Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie
Promienie czerwcowego słońca wkradły się nieśmiało do pokoju na poddaszu wiejskiego domu, stanowiącego sypialnię Astrid. Może po to, żeby podpatrzeć ją, drzemiącą na sofie z głową wtuloną w pierś Czkawki, co w jej przypadku było co najmniej nieprawdopodobne? Albo żeby odbić się od siekiery wiszącej na ścianie pomiędzy innymi dziwnymi dekoracjami, a następnie uderzyć prosto w zmęczone oczy chłopaka i wybudzić go ze snu. Tak, bardziej to drugie.
W pierwszej chwili Czkawka nie mógł sobie nawet przypomnieć gdzie jest, potem- jak trafił w to miejsce. A w drugiej chwili przed oczami stanęły mu dziesiątki drzew, ciernie i krzaki trzeszczące pod stopami i żądza krwi w oszalałych oczach łysego psychopaty z wczoraj. To, że właśnie teraz obudził się u Astrid, a ona leży centralnie na nim byłoby o wiele piękniejsze, gdyby nie niszczyło nadziei na to, że wszystkie koszmarne wydarzenia zeszłej nocy były tylko snem.
Helena i ONI. Kto to w ogóle był? Wiadomo było tyle, że to mordercy z gangu narkotykowego... dilerzy? To brzmi niepoważnie. Za mało w tym grozy. Kojarzy się ze słynnymi gimnazjalistami z Kielc z tego kabaretu. Gangsterzy? Też nie. Chociaż może ten łysy... Czkawka nazwałby gangsterem mięśniaka w dresie, ciężkiej, złotej biżuterii i z nabijanym gwoździami kijem do bejsbolu w ręku. Styl Smarka. Totalnie. Ale takiemu opisowi jak najbardziej odpowiadał łysy. Tak, łysy był gangsterem z krwi i kości. Jego towarzysz z kolei absolutnie nie. On był o miliard poziomów wyżej. I kogoś przypominał... Czkawka wiedział, że nie da rady odzobaczyć jego okropnej twarzy, więc przestał z tym walczyć i przywołał w pamięci straszny obrazek. Próbował wymyślić, do kogo ten monstrualny typ jest podobny. Choć z twarzy wygląda jak sam szatan, wręcz emanuje klasą. Ubiera się w garnitury i chyba nawet miał Rolexa. I kilka pierścieni. Tak, z trzy. Broń, którą zeszłej nocy prawie pozbawił Czkawkę życia wyglądała bardzo profesjonalnie, ale najlepiej będzie spytać o nią Astrid kiedy się obudzi. Ta spluwa błyszczała jakby była kawałkiem czystej platyny. Gość gada jak filozof i jak psychopata. A do Heleny mówił prawie w taki sposób, jakby była jego rodzoną córką! Albo córką chrzestną... Tak! Ojciec chrzestny! Człowiek-pół-twarz (no jakże go nazwać inaczej) do bólu przypominał Dona Vito Corleone z Ojca Chrzestnego!
Tylko jak niby Czkawka miał wykorzystać ten fakt żeby pomóc Helenie?
Jego rozmyślania przerwała Astrid, która właśnie się obudziła.
- Kurde, wszystko mnie boli...- powiedziała ziewając i przeciągnęła się tak, że prawie zrzuciła ze ściany jakieś zdjęcie. Wyglądała jak zombie. Wyjątkowo piękne zombie. We włosach miała liście, brakowało tam tylko śpiącej wiewiórki. Spojrzała na Czkawkę uświadamiając mu, że z nim wcale nie jest lepiej. On to wiedział. - Która godzina?
Czkawka bez słowa wyciągnął telefon spod jednej z co najmniej dwudziestu poduszek. Był zbyt zmęczony, by cokolwiek mówić. Jednak krótkie spojrzenie na wyświetlacz szybko przywróciło go do żywych.
- Jasna cholera! Za dziesięć ósma!
- Co?! - Astrid natychmiast zerwała się z kanapy. - Spóźnimy się do cyrku!
Otworzyła szafę prawie pozbawiając ją drzwi, następnie wyjęła przypadkowe szmaty i już miała biec do łazienki, jednak coś sobie uświadomiła. Wypadałoby zdobyć coś świeższego dla Czkawki, bo wyglądał jakby go chcieli pogrzebać żywcem. I nie miał buta.
- Wyglądasz jakby przed chwilą znaleźli cię w dżungli. Ale i to się ogarnie. Zaczekaj tu.- i wyszła z pokoju.
Czkawka został sam w tym niewielkim pomieszczeniu na poddaszu domu należącego do rodziny policjantów, antyterrorystów i żołnierzy.
Tymczasem Astrid po cichu wkradła się do pokoju obok, miejsca ostatnio coraz rzadziej odwiedzanego przez jej starszego brata i tylko w teorii będącego jego pokojem. W powietrzu unosił się tu smród alkoholu i papierosów, wszędzie walały się płyty winylowe, w kącie leżała gitara, a na ledwo już stojącej sofie spał ów brat. Aż ciężko wyobrazić sobie, że mógłby należeć do idealnej pod każdym względem rodziny Hoferów, co niedzielę chodzących do kościoła i oddających znaczną część swoich dzieci na służbę Rzeczypospolitej Polsce. Ale w każdej idealnej rodzinie jest czarna owca. Leżał w przedziwnej pozycji, jego długie do pasa blond włosy były w kompletnym nieładzie (zapewne po wczorajszym koncercie metalowym, na który poszedł w tajemnicy przed rodzicami), brudne i tłuste. Ubranie śmierdziało na kilometr, a składała się na nie skórzana kurtka, bluzka z płonącym krzyżem i podarte, dziurawe, poplamione jeansy.
Astrid podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Wreszcie mogła tu oddychać. Blask czerwcowego słońca obudził jej brata.
- Co, jesteś na tyle trzeźwy, żeby wytłumaczyć się ojcu?- tymi słowami dziewczyna powitała brata wśród żywych.
