Słodkich snów


Czkawka wszedł do domu, gotowy na atak ze strony mafiosów, z którymi Helena mogła się układać pod jego nieobecność... na szczęście nikt nie wypadł na niego z bronią gdy tylko przekroczył próg. Być może to był ostatni raz. Być może ostatni raz tu zaglądał. Może tego wieczoru ktoś postanowi zakończyć jego życie. Nie myślał o tym. Tylko o Helenie i o tym, że to ona w każdej chwili może zginąć. I to z rąk tego potwora z obrzydliwą twarzą. Albo łysego psychopaty. Stanął i krzyknął

- Helena! Jesteś tu?!

Nikt nie odpowiedział, a Czkawka puknął się w łeb za własną głupotę. To, że nic mu się nie stało zaraz po wejściu do domu nie oznaczało, że jest tu bezpieczny. Choć kto wie, skoro krzyknął i jeszcze żył, to chyba wszystko było w porządku.

Podążając do kuchni nasłuchiwał podejrzanych odgłosów, które mogłyby zwiastować obecność intruzów. Było cicho. Zupełnie cicho. A, nie, jednak nie. Telewizor był na chodzie. Czkawka po prostu był tak przyzwyczajony do głosu prezenterów z TVP,  że tego nie zarejestrował. Czyli ojciec był w domu. Przeklinając w duchu ten swój krzyk możliwie jak najciszej skierował się w stronę schodów na górę. Nie było teraz czasu na tłumaczenie się z tego gdzie i z kim był wczorajszej nocy. Poczeka, aż staruszek gdzieś pójdzie i wtedy porozmawia z Heleną. Niestety... był stary, ale jeszcze nie głuchy. 

- Czkawka! Chodź tu.- zawołał, odwróciwszy wzrok od telewizora. 

Chłopak niechętnie zawrócił. Zobaczył przerażone spojrzenie ojca. No tak, wyszedł wczoraj, wrócił dziś i to w ciuchach brata Astrid... razem to wszystko nie wyglądało najlepiej. 

- Jak... Jak ty wyglądasz?!- staruszek zaczął wrzeszczeć jak chyba nigdy dotąd.

- Słuchaj, nie mam teraz czasu, gdybyśmy mogli przełożyć to na później...

- Jakie później?! Teraz wyglądasz jak nieboskie stworzenie, a co będzie później?! Dołączysz do sekty?!

- Jakiej znowu sekty, opanuj się!- Czkawce puściły nerwy.- Pożyczyłem te ubrania, okej? 

- Nic nie jest okej! Wyszedłeś tak na ulicę? Czaszki, krzyże, gdzie chowasz kurze kości i tabliczkę quija?! Kto widział cię w tych szmatach?! Byłeś tak w szkole?!

Na chwilę zaległa cisza. 

- Taa...-Czkawka starał się brzmieć jak gdyby nigdy nic, ale w środku mdlał na samą myśl o tym, co zaraz nastąpi. Przez szesnaście lat swojego życia zdążył się przyzwyczaić do wielu okropnych rzeczy, ale nigdy do tego, co robił mu ojciec za każdym razem w takiej sytuacji. Znów powie, że zabił własną matkę i odebrał mu całe szczęście. Znów zacznie gadać, że żałuje jego narodzin i jak boli go każda chwila, w której musi patrzeć na syna. I wreszcie, że skoro już dokonano takich poświęceń, by żył, to powinien być lepszy. A jest gówno wart.- A co... nie można? 

Ojciec poderwał się z kanapy i powoli do niego podszedł.

- Ty chyba nie masz pojęcia, co robisz. Niszczysz mi reputację! Co sobie ludzie pomyślą? Że nie potrafię zapanować nad jedynym synem, a co dopiero nad całą wsią!Jak zaczną gadać, to mogą pozbawić mnie stanowiska!

- Może gdybyś miał mnie trochę mniej gdzieś, to nie mieliby podstaw, żeby tak myśleć.- zasugerował Czkawka.

