Pociągiem do piekła

Ciemność. Światło. Rozmyte kształty, stopniowo nabierające wyrazu. Milion myśli. Tak wyglądało przebudzenie.  Czkawka usiadł i ze zdziwieniem spostrzegł, że siedzi na górze siana. Wokół było ciemno, więc pewnie i późno. Nagle znowu dostał po oczach światłem. Spojrzał w górę i zobaczył nad sobą Smarka z latarką.

- Stary, co jest?! Ktoś wypisuje do Astrid że niby cię porwali, wszyscy cię szukają!

- Co... co?

- Rusz swoją chudą dupę, bo zaraz szlag ją trafi!- Smark złapał Czkawkę za nadgarstek i pociągnął za sobą do wyjścia ze stodoły.

Szli przez podwórko. Faktycznie była już noc. W domu Czkawki paliły się wszystkie światła. On sam bezskutecznie próbował pozbierać myśli. Ostatnim wyraźnym wspomnieniem była ta przeklęta szklanka. Jak mógł nie zauważyć, że z wodą jest coś nie tak? A z resztą, cholera wie, czym to było przyprawiane. Nagle się okazało, że Helena jest dość nieprzewidywalna...

Weszli do domu, Czkawka potknął się o próg. Gdy tylko go przekroczyli Smark wrzasnął

- Ludzie! Znalazłem go!

Na schodach rozległ się huk, jakby pędziło po nich stado bizonów. To nie były bizony. To była Astrid.

- Gdzieś ty był, do cholery jasnej?!- zawołała, gdy tylko zobaczyła chłopaków. Z prędkością światła przeskoczyła trzy ostatnie schodki, podbiegła do Czkawki i rzuciła mu się na szyję. - Szukamy cię już parę godzin, wszystko gra? Wali od ciebie sianem.

- Bo jakiś debil zakopał go w sianie! Mówiłem, chodźcie sprawdzić w stodole, ale wy oczywiście zawsze wiecie lepiej, jak coś powiem, to zawsze robicie odwrotnie, i co, łyso wam? Co tu się odpierdoliło?!- Smark znowu zaczął wrzeszczeć. Po chwili Śledź, Mietek i Sandra również pojawili się w przedpokoju.

- Wiesz, kto wysłał te SMSy?- to mówiąc Astrid wyciągnęła z włosów Czkawki całą garść siana.

- Jakie SMSy?- on z kolei nie był jeszcze całkiem przytomny.

- Takie.- Astrid wyjęła telefon, włączyła go, odszukała mroczną wiadomość i zaczęła czytać.- Jedziemy z tym koksem. Wiesz kim jestem. No właśnie kurwa nie wiem! Czkawka został porwany...

- Eee... mam mindfucka.- oświadczyła Sandra.- On tu stoi.

-Zamknąć się! Czytam dalej. Jeśli chcesz go odzyskać, rób co mówię. Po pierwsze: zostaw sprawę woźnego policji, zniszcz wszystkie dowody, jakie udało ci się zebrać, skasuj nagrania, zapomnij o tym i o wydarzeniach ze stacji kolejowej. Żyj tak, jakby to nigdy się nie zdarzyło. Nic nie wiesz, nikogo nie podejrzewasz. Po drugie: zejdź z drogi Krukowi i Viggo Czarcioustemu. Jesteś albo z nami, albo trupem. Albo nic o nas nie wiesz. Po trzecie: zamknij się w domu i pod żadnym pozorem nie wychodź. Zerwij wszystkie kontakty, nie odpisuj na wiadomości, nie odbieraj telefonów. Jeśli ktoś do ciebie przyjdzie, udawaj, że nie ma cię w domu. Nie dawaj żadnych znaków życia. Po czwarte: uważaj na siebie. A ja będę uważać na Czkawkę. Koniec.

- Nie wiemy, kim jest Viggo, ale mam pewne podejrzenia co do tożsamości Kruka...- Śledź wtrącił swoje trzy grosze.

- On myśli, że to Helena.- Smark zaczął się z niego nabijać.- Daj spokój stary, Helena miałaby odwalać takie coś?

- Tak, to ona. Nie wiem po jaki grzyb, ale upozorowała porwanie. A Viggo to jej szef, coś tam mi o nim wspominała.-to powiedziawszy Czkawka usiadł na komodzie, stojącej sobie obok i zaczął się zastanawiać. Co teraz? Czy w ogóle należało coś robić? Spojrzał na zegar naścienny. Było wpół do trzeciej. Helena niedługo odbędzie kolejne spotkanie z Viggo na stacji kolejowej... Ciekawe, co tak właściwie dziewczyna kryła za tekstem wiadomości o porwaniu? Czemu tak zależało jej na tym, żeby Astrid zabarykadowała się w domu? Gdyby chodziło tylko o zachowanie dyskrecji w sprawie z woźnym i narkotykami, to Helena na pewno mniej by od niej wymagała.  ,,Nie dawaj znaków życia..." Jakby chciała ukryć fakt, że Astrid żyje. Tylko po co? Ktoś ma myśleć, że tak nie jest? A może ktoś... chce jej śmierci? Na przykład pewien łysy gangster... Po postawieniu sobie tylu pytań Czkawka chciał odpowiedzi! Nie ma co owijać w bawełnę, stawką było życie każdego, kto znał mroczny sekret Heleny. A on nie miał pojęcia o połowie, jak nie o większości rzeczy, o których to pojęcie powinien mieć. W sumie, wiedział jak i gdzie je zdobyć. Byłby to najbardziej ryzykowny krok na drodze do zakończenia tego przesiąkniętego krwią burdelu z absolutnie wszystkich możliwych, jednak Czkawka dosłownie czuł, że taki krok jest konieczny. Musiał wiedzieć więcej.

- Nie ma bata, jeśli chcemy doprowadzić tę sprawę do końca, to trzeba tam wrócić.- zeskoczył z komody. Już miał otwierać drzwi i wychodzić, jednak Astrid wybiegła przed niego, zastawiając mu drogę.