- Żeby mu się wytłumaczyć musiałbym wypić z dwa wiadra czystej...- westchnął.- Astriś, błagam, daj wody.
- Po pierwsze, nie nazywaj mnie tak.- to mówiąc Astrid wzięła z parapetu szklankę, leżącą tam od nie wiadomo kiedy i nalała do niej wody z butelki, którą odszukała pod komodą.
- Luz. Będzie jakieś po drugie?
- Będzie. Cóż, robię dla ciebie cholernie dużo. Kryję przed ojcem, wietrzę ci tę norę, piorę ubrania śmierdzące fajkami, nawadniam cię...- tu Astrid podała bratu szklankę z wodą.- ogólnie wspieram w byciu zakałą naszej rodziny, bo jesteś moim bratem i chociaż zachowujesz się jak ostatni żul, to nawet gdybyś pewnego dnia oświadczył, że chcesz być orzeszkiem ziemnym, ja nie przestanę cię kochać, sraty taty bo płynie w nas jedna krew Hoferów spod Monte Cassino, Warszawy, Lwowa, Grunwaldu, Gniezna i cholera wie, czego jeszcze. A dziś masz niepowtarzalną okazję, żeby mi się jakoś odwdzięczyć.
- Spoko... to czego chcesz?
- Ubrań. Nie pytaj dlaczego i co najważniejsze nie mów nic ojcu.
- Eee... no dobra.
Astrid otworzyła przesuwane drzwi szafy. Wysypały się na nią śmieci, głównie odjedzeniowe oraz odpapierosowe. Pogrzebała chwilę i wzięła pierwsze napotkane w miarę nieśmierdzące ciuchy. I buty.
- Dzięki, dupę mi uratowałeś.- rzuciła na odchodnym.
- Ta, tobie zawsze. Jedyna w tym walonym domu wiesz, co się liczy. Powiesz to? Proszę.
- Szacunek ludzi ulicy!
I wyszła.
Wróciła do swojego pokoju, a właściwie uchyliła drzwi, wrzuciła rzeczy brata do środka i pobiegła do łazienki.
Czkawka załamał się, jak tylko dobrał się do tego, co przyniosła mu Astrid. Bojówki moro. Podziurawione. Czarna, dżinsowa kamizelka, nabita ćwiekami, zbrudzona farbą w spreju. Też podziurawiona. Zaplątały się w nią lusterkowe okulary. I T-shirt z płonącym krzyżem. Świetnie... Dobrze, że pomyślała o pasku do spodni, bo wszystko to było co najmniej cztery rozmiary za duże. Chociaż buty były normalne...
Przebrał się i wykradł po cichu z pokoju w poszukiwaniu lustra. Cóż, jeśli wszystko wygląda na nim jakby wisiało na kiju od szczotki, to wolał być tego świadomy. Chyba wszystko, co miał na sobie pochodziło od mitycznego brata Astrid, metalowca. Coś o nim słyszał, ale jej rodzina chyba próbuje ukryć fakt, że coś takiego mogło im się urodzić. Cóż, Czkawka mentalnie łączył się z nim w bólu. Lustro odnalazł na korytarzu, między oknem, a drzwiami do łazienki. Zza nich można było usłyszeć ciche przekleństwa pod adresem szczotki i ,,pierdolonych kłaków". Astrid miała chyba problem z rozczesaniem włosów. Czkawka spojrzał w lustro i ze zdziwieniem odkrył, że w sumie pomimo tego, że wyglądał jakby wracał z bitwy gangów, wcale nie było tak źle. Nawet... dobrze. Wyczuł coś w kieszeni spodni. Był to ogromny sygnet w kształcie czaszki. Ciężko było mu powiedzieć, czy to miła niespodzianka, ale postanowił przygarnąć. Teraz wyglądał już totalnie jak gangsta. Czuł się jak gangsta. Jeśli przyjdzie mu dziś zginąć z rąk łysego, albo Człowieka-pół-twarzy, to z fajerwerkami w tle i koniecznie w tym stroju. O tak...
Jego sny na jawie przerwał jednak dźwięk otwieranych z zamachem drzwi. Szybko doszedł do siebie, odwrócił się i zobaczył za sobą małą dziewczynkę, na oko z sześć lat, wpatrującą się w niego szeroko otwartymi oczami. W sumie wyglądała zupełnie jak sporo odmłodzona Astrid. Czkawka nie miał pojęcia, co powinien zrobić w takiej sytuacji. Chciał coś powiedzieć, cokolwiek, żeby jakoś wytłumaczyć swoją obecność w tym miejscu i w tym czasie. Miniaturowa Astrid postanowiła go jednak wyręczyć. Nagle z całej siły kopnęła go w piszczel, po czym z rozmachem otworzyła jakieś drzwi, krzycząc
- Łukasz! Złodzieje!
Czkawka musiał ugryźć się w język, żeby nie wrzasnąć z bólu i nie ryknąć śmiechem.
- Jacy znowu złodzieje...- przez otwarte drzwi dało się dostrzec chłopaka leżącego na kanapie w naprawdę ciężkim stanie. Miał długie włosy. Czyżby to był ten mityczny brat Astrid?
Miniaturka wyjrzała na korytarz i zmierzyła Czkawkę wzrokiem.
- No nie wiem!- krzyczała dalej.-Złapałam jednego! To znaczy, stoi na korytarzu! Chyba weganin, tak mi się wydaje i... eee... i ma włosy, dużo włosów! Wygląda trochę jak Johny Deep! Wołać tatę?!
- What the fuck? Kazia, znam typa, idź spać.
- Aha, okej!- to powiedziawszy miniaturowa Astrid, która okazała się być niejaką Kazią zawróciła na korytarz. Już miała zniknąć za drzwiami swojego pokoju, ale w tym momencie nie wiadomo skąd na scenę wbiegł wielki doberman, który szczekając i warcząc rzucił się na Czkawkę.