- Że niby ja tu jestem winny?! Ja się przynajmniej staram! A przypomnij mi proszę, kto jest egoistycznym niewdzięcznikiem, marnującym dane mu ogromnym kosztem życie na niszczenie kariery własnemu ojcu, dla jakiejś głupiej rozrywki?! Wiesz co?! Kiedy Wanda wydała cię na ten świat, nikt nie wierzył, że przeżyjesz. Poza, oczywiście, mną. Ja głupi miałem nadzieję, że kiedyś będziesz normalny! Że zrobię z ciebie porządnego człowieka! I przede wszystkim, że mi się odwdzięczysz i nie będziesz jak reszta gówniarzy w twoim wieku, którzy nic nie osiągają i wszystko jest dla nich za trudne. Ale nie! Ty oczywiście niczym się nie przejmujesz, ani reputacją, ani poświęceniem twojej matki! Warto wspomnieć, że nie żyje wyłącznie z twojego powodu! Ale nie umierała, żeby dać mi taką porażkę. 

Czkawka wysłuchał monologu ojca w milczeniu. Chciał, naprawdę chciał się obronić, wygarnąć mu, że jeśli on sam jest beznadziejny, to nie ma prawa oczekiwać od innych nie wiadomo czego, ale po prostu nie był już w stanie. Z resztą, niby co miał robić? Znowu pocisnąć, zjechać, obrócić wszystko w kiepski, czarny żart? To było zbyt słabe, on też czuł się zbyt słaby. Może przez szesnaście lat gadania zdążył już uwierzyć, że jest tak, jak mówi ojciec? Że faktycznie jest porażką? Przecież tak nie jest... A może jednak?

Nie żyje wyłącznie z twojego powodu!

Ale nie umarła, żeby dać mi taką porażkę.

Porażkę...

 Nawet tak nie myśl! Idź na tę całą randkę, zostań oficjalnie pierwszym chłopakiem, którego Astrid nie próbowała zabić za umówienie się z nią, a stary rudy dziad z brodą niech siedzi i ogląda co tam chce. Co on cię w ogóle obchodzi?

Sama jej powiedziałam, że na ciebie zawsze można liczyć.

Zawsze ratujesz mi tyłek.

Jak ja cię potrzebowałem, nic nigdy cię nie przerosło!

Jesteś najwspanialszą osobą na tej planecie, zawsze uratujesz, pocieszysz, pomożesz...

A dla Czkawki mogę dorzucić jeszcze kurę.

 Te wszystkie słowa znikąd pojawiły się w jego głowie. W ciągu ostatnich paru dni zostały wypowiedziane do niego. Właśnie do niego. Nagle, przez sekundę pomyślał, że może jednak zasługiwał na to wszystko. W końcu właśnie prowadzi sprawę kryminalną i naraża życie, żeby pomóc przyjaciółce. Zatrzymał na chwilę pędzące myśli, żeby przywołać do siebie tę ostatnią. Jasne, że zasługiwał na to, co niespodziewanie otrzymał od losu. Na przyjaciół, miłość, szczęście. A już na pewno na to, żeby ten stary, rudy dziad dał mu spokój!

Czkawka podniósł wzrok wbity w ziemię i spojrzał ojcu prosto w oczy, jakby wbijał w niego dwa  noże. Ból, którego z każdą chwilą od początku jego życia było w nim coraz więcej, w końcu wyleje się jak benzyna, a słowa spalą do gołej ziemi człowieka odpowiedzialnego za całe cierpienie w tym domu. Za zniszczenie jego życia, które teraz powoli naprawiało się, dzięki sześciu najwspanialszym osobom, jakie Czkawka spotkał w całym swoim życiu. Dzięki Astrid, Helenie, Śledziowi, Smarkowi, Mietku i Sandrze. Teraz, kiedy już wiedział, że oni wszyscy są z nim, był o wiele silniejszy. Może nawet wszechmogący. A jego ojciec zaraz się o tym przekona.