- Tam, czyli gdzie, ty skończony wariacie? Chyba nie myślisz, że puszczę cię na stację?! Nawet mowy nie ma!

- Ej, to ja powinienem wpaść na ten pomysł, bo jest chory, szalony, niebezpieczny i trochę nawet zalatuje idiotyzmem...- odezwał się Mietek.

- Bracie!- Sandra z niewiadomych powodów podskoczyła i potrząsnęła Mietkiem.- A jeśli... on przechodzi na naszą stronę mocy?

- Że niby Wszechmocny Latający Potwór ze Spaghetti postawił na naszej drodze kolejną zagubioną duszę, którą musimy poprowadzić ku makaronowemu światłu? Ale czad!

- Zamknąć się, do cholery! Chociaż przez tę jedną noc bądźcie poważni!- Astrid wrzasnęła jak wściekły Niemiec.

- Nie dyskryminuj naszej religii...

- Ludzie, serio teraz zamierzacie kłócić się o makaron?- Czkawka po raz pierwszy od, o dziwo, dość dawna doznał wewnętrznego załamania.- Słuchajcie, nie mogę was prosić, żebyście poszli ze mną, ale ktoś musi to zrobić. Idę tam.

- Pragnę ci przypomnieć, że z tego, co nam niedawno opowiadałeś wynika, że ci mafiosi prawie was zabili...-wtrącił Śledź.

- Stary, siano weszło ci do głowy, czy może cię kurwa popierdoliło do reszty?!- Smark znowu zaczął krzyczeć jak opętany.

- Tak, jak już mówiłam, nie puszczę cię tam, za Chiny!- Astrid szybko się do niego          przyłączyła.- Jeny, od rana ci dzisiaj odwala, najpierw ta akcja z motorem, teraz to... Nie wiem, czy pamiętasz, ale jeszcze wczoraj obiecałeś mi, że wszystko się dobrze skończy.

- Bo tak będzie! Słuchajcie...- Czkawce zbierało się na piękną, inspirującą przemowę.Ciekawe, bo jeszcze wczoraj był przekonany, że nie potrafi publicznie przemawiać. Jak to mówią, człowiek odkrywa siebie całe życie.- Możemy siedzieć u mnie całą noc i liczyć na to, że dzięki genialnemu umysłowi Śledzia zgadniemy co miało znaczyć to całe porwanie. Tylko jeśli serio chcemy, żeby to się skończyło, to trzeba się więcej dowiedzieć! Tak się rozwiązuje sprawy kryminalne, idziemy jakimś śladem, za wskazówkami i z każdą kolejną jesteśmy bliżej wyjścia z tego zakrwawionego bagna! Nie ma drogi powrotnej, trzeba iść do przodu i doprowadzić sprawę do finiszu. Nie możemy się zatrzymać tylko dlatego, że to niebezpieczne. Powtórzę się, idę tam.

- Wow...- Sandra odezwała się po chwili ciszy.- To było... nie powiem, niezłe.

- Ej, jak już go wciągniemy w nasze wyznanie, to będzie mógł głosić światu Makaronowe               Słowo...- szepnął jej Mietek.

- Ja tu zaraz padnę i chyba nie wstanę.- warknęła Astrid.- Nigdzie nie idziesz. My idziemy. Jak koniecznie chcesz, to z obstawą. I na pewno nie wyjdziemy stąd bez broni.- mówiąc to dziewczyna zdjęła z ramienia swoją szkolną torbę (tą rozwaloną, moro z kilogramem breloków), otworzyła ją, a oczom wszystkich zgromadzonych ukazała się zawartość. Składało się na nią sześć pistoletów.

- Astrid, to jest nielegalne...-Śledź zaczął się wymądrzać.

- I co mi zrobisz? Powiesz moim starym? Ja tylko dbam o nasze bezpieczeństwo.

- Ta, jasne, dając bliźniakom spluwy do ręki...

- Czekajcie, bo się chyba nie rozumiemy. Bliźniaki idą z wami?- spytał Smark.

- Chyba sobie jaja robisz.- to powiedziawszy Astrid wyjęła z torby jeden ze swoich zabójczych skarbów i podała go Czkawce.- Ostrożnie, bo nabity.

- Ej, czyli wy idziecie sobie postrzelać, a my mamy tu siedzieć i czekać, aż skończycie się bawić?

- Jeśli przez zabawę rozumiesz ryzykowanie życia, to tak.

- To niesprawiedliwe!

- Słuchaj, właśnie pokazałeś, że za cholerę nie traktujecie tego poważnie, więc powtórzę się, zostajecie.

- Traktujemy to bardzo poważnie, poważniej niż... kurczę, brakuje mi słowa. Hipotetyczna sytuacja, siedzicie w krzakach i podsłuchujecie co trzeba, nagle Czkawka się przewraca, potem bezpośrednio po nim przebiega stado jeleni i ma totalnie zmiażdżone obie nogi. Astrid oczywiście próbuje pomóc, ale na przykład porywają ją kosmici. Potem Viggo, swoją drogą w szoku oblewa się herbatą, ale w herbacie jest kwas, więc zaczyna go zżerać i ucieka, Helena łamie obcasa i otwiera tym portal do innego wymiaru, wszyscy tam wpadają, a łysy... nie wiem, nie mam na niego pomysłu, w każdym razie, kto wam wtedy pomoże?

- Psychoterapeuta?- zasugerował Śledź.

- Ludzie, nie ma na to czasu!- po tych słowach Czkawka tak po prostu otworzył drzwi i wyszedł. Astrid odłożyła torbę na komodę, wzięła spluwę i poszła za nim.

- No nie, ja się na to nie zgadzam!- Mietek wziął sobie jeden z pistoletów Astrid i wybiegł z domu. To samo zrobiła Sandra.

- Żal mi Czkawki.- Smark odezwał się po chwili.- Nikt się go nie słucha, choćby nie wiem, jaką przemowę walnął, bliźniaki wpieprzyły mu się w ultraniebezpieczną misję... No serce się kraja od samego patrzenia. To co? Zjemy coś, czy kradniemy mu piekarnik?