- No nie... serio? Jeszcze pies? Siad!- Czkawka co prawda nie spodziewał się, że ta bestia go posłucha, ale o dziwo tak właśnie się stało.
Kazia natychmiast wróciła.
- Jak tyś to zrobił, ta menda nikogo się nie słucha! No, czasem taty, ale tylko kiedy wrzeszczy tak, że w całym lesie słychać. I w ogóle sorry, że cię kopnęłam, ale myślałam, że chcesz nas wszystkich pozabijać i okraść. Jestem Kazimiera. Ale mów po prostu Kazia, bo ta Kazimiera brzmi strasznie staro. A ty to kto? Wyglądasz jak Johny Deep! A może... może ty jesteś Johny Deep i nic nie mówisz, bo nie umiesz za bardzo po polsku! Kurde, teraz to trochę szkoda, że nie mówię po amerykańsku. Tak, mam sześć lat i przeklinam, bo co, równouprawnienie! No nie? Moim zdaniem kobiety i mężczyźni powinni móc przeklinać tak samo. I dzieci. I w ogóle wszyscy, tak będzie najsprawiedliwiej!
Podczas, gdy Czkawka skupiał całą siłę woli, by nie roześmiać się jak chory, bo biorąc pod uwagę zdolności Kazi nie chciał się dowiadywać jak to by się dla niego skończyło, Astrid kończyła doprowadzanie się do porządku w łazience. Już miała z niej wyjść, ale potknęła się o bluzę, którą wczoraj wieczorem ofiarował jej Czkawka. Podniosła ją z ziemi i zauważyła coś ciekawego. Czkawka chodził głównie w ubraniach szytych na miarę, a to dlatego, że te normalne po prostu były na niego za szerokie. No i dlatego, że miał nadzianą rodzinę. Astrid nie miała pojęcia, jak zdobyła tą wiedzę, ale to nie było istotne. Ta konkretna bluza była z sieciówki. W sumie ona miała kiedyś dokładnie taką samą. W dniu, w którym się poznali... Pamiętała ten dzień jak wczoraj. Pierwsza klasa gimnazjum. Było już po lekcjach, a ona miała zakończyć pierwszy dzień szkoły zajęciami z boksu, na które nie chcieli jej przyjąć, bo jest dziewczyną. W tej wsi klasyk. Ale jej ojciec jeśli tylko chciał, to potrafił być przekonujący i finalnie się tam dostała. Miała zamiar wejść tam, wyważając drzwi kopniakiem i rozwalić tych szowinistów o ściany! Przedtem jednak poszła do ustronnego miejsca: toalety na ostatnim piętrze szkoły, by obudzić w sobie tę bestię. I pokopać w tamtejsze drzwi. Nie wytrzymały już pierwszego uderzenia i wypadły z zawiasów. Dopiero gdy z hukiem upadły na podłogę Astrid zdała sobie sprawę, że niszczy szkolne mienie i nie powinna tego robić. Szczyt przerażenia osiągnęła jednak dopiero gdy ujrzała to, co było wewnątrz kabiny. Na podłodze, w kałuży wody z niewielką ilością krwi leżał... ktoś. Miał krwotok z nosa, podbite oko, potargane włosy. Był cały w błocie i wyglądał na nieprzytomnego.
Astrid pamiętała, jak na ten widok krzyknęła ,,pierdziu, zwłoki!", na co owe zwłoki otworzyły swoje zielone, jasne oczy. Z tymi oczami wyglądały jak anioł, który spadł z nieba i... cóż, mocno rąbnął o ziemię. Dopiero wtedy zorientowała się, kto leży tuż przed nią. Wtedy znała Czkawkę tylko z widzenia. Zaczęli rozmawiać, to jakoś samo wyszło, pomogła mu wytrzeć tę całą krew... Ale kiedy spytała kto mu to zrobił, nie chciał nic powiedzieć. Astrid jednak nie odpuściła za pierwszym razem i w końcu się wszystkiego dowiedziała. Czkawka zauważył jak Smark i jakieś wyrostki z ostatniej klasy niszczą Śledziowi okulary na jego oczach, choć w sumie bez nich Śledź i tak nie był w stanie tego oglądać. Dość nierozsądnie pomijając fakt, że był wtedy chudym kurduplem, podszedł do nich i kazał im przestać. I skończył tak, jak Astrid zastała go w kiblu. Swoją drogą była pod wrażeniem jego odwagi. Natychmiast zaoferowała zemstę. Ale on i tego nie chciał. Nie wiedzieć czemu. Zdecydowanie powiedział jej, że ma tego nie robić. Cóż, ona nikogo do niczego nie zmuszała. Pożyczyła mu bluzę, żeby mógł jakoś zakryć plamy krwi na koszulce. A potem... przegrała wewnętrzną walkę z pragnieniem ulicznej sprawiedliwości, stwierdziła, że nikt nie będzie mówić jej co jest słuszne i na drugi dzień oboje wylądowali u dyrektora. Czkawka strasznie się wkurzył, ale w końcu mu przeszło. Nawet się polubili. Oboje zapomnieli o tej bluzie, a teraz, po czterech latach wróciła do właścicielki.
Z nostalgii wyrwały ją krzyki i walenie do drzwi.
...
- Na pewno chcesz wiedzieć jak wabi się nasz pies.- Kazia nawijała w najlepsze, a Czkawka cierpliwie słuchał jej monologu.- Przeciętni Polacy zwykle o to pytają, ale ty nie umiesz po naszemu, więc ten... A ja znam się na ludzkich potrzebach! Generał Iron Maiden Steve-Jimmin Lady Punk Ariana Kluska Grande. Jest nas w tym domu dwanaście osób i nie mogliśmy się dogadać co do jednego imienia, no to ma kilka i możesz sobie wybrać. Bo wołanie na psa jak na babilońską królową jest kompletnie niepraktyczne, no nie?