- Tato- zaczął.- pierdol się. Po prostu się pierdol. Jeśli chcesz wiedzieć od teraz nie obchodzi mnie to, co o mnie myślisz, ani co powiesz. W ogóle, ty mnie nie obchodzisz. Mówisz, że jestem gównem? Spoko, gadaj sobie, ale nie dam ci się ustawiać. Nic ci nie muszę udowadniać. Bo jestem zajebisty, właśnie taki, jaki jestem! I nie dam sobie wmówić, że nie! Ja wiem, że nie masz nikogo poza mną, kogo możesz obwinić o to, że mama umarła, ale ogarnij się i idź na terapię, zamiast się na mnie kurwa wyżywać! Nie jestem taki znowu bezradny, jeszcze jeden raz i przysięgam, zadzwonię do opieki społecznej! I pójdziesz siedzieć! A co wtedy pomyślą sobie wyborcy?

Po chwili milczenia zszokowany ojciec wydusił z siebie

- Nie... nie wierzę. Mój własny, pierworodny...

- Serio chcesz mnie teraz brać na litość?

Znów zaległa cisza. Ojciec powoli podążył do przedpokoju i bez słowa zaczął zakładać wyjściowe buty. Potem złapał za klamkę drzwi... w końcu jednak ich nie otworzył, odwrócił się z powrotem w stronę Czkawki.

- Cóż, nie pozostawiasz mi wyboru. Niestety muszę cię tu jeszcze trzymać, żeby ludzie nie mieli o czym gadać. Ale jak tylko skończysz liceum spakujesz walizki i wyjedziesz, nie obchodzi mnie gdzie. Nie licz na pieniądze ode mnie, ani od kogokolwiek z naszej rodziny. Gdyby ktoś pytał, nie masz z nami nic wspólnego. Nie jesteś moim synem.

Wyszedł z domu, wsiadł do auta i odjechał, jak zwykle nie wiadomo gdzie. A Czkawka został sam z myślami. Właśnie został wydziedziczony. Nie było to dla niego żadne zaskoczenie. Od dawna wiedział, że to kiedyś nastąpi i od lat się na to przygotowywał. A tak... cieszył się, że wreszcie  powiedział ojcu wszystko, co myśli. Może przejąłby się bardziej, gdyby nie miał na głowie Heleny. Co do tej ostatniej, pobiegł na górę, by jej poszukać. 

Już miał wejść do swojego pokoju, ale nagle jego telefon zaczął dzwonić. Wyjął go z kieszeni spodni i spojrzał na wyświetlacz. Numer nieznany. Odebranie było trochę ryzykowne, jednak wolał wiedzieć, kto do niego dzwoni i przygotować się w razie... na przykład szturmu mafiosów na jego dom, albo kolejnego morderstwa. Miał bujną wyobraźnię.

Odebrał i przyłożył telefon do ucha. 

- Halo?

- Witaj, Johny.- głos w słuchawce brzmiał groźnie, strasznie i bardzo znajomo. To był ojciec Astrid.- Czy może raczej Czkawka? A może mówić ci Antoni? Tak młodzieńcze, wiem o tobie wszystko. Wiem kim jest twój ojciec i wiem też, że jeśli choć spróbujesz skrzywdzić moją córkę, to nawet on cię przede mną nie ochroni. Tylko spróbuj ją tknąć i...

- Przepraszam pana, ale skąd pan wie jak mam na imię?- Czkawka wszedł mu w słowo.

- Potrafię zhakować wszystko, twojego IPhone'a jedenaście Pro Max, twojego Macbooka Air trzynaście przecinek trzy z dwa tysiące osiemnastego roku, nawet twoją mikrofalówkę marki Bosch! Dlatego powtórzę, tylko spróbuj ją tknąć i zobaczysz...

- Będzie problem, bo mikrofalówkę ukradł mi kolega, nieważne.- Czkawka znów mu przerwał.- Pan wybaczy, z całym szacunkiem do pana osoby, ale nie mam teraz czasu, oddzwonię do pana... eee... później.

- Nawet nie waż się rozłączać!

Ledwo ojciec Astrid wypowiedział te słowa, Czkawka się rozłączył.

Wpadł do swojego pokoju. Już nieźle wkurzony tym wszystkim zatrzasnął za sobą drzwi i oparł się o nie.

- Jasna cholera...- westchnął.

Po chwili zorientował się, że Helena siedzi sobie na jego biurku i popija wodę z kryształowej szklanki. 

