Starszy Braciszek
Kolejny dzień. Po szkole, jak zresztą bardzo często, Czkawka poszedł odwiedzić swoje przybrane rodzeństwo, Dariusza i Helenę. Stanął przed drzwiami do ich domu. Nie była to może willa pierwszej klasy, idealna dla ex-przestępcy na drodze do nowego życia i jego siedemnastoletniej siostry, można by nawet rzec, że dokładne jej przeciwieństwo (mały, obskurny klocek z betonu w środku szczerego pola), ale żadne z nich nie narzekało. Oboje zwykli mówić, że najważniejsze jest trzymanie się razem, nieważne czy w lepszej, czy w gorszej dziurze. Jednak pomijając całą tą ciepłą, rodzinną atmosferę, w tym miejscu było coś niepokojącego. Co wbijało szpilę w środek kolorowych snów? Czkawka wstydził się do tego sam przed sobą przyznać, ale Dariusz miewał naprawdę dziwne odpały, którymi potrafił... szczerze, nieźle nastraszyć.
Z wciąż tłumionym niepokojem i ogromną sałatą pod pachą Czkawka zapukał do drzwi. Krótko potem usłyszał brzęk kluczy, otwierających nie jedną, nie dwa, ale aż cztery zamki. Dariuszowe dziwactwa od progu. Drzwi się lekko uchyliły. Pomimo całkiem sprawnej wyobraźni chłopak w życiu nie wpadłby na to, co ty razem miał mu zaserwować kochany starszy braciszek.
Nagle ktoś lub coś zacisnęło się na jego nadgarstku i siłą wciągnęło do środka. Sałata mu wyleciała i potoczyła się prostu pod jego nogi. Potknął się o nią, przewrócił na podłogę i... prawie stanęło mu serce. Dariusz stał nad nim w kuchennym fartuchu w kropki, poplamionym krwią. Miał półmetrowy nóż w ręku.
- Ja pierniczę, psychopata!- krzyknął z przerażenia, próbując zebrać się z podłogi, niestety znów potknął się o sałatę.
- Czkawka! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś się tak nie zakradał, jeszcze bym cię zarżnął, i co by powiedział twój ojciec?- Dariusz, ni z gruszki, ni z pietruszki zaczął nabijać się z tego, że prawie doprowadził Czkawkę do zawału.- Przepraszam, nie spodziewałem się ciebie.
- Tak? A kogo się w takim razie spodziewałeś? - Czkawka wstał, tym razem sałata raczyła mu nie przeszkadzać.
Widząc jego niespokojne spojrzenie, spoczywające na ostrzu, Dariusz postanowił się łaskawie wytłumaczyć.
- Ja tylko obiad robię!
Z kogo? To pytanie cisnęło się na usta Czkawki, ale nie zadał go, naprawdę wolał nie wiedzieć.
- A to przyszło tutaj w idealnym momencie.- to powiedziawszy Dariusz przykucnął i podniósł sałatę z podłogi... nabijając ją z impetem na nóż, jak jakiś szaszłyk.- Na drugie danie będzie sałatka.
Czkawka w tamtym momencie zaczął zastanawiać się, ile praktycznie dzieli go od rzeczywistego zawału serca.
Wszedł za Dariuszem do mikroskopijnego pomieszczenia, łączącego w sobie salon, kuchnię i jadalnię zarazem. Podobnie jak w przypadku rodziców Astrid, w jego języku ,,robię obiad" oznaczało tyle, co ,,nie wyjdziesz stąd, dopóki nie wlejesz w siebie dwumetrowego garnka grochówki". Dobra, on nie serwował tej przeklętej zupy. Specjałem zarówno jego, jak i Heleny były naleśniki. W tym momencie Czkawka zorientował się, że krew na fartuchu Dariusza to tylko dżem. Załamał się własną głupotą.
Rodzina Berserkov ogólnie miała niesamowite umiejętności obiadowe we krwi. Kiedy Helena robiła kotlety, to mogła liczyć na obecność całej szkoły pod oknem w kuchni. Nawet Śledź, wielki obrońca uciśnionych zwierząt, zapalony ekolog i weganin ledwo mógł się im oprzeć. Czkawka osobiście przyłapał go raz podczas zaciągania się zapachem helenowych schabowych. Miał dosłownie nos w talerzu. I wąchał. Mimo wszystko było to jedno z normalniejszych wspomnień dotyczących tego, co zwykle działo się w tym domu...
