Prolog
Kiedy umieszczamy w jakimś miejscu na świecie akcję książki czy opowieści, ono automatycznie staje się wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. Nie ważne czy to niesamowita kraina, w której istnienie ciężko uwierzyć, czy też pospolita dziura, podobna do tej, w której rozgrywa się akcja tej historii. Do najzwyklejszej, polskiej wsi. Otóż na tej wsi stał pewien dom, nieco większy i mniej ,,wiejski" niż pozostałe. Należał on do pewnego bogatego i wpływowego człowieka, przy okazji sołtysa tej wsi. Mieszkał w tym domu ze swoim synem, który jest głównym bohaterem tej opowieści.
Wspomniany wcześniej syn siedział teraz w swoim pokoju i sklejał model wiejskiego młyna z zapałek. Miał na imię... właściwie nikt nie wiedział jak. Jego prawdziwe imię zostało permanentnie wyparte przez jego szkolną ksywkę. Czkawka. Wszyscy go tak nazywali, znajomi ze szkoły, nauczyciele, a nawet jego własna rodzina. Wszystko przez to, że pierwszego dnia gimnazjum doszczętnie zrujnował lekcję matematyki, bo dostał nagłego (i dość głośnego) ataku czkawki. A że w tej wsi było tylko jedno gimnazjum i jedno liceum, i ogólnie wszyscy się znali, ta ksywka przetrwała aż do teraz, czyli do końcówki pierwszej klasy liceum. Już dawno przyzwyczaił się do swojego nowego imienia. Był gotowy zostać Czkawką aż do błogosławionego momentu, w którym skończy osiemnastkę i będzie mógł na zawsze wyjechać z tej dziury.
Kończył swój młyn. Ręce, spodnie i flanelową koszulę w kratkę miał całe uwalone klejem. Nagle do pokoju wparował jego ojciec.
- Cześć, synu.- powiedział tonem prosto z jakiejś ważnej, politycznej herbatki, zamykając za sobą drzwi.
- Hej. - Czkawka nawet nie raczył oderwać wzroku od swojego dzieła. - Nie masz przypadkiem nic bardziej interesującego do roboty, niż gadanie ze mną?
- Co?
- Nic...
- Dobra, nie ważne. Jedna z twoich ciotek jest na wakacjach we Włoszech. Przysłała ci pocztą oryginalną bluzę od Gucci, w ramach spóźnionego prezentu urodzinowego.
Czkawka odłożył na chwilę usuwanie kleju spod paznokci i spojrzał na bluzę, którą ojciec właśnie wyjmował z papierowej torby.
- Fajnie... moje urodziny były w lutym. Mamy czerwiec. Poza tym mam z sześć takich samych.
- To teraz masz szczęśliwą siódemkę! - ojciec lekko się wkurzył. - Jako jeden z nielicznych nastolatków z tego regionu możesz sobie pozwolić na takie ubrania, czego ci jeszcze brakuje do szczęścia!?
- Będę zarąbiście szczęśliwy, kiedy wreszcie sobie przypomnisz jak mam na imię.- odparł najspokojniej jak mógł i wrócił do sklejania młyna.
- A po kiego ci to potrzebne!? Masz pieniądze!? Masz! I czego chcieć więcej!?
- Nie pamiętasz, prawda?
- Jasne, że pamiętam! Jakim beznadziejnym ojcem musiałbym być, żeby zapomnieć!
Czkawka spojrzał mu prosto w oczy.
- Jedziesz. Jak mam na imię?
- Co? Eeem... - ojciec zaczął nerwowo okręcać długą, rudą brodę wokół grubego palca. - No... Andrzej?
- To miało być pytanie, czy odpowiedź? - Czkawka spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- No... odpowiedź... chyba.
Czkawka westchnął.
- To byłeś blisko. Antoni jestem. A teraz proszę, wyjdź i nie zawracaj mi gitary.
- A ja byłem pewien, że daliśmy ci imię po dziadku... - ojciec próbował ratować sytuację idiotycznym żartem.
- Po prostu wyjdź. Na pewno masz coś ciekawszego do roboty, niż siedzenie tu ze mną. Tylko zamknij drzwi.