Czkawka po raz setny tego ranka pokiwał głową na tak. Jakoś powstrzymywał śmiech, choć nie było to najłatwiejsze. Dom Hoferów powoli zaczynał się budzić, co trochę go niepokoiło. Bo jak tu pozostać niezauważonym w towarzystwie jedenastu innych osób? Z pokoju obok wyszła jakaś kolejna siostra Astrid, wyglądała na strasznie niewyspaną. Miała na sobie bluzkę z owym azjatyckim zespołem o nazwie BTS, który dzień wcześniej Czkawka pomylił z Beatelsami. Spojrzała na niego krótko, spytała, czy łazienka jest wolna, a po uzyskaniu przeczącej odpowiedzi po prostu zawróciła do siebie. Zabawne.
- Ej! Słuchasz mnie?- spytała Kazia, ciągnąc go za kamizelkę, by zwrócił na nią uwagę.- Dobra, dość o mnie, weź coś powiedz o sobie, może nawet zrozumiem. A znasz język migowy?
- Eee...- na to Czkawka nie był przygotowany. Po cichu liczył na to, że Kazia znowu sama odpowie sobie na własne pytanie. Jednak tak się nie stało. Nie wiedzieć czemu zaczął rozglądać się po korytarzu, jakby gdzieś tam miał znaleźć zapomniane słowa.
I wtedy go zobaczył.
Wyszedł z któregoś pokoju. Czkawka natychmiast go rozpoznał. Łysy, napakowany i wielki jak niedźwiedź. Obdarzył go tym samym, morderczym spojrzeniem, co wczoraj w lesie, gdy przewrócili się na ziemię. I ruszył w jego stronę.
Czkawka spanikował. Jak ten psychopata się tu dostał?!
- Kazia, uciekaj!- wrzasnął, po czym zaczął z całej siły walić w drzwi łazienki.- Astrid, otwieraj! Znaleźli nas, są tutaj!
Astrid wypadła z łazienki jak poparzona.
- Co jest?!- szybko rozejrzała się po korytarzu, by zorientować się w sytuacji. Jej wzrok spoczął na łysym.- O... hej, tato...
- Tato?! - Czkawka przestał nadążać, a Astrid z całej siły nadepnęła mu na stopę, by go uciszyć.
Nastąpiła okropna, niezręczna cisza. Czkawka zdążył się trochę opamiętać. Doszło do niego, że właśnie pomylił ojca Astrid z gangsterem. Też był wielki i łysy... Cholera.
- Astrid, Kazimiera, natychmiast wytłumaczcie mi co tu się odstawia! Kto to jest i co robi w moim domu?- ojciec Astrid odezwał się po chwili.
- To... to jest...-Astrid próbowała coś powiedzieć, ale w słowo wpadła jej Kazia.
- Johny Deep! Przyjechał do nas z Ameryki!
Astrid mentalnie zapadła się pod ziemię, dusząc się żenadą. Z pomocą nieoczekiwane ruszył jej Łukasz. Wyszedł z pokoju, trochę się chwiejąc, podszedł do Czkawki i objął go ramieniem jakby byli kumplami od lat.
- No to jest przecież Johny! Nie Deep, inny Johny, wpadliśmy na siebie wczoraj na koncercie! Tato, nie mów, że go nie pamiętasz! Stary!- tu zwrócił się do Czkawki.- Sześć lat w jednej ławce, a potem co? Zwiałeś do USA. Ale w końcu żeśmy się odnaleźli, jaki ten świat jest mały...
- Johny się nigdzie nie spieszy? Bo chciałbym pogadać z nim sobie w cztery oczy.- odezwał się ojciec Astrid.
- Eee... to jest... awykonalne. Bo widzisz tato, w tej Ameryce on całkowicie zapomniał polskiego, no nie dogadasz się niestety.
- A przed chwilą prostu tak go wystraszyłeś, że zaczął mówić językami!- wtrąciła Kazia.
Łukasz spiorunował ją wzrokiem.
- I was just leaving...- Czkawka nieśmiało przerwał tę żenującą scenę.
- Yeah, leaving, living room, danke shön, bitte sehr i bella ciao.- to mówiąc Łukasz pociągnął Czkawkę i Astrid do wyjścia z tego piekła.
Wybiegli z domu, a Łukasz zamknął za nimi drzwi.
- Jakim cudem pomyliłeś mojego starego z tym łysym typem z wczoraj?! Jakim kurwa prawem?!- Astrid odezwała się po kolejnej chwili bardzo niezręcznej ciszy.
- Sorry, jakoś tak... nie wiem. Jeden łysy, drugi też...
- Masakra...
- Przepraszam!
- Jest okej. Ale weź teraz uważaj na niego. Dobra... to pozostało pójść do szkółki przez las i nie dać się zabić po drodze.
Faktycznie. Dom Astrid ze wszystkich stron był otoczony lasem. Tym pamiętnym lasem, w którym Czkawka stracił wczoraj buta. I prawie życie. Spacerek przez ten las był ostatnią rzeczą, na którą mieli ochotę. Nie było nawet mowy o tym, by tak po prostu tam wejść.
Czkawka wpadł jednak na pewien pomysł, przynajmniej jego zdaniem genialny.
- Twoja siostra ma motor, prawda? Moglibyśmy go pożyczyć?
- Moglibyśmy, gdyby któreś z nas umiało jeździć. Ja nie umiem. A ty jesteś naprawdę ostatnią osobą, którą podejrzewałabym o takie umiejętności. No, może poza Śledziem. Bez obrazy.
- A gdybym ci powiedział, ze jest inaczej?
- Co, do cholery?!
- Umiem jeździć. Nie lubię się tym chwalić, ale w pierwszej klasie gimnazjum Legion Idiotów zmusił mnie żebym rozjechał motorem truskawki... dyrektora szkoły. Nieważne. Tak, czy tak, najpierw musieli nauczyć mnie jeździć, no nie?
- No tak... Ale jesteś niepełnoletni, nie masz prawa jazdy, a mój ojciec cię za to zabije.
