Rozdział 11: Plan

             Wstali szczęśliwi jak nigdy do tond. Mieli wrażenie jakby cały świat był idealny i stworzony tylko dla nich. Szybko jednak realia wylały na nich kubeł zimnej wody w dość dosłownym znaczeniu. Astrid postanowiła obudzić parę zakochanych kosztem własnej pracy. Przyniosła ze studni na samą górę wiadro lodowatej wody i..... i wylała ją na śpiące gołąbeczki. Wstali na równe nogi, dla Astrid nie było to miłe ponieważ obok jej twarzy przeleciał topór Diany mijając ją na milimetry i zatapiając się w ścianie.

-Diana, co ty na Wszystkich Świętych, chcesz mnie zabić?!

- Powinnaś się tego spodziewać, w końcu zrobiłabyś to samo!

- No trochę racji masz, a teraz koniec gadania. Miałaś dzisiaj robić coś ważnego.

- Dobra daj mi chwilkę.

            Astrid wyszła tak samo jak Kuba. Diana dobrze wiedziała jaki ma na dzisiaj plan.

Polecę na smoku i przed granicami bezpiecznie ją odstawie. Dalszą drogę przejdę pieszo, a na miejscu będzie się kombinować. 

Jak się okazało, gdy zeszła na dół, spała naprawdę długo. Śniadanie prawie zjedzone, smoki nakarmione, a woda na miejscu. Wiedziała, że musi się pospieszyć jeśli chce zdążyć ze swoim planem do zachodu.Nie marnując już czasu zaczęła jeść.

- Diana objawisz wreszcie ten plan czy mamy rozumieć, że lecisz na żywioł?

- Plan jest taki, że biorę smoka i lecę jak najdalej będzie się dało. Potem ukrywam Dinę i pod odpowiednią przykrywką wchodzę i rozmawiam z królem Górskiego Królestwa. Podpisujemy pakt, obmyślamy plan, widzę się z rodzicami i wracam jeśli dobrze pójdzie to równo z zachodem.

- O której wylatujemy?

- My? 

- O nie, samej cię nie puścimy.

- Sama mam większe szanse. Nie wzbudzę takich podejrzeń.

- No dobra, ale co jeśli będziesz miała kłopoty?

- Wyślę Dinę. Jeżeli nie wrócę, a Dina razem ze mną to znaczy, że nocuję w zamku, a jeśli Dina zjawi się, ale bez mnie to znaczy, że mam kłopoty.

- Chyba nie mamy wyjścia, jeśli jej nie puścimy sama ucieknie. Więc niech jest, ale najpóźniej za trzy dni masz być z powrotem.

       Diana już tylko poszła po broń, torbę i pelerynę. Na pożegnanie pocałowała jeszcze swojego chłopaka.

Módlmy się, aby wszystko poszło sprawnie. Jeśli tak będzie mamy potężnego sojusznika w walce, a to się przyda

 Leciała już trzy godziny bezustannie, ale nie chciała robić postoi po drodze, aby jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Na horyzoncie majaczyły już zabudowania  zamkowe, ale Diana na tyle długo latała, żeby móc określić, że do granic jest jeszcze dobre półtora godziny drogi, a potem drugie tyle musi przejść na nogach.

                                                          

                   W domku Kuba odchodził od zmysłów. Martwił się o Dianę straszliwie, jak każdy, ale w przeciwieństwie do niego inni znali ją lepiej i wiedzieli, że na pewno sobie poradzi. Każdy normalny starał się nie martwić na zapas i wrócić do swoich czynności, ale nie Kuba. On rozpatrywał każdy najgorszy scenariusz i nie miał ochoty nic więcej robić. Dopiero Gustaw po wielu próbach  w końcu wyciągnął go na smoka.

                Diana powoli była już pod zamkiem. Celestia miała rację, kręciło się tu wielu szpiegów. Księżniczka stanęła pod wrotami i zapukała.

- Ktoś ty?

- Posłaniec od Księżnej Cadenz.

- Kobieta?

- Tak, z naszej grupy pozostałam jedyna.

- Czego chcesz?

- Rozmawiać z królem, chyba normalne  jak na posłańca.- postanowiła to uciąć. W odpowiedzi dostała szczęk otwieranej bramy. Została zaprowadzona przed króla. Niestety nie mogła ani przytulić się do stojącego tam ojca ani mówić prawdy w obecności straży.

- Z czym przybywasz?

- Z wieściami.

- Może jakieś "panie" i zdejmij kaptur.- Diana karciła się w głowie, że zapomniała o zwrotach.

- Przepraszam panie, ale w podróż tutaj wyruszyło nas dziesięciu, a przy życiu pozostałam tylko ja i też nie wyszłam bez szwanku, dla tego jeśli można wolałabym zachować kaptur.

-Nasi medycy mogą cię opatrzyć.