Usiedli przy stole w pokoju, pełniącym jednocześnie funkcje kuchni, salonu i jadalni. Stał na nim talerz, a na talerzu półmetrowa wieża z ciepłych, pachnących naleśników. Dariusz wziął się za przerwane przybyciem Czkawki smażenie. I smarowanie każdej sztuki krwistoczerwonym dżemem z pomocą swojego ogromnego noża. Z tak wielkim ostrzem, wszystkimi swoimi bliznami i tatuażami, również na twarzy wyglądał dość groteskowo, szykując obiadek. Komicznego wyrazu dodawał mu fartuch w kropki.
- Co tam w szkole, braciszku?- Czkawka ledwo dosłyszał pytanie, a to dlatego, że Dariusz w międzyczasie miksował ciasto na naleśniki bardzo głośnym, ręcznym blenderem.
- Weź... Do kitu.
- A czemu?
- Przecież wiesz, też kiedyś chodziłeś do liceum.
- Niby tak.
- Jak to ,,niby"?
Dariusz przerwał mieszanie ciasta.
- Nie lubię o tym wspominać, ale chodziłem do technikum koło polskiego Manhattanu. Patologia straszna, rzuciłem to w pizdu na pierwszym roku. Świadectwo niby jest, ale... nie zaglądałem tam prawie w ogóle. Miałem takiego typa w klasie, co dzień w dzień coś podpalał, nie szło z nim wytrzymać! Kurczę, to serio był kiepski czas.- po tych słowach wzruszył ramionami tak, jakby właśnie zakończył anegdotkę o wypadzie do Biedronki po cukier.- Chcesz kanadyjskie, czy polskie?
- Naleśniki? Polskie. By the way, gdzie Helena?
- Cholera ją wie...- to mówiąc Dariusz przelał ciasto na rozgrzaną patelnię i zaczął smażyć pięćdziesiątego naleśnika.
I w tym momencie, jakby na zawołanie drzwi wejściowe do domu się otworzyły, a po chwili z przedpokoju Dariusza i Czkawkę dobiegł głos dziewczyny
- Szpicruta, weź się nie wyrywaj!
Sekundę później zza ściany wypadł wielki, zielonooki husky. Za nim ciągnęła się jego smycz. Pędząca, futrzana bestia zatrzymała się przy krześle, na którym siedział Czkawka, po czym zaczęła głośno szczekać i ujadać, domagając się tym atencji chłopaka.
- Hej, Szpicruta.- Czkawka podrapał ją za uchem.- Ciągle nie rozumiem, czemu nazwaliście tak tego słodziaka...
- Gdyby cię tak raz użarła, to byś zrozumiał!- zaśmiał się Dariusz i na potwierdzenie swoich słów podwinął poplamiony dżemem rękaw bluzy, ukazując spory, głęboki ślad psich zębów na przedramieniu.- Rozwaliła mi dziarę z warszawską syrenką!
- Lepsze to, niż kolejny Azor.- w kuchni zmaterializowała się Helena. Dźwigała ogromną torbę zakupów, zza której wystawał ledwie czubek jej zielonego beretu. Szpicruta, usatysfakcjonowana już wystarczająco zainteresowaniem Czkawki zerwała się z miejsca, skoczyła na swoją panią i powaliła ją na ziemię. Wszystkie rzeczy z torby wyleciały w powietrze, a następnie zasypały Helenę niczym grad. Śmiejąc się z tego, jak okropną atencjuszką jest ten pies, dziewczyna przytuliła się do niego, a on zaczął lizać ją po twarzy.
- Cześć Hela, gdzie cię znowu wyniosło?- to mówiąc Dariusz pomógł siostrze wstać z podłogi i pozbierać zakupy.
- A jej już nie straszysz nożem!- wypalił Czkawka.
- Jakim nożem?- Helena spojrzała na nich z lagiem mózgu wypisanym na twarzy.
- Powtarzam po raz kolejny, ja tylko robię obiad! A właśnie, bo zaraz go cholera weźmie i się spali.- Dariusz zawrócił do swojego naleśnikowego stanowiska i zrobił legendarny trik z patelnią, polegający na tym, by wyrzucić w powietrze smażone jedzenie tak, by wywinęły salto, a potem złapać je z powrotem.
Patrząc na tę skomplikowaną sztuczkę Czkawka czuł się trochę tak, jakby znowu miał pięć lat i wylądował w jakimś cyrku. Miał złe wspomnienia z obiadami rodzinnymi, ale te u Dariusza i Heleny potrafiły sprawić, że zupełnie o tym zapominał.
Dariusz wyjął z lodówki pięć różnych domowych dżemów, syrop klonowy, cukier puder, twaróg, jakieś owoce i nutellę.
Czkawka i Helena niemal rzucili się na to wszystko. Wyglądało to zupełnie, jakby naprawdę byli rodzeństwem...
