Pierwsza krew i życie na niby

To była już ostatnia lekcja. Męki związane z przedstawieniem miały się skończyć o piętnastej dwadzieścia. Czkawka przez te osiem godzin nie miał kompletnie nic do roboty ze względu na to, że jego udział w sztuce ograniczał się do siedzenia za krzakiem. Postanowił więc nauczyć się czegoś nowego i zgłębić tajniki makijażu obserwując spektakularną metamorfozę największej gwiazdy, Astrid, która dziś po raz pierwszy od chyba swojej pierwszej Komunii Świętej musiała założyć sukienkę, wcielając się uosobienie lata. Wszystkie dziewczyny w klasie zainteresowały się robieniem jej charakteryzacji. Dowodziła nimi Helena, jako doświadczona wizażystka i właścicielka wszystkich używanych kosmetyków. 

- Proszę, nie mrugaj teraz! Nakładam ci tusz! - specjalistka od makijażu nie radziła sobie tylko ze swoją modelką.

- Zabieraj to ode mnie! Machasz mi tym tuż przed oczami, co się dziwisz?! 

- Czkawka, jak to wygląda?

- Serio, mnie się pytasz? Ładnie, jak zawsze...bardzo się... świeci i w ogóle...-cóż, gdyby nie siedział obok od pięciu minut i nie przyglądał się tym wszystkim zabiegom, to chyba nie poznałby Astrid.

- Jak to świeci? Helena, wyjaśnij mi to! - z kolei sama Astrid czuła się, jakby przeniesiono ją na inną planetę. Normalnie nie zawracała sobie głowy makijażem, w życiu nie miała na sobie ani grama. Nie żeby takowy był jej w ogóle potrzebny. 

-A dajcie jeszcze trochę tego najcieplejszego rozświetlacza!- zasugerowała jakaś Kaśka, Baśka, czy inna Gertruda.

W ręce Heleny za pośrednictwem trzech innych dziewczyn natychmiast trafiło okrągłe pudełeczko z odpowiednim kosmetykiem oraz pędzel. 

Astrid cofnęła się i prawie spadła z ławki.

- Co to do cholery jest za futrzak?!

- No... pędzel.

- Z czego?

- Z wielbłąda tasmańskiego!- Helena powoli traciła panowanie nad sobą.- Przestań się śmiać, chcę ci to nałożyć! Do jasnej, ja nie wiem jak udało mi się dokleić ci rzęsy...- westchnęła.-Naprawdę nigdy się nie malowałaś?

- A po co? Strata czasu. 

- Tak jak używanie polskich znaków na Messengerze?- rzucił Czkawka.

- Dokładnie. No kto znowu targa mnie za włosy?!- krzyknęła Astrid i odwróciła się gwałtownie, wytrącając Helenie z ręki pędzel z wielbłąda tasmańskiego.

- Ja.- odezwała się Sandra, która jak się okazało już chwilę temu stanęła za nią i zaczęła rozplątywać jej warkocz.- No ja w tym widzę wielki potencjał... Helena! Idziemy w loki, czy fale?

- Fale, fale...- odpowiedziała Helena,wygrzebując się spod ławki z pędzlem. 

- Fal nie ma fal, nie ma fal, nie ma fal!- zaśpiewał Mietek, przechodząc akurat obok.

- Jeszcze nie ma, ale zaraz będą.- To mówiąc Sandra dosłownie znikąd wyciągnęła prostownicę. 

- No świetnie...- westchnęła Astrid.- Brakuje tu jeszcze tylko manikiurzysty. 

- Da się załatwić, idę po piłę.- to mówiąc Czkawka poderwał się z miejsca. Astrid znów parsknęła śmiechem.

- Nie!- zawołała Sandra.- Helena potrzebuje mentalnego wsparcia!

- Tak, potrzebuję. I wiadra kawy. Kurczę...- Helena krytycznie spojrzała na końcówkę pędzla.- Trochę za bardzo zbity.

- Ktoś kogoś pobił?- spytał zdezorientowany Mietek, znów przechodząc obok.

- Błagam, przestańcie opowiadać suche żarty! I niech mi ktoś poda owalną H czternastkę.

- Owalną co?!- zawołał Smark, pędząc w stronę sporego kufra z kosmetykami Heleny, który stał na pierwszej ławce, w pewnej odległości od właścicielki.

- H czternastkę! Wiesz co to?- spytała nieco zaskoczona.

- Nie czołg?-rzuciła Astrid.

Smark zanurzył wielkie łapsko w kufrze i wyciągnął z niego z dwadzieścia identycznych pędzli.