-Nie zostawię go tak!- Śledź również zgarnął spluwę i wyszedł, zostawiając za sobą otwarte drzwi, Smarka i jego niedowierzanie.

- Ej, ja żartowałem z tym piekarnikiem, wracaj tu! Ja pierniczę...- kątem oka Smark dostrzegł błysk lufy ostatniego pistoletu, który jakby czekał na niego w torbie Astrid. Kusił. Strasznie. Nie, to szaleństwo godne idioty... tu Smark przypomniał sobie, że po pierwsze obiecał pomóc, a po drugie był idiotą. No i wciąż chodziło o Helenę, gdyby się dowiedziała, że stchórzył, to finalnie pewnie wybrałaby Śledzia... szlag. Wziął pistolet. Cóż, jeśli ten cały Viggo go nie zabije, to Astrid go zabije. Trudno.- Ej, czekajcie!- krzyknął w ciemność podwórka i pobiegł za Śledziem.

                                                                                             ...

Ciemność. Las. Latarka w kieszeni i brak możliwości zapalenia jej. Pistolet w drugiej kieszeni. Niewiele myśli, bo Czkawka po prostu nie chciał teraz myśleć. Chciał zrobić co trzeba i jak najszybciej zakończyć tę sprawę. Najkrótsza droga była najbardziej niebezpieczna, ale to już nie  jego wina. Chociaż... istniała jeszcze opcja nuklearna, mianowicie pójście na policję i wyśpiewanie wszystkiego, ale to skończyłoby się dla Heleny co najmniej tragicznie. Nawet pomimo otrucia i zakopania w sianie Czkawka nie chciał, aby dziewczyna podzieliła los brata. Nikomu tego nie życzył. No dobra, Viggo, łysy i ojciec się nie liczą. Czy się bał? Jasne. Tylko socjopata nie bał by się w takiej sytuacji. Miał jednak cel, nadzieję, a parę kroków za sobą Astrid. To wszystko razem, chociaż... głównie Astrid sprawiała, że miał siłę iść naprzód. Choć o nią martwił się bardziej, niż o cokolwiek, niż o siebie samego, to z całego serca cieszył się, że z nim teraz jest. Gotowa wspierać go nawet w takiej chwili. Była jego światłem, silniejszym, niż jakaś latarka. Szczerze, gdyby nie ona, chłopak pewnie by tu nie wytrzymał. Oprócz tego miał po prostu dość. Stresu, ucieczek, mrocznych tajemnic, budzenia się nie wiadomo gdzie. Był tym najzwyczajniej w świecie zmęczony. Przez to zrobiło mu się trochę wszystko jedno. Strach zszedł na dalszy plan, bo na pierwszym znalazło się zamknięcie tego rozdziału i wrzucenie go w przepastną otchłań wspomnień. Czkawka tak bardzo tego pragnął, że niebezpieczeństwo przestało go wiele obchodzić. A może to wszystko powoli doprowadzało go do szaleństwa?

Z mroku wyłonił się blask lamp, oświetlających stację. Byli już blisko. Z każdym krokiem coraz bliżej. W końcu przykucnęli w krzakach, tworzących swoistą granicę pomiędzy jednym z peronów, a lasem. 

- Kiepski punkt obserwacyjny. Trzeba jeszcze trochę podejść.- to powiedziawszy Czkawka wstał i starając się pozostać w cieniu czegokolwiek zaczął przekradać się bliżej torowiska.

Astrid zaczęła zbierać się z ziemi. Nagle, gdzieś za sobą usłyszała szelest, jakby ktoś próbował iść po suchych liściach najciszej, jak się da, lecz  niestety mu to nie wychodziło. Ostrożnie wyjęła pistolet zza pasa i go odbezpieczyła. Odwróciła się w stronę lasu, gotowa do strzału. Z jego głębi dobiegły ją bardzo znajome, szepczące głosy.

- Jeny, ciszej trochę!

- Staram się...

- Starasz się, ale jesteś na to za gruby!

- Nie jestem gruby!

- Zamknij się!

- Aua! Moja stopa!

- No ja po prostu nie wierzę...- dziewczyna westchnęła ciężko i schowała spluwę. Choć bliźniaki, Śledź i Smark wkurzyli ją jak jeszcze nigdy dotąd, nie zamierzała ich za to rozstrzelać.

Wesołe towarzystwo wyszło z ukrycia. Astrid obrzuciła ich spojrzeniem tak lodowym, że mogłoby zatopić Titanica.

- Eee... bo to nie tak, że my tu przyszliśmy dla jaj, my was chcemy wspierać, mentalnie, fizycznie, gdyby coś się komuś stało, no wiesz, jak ekipa...- Mietek zaczął się tłumaczyć.- A gdzie Czkawka?

- Jak to przeżyję, macie przerąbane.- wycedziła przez zęby i wyszła zza krzaków, by dołączyć do Czkawki.

Szybko go odnalazła, siedział za jednym ze starych wagonów, stojących na nieczynnym torze. Może i było to dobre miejsce do podsłuchiwania, ale nie mogło nazywać się genialną kryjówką. Niestety zabrakło im czasu na przeniesienie się. Wybiła trzecia. Na scenę weszła Helena.

Tak, jak poprzedniej nocy zjawiła się na peronie. Jednak teraz przyszła tam z wyjątkowym zamiarem. Przybyła, by położyć temu kres. Żeby naprawić wszystkie swoje błędy. Czy się bała? Jasne, tylko socjopata nie bał by się w takiej sytuacji. Ale po raz pierwszy od niepamiętnych czasów całą sobą czuła, że postępuje dobrze. Wychodzi z mroku, choć ten jeszcze w niej jest, to z każdą chwilą, z każdym kolejnym krokiem w stronę tej stacji stopniowo rozsadzało go światło. Światło nadziei, którą zgubiła, lecz szczęśliwie odnalazła. Zerwie tę umowę, zrobi to, dziś, już za chwilę. I odejdzie stąd jako nowa osoba. Wolna osoba. Wizja siebie samej i Dariusza za parę, może paręnaście lat, szczęśliwych, zjednoczonych na zawsze i wolnych od Viggo pchała ją naprzód i dodawała skrzydeł.