- Oj... przepraszam, że tak ci tu weszłam, ale... co się stało? Randka się nie udała? Wyglądasz trochę jakby Astrid wkręciła cię do gangu motocyklowego.- tak, to był bardzo trafny komentarz z jej strony. Koń by się uśmiał. Niestety, nie w takich okolicznościach.

- Randka się udała. Było naprawdę fajnie.

Helena zeszła z biurka, wciągnęła Czkawkę do środka i usiedli na łóżku.

- No to już, opowiadaj, chcę znać wszystkie szczegóły! Spędziliście razem całą noc? Jak to się skończyło?

- Co? Nie... nie tak jak myślisz. Ale i tak było fajnie.

- To czego tak wzdychasz?- to mówiąc Helena sięgnęła po drugą szklankę z wodą, stojącą sobie na biurku.- Masz, pij, woda dobra na wszystko.

Nastąpiła krótka chwila ciszy. Czkawka wiedział, że teraz powinien poruszyć temat wczorajszej nocy, narkotyków i całej reszty, ale... zdał sobie sprawę, że kompletnie się do tego nie przygotował. Nie miał pojęcia od czego zacząć. Może od tego, że zorientował się jak bardzo zdążyło zaschnąć mu w gardle? Na przykład. Wypił wszystko jednym haustem. A potem rozpoczął jedną z najtrudniejszych rozmów w jego życiu.

- Nie było cię w cyrku, więc pewnie nie masz pojęcia co się odwaliło...- jego głosie było słychać nutkę ironii.- Zamordowali woźnego. Policja prowadzi śledztwo. A ja... znam prawdę. Proszę, nie utrudniaj mi tego i nie udawaj, że nic nie wiesz. Układałaś się z jakimiś handlarzami narkotyków, jeden z nich jest mordercą i tak, mam na to dowód. Co to za mafiosi? Mów. Gdybyś coś pominęła, to uzupełnię. Nagrałem was.

To uderzyło w Helenę jak fala zimnej wody. Na ułamek sekundy zmyło z niej teatralną maskę zajaranej miłostkami dziewczyny. Spłukało z niej resztki nadziei na to, że ludzie, którzy wczoraj podsłuchiwali jej spotkanie z Viggo na stacji kolejowej to nie jej najlepsi przyjaciele. Czkawka widział ją tamtej nocy. Widział ją z Viggo i Richim. Przecież patrzyli sobie wtedy prosto w przerażone oczy. A potem zemdlała. On i Astrid ledwo uszli z życiem. To wiedziała. Nie przypuszczała jednak, że znaleźli się tam bo bawią się w detektywów! Co oni sobie myślą?! Co w ogóle wyprawiają?! Dlaczego? Dobra, nieistotne. Dziewczyna powoli wprowadzała już w życie plan, który miał wszystko poukładać. Wszystkich uratować. Jedyne, co mogła teraz zrobić, to zachować spokój i zimną krew. Spokój... nie zaznała go od tak dawna, że już zapomniała jak się go udaje.

- Znasz prawdę, masz dowód, nagrałeś nas... No to brawo, Sherlocku.- ku zdziwieniu Czkawki Helena nie wydawała się zbyt przejęta jego słowami.- Pytasz co to za mafiosi... a nie boisz się dowiedzieć za dużo? 

- Żartujesz sobie ze mnie?

- Skoro tak... to starzy szefowie mojego brata. Kiedy powiedziałam ci, że uciekłam z domu, pominęłam jeden ważny szczegół. Nienawidzili mnie tam, ale pewnego pięknego dnia to Viggo, ten z blizną się ze mną skontaktował i przedstawił sytuację. Możliwości. Okazało się, że po całych latach ścierania podłogi w cudzym mieszkaniu, słuchania wyzwisk, bicia i łamania każdego najprostszego prawa człowieka, jednego po drugim, wreszcie jest na tym... pieprzonym świecie ktoś, kto chce mi pomóc. W zamian za handel narkotykami wyciągną Dariusza z więzienia. Zostałam dilerką. Ludzie przeze mnie giną. Czy żałuję? Jasne! Każdej nocy płaczę jak chora. Ale bez Dariusza po prostu nie mogę żyć, on poszedł siedzieć dla mnie! Możesz sobie tylko wyobrażać, jak to jest, kiedy osoba z tą samą krwią w żyłach oddaje za ciebie wszystko, swoją wolność, swoją godność, a ty masz dziesięć lat i możesz się co najwyżej popłakać! 