- Dobra, która to ta H szesnastka?

- Czternastka. Duże, włochate.

- Wszystkie są włochate.

- Owalne takie... jak jako... Smarku drogi, przynieś mi włochate jajko.

Astrid i Czkawka rżeli jak konie.

- Dobra, skończyłam.- to mówiąc Sandra odłożyła prostownicę i odsunęła się kawałek, by podziwiać swoje dzieło.- Nie no, pięknie. Nie kwestionujcie tego. 

- Nie kwestionujemy.- Mietek stanął obok niej, potem z sąsiedniej ławki wziął wielki wianek z maków, zboża i przeróżnych innych rodzajów polnego zielska, a następnie umieścił go na głowie Astrid.- Są fale. 

Do Heleny ktoś zadzwonił, więc wyszła z sali. Do gromady zainteresowanych Wielką Metamorfozą Astrid niespodziewanie dołączył Śledź. Przyniósł spore lustro.

- To co, reakcja?- spytał.

- Nie, chwila!- Mietek zerwał się i podbiegł do niego, zasłaniając lustro.- Szanowna Astrid- zaczął uroczyście.- czy jesteś gotowa aby zobaczyć swoją drugą twarz?

- Eee... tak?- Astrid wstała z miejsca i podeszła do lustra.- Suwaj się.

Mietek się sunął. Centrum wydarzeń otoczył wianuszek uczniów. A Astrid... zatkało. 

- O... mój... o jasna cholera!- szczęka opadła jej na widok własnego odbicia. Czegoś takiego się nie spodziewała. Jej włosy ułożone w piękne, hollywoodzkie fale zdobił ogromny wianek z typowo letnich zbóż, kwiatów i ziół. Jej twarz połyskiwała złotem. Doklejone przez Helenę rzęsy miały kształt kolorowych, motylich skrzydeł. Do tego jeszcze złota suknia do ziemi... to wszystko razem było niesamowite. Niesiona zachwytem dziewczyna wykonała pełen gracji obrót, którym spowodowała, że jej rozkloszowana, lekka sukienka rozwiała się na wszystkie strony.

- Bez kitu, to serio nasza Astrid?- Śledź nie dowierzał.

- Nie, wiesz, podrabiana.- odrzekła Sandra.

- Jak już, to w jakiejś wersji delux, czy coś...- Mietek skomentował bardzo trafnie.

- No prawie ta sama partia, co Helenka!- odezwał się Smark.

- Zamknij się, jestem zajebista. I daj spokój Helenie, dobrze wiesz, że cię nie cierpi.

- Uwielbia mnie. - tu Smark rozejrzał się po klasie, po czym jego wzrok spoczął na grupie chłopaków, fascynujących się odmienioną Astrid.- A każdy, kto nie chce w ryj niech potwierdzi!

Czkawka udał, że nie słyszy i wbił spojrzenie w jakże interesujący skrawek papieru na podłodze. Ostatnio już nic nie rozumiał. Legion Idiotów (Smark ze znajomymi z klasy maturalnej) raz balanguje pod jego domem, a innym razem w niepełnym co prawda składzie wjeżdża mu na chatę i próbuje poderwać tą biedną Helenę, którą natura skrzywdziła urodą i przerośniętym... urokiem osobistym. Więc wolał unikać niebezpiecznych sytuacji. 

Swoją drogą nagle dotarło do niego, że od jakiegoś czasu siedzi w samym centrum wszelkich wydarzeń, od którego zwykle trzymał się jak najdalej. Dziś nie było w tej klasie osoby, z którą nie zamienił przynajmniej jednego słowa. To był chyba pierwszy raz od... początku jego edukacji. I szczerze to wszystko było nawet fajne. W ogóle od pojawienia się tu Heleny obok niego nieustannie byli ludzie. Rozmawiali. Robili coś razem. Chodzili do kawiarni po szkole. Śmiali się z nim, a nie z niego. Wyglądało to prawie tak, jakby w tej zasyfiałej dziurze miał dobrych znajomych.

Niespodziewanie na ławkę obok niego legł Smark.

- Hej przegrywie!

- Weź... daj żyć.

- A cię co znowu wzięło, przecież wczoraj było fajnie! Przynajmniej z tego co pamiętam.

Tu Czkawka doznał szoku.

- Ej, zaraz! Właśnie! Ty przypadkiem nie miałeś kaca? Wypiłeś wszystko co do mnie przyniosłeś!

- No miałem i dalej mnie łeb napiernicza jak ten... ale wziąłem puszkę RedBulla, do tego Apap na noc i kurwa, działa!

