Viggo

Około drugiej nad ranem Helena wstała. Ojciec Czkawki oddał jej piękny pokój gościnny, więc za zamkniętymi drzwiami nikt nie słyszał jej budzika w telefonie. Nie odważyła się zapalić lampki. Musiała pozostać niezauważona. Po omacku włożyła trampki i zarzuciła bluzę na piżamę. Jej oczy zdążyły się w tym czasie przyzwyczaić do panującej w domu ciemności. Najciszej jak mogła opuściła swój pokój, błagając Wszystkich Świętych, żeby podłoga nie skrzypiała. z duszą na ramieniu dotarła do przedpokoju. Klucz był w zamku drzwi wejściowych. Ostrożnie go przekręciła i jeszcze ostrożniej wyślizgnęła się z domu. Po chwili jednak wróciła. Wzięła torebkę. Wpakowała do środka mały nóż do obierania warzyw. Tak na wszelki wypadek. Wyszła.

To była ciepła, letnia noc. Na niebie świeciły miliardy gwiazd. Z każdym krokiem Heleny z trawy wylatywała nowa chmara świetlików. A ona? Zamiast zachwycać się otaczającym ją światem, na którym przecież nie jest jej dane pozostać na zawsze, którego piękno normalnie pewnie rozpromieniało by jej duszę, szła jak na szpilkach. Do pewnego celu. 

Obok szopy, stojącej sobie pod płotem ogradzającym podwórko zauważyła drewniany pniak. Sterczała z niego lśniąca złowrogo w świetle księżyca siekiera. Podeszła tam. Wyrwała ją z pniaka. Była ciężka i ten wyczyn był trudny, ale dziewczyna wolała mieć ją teraz przy sobie. Ostre, w dodatku robiące wrażenie narzędzie do obrony własnej dodawało jej minimum otuchy. Pragnęła odwrócić się za siebie i zobaczyć kogokolwiek. Kogokolwiek z jej nowej szkolnej ekipy. Albo ich wszystkich naraz. Czkawkę z tym jego sarkastyczno-niezręcznym uśmiechem na twarzy, Astrid gotową żeby znów wesprzeć w trudnej chwili, bliźniaki wykrzykujące coś o... poziomie inteligencji cukinii, Śledzia aka Śledzika z kradzioną mikrofalówką pod pachą, nawet tego macho- dresa, którego wszyscy nazywają Smarkiem... naprawdę, któregokolwiek z nich. Niestety tu i teraz była sama.

Ale... po co? Czemu? Czego tak się bała i dokąd właściwie szła? I po co jej była siekiera?

Odpowiedź na wszystkie te pytania czekała za szopą.

Niespodziewanie zza tej cudem jeszcze stojącej kupy drewna i gwoździ wychyliła się czyjaś głowa. Helena aż cofnęła się o krok z przerażenia. Za tą głową po chwili podążyło też ciało i jej oczom ukazała się postać ogromnego mężczyzny. Miał ogoloną głowę, brudne ubrania niczym z butiku pod mostem, więzienny zarost, a z oczu patrzył mu rządny krwi niedźwiedź grizzly. Wyglądał jakby jednym kiwnięciem palca mógł zabić Helenę jak stoi, gołymi rękami. Dla zabawy. 

- A już myślałem, że stchórzysz.- okropny typ wypowiedział te słowa zachrypniętym głosem, od którego serce podchodziło do gardła. Dziewczyna mocno ścisnęła w dłoniach siekierę. Marzyła o tym, żeby móc jeszcze uciec...- No czego stoisz, właź!- odezwał się znowu i zniknął za szopą. Helena podążyła za nim. 

Przestrzeń pomiędzy tylną ścianą szopy, a płotem porastała niekoszona od dawna, sucha trawa. która z każdym krokiem niemiłosiernie wbijała jej się w nogi. Cóż, nie było czasu na przebranie się w dłuższe spodnie. To nic, najgorsze było to, że gdy już weszli za szopę ten człowiek podobny do naćpanego niedźwiedzia stanął sobie za nią i jak gdyby nigdy nic zaczął uważnie patrzeć się tam, gdzie nie powinien. Dziewczyna ścisnęła swoją siekierę jeszcze mocniej. 