- Helena...-Czkawka nie miał pojęcia, co jej odpowiedzieć. Dziewczyna niejedno w życiu przecierpiała, a on? Czy w ogóle był w stanie zrozumieć to, co przeżywała? A jeśli tak, to jak jej pomóc? Czy w ogóle miał takie możliwości? I co tak właściwie powinien jej powiedzieć? Co chciałby powiedzieć?- ja wiem. Straciłaś brata. Chcesz go odzyskać. Ale popełniasz te same błędy, co on. Naprawdę tego nie widzisz? Dariusz na pewno by się załamał, gdyby się dowiedział. On wziął się za narkotyki, żebyś ty mogła normalnie żyć. I patrz, masz tu dom, szkołę, przyjaciół... Wiem, że ci go nie zastąpimy. Ale to wszystko, co twój brat chciał ci dać. Warto to niszczyć i drugi raz wchodzić w to samo psie gówno? To twoja szansa, żeby od tego uciec. Proszę, skorzystaj z niej! Dla Dariusza. Wszystko co musisz zrobić to iść na komisariat, wsypać tego gościa z połową twarzy i... i ten...

Nagle Czkawce zaczęło kręcić się w głowie. Strasznie. Po chwili miał dosłownie ciemno przed oczami, widział tylko światło z okna i rozmytą twarz Heleny. Osunął się na łóżko. 

Dziewczyna delikatnie dotknęła jego czoła. Było cieplejsze, niż powinno. Choć wszystko szło zgodnie z planem powoli traciła zimną krew. 

Czkawka leżał, nie wiedząc co się dzieje. Przez chwilę wśród rozmazanych plam kolorów, migających mu przed oczami dostrzegł jeden wyraźny kształt. Szklankę, z której chwilę wcześniej się napił. Stała na komodzie. Nie... to się nie działo naprawdę!

- Helena... co, do cholery było w tej wodzie?- wydyszał.

Dziewczyna pochyliła się nad nim.

- Tabletki na sen... Przepraszam, nie miałam wyboru!- puściły jej nerwy. Łzy potokiem wylały się z jej oczu. Jej plan działał idealnie. Aż zbyt idealnie. Od kiedy usypianie lekami było takie ciężkie dla sumienia? Potraktowała nimi chyba połowę osób, które spotkała w swoim życiu. A teraz, kiedy patrzyła jak Czkawka odpływa, ból pożerał jej duszę żywcem. Przecież właśnie ratowała mu życie, jemu i Astrid, wyjątkowo robiła coś dobrego, nie powinno tak być! Była pewna, że nie pomyliła proporcji, wcześniej nawet sama wlała w siebie to świństwo, żeby przekonać się na sto procent. I przespała lekcje. Ale przeżyła. Nikomu nic się nie stanie, nic złego, wszystko dobrze się skończy... Nie mogła już patrzeć na efekty swojego ,,dobrodziejstwa", miała ochotę uśpić się na amen.

- Po wszystkim... tak po prostu... mnie zabijesz?- Czkawka totalnie spanikował. Nie było tego po nim widać, bo było mu zbyt słabo na cokolwiek prócz leżenia. Ledwo mógł mówić. W głowie miał popieprzoną karuzelę obrazów i myśli. W swoim życiu zdążył już przekonać się, jak to jest umierać, próbował ze trzy razy... ale teraz umieranie było ostatnią rzeczą, jaką powinien robić! Już nie był w stanie nawet myśleć o tym całym Viggo, narkotykach i reszcie, wszystkiego było za dużo, kręciło się za szybko, jego powieki były za ciężkie, by mógł otworzyć oczy, powiedzieć Helenie jeszcze choć jedno słowo...

