciebie.
- Mamo! - zawyła Figa, opuszczając szpiczaste uszy. Bianka roześmiała się na dobre, trzęsąc ramionami. - Bianka!
***
Co miał w głowie Żaba? Myślał o Mnie? O swoim Bogu, którego chciałby unicestwić, zabić i ze wszystkich sił pragnął wyrzucić ze swojego życia? Albo myślał o tym, co zrobił za rozkazem Boga niewinnemu Izefilowi i o tym, że Żmija nigdy się o tym nie dowie. Nie czuł się już przecież brudny. Jedynie zepsuty. Przez wszystko, co stało się od momentu zabicia Agnieszki przez Klaudiusza. Pierwsze morderstwo było jego największym przekleństwem, a jednocześnie zbawieniem. Alan. Wtedy on się pojawił. I pokazał Klaudiuszowi, że nawet w tak okrutnym świecie istnieją pozytywne uczucia. O które warto walczyć.
Żmija westchnął, jak gdyby telepatycznie wiedział, jakie myśli biegają Żabie po głowie.
Izefil pojawił się niedaleko.
***
- Więc - zaczął, zerkając sekretnie na Denisa, który przybrał obojętny wyraz twarzy - Ona to nasza... jeśli my jesteśmy "Synami"...
- ...matka - dokończył Denis.
***
Dowiedzieli się już o codziennym życiu mieszkańców wioski, o zbieraniu fiołków, o pieczeniu ciasta z żółtych jagód i o szukaniu główek maku w Ostatni Dzień. Aurelia opisywała przykładnie każdą z tradycji i starała się dodawać do opowieści jak najwięcej znaczących szczegółów. Na przykład, przy omawianiu religijnych zwyczajów, wspomniała o rzeźbie Dwóch Niebiańskich Synów w górskiej jaskini po drugiej stronie lasu, gdzie zwykle wierni zbierają się razem. Nie mogła pominąć niczego, w końcu miała do czynienia z samymi bogami! Z nimi we własnej osobie! Myśląc o tym, Aurelia miała ochotę piszczeć z radości i wypytywać ich o... o wszystko!
Jak było w Niebie? Co wiedzą o życiu na Ziemi? Dlaczego milczą i o sobie nie opowiadają?! Powinni sami mówić! Komentować jej słowa! Wzbogacać jej wiedzę o nowe odkrycia!
Ale milczeli. W ciszy słuchali Aurelii, włącznie z Figą, dla której prawie każdy poruszony wyznaniowy temat był nowością. Patrzyli Niebiańskimi oczyma za dłonią dziewczyny, ich wzrok niezmiennie lśnił bliźniaczym, intensywnym błękitem. Och, cudowne oczy...!
Owszem, nie tylko oczy. Uroku ich osobom dodawały także tajemniczo czarne uszy i czarne ogony, czarne włosy oraz ciemna skóra, ciemne, długie rzęsy. Jak spalone drewno... Byli przystojni. Bardzo. I Feliks, i Denis, jak jedność. Aurelia przyglądała się nieco wstydliwie ich idealnym sylwetkom i czuła strużkę potu na skroni, rwące do nastolatków serce. Jak mogła!
Opuściła onieśmielona głowę i zgarnęła rudawe kosmyki z czoła. Zgniotła włosy między palcami, wyginając usta.
Jak mogła!
***
Feliks podłożył oparte o kolana ręce pod brodę, odchrząknął i wpatrzył się w naburmuszoną Figę.
- Bóg istnieje - zaczął wolno, poważnie. - Jest kobietą i żyje wśród nas.
***
Dwie pary wściekle niebieskich oczu zatrzymały się na Aurelii, zaraz nastolatkowie obejrzeli się porozumiewawczo po sobie.
- Kto ostatni się ubierze, ten burak - wydeklamował wolno Feliks i na skontrastowanie swojego zaspanego tonu zerwał się błyskawicznie na równe nogi, sięgając po zmiętą koszulkę, którą miał pod głową.
Aurelia wrzasnęła, nie tylko z powodu nagłego widoku pięknego męskiego ciała w samych spodniach w całej swej okazałości.
***
- Psst - usłyszałam wieczorem od Elizy. - Przytulałaś się z poduszką. I chyba ją polizałaś.
Skrzywiłam się do niej w niemałym szoku. Ja? Z poduszką? Nie miałam pojęcia, że tak robię. Poczułam, że blednę, lub też coś innego działo się z moją twarzą. Zaraz złapałam agresywnie wspomnianą białą poduszkę i bez większego zastanowienia rzuciłam nią w stojącą w progu dziewczynkę.
Ta pisnęła i wybiegła do przedpokoju, rozkładając ręce na wzór samolotowych skrzydeł i krzycząc:
- Obśliniona poduszka atakuje!
Mimowolnie uśmiechnęłam się kącikiem ust. Dobrze, że tylko ona to widziała.
***
- A tobie - spytała Nina - śniło się coś?
- Nie mam snów.
- Faktycznie. To Moje niedopracowanie. - Zaśmiała się niewyraźnie i opuściła ręce. - Naprawię to.
Odeszła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top