Wyszedł, zamknął drzwi, a bluzę zostawił na łóżku.
Czkawka spojrzał na nią kątem oka. Miał wielką ochotę wyrzucić ją przez okno. Razem z sześcioma innymi. Staruszek schrzanił sprawę po całości. Jak zwykle. Czy on właśnie próbował udawać, że mu zależy? Na to wyglądało. Kochał zasłaniać się przed synem drogimi gadżetami. Pieprzony materialista!
Padł na łóżko z telefonem w ręku. Oczywiście tym najnowszym i najdroższym na rynku. Chciało mu się rzygać, kiedy patrzył na jabłko na obudowie sprzętu. Wszedł w Messengera i napisał na klasowej grupie
Hej, chce ktoś bluzę Gucci?
Bo co miał z nią niby zrobić? Jak się czegoś nie chce, to się pozbywa. Reszta może pójdzie na jakiś Caritas... kiedyś.
Za ile?
Chciała się dowiedzieć jakaś dziewczyna.
Za fri.
hciałbym ale raczej nie wejde w rozmiar dziecka z afryki xd
Tą wiadomość wysłał Smark, pewien... cóż, idiota z klasy Czkawki. Była to oczywiście tylko jego ksywka, która w sumie nie wiadomo skąd się wzięła. Ale miała być obraźliwa. Błędy ortograficzne w jego wiadomościach dosłownie kłuły Czkawkę w oczy. A ten okrutny żart o dzieciach z Afryki... brak słów.
No raczej się nie zmieścisz, kebaboholiku.
Czkawka szybko napisał ripostę, w przeciwieństwie do Smarka posługując się zasadami interpunkcji i ortografii. Ten zasmarkany wieprz rujnował mu życie szkolne od kiedy się poznali, więc nie mógł przepuścić żadnej okazji, żeby mu chociaż trochę dopiec. Najlepiej oczywiście psychicznie, bo z powodu niedowagi i zaniku mięśni Czkawka nie bił się najlepiej. Z tego też powodu przywalił się do niego ten cały Smark. To wszystko nie było spowodowane jakimiś zaburzeniami odżywiania, Czkawka po prostu tak się urodził. Ale mógł funkcjonować mniej więcej normalnie, więc po paru tygodniach po rozpoczęciu roku w pierwszej klasie podstawówki, kiedy zainteresowanie uczniów jego osobą opadło, po prostu olał to wszystko i żył.
Zawsze jednak musi znaleźć się idiota, który od czasu do czasu przypominał mu o tym upierdliwym fakcie. W tej szkole tym idiotą był Smark.
Wal sie smark ja chce tą bluze
Do messengerowej dyskusji włączyła się Astrid, dziewczyna z klasy Czkawki. Od razu było widać, że ona napisała tę wiadomość. Zero interpunkcji bo to strata czasu, jeden jedyny polski znak i oczywiście Smark z małej litery. Astrid go nienawidziła.
Czkawka miał pewną tajemnicę dotyczącą Astrid. Już od pierwszej gimnazjum cholernie mu się podobała. A dokładniej od tego przeklętego dnia, w którym zwykły Antoni Zahadocki stał się Czkawką. Wypadałoby napisać o niej coś więcej, bo była naprawdę ciekawą osobą. Zdecydowanie nie typową dziewczyną, która kocha ubrania, makijaż, galerie handlowe i robienie artystycznych zdjęć kawy na Instagrama oraz pisanie pod nimi wyrwanych z kontekstu cytatów. Czkawka sporo o niej wiedział. Kiedy byli w pierwszej gimnazjum, weszła moda na ,,stalkowanie". Ten sposób zdobywania wiedzy o zainteresowaniach obiektów naszych zainteresowań wydawał się być o wiele mniej krępujący i łatwiejszy niż rozmowa. To też było głównym celem Czkawki, zanim wciągnął się w to na dobre i zaczął nałogowo śledzić Astrid. Po roku intensywnego stalkowania ledwo mógł się od tego oderwać. Uzależniające.