- Nawet nie myśl, że bym tak mogła! Zrobiłeś dla mnie wszystko, co mogłeś, ale jest już za późno, gdybyś tylko miał pojęcie do czego zdolny jest Viggo... Poza tym - tu wzięła głęboki oddech, by zdusić swoje łzy.- jest na tym świecie jeszcze jedna osoba, która z radością zrobiłaby dla mnie to samo. Jest nią mój brat. Odzyskam go- tu Helena schyliła się jeszcze niżej, by teatralnie wyszeptać mu do ucha ostatnie słowa.- i nic mnie nie powstrzyma.

Podniosła głowę. Czkawka zasnął. Udało się. Helenie znów udało się narazić kolejnych ludzi, zniszczyć tę przyjaźń i wszystko spieprzyć. Chociaż wiedziała jaki jest Czkawka, ani trochę nie liczyła na to, że kiedykolwiek jej wybaczy. A o Astrid nawet nie chciała myśleć. No... trudno. Czasem trzeba coś poświęcić, żeby na przykład uratować komuś życie przed Viggo i jego psychicznym bratem. Z wielkim trudem wyciszyła sumienie, które z każdym nowym krokiem robiło się coraz bardziej upierdliwe. O ile łatwiej byłoby bez niego, bez tego okropnego głosu, który co noc powtarzał jej do snu, że całe zło wokół to wyłącznie jej wina... W sumie miał całkowitą rację.

Jeszcze będzie czas, żeby się z tego wyspowiadać. Teraz trzeba było zająć się ukryciem Czkawki. Spał jak zabity. Helena zdążyła już wcześniej znaleźć idealne miejsce na tą mroczną okazję. Przy płocie po drugiej stronie posesji Zahadockich stała stodoła pełna siana. Lepiej nie mogła trafić. Dobra... Czkawka wyglądał na lekkiego, ale zniesienie go z piętra po schodach wcale nie było proste. Zdyszała się trochę. Trudne było również otworzenie drzwi wejściowych. Do łatwych rzeczy należało z kolei władowanie chłopaka na taczkę, która już od paru godzin czekała przy werandzie i przejazd do stodoły. Zajechała taczką pod bramę i ją otworzyła. Wjechała do środka. Rozejrzała się po tym wiejskim wnętrzu. W rogu zauważyła spory stos siana. Perfekcyjny. Wykopała w nim spore wgłębienie, następnie delikatnie położyła tam Czkawkę. Została ostatnia z mniej przyjemnych rzeczy do załatwienia. Astrid. Wyjęła telefon z kieszeni dżinsowej spódniczki, włączając go odkryła, że dłonie jej się trzęsą. Nie, nie mogła teraz się załamać, musiała wytrzymać, zostało jeszcze tylko to... Choć to Messenger był podstawową kontaktówką, ona jedyna zawsze zbierała numery telefonów, a potem mówiła, że oddzwoni, czego nigdy nie robiła. Na wszelki wypadek. O taki, na przykład. Gdzieś na szczycie listy kontaktów miała numer do Astrid. Weszła w wiadomości i zaczęła pisać.

Wiesz kim jestem.

Powinna się domyślić. Co dalej?

Czkawka został porwany. Jeśli chcesz go odzyskać, rób co mówię. Po pierwsze: zostaw sprawę woźnego policji, zniszcz wszystkie dowody, jakie udało ci się zebrać, skasuj nagrania, zapomnij o tym i o wydarzeniach ze stacji kolejowej. Żyj tak, jakby to nigdy się nie zdarzyło. Nic nie wiesz, nikogo nie podejrzewasz. Po drugie: zejdź z drogi Krukowi i Viggo Czarcioustemu. Jesteś albo z nami, albo trupem. Albo nic o nas nie wiesz. Po trzecie: zamknij się w domu i pod żadnym pozorem nie wychodź. Zerwij wszystkie kontakty, nie odpisuj na wiadomości, nie odbieraj telefonów. Jeśli ktoś do ciebie przyjdzie, udawaj, że nie ma cię w domu. Nie dawaj żadnych znaków życia.  Po czwarte: uważaj na siebie. A ja będę uważać na Czkawkę.