Niestety, były to jedne z tych skrzydeł, które wyrastają pod wpływem emocji. Jeden telefon wystarczył, żeby je podciąć.

Dzwonił Viggo. Odebrała. I znów to poczuła. To wewnętrzne omdlenie, spowodowane strachem przed... nim. Zakręciło jej się w głowie. Tego wszystkiego było zdecydowanie za dużo.

Dziś. To. Się. Skończy. 

Miała nadzieję, że dobrze...

- Halo?- usłyszała w słuchawce zachrypnięty głos Richiego.- Kto przy telefonie?

- Wiesz kto, Kruk, jak zawsze.

- Ty się za bardzo nie wymądrzaj, ptaszynko. Gdzie jesteś?

- Na pierwszym peronie.

- To teraz uważaj. Przed tobą są tory.

- No i?

- Podejdź do nich.

- Po co?

- Żeby mnie nie wkurwić.

Helena miała bardzo złe przeczucia co do tej telefonicznej zabawy. Richi brzmiał jak jakiś demon. Bardziej niż zwykle. Ale czy miała jakikolwiek wybór? Jeśli to, czy się stąd ruszy decyduje o tym, czy spotka się z Viggo, to nie. Musi załatwić, co trzeba. Zeszła z peronu i ruszyła w stronę torów.  

Stanęła przed nimi, cały czas z telefonem przy uchu. Usłyszała plusk wody pod stopami. Weszła w kałużę. 

- Zrobiłam to. Coś jeszcze?

- Wejdź na tory. 

- Ale...

- Właź!

Gdy Richi wrzasnął, przeszły ją ciarki. Zrobiła, co powiedział. Nie był to dobry pomysł, chociaż stacja już od dawna była opuszczona, to po torach wciąż coś jeździło. Chyba. O co tu chodziło? Z każdą sekundą nabierała coraz gorszych podejrzeń. Coraz bardziej pragnęła po prostu stamtąd uciec. Nie tylko ze względu na złe przeczucia. Strasznie tu śmierdziało. Benzyną, albo czymś  innym.

- Stoję na torach.- znów odezwała się do słuchawki.- Co teraz?

Nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Richi się rozłączył.

- Aha...- powiedziała sama do siebie.

Stała tak przez chwilę w miejscu wskazanym przez Richiego, czekając na rozwój sytuacji. Czemu wszystko znów musiało być takie niejasne, musiało skomplikować się akurat w takim momencie? Los Heleny był albo wredny, albo po prostu sadystą. 

Jak to zwykle Viggo i Richi wyłonili się z ciemności od strony drugiego peronu. Zaczęli iść w jej stronę, potem zatrzymali się jakieś dwa metry przed nią.

- Cudowna noc, nieprawdaż?- pierwszy odezwał się Viggo.- Choć niestety, jak wiadomo, nie dla każdego z nas. Zdaje się, że z zimną krwią zamordowałaś dwójkę przyjaciół? 

- Tak.- Helena ze wszystkich sił powstrzymywała łamiący się głos. Pozostała jeszcze ta kwestia, jak mogła o niej zapomnieć?! Viggo za wszelką cenę musi uwierzyć, że Czkawka i Astrid nie żyją. Inaczej... czeka ich straszny koniec. Ją również.

- Bardzo mi przykro. Wydaje mi się, że nie przeżywasz tej straty zbyt, że tak to ujmę, drastycznie?

Helena westchnęła najdramatyczniej, jak umiała. Czas wspiąć się na wyżyny zdolności aktorskich. Stawką było życie, już nie tylko jej.

- Jest mi ciężko, ale wiem po co to zrobiłam. Albo raczej wiedziałam. Bo... doszło do mnie, że nie powinnam tego robić. Spojrzałam prawdzie w oczy i to co robię jest po prostu złe! I Dariusz by tego nie chciał. Wolności za taką cenę.

- Heleno, rodzina jest bezcenna. Chyba nie chcesz teraz rezygnować?

- Przepraszam, ale właśnie tak! Ja nie mogę i nie będę żyć w ten sposób! Może jestem na to za słaba? A może po prostu nie chcę doprowadzić brata na skraj załamania nerwowego? Cokolwiek ze mną nie tak, nie pociągnę tego dalej. Spotkamy się jutro, to zwrócę wam towar. Kończę z tym. Doceniam waszą pomoc i... dzięki, ale kończę z tym. Zrywam umowę. 

I nastała głucha cisza. Z tych wyjątkowo złowrogich. Paraliżujących. Zwiastujących straszną burzę.

- Cóż...-Viggo odezwał się po chwili.- Wielka szkoda. Masz ogromny potencjał. Ale nie martw się, nie jesteś pierwszym człowiekiem, którego to przerosło. Takie życie. Tak więc z tego miejsca pragnę podziękować ci za krótką, acz całkiem przyjemną współpracę. Niestety, z uwagi na naprawdę wiele rzeczy już się raczej nie zobaczymy. Ze zwrotem towaru nie będzie problemu. I cóż mogę rzec na pożegnanie, pozdrów od nas brata, kiedy się spotkacie. 

Helena nie mogła uwierzyć własnym uszom. To tyle? Już po wszystkim? Naprawdę poszło tak szybko i tak prosto? 

Aż za szybko i za prosto...

- To... mogę iść?- w jej głosie było słychać niedowierzanie i wielkie, ogromne szczęście. Bo tak silnych i prawdziwych emocji nawet ona nie była w stanie ukryć. Jej koszmar właśnie się skończył! Za chwilę wróci do domu, położy się na łóżku i tak po prostu odeśpi wszystkie zarwane noce. Odnajdzie swojego brata i po całych sześciu latach wreszcie się z nim zobaczy. Rano zrobi Czkawce naleśniki na śniadanie i ogłosi mu wielką nowinę. Gdy Viggo i Richi wyjadą z tej wsi wyciągnie go ze stodoły i pójdą razem do Astrid, pojadą do miasta, zjedzą pizzę, jak trójka normalnych szesnastolatków w wakacje. 