Pośrodku tej przestrzeni między płotem i stertą drewnianych gruzów rosło sobie sporych rozmiarów drzewo. Z daleka nie szło dostrzec w tym niczego niezwykłego, ale na widok nowo przybyłych z odmętów ciemności i mgły wyłoniła się jeszcze jedna postać. Również męska, jednak znacznie niższa i zbudowana zupełnie przeciętnie, w przeciwieństwie do monstrualnego faceta, który przyprowadził Helenę w to miejsce. 

Oboje podeszli jeszcze bliżej, aż pod samo drzewo. Ten drugi mężczyzna stał sobie oparty o pień. Z daleka wyglądał strasznie tajemniczo i co najmniej mrocznie. Ale widząc go z bliska Helena prawie dostała zawału, choć wcale nie był to pierwszy raz. Prawa połowa jego twarzy była w całości pokryta skomplikowanym wzorem z blizn, strupów i pęcherzy. Rozciągał się już od szyi aż do włosów, które w przeciwieństwie do człowieka-niedźwiedzia, posiadał. Były czarne i bardzo schludnie uczesane. Podobnie jak jego broda i brwi...nie, jedna brew, szczątki drugiej wyglądały na spalone. W prawym oku brakowało mu źrenicy, a wzdłuż jego szyi przebiegały dwa długie, spękane strupy. W połowie wyglądał jak milioner, chyba nawet miał Rolexa. A w drugiej połowie jak żywcem wyjęty z horroru.

Zerwał się ze swojej pozycji pod drzewem i powolnym, dostojnym krokiem podszedł do dwójki nowo przybyłych. Helena z trudem zmuszała swoje nogi to stania w miejscu. 

- To na czym stanęliśmy?- to były pierwsze słowa, które padły z jego spękanych, poparzonych ust. Jego głos kompletnie nie pasował do okoliczności. Brzmiał, jakby chciał sprzedać Helenie jakąś ekskluzywną nieruchomość.- Muszę was rozczarować, nasze plany na dzisiejszą noc nie przewidują rąbania drewna.- czy on właśnie zażartował sobie z tej siekiery? W ogóle, posiadał poczucie humoru?

- Ej, jakby nie było, nie ufam wam. Ani trochę. Na moich oczach przestrzeliliście na wylot najmilszego woźnego, jakiego widziała ta wieś.-odezwała się Helena.- Naprawdę myślałeś, że przyjdę bez broni, jak na waloną herbatkę? 

- No tak, mam w zwyczaju nie doceniać ludzi, którzy wstępują w nasze szeregi...- na twarz tego Potwora z Rolexem wstąpił cień uśmiechu. Z pękniętego strupa nad ustami wyciekła mu strużka krwi. To było obrzydliwe. 

- Dobra, róbmy co trzeba i wracam, bo jeszcze się zorientują.

- A po co się tak spieszyć? Śpią sobie. Mamy sporo tematów do obgadania, poza tym incydentem za szkołą ostatnio widzieliśmy się z sześć lat temu! - Potwór gadał jak na spotkanku towarzyskim. Był totalnie wyluzowany, a jeśli nie, to ukrywał emocje jak zawodowy hazardzista.- Pamiętam jak miałaś dziewięć lat. Na prośbę twojego brata zebrałem dwudziestu najlepszych ludzi i pół dnia naradzaliśmy się nad prezentem dla ciebie. To były czasy... Wyrosłaś od wtedy.

- I cycki też ci wyrosły!- rzucił łysy.

- Jak, pytam się ciebie, jak w ogóle śmiesz? Stoi tu przed tobą młodsza siostra jednego z naszych najlepszych dilerów od początku działalności, jeden z filarów naszego imperium, który obecnie siedzi w więzieniu. Dariusz zabiłby cię na miejscu, gdyby to usłyszał. Nie myśl sobie, że ci na to pozwolę.

- Serio myślisz, że się go boję?

- Myślę, że powinieneś uważać na słowa. I zacząć szanować kobiety. Przepraszam za brata.- Potwór wrócił do rozmowy z Heleną.- Czyli... zatrzymałaś się w domu pierwszej lepszej osoby poznanej w szkole i powiedziałaś to, co ci zasugerowałem?

- Tak. Mniej więcej. I nie pierwszej lepszej, to był przemyślany wybór. Mieszka praktycznie sam, ojca ciągle nie ma w domu, w dodatku jest strasznie miły... przyszłam o północy z płaczem i od razu chciał mi pomagać. Coraz mniej jest takich ludzi na świecie. 

- Ty już nie rób sobie nadziei, gówniarz po prostu chce się z tobą przespać.- łysy znów wyrzucił z siebie typową dla niego opinię, a Potwór spiorunował go wzrokiem. 