Dariusz dosiadł się do nich i również wziął sobie naleśnika, nałożył do środka z pół miski twarogu, wsypał garść owoców, zawinął w coś, co objętością i formą w ogóle nie przypominało typowego rulonu i w całości wepchnął do ust.
- Udławisz się zaraz.- Helena z troską wyraziła swoją opinię na temat poziomu savoir vivre'u swojego brata.
- To teraz ty się o mnie martwisz? Dobre, jak ciebie wyniosło nie wiadomo gdzie, to myślałem, że mnie kurwica weźmie. Na takim zadupiu nie można łazić do późna, jeszcze trafisz na jakiegoś menela i coś ci się stanie.
- Jest dopiero szesnasta!
- Powiesz mi chociaż łaskawie gdzie byłaś?
Tak, Dariusz był strasznie nadopiekuńczy. Czkawka zauważył to już w pierwszych dniach znajomości. W sumie mu się nie dziwił, niemało człowiek w życiu przeszedł. Ale czasem... nawet często to psuło całą zabawę. Kto normalny uważa, że o szesnastej jest już późno? Przecież były dni, kiedy i lekcje kończyły się później. Poza tym jeszcze na początku wakacji Helena zapowiadała się na największą imprezowiczkę w szkole, a teraz Dariusz dosłownie zamykał ją w domu. Jednak nie to było najdziwniejsze. Helena nigdy nie miała nic przeciwko tym jego bezsensownym troskom i zasadom. Kiedy pewnego słonecznego, lipcowego popołudnia zadzwonił do niej i powiedział, że ma wracać do domu, bo jest zimno i się przeziębi, ona zrobiła to bez słowa...
- Czekałam, aż zapytasz.- Helena niespodziewanie zerwała się z krzesła.- Bo mam taką nowinę, że oboje padniecie!
- Serio? O co chodzi?- intrygujący wstęp dziewczyny wystarczył, by rozbudzić w Czkawce ciekawość godną chwilowego odstawienia naleśnika.
- Już mówię. Przed chwilą byłam z Astrid na mieście i świętowałyśmy pewne wydarzenie...
- Jakie?-Dariusz również się zainteresował.- To serio musi być coś dużego, skoro zapomniałaś o obiedzie.
-Nie przerywaj mi!- tu Helena zrobiła dramatyczną, pełną napięcia pauzę. Nawet Szpicrucie udzielił się nastrój i podniosła łeb na swoją panią, oczekując momentu obwieszczenia tej całej rewelacji. Nie musiała długo czekać.- Więc... dostałam pracę!
- Co?! - usłyszawszy to, Dariusz z wrażenia zaczął dławić się naleśnikiem.
- Co? O kurde, no to gratulacje!- Czkawka bynajmniej nie spodziewał się takiego obrotu spraw, co prawda nie miał ku temu jakichś konkretnych powodów, ale mimo wszystko Helena nieźle go zaskoczyła. Nie tylko jego. Wstał, podszedł od tyłu do Dariusza (kaszlącego jak wściekły) i zaczął z całej siły walić go w plecy, bo kawałek naleśnika na dobre utknął mu w gardle.- A gdzie?
- W pizzerii.
- Jakiej?
- Kolejna niespodzianka! W środku naszego zadupia otwierają pizzerię!
- Co?! Nie gadaj!
- Helena... ale... po jakiego grzyba?- wciąż się krztusząc, Dariusz jednym pytaniem doszczętnie zrujnował radosną atmosferę.
- Co ,,po jakiego grzyba"? Nie cieszysz się?- Helena obrzuciła go spojrzeniem pełnym zawodu.
- Nie... nie o to mi chodzi.- tu Dariusz wreszcie przestał kaszleć.- Po prostu nie wiem, po co to robisz, skoro nie musisz. Jak potrzebujesz kasy, to mów, a nie. Ja ci wszystko ogarnę.
- Ale hajsu na leki sam nie ogarniesz!
- Jakie leki?- Czkawka do tej pory przysłuchiwał się rozmowie rodzeństwa z myślą, że dzieje się to, co zwykle. Helena chce coś zrobić, Dariusz zaraz jej to odradzi i dziewczyna posłusznie zaliczy jedną wielką lipę. Medyczny wątek, pojawiający się dosłownie znikąd i bez powodu był jedną z ostatnich rzeczy, które przyszłyby mu do głowy w takiej chwili.
- Hashimoto i tak dalej.- Dariusz szybko wyjaśnił sprawę, po czym zwrócił się do siostry.- Hela, wiesz, że cię kocham i chcę dla ciebie jak najlepiej. A świat jest porąbany, oboje to wiemy. Po co chcesz się w to pakować?