- Naprawdę nie trzeba, wyglądam strasznie też z innego powodu.

- A jakiego?

- Zanim zostałam posłańcem, byłam człowiekiem do zadań specjalnych. Całe moje ciało jest w bliznach, więc nie chce też kłopotać medyków, którzy na mój widok mogliby zemdleć,a każdą bliznę traktuje jako trofeum.

- Królu, oczywiście należy szanować zdanie kobiety, ale Cadenz może mieć za złe, że nie opatrzyliśmy jej cennego człowieka. Może ja się nią zajmę?

- Z całym szacunkiem, ale proszę traktować mnie jak posłańca, a nie kobietę.

- Uważam, że pomimo wszystko mój doradca ma rację, nie chce odkopywać topora wojennego. To zaufany człowiek.

- Dobrze niech więc tak będzie- ukłoniła się i poszła za doradcą.

Ja skądś kojarzę ten głos i rysy twarzy skrywane pod kapturem.

             Diana szła za doradcą, który był jej ojcem i czuła się dziwnie. Miała nadzieję, że tam nie będą pilnować ją strażnicy. Po chwili dotarli do komnaty. Została wpuszczona przodem i cieszyła się, że tu nie będzie obserwowana. Drzwi zamknęły się z dość dużym hukiem.

- Gadaj, coś za jedna i czego tu chcesz!

- Chce ostrzec króla przed złem i prosić o pomoc.

-Czy ty myślisz,że coś może nam grozić? I odsłon tą twarz!- Diana zdjęła kaptur, ale wciąż stała placami.- Odwróć się!- Diana wykonała zadanie, a miecz, który trzymał Liam padł  głuchym echem na podłogę.

- Cześć tato.- Diana zaczęła delikatnie.- Przepraszam, ale nie mogłam pokazać się na dole, bo nie wiem komu tutaj można ufać.

-Córeczko, jak ja się cieszę, że jesteś cała i zdrowa.- Liam rzucił się Dianie na szyję.- Myślałem, że jesteś w lochach u tego potwora.

- Nie, mam się dobrze, ale naprawdę muszę ostrzec króla i prosić o pomoc, ale czy mogę mu ufać?

- Myślę, że tak w końcu nas z mamą i resztą rodziny nie wydał.

- A mógłbyś ich wszystkich zawołać?

- Jasne, czekaj na chwilę.- wyszedł po cała rodzinę Diany i króla. Po paru minutach był z powrotem.

- Co jest takiego ciekawego, co?- król stanął jak wryty, gdy ujrzał Kryształową Księżniczkę.

- Królu przybywam w pokoju i chcę pomóc, ale sama też jej potrzebuje i przepraszam za szopkę na dole, ale nie chciałam ryzykować.- skończyła mówić, a na nią rzuciła się jaj mama, Marii, Ambar i Tomas.

- A o co chodzi, czy coś mi grozi?

- W zasadzie to tak. Cadenz chce atakować wszystkich po kolei, dlatego trzeba ją powstrzymać.

- Czy masz jakiś plan?

- Wiem, że musimy atakować jak najszybciej i główne siły podzielić na parę fal jak najbardziej naziemnych.

- Czyli plan jest, a ty potrzebujesz wsparcia?

- Tak.

- Kiedy?

- Myślałam gdzieś za pół miesiąca.

- Idealnie. Gdzie mam się stawić z wojskiem?

- Przy Skalistym Wzgórzu. Smok, który tam mieszka był mój, nie musicie się jej bać. I jeśli można niech ta wieść rozniesie się dyskretnie po sąsiadach.

- Dobra, koniec planowania. Opowiadaj Diana, co u ciebie.-mama Diany bardzo się o nią martwiła, a nigdy nie lubiła kiedy jej córka tak dużo planowała.

- Chętnie, ale muszę iść. Dina została przed granicą, a wszyscy pewnie się martwią. Już nie wspomnę o Kubie, biedak na pewno już odszedł od zmysłów.

- Mam pomysł. Weźmiecie moją karocę i pojedziecie. Będzie szybciej i bezpieczniej, a po drodze opowiesz im, co tam będą chcieli.

- Byłabym wdzięczna.

                  Kiedy wszyscy czekali na powóz, Diana zjadła obiad i omówiła szczegóły. Na końcu podziękowała i wsiadła do karocy, gdzie czekała już reszta rodziny. Po drodze Diana za szczegółami opowiedziała o wszystkim, co się działo. Na miejscu założyła kaptur i pożegnała rodzinę. Czekały ją jeszcze przynajmniej cztery godziny lotu.

           O dziwo czas miną Dianie bardzo szybko na rozmyślaniu nad rodziną. Nim się obejrzała słońce zachodziło, a ona stała pod drzwiami.

- Jestem!- rzuciła na powitanie. Kuba od razu rzucił się na swoją ukochaną. Potem wszyscy zasiedli do wspólnej kolacji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top