- Trudno. Chyba najważniejsze, żeby Łysy i Pół twarzy nas po drodze nie zabili.
- No, w sumie... to idę do garażu po kluczyki. I kaski!
...
Czkawka wsiadł na motor i przekręcił klucz w stacyjce. Dosłownie słyszał w głowie krzyki Smarka i jego przyjaciół z tamtego okropnego dnia. Widział truskawki znikające pod kołami pojazdu. Potem przypomniała mu się reakcja ojca. Znów powiedział wtedy, że jego własny syn jest gówno wart i do niczego się nie nadaje. Ale udało mu się to wszystko wyciszyć. Znikło tak szybko, jak się pojawiło. Wtedy był tylko zastraszonym dzieciakiem. Własna rodzina gnoiła go za wszystko całe życie. Dość! Dziś powie wszystkim dość. Ten dzień może być w sumie ostatnim w jego życiu, poluje na niego gang, więc po co się ograniczać? Będzie jechał tak szybko, jak nigdy by się nie odważył, choćby wczoraj. Gdy tylko wpadnie dziś na ojca, powie mu, żeby odpierdolił się od niego raz na zawsze. A Smark na jego rozkaz połknie sygnet z czaszką, błagając o litość. Tak! Coś w nim pękło. A może raczej wreszcie pozbierało się do kupy. Nieważne. Chwila była zbyt piękna, by się zastanawiać. Ruszył.
Astrid początkowo nie bardzo wiedziała, gdzie powinna złapać Czkawkę, żeby nie wyszło niezręcznie i nie zlecieć z motoru. Jednak gdy tylko gwałtownie ruszył, ścisnęła go tak mocno jak tylko mogła, już nie patrząc gdzie i zaczęła wrzeszczeć. Czkawka jechał nie wiadomo ile na godzinę, bez prawa jazdy. Z drugiej strony robił to po to, żeby nikt nie zastrzelił ich po drodze... ale i tak pędził, jakby chciał spowodować wypadek!
- Matko jedyna!- krzyknęła, kiedy oboje wraz z pojazdem zaczęli skakać przez wszechobecne korzenie drzew.- Czkawka! Rozwalisz nas!
Chłopak tego nie usłyszał. Wpadł w jakąś chorą euforię, której sam sobie nie potrafił wytłumaczyć. Nie chciał. Nic tłumaczyć i nic wiedzieć. Chciał tylko jechać jeszcze szybciej. To było cudowne, dosłownie czuł w sobie wolność.
Wyjechali na asfalt. Najpierw typowo polski, dziurawy, a potem na gładką drogę. Astrid potrzebowała dłuższej chwili, by zorientować się, że motor już nie skacze jak opętany. Gdy już to zauważyła, nieoczekiwanie doszło do niej, że w sumie jest... fajnie. Wciąż szybko, ale czy na motorze da się inaczej? Poranna rosa odbijała słoneczne promienie, przez co wydawało się, że cały las błyszczy. Wiatr śmiesznie szumiał w uszach, silnik ryczał. Astrid przytuliła się do Czkawki, trochę lżej niż w lesie żeby nie udusić go podczas jazdy. Naprawdę ją zaskoczył. Od kiedy było jej z nim tak niesamowicie?
Na to pytanie nie zdążyła sobie odpowiedzieć. Zaraziła się euforią. Zaczęli wrzeszczeć na całe gardła, dla... tak zwanych jaj. W filmach pary na motorach zwykle wrzeszczą. Do dziś oboje uważali, że to aż durne, ale teraz przestali się dziwić. Było pięknie.
...
- Jeny, nie mówcie, że tego nie widzicie.- Śledź, Smark, Mietek i Sandra prowadzili zajmującą dyskusję przed szkołą. Głos zabierał Śledź.
- Niby czego? Tego, że cała szkoła jest obstawiania przez policję?- dopytywała Sandra.
- Ej, siostra, a jeśli to po nas?- panikował Mietek. Swoją drogą trzymał na rękach kurę.- Czy dzielenie się z ludźmi lodami z ogórków kiszonych to przestępstwo? Ja nie chcę do pudła, jestem za młody! Mam pod opieką kurę, nie mogę jej zostawić na pastwę rodziców! - tu przytulił swoją kurę.- A jak zrobią z niej rosół?
- Mietek, nie chodzi o policję! Chodzi o Czkawkę i Astrid, coś się między nimi dzieje!
- Aha...- Sandra nagle spoważniała.- To wy nie wiecie? Tylko my z bratem jesteśmy doinformowani?
Smark i Śledź wyczekująco spojrzeli na bliźniaki.
- Czkawka umiera!- wybuchł Mietek.- Stoi u bram śmierci, puka do drzwi, ona jest w środku, ale się przebiera, więc trochę to potrwa zanim mu otworzy. Ale tak. Niedługo będziemy musieli pożegnać go... na łące wśród chabrów! Z tańczącą procesją, jak z tego mema! A ja zagram mu Stairways to Heaven na pianinie, żeby nie musieli dopłacać za organistę! To będzie piękne pożegnanie.
- Debilu skończony...- westchnęła Sandra.- To Astrid umiera! Chce spędzić z Czkawką jak najwięcej czasu, bo nie wie jak mu o tym powiedzieć!
- Szczerze, miałem na myśli coś bardziej... romantycznego? - zasugerował Śledź.
- No jak romantycznego, ale wy jesteście durni!- odezwał się Smark.- Przecież Astrid w tajemnicy się we mnie kocha, podobnie Helena, Sandra, Baśka, Kryśka, Pani Gienia, praktykantka wuefisty geja, wuefista gej...
- Ten twój wuefista gej ma żonę.
- Żona wuefisty też! A co do tej niedożywionej cioty, to pewnie ma problemy z hazardem, a Astrid próbuje go jakoś ratować!
- What the...
- No, małe to i niepozorne, ale czesze hajs z hazardu! Nielegalnie! Kryminalista jeden.