Sekunda. Stuknięcie drżącym palcem w ekran. Krótka chwila, w której uczucia towarzyszące Helenie kiedy podpisywała umowę z Viggo odżyły w niej i rozrosły się do granic możliwości. Wcale nie robiła niczego dobrego. To było złe. Złe do szpiku kości. Kogo przez ten cały czas próbowała oszukać? Czkawkę, Astrid, teraz Viggo i Richiego... ale przede wszystkim siebie. Tak, ukryła Czkawkę, żeby upozorować jego śmierć przed Viggo. Ale wcześniej przez cały czas go okłamywała, wykorzystywała jego dobre serce, a na końcu go otruła. Nie na śmierć, ale otruła. Tak, kazała Astrid schować się w domu i tym samym ochroniła ją, przynajmniej na dłuższą metę przed permanentną śmiercią z rąk mafijnych braci. Również przed nią udając, zawodząc jej zaufanie i wysyłając SMS-y z groźbami. I wreszcie... tak, robiła to wszystko pod szlachetnym szyldem pomocy bratu i jednoczenia rodziny, tak naprawdę niszcząc wszystko, na czym Dariuszowi kiedykolwiek zależało. Swoje szczęście. Swoje życie. Całą siebie. Gorzka prawda jak nóż przeszyła jej serce. Zniszczyła bratu sens jego życia.

Czy warto było dalej powstrzymywać łzy? Już nawet się nie dało. Wylały się z jej oczu jak deszcz z burzowych chmur, które zbierały się od dawna. Gromadziły się w zbitkę mroku, wiszącego jej nad głową coraz bardziej z każdym nowym, destrukcyjnym dla świata krokiem. Nie mogła ustać na nogach. Usiadła na sianie. Kątem oka zerknęła na Czkawkę i przypomniało jej się, jak parę dni temu przyszła pod jego dom w poszukiwaniu noclegu. Mokra. Brudna. Zapłakana. A on, nie patrząc wtedy na nic tak po prostu ją przytulił. Pamiętała tę chwilę dokładnie. To ciepło, którym ją wtedy otoczył, to wsparcie, które jej dał... Teraz bardzo by się przydało. Delikatnie chwyciła go za dłoń. Była chłodna, tak przeraźliwie chłodna, że dziewczyna zaczęła sprawdzać puls. Wszystko było dobrze. Nie, właśnie, że nic nie było dobrze! Kiedy ostatnio było jakkolwiek dobrze? Tamtego dnia. Teraz już nie mogła liczyć na żadne ciepło, czy wsparcie. I sama była sobie winna. To ona otruła Czkawkę, to przez nią teraz leżał tu, w tym sianie i spał, nie  mogąc nic jej powiedzieć.

Najgorsze było to, że choć Helena całym sercem chciała to wszystko odkręcić, po prostu nie było jak. Trzeba było brnąć w to dalej. Albo... mogłaby po prostu pójść do Viggo i zerwać umowę. Odwołać kaucję i cały narkotykowy cyrk. Nagle jej myśli stanęły. Gdzieś w mroku zatliła się iskierka nadziei. A potem zgasła tak szybko, jak się pojawiła. Co wtedy zrobi Viggo? Podobno nie trawi zdrajców. Ciągle to powtarza.  

Cóż... Helena tej nocy przekona się o wszystkim na własnej skórze. Po raz pierwszy od miesięcy nie miała żadnych wątpliwości. Nie słyszała żadnego głosu, mówiącego jej, że postępuje źle. Całą sobą czuła, że właśnie tak powinna zrobić. Jak to mówią, ryzyk fizyk. I tak już nie miała na siebie nadziei.

- Przepraszam cię, za wszystko! Odkręcę to, choćby skurwisyn próbował mnie zabić! Widzimy się rano! Chyba...- Helena zerwała się na równe nogi, przysypała Czkawkę sianem, by nie zmarzł w nocy i by na pewno nikt go nie znalazł, po czym wybiegła ze stodoły. Zapomniałaby o zamknięciu drzwi. Jeszcze wszystko będzie dobrze. Na to przynajmniej liczyła.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top