Wróćmy jednak do samej Astrid. Od pokoleń wszyscy mężczyźni w jej rodzinie zaciągali się do wojska. W sumie kobiety też, jednak one częściej pracowały w służbach policyjnych, strażackich, itd. Jej pradziadek miał na koncie udział w bitwie pod Monte Cassino w czasie drugiej wojny światowej, z czego dziewczyna była niesamowicie dumna. Jej rodzice są antyterrorystami. Matka właściwie była, bo obecnie wychowuje aż siódemkę dzieci. Astrid ma ogółem dziewiątkę rodzeństwa, z czego troje już są dorośli i pracują. Brat oczywiście w wojsku, a dwie siostry w policji. Ona sama również miała pójść do liceum wojskowego, co było jej największym marzeniem, jednak żadne nie znajdowało się w pobliżu, a jej matka była zdecydowanie przeciwna wysyłaniu jej do szkoły z dala od domu.
Zainteresowania Astrid były co prawda nieco podkręcone przez jej rodziców, ale ona i tak nigdy nie fascynowała się typowo ,,babskimi sprawami". Wychowała się nie na księżniczkach Disneya, jak większość dziewczyn, a na oglądaniu w telewizji walk bokserskich i filmów dokumentalnych o drugiej wojnie światowej. Szczerze kochała ,,grać w czołgi" na konsoli lub komputerze, była niekwestionowaną mistrzynią w World of Tanks oraz wszelkich gierkach strategicznych. Fascynowała się bronią, szczególnie pistoletami. Pół rodziny posiadało licencje kolekcjonerskie, więc miała dostęp do swoich ukochanych wisów i w tajemnicy przed światem zewnętrznym w wieku szesnastu lat posiadała nawet kilka własnych. Obok jej domu stał sobie osobny budynek - niewielki garaż z piętrem, w którym składowano pukawki należące do jej matki, ojca, sióstr, brata i jej samej. Potrafiła przesiadywać tam całe dnie i je polerować, układać według wielkości, koloru i modelu, w zależności od tego, jak jej się akurat podobało, a potem po prostu stać i gapić się na lśniące, idealnie ułożone spluwy. Często odrabiała tam lekcje. Obok domu miała niewielkie pole otoczone lasem, które oczywiście przerobiła na strzelnicę.
Jak już wcześniej zostało wspomniane, jej wielką dumą był jej pradziadek żołnierz spod Monte Cassino. Gdy na przykład podczas jakiejś szkolnej wycieczki uczestnikom znudzi się jazda autokarem i ktoś rzuci propozycję, żeby coś zaśpiewać, repertuar Astrid zawsze składa się z piosenek wojennych. Na pierwszym miejscu zawsze były oczywiście Czerwone maki na Monte Cassino. Czkawka specjalnie dla niej nauczył się całej piosenki.
I można było próbować zapraszać ją do kina i tak dalej, ale ona po prostu nie była... taka. Na nią nie działały kwiaty, czekoladki i inne takie badziewie. Dla niej trzeba się postarać. I nauczyć się wszystkich wojennych piosenek świata. Szlag by trafił!
Chociaż w sumie lepsze to niż boysbandoza, alternatywka i ślepa pogoń za trendami z TikToka, na którą zapadło ostatnio większość dziewczyn ze szkoły Czkawki.
Wgl moze ktos wywalic z gr tego debila?
Propozycja Astrid była niezwykle kusząca.
Może to zrobić tylko admin grupy.
Odpisał jej Czkawka.
A kto tu jest adminem???
Śledź.
No to po nas bo Sledz jest aktywny raz na ruski rok
Ciekawe, co też Astrid robi z czasem zaoszczędzonym na nie pisaniu kropek, przecinków i polskich znaków...
Śledź był kolejnym członkiem klasy, do której chodził Czkawka. Był on puszystym wielbicielem przyrody, zapalonym ekologiem i oficjalnym członkiem klubu ratowania ryb morskich. Między innymi dlatego właśnie Śledź. Typowy, spasiony kujonek, żywe wydanie Wikipedii i kalkulatora w jednym, administrator wszystkich klasowych grup i klasowy skarbnik już od początku gimnazjum. Niestety uzależniony od nauki, przesadnie rozsądnego myślenia oraz donoszenia na innych.