- Ej, Smark! A ja mam potwierdzenie na teorię Śledzia.-odezwał się Mietek.- obejrzyj się.
Smark odwrócił się w stronę szkolnego parkingu akurat w momencie, w którym przy akompaniamencie ryku silnika ktoś wjeżdżał na niego motorem. Dwie osoby. Nagle wszystkie oczy skierowały się właśnie na nich. Kierowca zaparkował i oboje zsiedli z pojazdu. Pasażer zdjął kask, a Smark rozpoznał w nim Astrid. A tajemnica tożsamości kierowcy wyjaśniła się, kiedy spod jego kasku wylał się Czkawkowy Jeż Włosowy. Czkawka, swoją drogą ubrany jak metal ujął Astrid pod rękę i weszli razem do szkoły. Przedtem zamienili tylko słówko z jednym policjantem, jakby fakt, że wjechali tu bez prawa jazdy był zupełnie nieistotny. Szczęka opadła Smarkowi do ziemi.
Czkawka i Astrid zsiedli z motoru i szybkim krokiem skierowali się do szkoły. Niechcący zwrócili na siebie nieco zbyt dużo uwagi. Oboje zauważyli, że wokół aż roi się od policjantów.
- Mówiłam, że bez prawka nigdzie nie zajedziesz?- szepnęła Astrid, gdy wchodzili po schodach do szkolnych drzwi.
- Nie panikuj, przecież na razie wszystko gra.- odszepnął jej Czkawka.- To nie po nas, nie?
Już mieli otwierać i wchodzić, ale nagle drogę zastąpił im jeden z wszechobecnych gliniarzy.
- I co, gówniarze?-odezwał się dość chamsko.- Zachciało się zaszpanować przed kolegami? A uczyli was w szkółce, że to jest karalne?
Astrid posłała mu swoje słynne lodowe spojrzenie.
- Nie odważysz się więcej nazywać gówniarzami ani mnie, ani mojego chłopaka, przynajmniej dopóki moja siostra jest twoim szefem. Jasne, do cholery?!
- Astrid, proszę, spokojnie.- to mówiąc Czkawka delikatnie złapał ją za ramię.- Proszę pana, najmocniej przepraszamy za złamanie przepisów drogowych, ale podobno na wolności jest...-tu teatralnie ściszył głos do szeptu.- seryjny morderca. Oboje wiemy, co spotkało pana Waldka. W takiej sytuacji po prostu nie mogłem pozwolić na to, żeby ona szła sama przez las! Dlatego niech nam pan daruje, to się więcej nie powtórzy.
Na krótką chwilę zapadło milczenie.
- Mamy wyjątkową sytuację... niech wam będzie.-westchnął policjant.- Ale żeby to był ostatni raz!
- Oczywiście, dziękujemy, naprawdę z całego serca!
Czkawka i Astrid weszli do szkoły.
- Kurde, dobry byłeś.- Astrid odezwała się po chwili pełnej konsternacji ciszy.
- Ty też. Chociaż szczerze, mogłaś się trochę opanować... To był gliniarz, jakby no...
- Gówno mnie to obchodzi! Żaden gliniarz nie będzie nas obrażał.
Gdy tylko przekroczyli próg sali gimnastycznej, napadła ich pani Grażyna.
- Astrid, gdzie ty się podziewasz?! Trzeba zacząć tę próbę, a bez ciebie nie da rady, grasz główną rolę!- wykrzyczała swoim skrzekliwym głosem i porwała dziewczynę do środka. Sekundę później stała już na scenie z mikrofonem i ogromnym wiankiem na głowie. Niestety bez sukni i olśniewającej charakteryzacji, bo jak się okazało, Heleny nie było.
- Scena szósta, ta z piosenką! Marek!- wrzasnęła pani Grażyna na widok Smarka, który również właśnie wszedł do sali.- Gdzie twój kostium?! Wchodzisz na scenę!
Smark wyciągnął z plecaka dziurawy kapelusz wypchany słomą.
- James Błąd wkracza do akcji.- powiedział, zakładając sobie kapelusz na głowę.
- Niech wkracza szybciej!
Smark wbiegł na scenę, Mietek siadł do pianina i zaczął grać, a Astrid zaczęła śpiewać.
- Lato, lato, lato czeka...- ze wszystkich sił starała się nie fałszować. Spojrzała w stronę drzwi do sali. Czkawka właśnie wyszedł, pisząc coś na telefonie.- razem z latem czeka rzeka...- Helenę wcięło. Gdzie ona była?! A jeśli jej znajomi od narkotyków coś jej zrobili? A może po prostu wie o śledztwie i gdzieś się ukryła? Astrid próbowała wmówić sobie, że wszystko jest dobrze, że po prostu została w domu... przed oczami jednak malował jej się najgorszy z możliwych obrazów.- a za rzeką czeka las...- las, w którym wczoraj prawie straciła życie po poznaniu strasznej prawdy o swojej najlepszej przyjaciółce. Już sama nie wiedziała, w co wierzyć. Nie wiedziała kogo chronić. Nie miała pojęcia kim jest Helena. Już nie myślała, a tylko miała nadzieję, że uda się ją z tego wyciągnąć i że to wszystko dobrze się skończy.
- A w lesie jest morderca i zabije wszystkich nas!- przerwał jej Mietek.
W klasie zaległa cisza, a wszystkie spojrzenia spoczęły na nim. pani Grażyna spiorunowała go wzrokiem.
- Nie mówimy o takich rzeczach na moich lekcjach!- krzyknęła.
- Konstytucja gwarantuje nam wolność słowa. Nie mówcie, że nie słyszeliście! Zastrzelili pana Waldka!
