"Posłuchaj ze mną metalu"

Zaczęło się od tego, że Adriannie padł cholerny telefon. Próbowała go jeszcze uruchomić kilka razy, powtarzając pod nosem niczym mantrę ciche „kurwa, kurwa", ale bezskutecznie. Musiała pogodzić się wkrótce, że została sam na sam z głupim i prymitywnym centrum handlowym bez płyt Black Sabbath w Empiku. Usiadła więc na ławce przy nakazującym segregowania odpadów rządku śmietników. Dopiero co na uspokojenie wyciągnęła z kieszeni spodni gumę do żucia, lecz była tak wściekła, że wypluła ją agresywnie na swoją dłoń i cisnęła do kosza z podpisem „PAPIER".

Siedziałaby tak pewnie długo, nachalnie obserwując przechodzących przed nią prymitywów. Zgniatając ich wzrokiem, zanim zdążyli skręcić w stronę Smyka, Reserved lub CCC. Siedziałaby z wbitymi pod brodę pięściami oraz tupiącą prawą nogą, lecz wtedy...

– Cześć! – usłyszała i najpierw nawet nie zareagowała, bo przecież nie miała znajomych, którzy by się z nią witali. Nikt normalny się z nią nie witał. Pozdrowienie było jednak skierowane ewidentnie do niej. 

Z ociąganiem odwróciła wzrok, by ujrzeć niewysokiego chłopaczka o promiennym uśmiechu otoczonym opadającymi leniwie na policzki kasztanowymi kosmykami. Prześwietliła go pobieżnie. Nie, zdecydowanie nie nadawał się do zabierania jej czasu.

– Znamy się? Czego chcesz?

– Właściwie to jeszcze się nie znamy – odparł, po czym bezwstydnie usiadł obok Adrianny, która stanowczo postanowiła nie patrzeć na takie ofiary losu jak on. – Michał.

Jego ręka wylądowała na kilka sekund tuż pod nosem dziewczyny, ona jednak nie spieszyła się z zaszczyceniem jej swoim wzrokiem. Wciąż ściana naprzeciwko była ciekawsza.

– Życie ci niemiłe, typie? – wydusiła zaskoczona.

– Nie, nie, nie rozumiesz! – roziskrzył się natychmiast dziecięcym entuzjazmem, świecąc naokoło okropną, pryszczatą cerą jak jakaś latarka. – Prośba jest nietypowa, lecz nie do odrzucenia.

– Czyli...?

– Posłuchaj ze mną metalu.

Po tych słowach Adrianna aż musiała przytrzymać się ławki, by nie upaść ze śmiechu, nie osunąć się na ziemię i nie rozbić sobie głowy o kant deski. A śmiech ten był rubaszny, bez absolutnie żadnej krztyny gracji.

Przestała równie gwałtownie.

– Kurwa, mój paznokieć – mruknęła, delikatnie gładząc zdarty czarny lakier z kciuka. – Jakiego niby metalu?

– No... Może być progresywny? Ostatnio obczaiłem świetny niszowy zespół i chcę się nim z kimś podzielić. Nie znam w realu nikogo, kto lubiłby ten typ muzyki. Poza tobą. To wszystko. 

– Ty wiesz w ogóle, co to jest metal?

– Oczywiście, że... Inaczej. Widziałem cię w Empiku przy półce z płytami. Wyglądałaś na miłą – dokończył z żalem. 

– Miłą. – Wzdrygnęła się pogardliwie. – To się przeliczyłeś. Nie szukam jakiejś cipy, więc jeśli chciałbyś mnie tak podrywać, musiałbyś chociaż ubierać się metalowo.

Tym razem to Michał wydawał się rozbawiony.

– Tak jak ty? Przecież mamy środek lipca. Oczekujesz, że ktokolwiek w tym kraju będzie chodził teraz w czarnej dżinsówce i długich czarnych spodniach? Już nie mówiąc o glanach.

– Wkurwiasz mnie – wysyczała Adrianna. – Zaraz dostaniesz w mordę i sobie pójdę.

– Śmiało – odparł jej towarzysz, zaciskając powieki oraz wskazując na swoją twarz. – Już? To ten moment, w którym dostaję w mordę i sobie idziesz?

– Na czym grasz? – postanowiła jednak darować mu mordę.

– Na niczym.

– A prawdziwy metal powinien grać na gitarze.

– Aha. – Chłopak z teatralną ulgą opuścił ręce. – Rozumiem, że ty grasz?

– Tak! – niemal krzyknęła, przepełniona dziwną frustracją. – Bo ja jestem PRAWDZIWĄ metalówą!

– Spokojnie, nie przeczę. Czego słuchasz?

– I tak nie znasz.

– To znaczy?

– Black Sabbath.

– O, klasyk! Zatem heavy metal. Czego jeszcze?

– Niczego? – Adrianna miała już dość udowadniania swojej metalowości. – Reszta to syf. Ja cenię tylko PRAWDZIWY metal.

Michał zakrył usta dłonią.

– Okej. Już rozumiem.

– Czego rżysz, ośle? Co cię tak tak bawi?

– Ty. Lubię cię.

– Jeb się – warknęła w odpowiedzi, po czym drugi raz spojrzała swojego upierdliwego kompana. – Adrianna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top