Ze Śledziem wiązała się jeszcze jedna ciekawa historia. W pierwszych dniach gimnazjum, czyli w okresie formowania się struktury społecznej, grup i podgrup w klasie Czkawki, miało miejsce wydarzenie, które jest bezpośrednio związane z ksywką Śledzia. Jeden z uczniów został przez niego przyłapany na jedzeniu kanapki ze śledziem. Jako człowiek ekologii oczywiście się zbulwersował. A kiedy Śledź się zbulwersuje, jest bardziej nieprzewidywalny niż morze w burzową noc. podobno zabrał biednemu uczniowi kanapkę, przy czym narobił takiego szumu, że zbiegło się pół szkoły. Kiedy Śledź uznał, że zgromadził wokół siebie wystarczająco dużo potencjalnych słuchaczy, rozpoczął półgodzinny wykład o ochronie środowiska. Na drugi dzień był już Śledziem.
Oprócz Czkawki, Astrid, Smarka i Śledzia do klasy pierwszej C liceum chodziło jeszcze szesnaście osób. Szkoda opisywać wszystkich po kolei, bo znaczna część tej grupy była najzwyczajniejszymi w świecie ludźmi. To znaczy... wiadomo, każdy jest wyjątkowy, ale niektórzy są zdecydowanie bardziej zauważalni w tłumie. Niekiedy wybijają się niezwykłym wyglądem lub stylem, inni natomiast zachowaniem. Współcześnie można stać się znanym i popularnym (choć niekoniecznie lubianym) robiąc najbardziej idiotyczne rzeczy pod słońcem. Najlepszym tego przykładem była chyba pewna para samozwańczych pranksterów z pierwszej C. Chodzi o bliźniaki, Mieczysława i Sandrę. Na nieszczęście uczniów i nauczycieli byli wybitni w swoim fachu, czyli w robieniu różnym ludziom wyjątkowo nieśmiesznych, wrednych żartów.
Słońce powoli zachodziło. Nie było nic do roboty, a algorytmy YouTuba znów zawiodły, więc Czkawka postanowił iść już spać. Następnego dnia znów trzeba będzie wstać o szóstej rano, żeby zdążyć do miejscowego więzienia dla osób chorych psychicznie, inaczej zwanego szkołą. Do miejsca, w którym człowiek nie ma najmniejszej ochoty przebywać. Ale wstać i iść niestety trzeba. Całe szczęście, że to niedługo się skończy. Od jutra zostanie jeszcze tylko tydzień do wakacji. Zakończenie roku jest już w następny poniedziałek. To będzie chyba jedyny tak piękny poniedziałek w roku. Właściwie, to wakacje już czuło się w powietrzu. Już za chwilę zaczną się imprezy, wyjazdy do miasta ze znajomymi (w przypadku Czkawki raczej siedzenie w domu lub samotne wycieczki w stronę słońca, byle dalej od ojca) i krótkie noce pod niebem pełnym gwiazd. Szczególnie Czkawka na pewno nie mógł doczekać się tej pięknej chwili, kiedy wróci w poniedziałek do domu, rzuci plecakiem w oborę sąsiada, położy się na trawniku, słuchając niecenzuralnych słów, które ów sąsiad będzie wtedy wykrzykiwał i nareszcie będzie mógł przestać myśleć o Smarku i jemu podobnych idiotach, o tym, jak uniknąć durnych kawałów Mietka i Sandry, o ocenach i ogólnie całym tym szkolnym gównie. I po prostu cieszyć się wolnością.
Jednak na chwilę obecną rok szkolny jeszcze trwał. Czkawka ogarnął się i poszedł do łóżka. Chciał zasnąć, ale pod jego okno przyszli właśnie jacyś idioci i zaczęli puszczać rap z głośnika, chyba na cały regulator. Była to banda klasycznych szkolnych debili i chamów z amerykańskich filmów. Ewidentnie Smark ze znajomymi. Czkawka nie wystawił nawet nosa przez okno, nie chciał widzieć ani słyszeć, jak jego ojciec drze się na tę bandę z balkonu, wymachując ścierą, albo czymś innym i strasząc policją. Wkrótce jednak do jego uszu dotarły wrzaski ojca. Masakra...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top