Ognisko
Jeden błysk za drugim wił się odbity w lustrze na wpół zamkniętych oczu, nienaturalnie ciemnych, a jednak pełnych szaleńczej satysfakcji. Iskry pięły się esowato ku górze, żeby prędko umrzeć. Byle bezgłośnie i bezpowrotnie.
Zaraz zastępowało je nowe światło.
Miejscowy las milczał.
Para buchała.
Kiedyś tylko zapachowe świeczki by płonęły, roznosząc przejrzystą chmurką swoją cynamonową woń po mieszkaniu, ale aktualnie świąteczne aromaty zdawały się być najwyraźniej marnym swądem. Więc wszelkie ich źródła udały się w nieznane, porwane przez leniwy nurt okolicznej rzeki. I po chwili czegoś, co w innej sytuacji nazywałoby się namysłem, w pobliżu wody urządzono nietypowe ognisko. Suche patyki czy deski łatwo znaleźć, skoro na Wigilię nie napadał ani centymetr śniegu, jednak przez żar miała zostać pożarta... choinka. Na pokryty zamarzniętym błotem skraj Bytomki przytargały sztuczne drzewko na pewno męskie dłonie, lecz ciężko byłoby to określić, widząc wyłącznie okrytą grubymi warstwami odzieży sylwetkę, która wydaje z siebie w nierównych odstępach specyficzne stęki i pociągnięcia nosem. Właściciel tych dźwięków siłował się chaotycznie z drżącymi bynajmniej nie z zimna palcami, po czym za czwartą próbą skutecznie odpalił zapałkę. W końcu. Albo niestety.
Wraz z zajęciem nieba przez kontrastującą z nim jasność zapadła prawdziwie głucha cisza, ale bez wątpienia ktoś wciąż płakał.
Co wydarzyło się owego wieczoru, który powinien napawać szczęściem każdego człowieka? Tego nie dowiedział się żaden z sąsiadów, bo rozkochane w swojej obecności rodziny rozrzuconych po osiedlu domków oglądały wspólnie telewizję lub jeszcze rozpakowywały prezenty, o czym świadczyło złote skrzenie lamp wyglądających ciekawie zza okien i nadających późnej porze trochę pogody. Nikt nawet nie podejrzewałby, że ćwierć kilometra dalej rozgrywa się część tragedii. Rozżalony osobnik przy rzece ciskał w ogień kolejne wyjmowane z pudła bombki oraz inne plastikowe ozdoby, by zobaczyć dla otuchy, jak topią się z dyskretnym sykiem, jak przepadają, wyziewają z siebie popielate dusze niby zbrudzone świętami. Jak bardzo on musiał nienawidzić tego dnia! Czy to przez niewierną żonę, przytłaczającą pracę...? Nieważne. Większe zmartwienia istniały na świecie.
Dlatego przejmująca aura została wkrótce przerwana: przyjechała straż miejska.
Widocznie jeden uważny wezwał pomoc dla strutego już dostatecznie całym rokiem środowiska, Bogu dzięki!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top