- Zaraz. Jest jeszcze jedna rzecz, którą musimy zrobić. To tradycja, która jest w mojej rodzinie już od lat dwudziestych ubiegłego wieku, czyli w sumie od początku działalności. Zawsze kiedy ktoś rezygnuje z tej pracy, wspólnie pozbywamy się wszelkich dowodów na jakiekolwiek powiązania z nami.- tu Viggo wyjął z kieszeni marynarki pamiętny świstek papieru, na którym dwie noce temu on i Helena spisali umowę oraz stalową, zdobioną zapalniczkę.- Poza towarem to chyba jedyny.- to mówiąc podszedł do niej bliżej. Trochę za blisko... Podał jej zapalniczkę.- Czyń honory.

Dziewczyna odpaliła zapalniczkę. Jej płomień tańczył na lekkim wietrze. Już zaraz niczym feniks odrodzi się z tego ognia jako zupełnie normalna dziewczyna, którą zawsze pragnęła się stać. Podpaliła kartkę. Przeszczęśliwa spojrzała Viggo prosto w jego przerażające oczy, z których jedno było okolone bliznami, z myślą, że to już ostatnia noc, kiedy musi na niego patrzeć. I wtedy przebiegł ją dreszcz, jakiego jeszcze nigdy nie doznała. Wyraz jego twarzy był po prostu okropny, diaboliczny, dosłownie krzyczał, żeby uciekała albo już po niej.  

Było już. Na to. Za późno. 

Nagle Viggo rzucił jej pod stopy płonącą kartkę papieru. Dosłownie znikąd wokół niej wyrosły ogniste języki. Z jej gardła wyrwał się przeraźliwy krzyk. Stała w ogniu. W samym środku pierścienia z płomieni. 

- Ojej, zaskoczyłem cię tym?- ta gorzka ironia, z jaką Viggo wypowiadał te słowa, ten jego okropny, fałszywy uśmiech marketingowca, to było bardziej nie do zniesienia niż żar wokół   niej.- Zapomniałem wspomnieć, że razem z dowodami pozbywamy się również dezerterów? A mnie się wydaje, że coś ci na ten temat wspominałem. Naprawdę nie pamiętasz? Nie trawię zdrajców.

- Co... co tu jest grane?!- to, co się działo jeszcze do niej nie doszło, ale bardzo powoli wdzierało jej się do głowy. Dopiero co wszystko się ułożyło... a teraz jej nadzieja płonęła.- Nie zdradziłam cię! Co ty chcesz zrobić?

- Zemścić się. Proszę, nie bierz tego do siebie, bo to nie ty jesteś tu winna. Ale pozwól, że opowiem ci krótką anegdotę z życia. Możesz być jej ciekawa, bo głównym bohaterem jest w niej... Dariusz. Po latach dowiedziałaś się, że w przeciwieństwie do tego, co powtarzała ci rodzina żyje i niestety trafił do więzienia. Chyba nawet o tym rozmawialiśmy. Co ci wtedy powiedziałem?

- Że nie potrafił planować...

- Cóż, nie do końca. Choć trzeba przyznać, rozsądny to on nie był. Tak naprawdę po prostu okazał się być zbyt słaby, żeby udźwignąć prosty, nieco brutalny biznes. Brzmi znajomo, prawda? Jednak on posunął się do wiele radykalniejszych kroków, niż ty. Otóż podczas wyjątkowo krwawego okresu w historii GZHN był jednym z ludzi, którzy wykonywali brudną robotę. Silny, wielki, nadawał się do tego. Ale pewnego pięknego dnia, po tym, jak wyznaczyłem mu kolejną ofiarę wparował do mojego domu z piłą łańcuchową. Krzyczał coś o tym, że jestem złym człowiekiem i wyśle mnie do piekła... a  potem...- tu Viggo zaciął się na chwilę i delikatnie przejechał dłonią po dwóch podłużnych szramach na swojej szyi.- Nigdy nie zapomnę tego, jak na mnie patrzył, kiedy próbował odciąć mi głowę. Jakby zupełnie postradał zmysły. Gdyby Richi nie zjawił się w porę, to dziś obchodzilibyśmy już szóstą rocznicę mojej śmierci. Zgłosiłem to potem na policję. Tak, na policję, żyjemy w czasach, w których to, ile masz pieniędzy decyduje, o tym, czy musisz przestrzegać prawa. Była rozprawa sądowa. Dariusz przyznał się do wszystkiego od razu. Kiedy wywlekali go stamtąd siłą, wrzeszczał, że zrobił to dla swojej siostry, że chce, by mogła być z niego dumna, kocha ją nad życie i  jeśli się nią dobrze nie zaopiekujemy, to wszystkich nas zabije, a ona będzie bawić się w herbaciane przyjęcie z naszymi zwłokami. 

Helenie robiło się coraz bardziej gorąco. Nie tylko od ognia. Kocioł myśli gotował się w jej głowie. Dariusz był najłagodniejszą, najcieplejszą i najbardziej kochającą osobą, jaką znała. Zawsze troszczył się o nią najbardziej na świecie. Nie było mowy o tym, żeby uwierzyła w niestworzone opowieści Viggo o ścinaniu głowy piłą łańcuchową. Viggo był oszustem, kłamcą i mordercą. Nie miał prawa opowiadać tak potwornych historii o Dariuszu, nie zasługiwał nawet na prawo do wypowiadania jego imienia! Nienawiść wypuściła korzenie, a potem rozkwitła w niej niczym ogromne kwiaty o ciernistych łodygach, parzących liściach i płatkach, których krawędzie rozcinały jej serce. 

- W zemście za próbę zamordowania mnie postanowiłem, że odbiorę mu najcenniejszy skarb. Ciebie.- Viggo kontynuował.- Niewdzięcznik jeden, jakby zapomniał, że to właśnie dzięki mnie nie umarłaś z głodu w ruderze, w której wtedy mieszkaliście. Ja mu pomogłem, z czystej dobroci serca...