W klasie zaczęło wrzeć. Już nikt nie zajmował się próbą, wszyscy mówili tylko o tym, co spotkało woźnego. Pani Grażyna poddała się w kwestii doprowadzenia uczniów do porządku. Ktoś kogoś oskarżył, ktoś inny się popłakał. Astrid wykorzystała okazję i wymknęła się z sali. Biegnąc przez szkolny korytarz zerknęła na telefon. Na Messengerze właśnie przyszła do niej wiadomość od Czkawki.
Czekam w kiblu na ostatnim piętrze. Przyjdź szybko!
Pognała w tamtym kierunku.
Czkawka istotne czekał na nią w toalecie na ostatnim piętrze szkoły. W kabinie, którą Astrid niegdyś pozbawiła drzwi... dalej ich tam nie było. Ale było to ustronne miejsce wolne od policjantów i kamer.
- Widziałaś ją gdzieś?- spytał Czkawka, niemal wciągając Astrid do środka.
- Helenę? Nie.
- To słabo. Słyszałem, że będą przesłuchiwać wszystkich uczniów. Jak coś, to całą noc byliśmy w mieście. A Helena siłą rzeczy ściąga na siebie podejrzenia.
- Zajebiście...- Astrid westchnęła i oparła się o ścianę.
- Ja widzę jedno wyjście. Trzeba ją namówić, żeby powiedziała glinom prawdę. O woźnym, łysym, Pół twarzy i narkotykach. No i może trzeba będzie ją przycisnąć. Wiem, że chce pomóc bratu, ale my chcemy pomóc jej nie trafić do poprawczaka.
- Czkawka! Ale my nawet... nawet nie znamy prawdy! Co powiedzą gliny, jak się dowiedzą o narkotykach? A jak się okaże, że Helena odwaliła już tyle, że nie uda się nam jej z tego wygrzebać? Co wtedy?
- Szczerze... nie mam pojęcia.
Znów zapadła cisza.
- Czegokolwiek byś nie wymyślił, jestem z tobą.- Astrid odezwała się po chwili.- Jeśli mogę cię jeszcze o cokolwiek prosić po tym, jak wciągnęłam cię w to gówno... błagam, uważaj na siebie.
- Wszystko się dobrze skończy. Obiecuję.
Astrid zatopiła palce we włosach Czkawki i pocałowała go w usta.
- To tak na wszelki, gdyby... coś jednak nie pykło. Nie chcę, żeby jacyś gangsterzy mi cię zabrali.
- Jacy gansterzy?- nagle usłyszeli znajomy głos. Odwrócili się w stronę, z której ów głos dochodził i zobaczyli Mietka z kurą na rękach. I Sandrę. I Smarka oraz Śledzia. Odskoczyli od siebie jak poparzeni.- Sorry, my chcieliśmy wiedzieć tylko czy nasz ship dojdzie do skutku i przypadkiem podsłuchaliśmy to o Helenie i narkotykach, i ten... To wy nie umieracie?
- Ale to chyba nie jest teraz najważniejsze! Zdaje się, że wiecie o sprawie woźnego nieco więcej, niż powinniście.- Śledź zaczął bawić się w detektywa.
- Nie wasza sprawa.- Czkawka wypowiedział te słowa najspokojniej jak mógł, ale czuł, że zaraz trafi go szlag. Zero prywatności, nawet w kiblu!
- Hej, jak moja Helenka, w sensie przyszła pani Smark jest wplątana w jakiś krwawy szajs, to sorry, ale to jest moja sprawa.- odezwał się Smark.
- Przyszła pani Smark, jasne...- zaśmiała się Astrid.
- Dobra, zrobimy tak, albo mówicie co jest grane, albo idę z tym do dyra.
- Twoje słowo przeciwko naszemu?
- Kurwa. No weźcie, chcę pomóc! Serio.
- No, my też.- Mietek wciął się w dyskusję.- Wreszcie jest okazja żeby odwdzięczyć się Czkawce za tą pierwszą matematykę, zadania domowe, całą pożyczoną kasę, swoją drogą trzeba zacząć oddawać...
- I za bycie tak świetną ofiarą naszego żartu z łososiem i drzwiami!- przerwała mu Sandra.
- Serio chcielibyście ryzykować życie przez łososia i jakieś drzwi?- Czkawka był już naprawdę na granicy załamania.
- Wyglądamy na takich, co to by nie chcieli?
- Japierdziu...
- Też w to wchodzę. Na wypadek, gdyby namówili cię na coś głupiego.- oświadczył Śledź.
- No bez jaj!- krzyknął Smark.- Bierzecie kujona i dwóch debili, a ja?
- Bo jeszcze ciebie mi tu brakuje...-westchnął Czkawka.
- Żebyś wiedział! Twój ulubiony dresiarz gotów do pomocy. Beze mnie nie macie prawa dać rady.
- No way. Poza tym nikogo nie ,,bierzemy".
Znów na moment zaległa cisza, bynajmniej nie zwiastująca niczego dobrego.
- Zostawicie nas na chwilę samych?- spytał Smark, odwracając się do reszty grupy.
Astrid niespokojnie spojrzała na Czkawkę. Wolała nie zostawiać go ze Smarkiem, kto wie, co ten przypakowany idiota zamierza zrobić? Czkawka wydawał się jednak zupełnie wyluzowany. Na wszelki wypadek dziewczyna pociągnęła Smarka za srebrny łańcuch na szyi tak gwałtownie, że ten prawie się przewrócił i szepnęła mu groźbę.
- Włos mu z głowy spadnie i będzie po tobie.
- Nie bój nic Pani Generał.
Po tej krótkiej wymianie zdań Astrid puściła Smarka (ten po raz kolejny prawie się przewrócił) i razem ze Śledziem, Mietkiem i Sandrą wyszła z toalety.
Gdy tylko pomieszczenie trochę opustoszało Smark chwycił Czkawkę za kołnierz kamizelki, podniósł do góry i uderzył nim o ścianę.
Czekał na jakąkolwiek reakcję. Nie doczekał się. To jeszcze bardziej go wkurzyło.
- Walony poker face! Wiedziałem, że nie umierasz, to hazard!
