Rozdział 8: Wzloty i upadki
Jak można był się domyślić wszyscy spali jeszcze długo po świcie nawet ranne ptaszki nigdzie się nie wybierały. Poza jedną osobą- Dianą. Prawdopodobnie teraz też by spała, gdyby nie smoki domagające się jedzenie. Wstała więc, ubrała się, zaplotła warkocza i po drodze do wyjścia zajrzała jeszcze na zapasy.
Trzeba coś skombinować. Nakarmię pozostała bestie, a razem z całą moją siódemką polecimy na targ.
- Dobra macie, Dina chodź jeśli mamy zdążyć trzeba się sprężać.- smoki posłusznie leciały w szyku a Diana delektowała się porannym lotem.
Nie było jej tak około godziny. Wchodzi do domu, a tu co? Wszyscy dalej śpią w najlepsze, ale Dianie kogoś brakowało.
- Gdzie byłaś? - usłyszała za sobą ostry ton, na który aż podskoczyła z przerażenia
- Na targu- odpowiedziała. Nie odwróciła się tylko powoli podniosła ręce.
- Dobra, nic ci nie zrobię przecież.- odpowiedział męski głos- Chyba...- szepną jej delikatnie na uch i dotknął jej ramienia. Teraz już wiedziała kto to jest.
- Kuba, błagam nie strasz tak nigdy więcej,nigdy rozumiesz?
- No to chyba jesteśmy kwita. To miałaś za wczoraj.
- Tak chcesz się bawić? Oj nie wiesz z kim zadzierasz. Szykuj się.- zaśmiali się i znowu zdali sobie sprawę ze swojej bliskości- Yyyy to ten chodź pomożesz mi nałapać ryb, bo zapasy się kończą, a smoki to żarłoczne bestie.
- Dobra, ale jest jeden mały szkopuł.
- Jaki?
- Jak się lata na smoku?
- Teraz nie musisz tego wiedzieć żeby mi pomóc, a jeśli chciałbyś to potem mogę cię zacząć uczyć. Myślę, że spędzimy tu jeszcze trochę czasu,więc powinnam zdążyć. Co myślisz?
- Ok, to chodźmy puki śpią.- i ruszy po kosze, a potem nad rzekę. Po drodze rozmawiali, poznawali się lepiej i zakochiwali się w sobie jeszcze bardziej.
Kocham ją, teraz to wiem. Musze jej to powiedzieć,ale jak zareaguje? Co jeśli odmówi? Nie chce niszczyć tego co jest teraz.
Ja go chyba naprawdę kocham, ale nie chce niszczyć przyjaźni jeśli on nic nie czuje do mnie. Nie wiem co robić.
- Dobra teraz patrz- powiedziała po czym zagwizdała. Nadleciały wszystkie jej smoki.- Wkładasz kosz do rzeki i przytrzymujesz.- wykonała jej polecenie. Szło mu całkiem dobrze ze wskazówkami Diany. Nałowili więcej niż myśleli dlatego zostały cztery kosze, które musieli zanieść niestety sami.
- Daj pomogę.
-Nie no coś ty, przecież już masz dwa na ramionach.
- Daj mi ten kosz!
-Nie!!
- Tak!
Chce jej pomóc. Muszę jej pomóc. Jak inaczej jej zaimponuje no bo nie powietrznymi akrobacjami. Nie mam szans na to, bo nie umiem nawet siedzieć w siodle, a jeśli plotki znowu nie kłamały mam do czynienia z największą akrobatką wszechczasów.
- NIE!
No da mi on spokój. Przecież sobie poradzę, ale się uparł. Co ma na celu?
Kuba dłużej nie miał zamiaru się wykłócać. Podszedł do Diany i siłą wyrwał jej kosz z dłoni. Diana gotowała się w środku, ale dotarło do niej, że to nie ma sensu i że Kuba i tak nie odpuści.
- Dobra, lećcie. Powoli i ostrożnie. Cel magazyn- smoki ruszyły, a ona poszła pieszo. Za nią w milczeniu szedł Kuba. Przemilczeli całą drogę do domku. Na miejscu czekała ich miła niespodzianka. Śniadanie i wszyscy na nogach, co było dość dziwne. Zasiedli do stołu i zaczęli rozmowę.
- A ty Kuba jakie masz podejście do smoków?- wszystkie pary oczu były zwrócone na niego.
- Ja.... uważam, że...., że smoki to majestatyczne istoty, które mogą być najlepszym przyjacielem. Nie powinno się ich tępić, bo same w sobie są nieszkodliwe, chyba, że zajdzie się im za skórę.
- A konkretnie łuski, ale masz rację- podsumował go Tirial.
- Masz swojego smoka? Umiesz latać?- toną pytań zasypywała dziś Astrid.
- Nie mam własnego smoka i nie potrafię latać.
- Mogę cię uczyć- wypaliła ochoczo.
Chcę zobaczyć jak ląduje twarzą na ziemi. Chyba po prostu jestem wredna.
-No myślę, że to nie będzie konieczne, ponieważ uczyć ma mnie Diana.
- Dokładnie. Zaczynamy po śniadaniu.- posłała przyjaciółce spojrzenie, które mówiło " Nie warz się mi go zabrać", za które Diana karciła się w głowie.
Zjedli śniadanie i każdy poszedł zająć się swoimi sprawami. Oczywiście Diana ruszyła do wyjścia, a za nią Kuba.