- Dobroci serca?! Jakiego serca?! Ty nie masz serca, pieprzony potworze! Nienawidzę cię! Kazałeś mojemu bratu mordować ludzi, a potem wsadziłeś go do więzienia! To ty mi go zabrałeś! Nienawidzę cię!

Wrzeszczała jak opętana, krztusząc się własnymi łzami. Jej duszę rozdzierała czarna rozpacz. Jak mogła dać się tak zmanipulować?! Viggo od początku chodziło o zemstę na Dariuszu, wcale nie chciał jej pomóc, była tylko jego narzędziem do robienia krzywdy wszystkim wokół. W pierwszej kolejności najdroższej i najbliższej jej osobie. Pierwotnym planem było zwerbowanie jej do pracy, przez którą Dariusz teraz cierpi i przed którą na pewno by ją ochronił, gdyby tylko był z nią. A teraz Viggo chciał pójść na całość i ją zabić. Rozjechać pociągiem, a potem spalić to, co z niej zostanie. Żałowała siebie, ale jeszcze bardziej brata. Wiedziała, że cokolwiek jej się stanie, on mentalnie poczuje dokładnie ten sam ból, co ona. Bo była dla niego całym światem. Jeśli ona zginie, to on... się zabije. Ta myśl utrzymywała ją przy życiu przez ostatnie sześć lat bez niego. Właściwie bez niego jest na tym świecie kompletnie sama. Sama odebrała sobie jedynych przyjaciół, bo wierzyła w kłamstwa Viggo. A teraz już nikomu na niej nie zależy. Wszyscy ją oszukali. Zaraz umrze w męczarniach, kompletnie sama i nikt nie będzie żałował.

Przestała krzyczeć. Łzy leciały z jej oczu, jedna za drugą, ale jakby przestała mieć tego świadomość. To wszystko było jak okrutne deja vu. Jej myśli przeniosły ją sześć lat wstecz i odtworzyły wszystko, co się wtedy stało. Ten moment, w którym otworzyły się drzwi tej pamiętnej szafy w jej pokoju, w jej dawnym domu i jakiś policjant zajrzał do środka. To, jak siłą wciągnął ją do radiowozu. Wystraszoną, dziesięcioletnią dziewczynkę. Wtedy też krzyczała. Wtedy też wylała cały ocean rozpaczliwych łez. Wtedy była tak samo bezsilna.

Tymczasem za wagonem na nieczynnym torze Czkawka wychodził z siebie, żeby wpaść na jakikolwiek pomysł. Plan działania. Musiał coś zrobić, cokolwiek, nie mógł dłużej stać i patrzeć, bo wystarczył jeden nieostrożny ruch, żeby Helena zmieniła się w kupkę popiołu.

Nagle coś mu zaświtało. Ale zaraz potem napotkał błagalne spojrzenie Astrid, które mówiło dosłownie ,,proszę, nie rób nic głupiego..."

Niestety i ona, i on wiedzieli, że nie ma innego wyjścia.

- Astrid, przepraszam, nie dotrzymam obietnicy.- po tych słowach, wypowiedzianych ledwo słyszalnym szeptem pocałował ją delikatnie w czoło i podniósł się z ziemi. Wstał wyprostował się...

- Co ty robisz, wracaj tu!- spanikowana dziewczyna chwyciła go za rękę, żeby powstrzymać go przed... czymkolwiek, co zamierzał. Nie dopuści do tego, by aż tak się narażał.

- Kocham cię.- wyrwał jej się i odbezpieczył swój pistolet. Po czym... wybiegł zza wagonu, celując gdzieś przed siebie, z krzykiem.- Stać! Policja!

Astrid poderwała się z miejsca, z zamiarem wciągnięcia go z powrotem za wagon. Co on wyprawiał?! Bliźniaki, Smark i Śledź musieli ją przytrzymać, żeby również nie wyskoczyła z kryjówki. Poddała się im. Gdyby chciała, mogłaby powalić ich wszystkich jedną ręką, ale teraz każdy szelest decydował o życiu i śmierci. Pozostało jej tylko z przerażeniem patrzeć na rozwój wydarzeń.

- Stać! Policja!- na dźwięk tego głosu Helenę dosłownie zmroziło. Czkawka. Czkawka! Nie! Skąd się tu wziął, co on tu robił, jakim prawem?! Powinien teraz leżeć pod sianem! Z dala od tego wszystkiego! Bezpieczny...   Nie, znowu bawił się w detektywa, narażając się jak idiota! Chciała krzyknąć do niego, żeby uciekał, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu, jej gardło zamarzło, cała zastygła jak bryła lodu. Nie była w stanie się odwrócić. Jego widok odebrałby jej resztki nadziei na to, że przez ten cały ogień po prostu ma halucynacje.

Viggo i Richi również zamarli na krótką chwilę. A potem nieoczekiwanie parsknęli śmiechem.

- Policja, tak?- Viggo szybko się opanował i znów zaczął prowadzić rozmowę.- A można prosić legitymację? Nie, nie chodzi o tę szkolną. Ile masz lat?

- Zamknij ryj!- warknął Czkawka.- Co ty odwalasz, serio upadłeś tak nisko, że fajczysz szesnastolatkę dla jakiejś zemsty?

- Nazywaj to jak chcesz. Dla jednych jest to upadek, dla innych okropna zbrodnia, dla mnie zemsta doskonała, a dla mojego brata pewnie świetna zabawa.- tu zerknął na Richiego.- I co z nim zrobimy?

- Daj mi wykończyć gówniarza.- to powiedziawszy Richi wyciągnął zza pasa pistolet.

- Co jest, mnie już nie chcecie rozjechać pociągiem?- Czkawka ze wszystkich sił próbował zwrócić na siebie uwagę, żeby Helena mogła uciec. Było to trudne, choćby dlatego, że... cóż, miał przed sobą jeszcze całe życie...