- Ta... mieliśmy... coś chyba załatwić?

- Tak, to już ten czas, zdecydowanie.-odezwał się Potwór.- Czy ktoś z obecnych ma kartkę i długopis? 

Helena sięgnęła do torebki celem wyciągnięcia wymienionych przez niego przedmiotów. I nagle poczuła bolesne ukłucie w palec. Przypomniał jej się nieszczęsny nóż, który wrzuciła tam luzem. 

-Aj! Cholera jasna...- wzdrygnęła się.

- Niech zgadnę, ostre narzędzie do obrony własnej zwróciło się przeciw właścicielce?-no tak, a Potwór nic, tylko się nabija.- Najpierw siekiera, potem nóż, aż zacząłem się zastanawiać kiedy i skąd wyjmiesz karabin maszynowy? Zaczyna to wyglądać tak, jakbyś się nas bała.

- Co ty nie powiesz...-westchnęła dziewczyna i podała mu to, czego chciał.

Potwór nie przyjął jednak daru.

- To nie dla mnie. Ty zrobisz dziś z tego użytek. 

-Jak?

- Zaufanie w handlu narkotykami jest ponad wszystko. Nie ma w nim miejsca na zdrajców, swoją drogą ich nie trawię. Powiedzmy sobie szczerze, za kogo nas uważasz? Za kryminalistów i bezwzględnych morderców, ot co. Oczywiście, że jest to nieprawda. Dlatego właśnie uznałem, że najbezpieczniej będzie spisać umowę, która określi wszystkie warunki i przebieg naszej wspólnej misji. Ja będę dyktował, mój brat ma okropny charakter pisma, więc to ty będziesz pisała. Dokładnie to, co powiem. 

- No dobra...-Helena podeszła do tylnej ściany szopy, by oprzeć na niej kartkę. Niechętnie, ale złożyła siekierę pod stopami.- Nie taki zły pomysł. Zaczynamy?

Po chwili namysłu Potwór zaczął dyktować.

- Umowa określająca wszystkie warunki uwolnienia Dariusza Berserkova z więzienia oraz przebieg tego procesu. Przedstawiciele Globalnego Zrzeszenia Handlarzy Narkotyków, niżej już określani jako Strona Pierwsza niniejszym zobowiązują się do wpłacenia kaucji wysokości siedmiuset tysięcy złotych polskich w celu wymienionym wyżej. Z kolei Strona Druga, której tożsamość znana jest ze względów bezpieczeństwa tylko i wyłącznie Stronie Pierwszej zobowiązuje się w zamian wstąpić w szeregi Zrzeszenia i zasilać je do czasu, kiedy będzie w stanie zwrócić Stronie Pierwszej kwotę przeznaczoną na cel wyżej wymieniony. Wówczas wykona tę czynność, tym samym kończąc współpracę ze Stroną Pierwszą i GZHN. Kropka.

Po kropce potwór skrzyżował ręce na piersi i podszedł do Heleny od tyłu, żeby zobaczyć, jak poszło jej spisywanie umowy. Dziewczyna tego nie zauważyła i postanowiła szybko dodać coś od siebie. 

- Co tam jeszcze bazgrzesz, skończyliśmy!- warknął łysy.

W tym momencie Helena poczuła na karku zimny oddech Potwora. Był jak dementor. Nie, nie mogła znów dać po sobie poznać, że się boi. Nie wyjdzie z roli, choćby świat się walił. Choćby miała potem przez to umrzeć ze strachu.

- Dodałam jeszcze jeden warunek do tego wszystkiego. Pomoże nam.- jej głos brzmiał pewnie, ale mdlała w środku. Jak mogła zrobić coś tak głupiego... Odwróciła się i zobaczyła obrzydliwą aparycję Potwora tuż przed sobą. Będzie miała koszmary. To wszystko było koszmarem. 

- Zechcesz nam go przeczytać?- spytał Potwór.- Obie strony muszą wiedzieć, co podpisują.

- Strona pierwsza przestanie zabijać osoby, których sprawa nie dotyczy, chyba, że chcą nam świadomie zaszkodzić. Nawet udało mi się to ładnie sformułować... Po prostu nie chcę niepotrzebnie rozlewać krwi, okej?

Łysy chciał coś powiedzieć, ale Potwór go powstrzymał.