- Tu masz Dinę, która jest osiodłana. Tam stoi Aszli, obok leży siodło i inne rzeczy. Na podstawie Diny osiodłasz Aszli. Ja idę coś załatwić- i poszła zostawiając go samego z dwoma smokami.
-Ast, gdzie ty jesteś?
- U siebie, a co?
- Potrzebuje twojej pomocy.Chodź do mnie.
- Ok. To o co chodzi?
- Czy to dobrze, że znam Kubę od trzech dni, a już go kocham?
- Wiedziałam! O, wybacz. Myślę, że nie ma w tym nic złego, a na dodatek też chyba wpadłaś mu w oko.
Błagam, oni muszą być razem. Są sobie pisani.
-Czyli co?
- Księżniczka miłości prosi o radę prostą dziewczynę. Patrzcie państwo!
- Jestem dobra w swataniu innych i udzielani rad, ale innym nie sama sobie. Co ja mam robić tego już nie wiem.
- Bądź sobą, a w odpowiednim czasie wyznaj co czujesz.
- Mam nadzieje, że wiesz co mówisz, a teraz idę do niego. Może i nie powinnam, ale mam ochotę zobaczyć jak ta jego śliczna buźka zalicza bliskie spotkanie z glebą.
- Dlatego ja chciałam go uczyć. No leć już, bo się jeszcze zabije.
Diana pędem ruszyła do miłości swego życia i wpadła w idealnym momencie kiedy to jej ukochany tak jak wcześniej mówiła przywitał się z twardą ziemią.
- Żyjesz?!
- Chyba tak, ale to nie takie proste na jakie wygląda.
- Za luźno przypiąłeś siodło. Spokojnie do tego faktycznie trzeba czasu, żeby to wyczuć. Raz Miriam przyleciał uczepiony na brzuchu smoka z powodu za luźnego siodła. Bieda Alfa nie wiedziała jak wylądować, a nie leciała pierwszy raz.
- Czyli siodło to nie tylko klątwa nowicjusza?
- Tak. Dobra pokaż to.
Ćwiczyli do wieczora. Skończyli kiedy słońce zaczęło zachodzić. Kuba był obolały, nic zresztą dziwnego zaliczył wiele upadków, w tym kilka z naprawdę pokaźniej wysokości, a jednak nie poddał się. Zaimponował Dianie swoją zawziętością i uporem. Po dzisiaj umiał już utrzymać się w siodle i latać, może nie jakoś zjawiskowo, ale jednak.
- Masz dość? Chcesz odpocząć?
- Myślę, że wystarczy. Aszli pewnie jest głodna i ma mnie dość.
- Smoki prawie zawsze są głodne, a co do Aszli to jest naprawdę cierpliwym i łagodnym smokiem.
- Mogę mieć prośbę?
- Jaką?
- Czy jutro mogę prosić o kolejną lekcję, czy mam zdać się na brutalną Astrid?
- Mogę cię jutro znowu uczyć, a jeśli miałbyś się na kogoś zdawać to proponuje Lunę.
- Rozumiem.
- A dasz sobie coś pokazać?
- Jasne.
- To choć dostawimy Aszli i polecimy.
Przylecieli z powrotem, zajęli się smokami i sobą. Po pracy Diana dosiadła Diny, która była bez siodła i podała rękę Kubie.
- Jesteś pewna, że bez siodła to dobry pomysł?
- Nie bój się, robię to prawie co noc. Nazywam to" nocną eskapadą", ale jak coś nic nie wiesz.-powiedziała konspiracyjnym szeptem.
- Ok.- wsiadł na smoka, ale w jego oczach było widać obawę. Dina wyrwała jak z procy, przez co Kuba wtulił się w Dianę. Lecieli dłuższą chwilę w zawrotnym tempie, ale później smok wyrównał lot, a ich oczom ukazał się zachód słońca nad oceanem. Milczeli napawając cię tym widokiem. Ciszę przerwała Diana.
- Kuba, lubię cię.
Myślę, że to dobry moment. Jest tu naprawdę pięknie, a po całym dniu z nim czuję się gotowa to powiedzieć. Mam nadzieję, że niczego nie spartaczę.
- Ja ciebie też. Naprawdę dobra z ciebie przyjaciółka.
Szkoda, że tylko lubię. Liczyłem na coś więcej, ale dobre i to.
Oboje posmutnieli wewnętrznie, ale nie dali tego po sobie poznać. Po chwili ciszy wylądowali na klifie. Zsiedli ze smoka, aby usiąść na trawie. Dopiero teraz Diana zauważyła przedmiot na palcu Kuby, którym zaczął się bawić.
- Co to?
- Pierścień. Dostałem go od ojce zanim uciekłem. To symbol obietnicy, że wrócę do rodziny cały i zdrów. Ma mi on o tym przypominać. Jest dla mnie bardzo ważny, przedtem należał do mojego ojca. Nie wybaczyłbym sobie gdybym go zgubił.
-Tak jak ja swój naszyjnik. Też jest dla mnie ważny. To dzięki niemu nie zapomniałam kim byłam i postanowiłam walczyć o królestwo. Skoda tylko, że z marnym skutkiem.
- Nie przesadzaj. Gdyby nie ty nigdy nie zaznalibyśmy chwili normalnego życia.
- Dzięki.Myślę, że powinniśmy wracać.
- Tak.- Wstali i wsiedli na smoka. Drogę przetrwali w ciszy na myśleniu, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Gdyby tylko wtedy wiedzieli...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top