Nagle Richi doznał oświecenia.

- Ej, my się już kiedyś spotkaliśmy...

- Ukradłeś mi buta, ty łysy psycholu.

- Miałaś go zabić, zdziro!- Richi wycelował w Helenę.

Dziewczyna mu nie odpowiedziała, huczało jej w głowie, stała jak sparaliżowana.

- I kto tu kogo zdradził, co?- Viggo znów włączył się w tę zażartą dyskusję.- Słuchaj... eee... jakkolwiek masz na imię, zanim z wielkim żalem się ciebie pozbędę, żebyś przypadkiem nie wspomniał nikomu o tym, co się tu działo, chciałbym szczerze ci powiedzieć, że jestem pod wrażeniem. Jesteś strasznie odważny. Aż za bardzo, bo właśnie wpędziłeś się tym do grobu. Ale taka prawda. Niewielu by tak potrafiło.

- Skoro aż tak ci mnie żal, to zawsze możemy się dogadać. Zapomnę o sprawie, ale pod warunkiem, że dasz mi zabrać stąd moją przyjaciółkę. Żywą i w jednym kawałku. Teraz!

Z daleka Czkawkę doszły odgłosy kół, toczących się po torach z ogromną prędkością. Pociąg. Już tu jechał.

Viggo również go usłyszał.

- Niezmiernie mi przykro, ale zbyt długo czekałem na tę chwilę. Niech Dariusz będzie przykładem dla ludu, mówiącym dlaczego nie dokonuje się zamachów na Narkotykowego Króla.

Maszyna była coraz bliżej. Jechała z ogromną prędkością.

- Helena, słyszysz mnie? Uciekaj!- Czkawce powoli kończyły się pomysły. Rozsądne pomysły. Dziewczyna mogłaby stąd zwiać, co prawda trochę by się poparzyła, a Viggo i ten łysy pewnie by go dorwali... Ale mógł prosić, mógł wrzeszczeć, ona nie ruszała się z miejsca.

Przez ten cały ogień było jej tak gorąco, że zaczęła mieć zwidy. Widziała przed sobą Viggo... z odciętą głową. Leżała na ziemi, w kałuży krwi. Za nim stał Dariusz z piłą łańcuchową. Uśmiechał się do niej. Tak ciepło i serdecznie, jak to zapamiętała. To wszystko było najpiękniejszym widokiem, jaki przyszło jej oglądać w życiu. Nasycała nim oczy, duszę, która powoli odpływała z tego przeklętego miejsca...

-Helena, uciekaj!- Czkawka darł się dalej, na daremno.

Na horyzoncie było już widać światła pociągu.

- Uciekaj, proszę cię!

Maszynista nie był ślepy, dostrzegł ogień i ludzi na torach, chciał zahamować, ale pociąg jechał za szybko. Dzieliło go od nich już tylko dwadzieścia metrów...

Piętnaście...

Dziesięć...

Pięć...

- Helena!

Otrząsnęła się nagle, pociąg był tuż przed nią, powietrze rozdarł jej przeraźliwy wrzask. Czkawka nie miał zamiaru pozwolić na to, żeby Helenę tak po prostu rozjechało. Zdążył jej wszystko wybaczyć. Już dawno. Niewiele myśląc wbiegł prosto w ogień, na tory i strzelając gdzieś przed siebie zepchnął z nich dziewczynę.  

Potknął się o nie, przewrócił się, dusząc płomienie. Jego ubrania cudem się nie zajęły. Nagle poczuł, jak coś wpija mu się w łydkę, tuż pod kolanem, aż po kość, jakby ktoś ciął go piłą tarczową. A potem... potem był już tylko ból, tak silny, tak bardzo nie do wytrzymania, że nie był w stanie choć na chwilę podnieść się i sprawdzić, czy udało mu się uratować Helenę.

Upadła na kamienie, którymi było wysypane torowisko, ostre niczym brzytwy rozerwały jej bluzkę, poraniły plecy. Przez krótką chwilę dochodziła do siebie. Usiadła. Jej oczom ukazał się pociąg, ten sam, który ułamek sekundy temu prawie rozciął ją na trzy części. Z tym, że teraz leżał na ziemi, przewalony na bok, z lokomotywy wyczołgiwał się przerażony maszynista. Musiał wykoleić się, gdy próbował wyhamować. Maszynista uciekł dosłownie w ostatniej chwili, po czym lokomotywa... wybuchła. Dziewczyna patrzyła na to wszystko oczami wielkimi jak spodki, próbując choć trochę uspokoić serce, które waliło jej jak oszalałe. Obejrzała się za siebie. Viggo się ulotnił, a po Richim został tylko krwawy ślad na kamieniach. Czyli Czkawka go trafił, a potem pewnie uciekł z bratem... Właśnie... Czkawka. Przed chwilą uratował jej życie, pomimo wszystkiego, co zdążyła mu zrobić... W tym momencie Helena zorientowała się, że znów siedzi w jakiejś kałuży. Spojrzała w dół... i natychmiast tego pożałowała. Jej dłonie były zanurzone we krwi po same nadgarstki. Wyciągnęła je z niej, przerażona jak nigdy. Czerwień zaczęła spływać jej po rękach, cienkimi strużkami lać się z łokci, kropla po kropli spadała na ziemię, na jej kolana, zalewała wszystko dookoła. 

A skoro jej nic nie było, to jedynym logicznym wyjaśnieniem tej makabry był...

Wtedy właśnie go zobaczyła. Leżał na samym środku czerwonego jeziora, które wylewało się z niego. 

Chciała coś zrobić, ale rozpacz i czyste przerażenie trzymały ją w miejscu, wyciszały krzyki zszarganej duszy. Przez gorzkie łzy ujrzała Astrid, Smarka, Śledzia i bliźniaki, biegli do niej nie wiadomo skąd...