- Bo tak się składa, że ja też cię kocham i nie będę siedzieć i pierdzieć w stołek, patrząc, jak zaharowujesz się na śmierć. Czy tego chcesz, czy nie.- tymi słowami Helena ostatecznie zakończyła dyskusję, wprawiając wszystkich obecnych w osłupienie. Czkawka nie dowierzał własnym uszom. Naprawdę, po raz pierwszy postawiła się Dariuszowi. On z kolei nie był na to przygotowany. Dosłownie go zatkało.
Z szoku wyrwał ich dźwięk dzwonka telefonu.
- To mój.- Czkawka wyciągnął wibrujący na całego kawałek blachy z kieszeni i rzucił okiem na wyświetlacz. Dzwonił ojciec. Odebrał.- Halo?
- Cześć synu, możesz mi jeszcze raz wytłumaczyć, jak się włącza komputer?- który to już raz w ostatnich dniach Szanowny Pan Sołtys miał problemy z odnalezieniem się w świecie współczesnych technologii...
- Srebrny przycisk z prawej...
- Tu jest tego od pierona!
- Ten taki na górze.
Nastąpiła chwila ciszy.
- Nie działa! Amerykańskie badziewie!- ojca powoli zaczął trafiać szlag.
Tu Czkawka doznał olśnienia.
- A jest podpięty do prądu?
- Gdzie?
- Do gniazdka! Kablem takim, no...
- A to ten nowy komputer nie jest bezprzewodowy?
- Nie! Stacjonarne komputery nigdy... a, w sumie nieważne.- w takich momentach, jak ten Czkawka nadzwyczaj łatwo popadał w typowe załamanie nerwowe. Jednak teraz miało ono dopiero nadejść.
- Dobra, czekaj, spróbuję podłączyć... Jasny gwint, światło zgasło! Korki wywaliło!
- What the fuck?! Jak tyś to zrobił, do jasnej?!
- Jak już klniesz, to po polsku! Zawijaj się do domu, musisz mi tu pomóc, trzeba jakoś wrócić ten prąd! Zaraz zaczyna się dziennik!
- Dobra, zaraz będę. Japierdziu...- rozłączywszy się, Czkawka dramatycznie złapał się za głowę.- Spadam. Muszę wrócić prąd, znaczy... nieważne.
Ulotnił się z domu Dariusza i Heleny tak szybko, jak się w nim pojawił. Odprowadzili go do samych drzwi. Helena wyglądała za nim przez okno w swoim pokoju do momentu, w którym rozpłynął się w zieleni pola, otaczającego dom.
Klęczała na łóżku, podpierając się łokciami o parapet i nie mogła pojąć wydarzenia sprzed chwili. Udało się. Nie wierzyła w to ani odrobinę, ale takie były fakty. Naprawdę myślała, że prawda znów okaże się za ciężka, że znowu stchórzy i pogrąży się, obwiniając za niewdzięczność, ale... udało się. Udało jej się postawić pierwszy krok, na który zbierała się tyle czasu...
Satysfakcja opuściła ją, gdy do pokoju wszedł Dariusz.
- Było blisko.- powiedział w drzwiach.- Prawie wygadałaś.
- Nie chciałam, wyrwało mi się!
Wszedł głębiej do pokoju i usiadł przy siostrze na łóżku.
- Powiedz, czemu mi to robisz?
- Bo się ciebie... o ciebie boję.- dziewczyna utkwiła w oczach brata nadzwyczaj przejmujące spojrzenie.
Dariusz delikatnie złapał ją za rękę.
- Wiem, że czasem robię dziwne rzeczy. Ale musisz zrozumieć, że mam powód. Ciebie. Muszę cię chronić, bo ludzie to po prostu potwory. Będą próbowali wyssać ci krew do ostatniej kropli, nawet, jeśli pozostała ci tylko jedna bliska osoba. Nawet przez myśl im nie przejdzie pomaganie ci! Nigdy nas nie zrozumieją, wyślą mnie do psychiatryka! Znowu mi cię zabiorą!- z jego oczu, wściekłych na cały świat popłynęły dwie, gorzkie łzy. Darł się jak opętany.- Nie można na nich liczyć, nie można im ufać, bo znowu mi cię zabiorą!
Uciszył go blask przeszklonych oczu siostry.
- Naprawdę potrzebujesz tych leków. Brzmisz jak totalny psychol.
Te słowa zraniły go głębiej, niż cokolwiek, co w przeszłości zostawiło mu gdzieś bliznę.
- Nie jestem szalony. Proszę, uwierz mi.
Patrzył jej głęboko w oczy i widział cały jej lęk, którego przez dozgonną, siostrzaną miłość i wdzięczność nie śmiała wyjawić mu słowami. I już wiedział, co powie.
- Przepraszam... ale nie mogę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top