- Nie ma problemu. Damy ci czas, by się przyzwyczaić. No... myślę, że wszystko jest już jasne i klarowne. Teraz rzecz ostatnia i najważniejsza. Podpisz się, samymi inicjałami, wiesz, na wszelki wypadek.

- Jeszcze... mam pytanie. Skąd wy weźmiecie tyle hajsu i jak wpłacicie kaucję, nie pakując się przy tym prosto w ręce policji? 

- Razem dwa pytania. O nic się nie martw, od urzędowej roboty mamy cały sztab ludzi, a pieniądze to naprawdę ostatnia kwestia, o którą musimy się troszczyć. Jak na razie. GZHN jest o wiele potężniejsze, niż ci się wydaje. Wiem, o czym teraz myślisz. Masz wątpliwości. Boisz się tej drogi, co jest zupełnie zrozumiałe. Ja też na początku się tego bałem i patrz, kim teraz jestem? Ile osiągnąłem? Jedynym, czego powinnaś się bać, to właśnie strach. Po prostu idź po swoje. Życie to gra. Szachy. Ludzie, którzy stają ci na drodze to pionki, które zbijasz, żeby dojść do celu. Żaden nie jest zbyt wiele wart.

- Nie jestem taka. 

- Robisz to dla brata. 

Helena przyłożyła długopis do kartki, jednak coś ją powstrzymywało. Czuła się jakby podpisywała cyrograf z samym diabłem. Robiła złą rzecz, bardzo złą  rzecz i ta świadomość przeszywała ją do szpiku kości. Paraliżowała mięśnie, zatrzymywała płynącą krew, szumiała w uszach... ale już nie było odwrotu. Nie chciała odwrotu. Chciała tylko odzyskać Dariusza. Jedyną rodzinę, za cenę paru kresek długopisem. Nic więcej, nic takiego. Dwie sekundy. Tyle dokładnie zajęła jej odmiana losu brata, której dokonała jednym podpisem. Nikomu nic się nie stało. Nagle odzyskała czucie w nogach, rękach, odeszły zawroty głowy. Było po wszystkim. 

Potwór podszedł bliżej, by przechwycić od niej kartkę i również złożyć na niej swój podpis. Po chwili widniał już u dołu, wypisany eleganckim, zamaszystym pismem.

- Viggo Czarciousty...- Helena przeczytała na głos.- Matko, kto wam wymyśla te ksywki? 

W odpowiedzi na to pytanie Viggo tylko się roześmiał. Złożył kartkę z umową w idealnie równą kostkę i wsunął ją sobie do kieszeni marynarki.- U mnie będzie bezpieczniejsza.  No cóż, nasze spotkanie niestety dobiegło już końca. W każdym razie my musimy już iść. Ty równie dobrze mogłabyś tu zostać i stać bez sensu, jednak jest wiele powodów, dla których preferowałbym pójście do łóżka. Żegnam.- i... odszedł w ciemność. Jego brat za nim. Helena również udała się w swoją stronę.

Wróciła do domu. Po cichu wślizgnęła się do swojego pokoju. Nad jej łóżkiem wisiało duże, prostokątne lustro w złotej ramie. Spojrzała w nie i uśmiechnęła się do siebie. Jak gdyby nigdy nic. Nawet bez makijażu była prawie ideałem piękna. Ten uśmiech potrafił oczarować każdego. Tym spojrzeniem spod długich, ciemnych rzęs sprawiała, że każdy chłopak zakochiwał się w niej bez pamięci. Ćwiczyła to latami. Wszystko po to, żeby chociaż w szkole jej dusza tryskającej urokiem i energią , pięknej, lubianej absolutnie wszędzie, wręcz perfekcyjnej dziewczyny mogła wyrwać się z ciała zniszczonej życiem sieroty. Kochała tę wersję siebie. Najbardziej ze wszystkich, bo właśnie ta wersja nie była ani trochę udawana. Grana. To była jedyna, prawdziwa Helena. Z całego serca pragnęła skończyć już zadawanie się z Viggo i jemu podobnymi ludźmi, zamieszkać z bratem i być tą szczęśliwą dziewczyną z lustra dwadzieścia cztery na siedem. 

I nagle jak grom z jasnego nieba spadła na nią świadomość, że nawet, jeśli tym kryminalistom uda się uwolnić jej brata, ona nigdy już nie będzie mogła żyć jak choćby przeciętna nastolatka. Zejdzie do podziemia i zacznie dilować dragi. Amen. Zalała się łzami.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top