- Że co?- Czkawka kompletnie nic nie robiąc sobie z tego, że wisi trzydzieści centymetrów nad ziemią dalej prowadził normalny dialog.
- Gówno! Wyjaśnijmy coś sobie. Nie dam ci ratować mojej laski! Masz już jedną, gratulacje, wziąłeś sobie Panią Generał! Ale zapamiętaj sobie jedno. To, że jeździsz z nią sobie na motocyklu nie robi z ciebie kozaka. Dalej jesteś chuda ciota! Beze mnie sobie nie poradzisz. A teraz wybieraj. Mogę być po twojej stronie, albo mogę skręcić ci ten chudy kark, żebyś wreszcie przestał mnie wkurwiać!
- Kręć sobie. A potem sterroryzuj cały nasz rocznik. Ale zapamiętaj sobie jedno. Nawet to nie zmieni cię w kozaka. Dalej będziesz idiotą. A Helena dalej będzie mieć cię w dupie.- ten wręcz przerażający spokój, z jakim Czkawka się wypowiadał, doprowadzał Smarka do szału.
Gotowało się w nim. Naprawdę miał ochotę zrobić coś tej szui. Ale nagle coś go uderzyło. Może by tak powstrzymać się ten jeden, jedyny raz? Raz być dobrym dresem? W sumie Czkawka miał trochę racji. Smark był idiotą, który od zawsze bił, wyzywał i krzywdził, by zaimponować innym idiotom. Zdanie sobie z tego sprawy trochę go zabolało. Ale taka Helena idiotką nie była. Nie byłaby zachwycona, gdyby Smark sprezentował jej ledwo dyszącego ósmoklasistę, którego napadł przed chwilą. To wszystko było bez sensu.
- Wiesz, co wkurza mnie najbardziej? Zawsze masz cholerną rację.- to powiedziawszy Smark odstawił Czkawkę na ziemię.- Jestem idiotą. Ale ludzie, chcę pomóc! Nie wierzę, że to robię... co mam zrobić, żebyś mnie wtajemniczył?
Czkawka bynajmniej nie tego się spodziewał.
- Wiem! Pomogę ci z tym hazardem.- Smark kontynuował.- To nie będzie łatwe, szykuj się na dziesięć, dwanaście kroków, ale wyciągnę cię z tego nałogu.
- Jakiego nałogu? Albo... nie chcę wiedzieć. Słuchaj, jest jedna rzecz, którą mógłbyś zrobić. Po prostu przeproś.
- Okej... przepraszam.
- Gdzie, nie tak. Przy wszystkich. Za wszystko. Nie tak w kiblu bez drzwi.
- Jesteś szują, wiesz?
- Wiem.
- No dobra, cholera, miejmy to już za sobą.
Wyszli z toalety. Na szkolnym korytarzu czekała ma nich reszta ekipy. Astrid odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że Czkawka przeżył.
- Fajnie się poniża ludzi, nie?- mruknął Smark.
- Jeszcze nawet nie zacząłem.-zaśmiał się Czkawka.- Jedziesz.
Smark wziął głęboki wdech i zaciął się na chwilę.
- Dobra... przepraszam. Za wszystko, co odwaliłem przez ostatnie cztery lata. Zachowywałem się jak ostatni kretyn. Kiepsko wyszło z tym pierwszym dniem w gimbazie, weź wybacz. I... truskawki dyrektora, to jak kazałem ci okraść sklep, i dynamit w sałacie, tak, to byłem ja z kumplami, i kradzież mikrofalówki, to też byłem ja, i jeszcze ten incydent z nożem...-tu Smark poczuł na sobie wściekłe spojrzenie Astrid. Odwrócił się do niej.-To nie tak jak myślisz! Ja bym nie... nieważne, po prostu przepraszam cię Czkawka, za wszystko, weź wybacz i daj se pomóc.
- Jeny, normalnie Nobla dostaniesz za tę swoją przemowę. Dobra. Wchodzisz w to. Zaraz na własne życzenie znajdziesz się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, cieszysz się?
- Czkawka... a jak bardzo śmiertelne i niebezpieczne będzie to niebezpieczeństwo?- spytał Śledź, łamiącym się nieco głosem.
- Śledzik, jeśli cię to przerasta, nie musisz...
- Nie przerasta! Jak ja cię potrzebowałem, to nic nigdy cię nie przerosło! To teraz się odwdzięczę!
- W sumie jesteś tak gruby, że możesz osłaniać nas przed pociskami, bo odbiją się od tego tłuszczu na twoim brzuchu!- zażartował Smark, co kompletnie nie było na miejscu.
- Mama mówi, że jestem apetyczny!-wytłumaczył się Śledź.
-Dobra, ale jak w śmiertelne niebezpieczeństwo, to razem, no nie?- spytała Sandra.- Jakby nie było, ja cię Czkawka nie puszczę do żadnego gangu z niezrównoważoną psychicznie kobietą, dresiarzem i męską Magdą Gessler!
- Bo na pewno brakuje nam jeszcze dwóch półgłówków.- spokojnie odparowała Astrid.
- No ale jak masz dwie połowy głowy, to razem masz całą głowę!- stwierdził Mietek.- Dlatego ja i Sandra to pakiet, nie? A dla Czkawki mogę dorzucić jeszcze kurę.
Kura, jakby przytakując słowom Mietka, który cały czas trzymał ją na rękach, zagdakała głośno.
Takim oto sposobem kolejne osoby poznały historię Heleny. Kolejne życia były tą wiedzą zagrożone. Pomimo tego wszystkie te osoby zdobyły ją, by pomóc przyjaciółce. Nawet pomimo wszystkich jej kłamstw i całej mrocznej prawdy o niej. Byli gotowi dla niej ryzykować.
***
Hello there!
Kto zgadnie, jaką postacią z JWS (no może niekoniecznie z filmów) jest Kazia?
Podpowiedź: japońskie formacje wojskowe z okresu 2 wojny światowej
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top