- Niesamowite po prostu... dobra, serio czego chcesz?

- No jak czego? Słuchaj, od kiedy doszła do nas Hela, wszystko stanęło na głowie. I normalnie mój ziom już pewnie wpychałby w ciebie ten cały Apap, ale pozałatwiałem. Jesteś nietykalny. Bruneta ewidentnie cię lubi. Tylko no sam mi powiedz, za co? Ja tu jestem samiec alfa, a ty jesteś... no, nikim. I tak sobie pomyślałem, że z wdzięczności w ramach przyjaźni polsko-gruzińskiej może powiedziałbyś jej o mnie jakieś miłe słowo, co?

W ramach przyjaźni polsko-gruzińskiej?! Od kiedy Smark wie o istnieniu czegoś takiego jak Gruzja?! I od kiedy myśli?! Czy pojawienie się Heleny serio uruchomiło u niego PROCESY MYŚLOWE?! Poza tym coś Czkawce uświadomił. Tak, w tej szkole jest nikim i to żadna tajemnica. Jakim cudem więc nagle siedzi i rozmawia z najpopularniejszymi ludźmi w klasie? Kto i kiedy go w to wciągnął? Odpowiedź była prosta. Helena, jak tylko się tu pojawiła. Co znaczyłoby tyle, że te wszystkie osoby, które niedawno znalazły się u boku Czkawki tak naprawdę stanęły tam tylko po to, żeby utorować sobie drogę do niej.  On wciąż nie miał nikogo. Wciąż nikogo nie obchodził... 

- Jeśli chciałeś brzmieć poważnie, to coś ci nie wyszło.- tym komentarzem Czkawka chciał odciągnąć się od tych myśli. Naprawdę kiepsko rozmawia się z ludźmi kiedy się wie, że są przy nas interesownie.

- Rozumiem, że to przemyślisz.- to powiedziawszy Smark klepnął Czkawkę w plecy tak, że ten ostatni prawie zleciał z ławki i pozostawił go samego z myślami.

W sumie chrzanić to. Chrzanić to wszystko. Przecież Czkawce wcale nie zależało na nie wiadomo jakiej popularności. Czego zaczął się spodziewać? Ale skoro już los zesłał taką okazję to czemu miałby z niej nie skorzystać i nie przeżyć chociaż paru krótkich dni aktywnie w społeczeństwie? Może będzie fajnie. Nie do końca szczerze, ale fajnie. A po jakimś czasie albo okaże się, że znalazł prawdziwych przyjaciół, albo wróci do bycia nikim. 

Nagle przypomniał sobie swoją poranną niezręczną rozmowę z Heleną. To, jak powiedział jej, że dziś spróbuje. Umówić. Się. Z Astrid. Jak w ogóle mógł zapomnieć?! Dobra... jeśli ktokolwiek miałby zachowywać się fałszywie, to na pewno nie ona. Jest najbardziej szczera w  całej wsi i od razu powie to, co myśli. Nigdzie z nikim nie pójdzie jeśli nie będzie chciała. Nadszedł ten czas. Wiekopomna chwila. 

Dziewczyna była właśnie w trakcie przeglądu zawartości kosmetyczki Heleny. Bawiła się pędzlem z wielbłąda... nieważne. Czkawka podszedł do niej możliwie normalnie.

- Nie no, po prostu promieniujesz. Znaczy, promieniejesz! Fuck.- oczywiście, już na starcie połamał sobie język. Super...

- Życie znowu samo pisze suche żarty?- odpowiedziała Astrid, śmiejąc się pod nosem.

- Tylko coś mało śmieszne ostatnio...

- Czemu? By the way, czego chciał Smark?

- Dobrać się do twojej przyjaciółki.

- O masz... biedna, szkoda mi jej. Poradzi sobie, to wiadomo, ale i tak mi jej szkoda, bo ten debil jak go znam to nie odczepi się szybko. Na pewno wszystko okej? Wiem, że masz problemy z jego ekipą...

- Nie, jest git. Poza tym teraz jak już mówiłem przywalił się do Heleny. 

- Jak zaczną coś odwalać to masz mi powiedzieć! Zachciało mi się ostatnio żeby mieli problemy.

- A mnie cały czas się chce... słuchaj, Astrid, chciałabyś może wyskoczyć na miasto po szkole? Nie wiem, zaliczylibyśmy kino, coś byśmy zjedli, wiem gdzie robią dobre kebaby...