Astrid nie mogła uwierzyć w to, co stało się przed chwilą na jej oczach. Czkawka... rzucił się pod pociąg. Tak po prostu. Nikt go do niczego nie zmuszał. Nikt nawet nie poprosił go o zrobienie czegokolwiek. A on wbiegł pod pociąg. Patrzyła na tę okropną scenę stojąc za starym wagonem, próbując wyrwać się przyjaciołom. Wszyscy zamarli, gdy pociąg przewrócił się na bok. Dziewczyna w sumie zawdzięczała im życie, bo gdyby udało jej się uwolnić wcześniej, wyleciałaby w powietrze razem z lokomotywą. Teraz biegła. Iskry i dym unosił się w powietrzu, resztki lokomotywy paliły się gdzieś za nią, a ona biegła. Jeszcze tego nie wiedziała, ale życie Czkawki zależało teraz właśnie od niej. Oświeciło ją, gdy go zobaczyła. Leżącego w kałuży jego własnej krwi. I jego nogę, zwęgloną I porzuconą na torach pięć metrów dalej. 

- Czkawka! O kurwa, tylko nie to!- krzyknęła, zdzierając z siebie bluzkę. Padła przy nim na kolana i zaczęła obwiązywać materiałem to, co zostało z jego lewej nogi, próbując zatamować krew, zatrzymać w nim resztkę życia. 

Helena siedziała obok, patrząc na Astrid nieobecnym wzrokiem przez zasłonę z łez. To, co się tu działo było ponad jej siły. Zwłaszcza, że była to właśnie jej wina... To była trauma, wypełniła ją całą jak śmiertelna, paraliżująca trucizna. 

- Helena, dzwoń po karetkę!- Astrid sięgnęła do kieszeni spodni ręką uwaloną krwią po sam łokieć, wydobyła z niej telefon i podała go przyjaciółce. 

Helena wzięła telefon. Jej ręce trzęsły się tak, że go upuściła. Upadł na kamienie, pękła szybka. 

Wszystko działo się niesamowicie szybko, Smark, Śledź i bliźniaki ledwo nadążali. A gdy kurz opadł, wiatr rozwiał dym po wybuchu i wszystko w miarę się uspokoiło, stanęli jak wryci. Czkawce obcięło nogę, Astrid wisiała nad nim cała we krwi, bez bluzki. Jej biały, koronkowy stanik zachlapało na czerwono. Mieli wrażenie, że oglądają kadr z horroru. 

- Dzwoń ktoś kurwa po karetkę! - Astrid powoli traciła grunt pod nogami i zimną krew. W oczach czuła łzy, bywały tam tak żadko, że zdążyła już zapomnieć jak to jest. Nie, nie mogła teraz sobie na to pozwolić, musiała być silna, walczyć do końca, działać, nie ryczeć jak jakieś dziecko! Jedno spojrzenie na Czkawkę, chłopaka, którego zdążyła naprawdę pokochać i który leżał teraz przed nią, wykrwawiając się wystarczyło, żeby złamać jej stalowe serce. Jedyny ogień, który był w stanie je rogrzać właśnie topił się we własnej krwi...

Śledź zadzwonił po pogotowie. Smark zajął się Heleną, wyczerpana do granic dziewczyna zemdlała w jego ramionach. Bliźniaki... zresztą nieważne. Dla Astrid już nic się nie liczyło, nic oprócz Czkawki. Jego życie zależało teraz od czasu, w jakim w to przeklęte miejsce przyjedzie karetka, a ona nie mogła z tym zrobić absolutnie nic. Jeszcze nigdy nie czuła się tak słaba, nienawidziła tego uczucia. Ale nawet ona nie była w stanie nie płakać w obliczu tak koszmarnego wydarzenia. Klęczała na ostrych kamieniach, pochylona nad nim i płakała. Razem ze łzami, z upływem czasu wyciekała z niej nadzieja. Traciła go. 

- Czkawka, proszę cię, wytrzymaj jeszcze trochę, dla mnie... - dobrze wiedziała, że nawet najpiękniejsze słowa są teraz bez sensu, ale i tak mówiła do niego, wmawiając samej sobie, że jeszcze ją słyszy.- Kocham cię! Nie wyobrażam sobie świata bez ciebie! 

- Teraz, to mu już chyba nie robi różnicy...- rzucił Mietek.

- Zamknij się! 

Czkawka leżał na ziemi, nie dając znaku życia, ale bynajmniej wciąż był żywy. Może w połowie, albo raczej w jednej czwartej. Słyszał głosy wokół siebie, wiedział, że Astrid jest przy nim i z całego serca pragnął odezwać się do niej choć jednym słowem... dobra, trzema. Kocham cię i przepraszam, tyle chciał jej powiedzieć na koniec. Ale nie mógł, nie miał na to siły. Nie miał siły nawet otworzyć oczu. Wszystko przez ten potworny ból... 

Czuł, że odpływa. Nie, nie mógł tak po prostu odejść bez pożegnania. Musiał ją zobaczyć. Ostatni raz spojrzeć w jej jasne jak gwiazdy oczy i utopić się w ich błękicie. A potem... niech się dzieje co się chce. Zebrał się w sobie i... udało mu się. Widział rozgwieżdżone, nocne niebo nad znienawidzoną przez niego rodzinną wsią, w której nigdy wiele nie znaczył. Ale nie dla Astrid. Była tam, nad nim, spocona, cała brudna od czegoś jakby... krwi, a w jej oczach niczym iskry błyszczały łzy. Prawdziwe, szczere, słone łzy. Zobaczenie jej w takim stanie było praktycznie niemożliwe, wielu uczniów z ich szkoły było pewnie przekonanych, że Astrid po prostu nie jest zdolna do tego, żeby się popłakać. Ale bycie powodem jej łez było największym zaszczytem, jakiego mógł dostąpić w całym swoim życiu. Kochała go. Zależało jej na nim. A dowód właśnie spływał z jej policzków na jego bladą twarz. 

Dłużej nie wytrzymał, oczy same mu się zamknęły. Słyszał czyjeś krzyki, rozpaczliwe wołanie, gdzieś z oddali syreny policji, straży pożarnej i wyczekiwanej przez wszystkich karetki... a potem... nie słyszał już nic.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top