- No spoko, tylko wiesz, nie dzisiaj. We wtorki to mam wieczorem te... zajęcia z jujitsu.-Oczywiście, że nie miała wtedy żadnego jujitsu.  Ale normalnie spanikowała, co zresztą było do niej kompletnie niepodobnie. Najpierw Helena mówi, że do siebie pasują (i grzebie mu w szafkach pod zlewem!), teraz to... Zaraz! Przecież nikt nie powiedział, że to ma być randka! Czy ma? Takie wyjścia zachodzą też między przyjaciółmi...? I wtedy do Astrid dotarło, że w sumie to ten cały pomysł na TAKI wyjazd na miasto z tą konkretną osobą nawet jej się podoba. A właściwie przyłapała się na tym. I na tym, że od jakiegoś czasu gapi się bezpośrednio na Czkawkowego Jeża Włosowego.- Kurde...- westchnęła i tym samym pozwoliła, by wszystkie te powalone myśli wyszły jej przez usta.

- Co ,,kurde"?- chciał wiedzieć Czkawka.

- Nic, kurde szkoda, że mam dzisiaj to jujitsu. Ale jutro mogłabym iść. Powiedzmy o dziewiętnastej.

- No, to jesteśmy umówieni.

- Jesteśmy.


                                                                                    ...

Pan Waldemar właśnie siedział na zapleczu i popijał tanią, biedronkową kawę gapiąc się martwym wzrokiem w ekrany szkolnego monitoringu. Bycie woźnym w czymś pomiędzy zoo, a zakładem psychiatrycznym znanym powszechnie jako Liceum imienia Fryderyka Chopina na ulicy Rudzickiej na dosłownie Zadupiu (w Berkowie Małym) dawało mu się ostatnio we znaki. Głowa bolała go od tygodnia. Bębenki pękały mu w szwach. Na szczęście niedługo wakacje i koniec tego piekła. Rozwrzeszczane stado młodzieży zostanie przetransportowane z tej wsi nad jakieś morze, w góry, ewentualnie do obory na wielkie przewalanie gnoju. I wreszcie będzie spokój. Ale wtedy trzeba będzie wziąć się za remont szkoły. Po cholerę, bo za dwa miesiące hołota wróci i znów wszystko zniszczy, zabrudzi, rozniesie... 

Rozmyślał tak i użalał się nad swoją dolą woźnego, gdy nagle na jednym z ekranów zauważył dziewczynę kierującą się do wyjścia ze szkoły. Następna kamera uchwyciła ją przed wejściem, kolejna obok małego lasku za szkołą. Czyżby kolejna palaczka? Pan Waldemar zaraz się tego dowie. 

Odstawił kawę i wyszedł z zaplecza. Szedł przez korytarz, zastanawiając się dlaczego. Czemu współczesna młodzież niszczy sobie płuca? Co oni w ten sposób chcą udowodnić? Co pokazać? 

Wszedł za szkołę. Dziewczyna prawdopodobnie poszła palić do lasku. Tam  wzrok kamer już nie mógł jej dosięgnąć. 

Wszedł do lasku, w miarę możliwości cicho, nie strzelając stawami, by owa palaczka mu nie uciekła. I w końcu ją zobaczył. Obok niej stało jeszcze jakichś dwóch starszych facetów. Spojrzała na niego z przerażeniem i krzyknęła

- Nie!

Nagle jeden z facetów szybkim ruchem wyciągnął zza pasa pistolet. Rozległ się dźwięk wystrzału. Przerażony woźny poczuł okropny, palący ból gdzieś głęboko w klatce piersiowej. A potem padł martwy na ziemię.   

- Wiedziałem, że nie był to dobry pomysł. Uważaj na krew, nie ubrudź sobie butów.- powiedział jeden z facetów.- To nie jest odpowiednie miejsce na takie spotkania, zdzwonimy się później.

- Okej...- Helena ze łzami w oczach wycofała się i pobiegła do szkoły, przeskakując nad ciałem pana Waldemara.

                                                                                      ...

Czkawka, Astrid, Helena, Smark, Śledź, Mietek i Sandra po lekcjach znów poszli do tej samej kawiarni, co dzień wcześniej. 

- Też słyszeliście ten huk podczas lekcji?- Śledź po krótkiej rozmowie na temat bezsensowności i głupoty przedstawienia, które miało się odbyć w następny poniedziałek zwrócił uwagę na ten niepokojący szczegół. - Jakby ktoś strzelał...

- Z pistoletu.- dokończyła Astrid.- Trochę to irracjonalne, ale ja innej opcji nie widzę. Znam ten dźwięk.  

- Ja bym się nie przejmował. Coś się gdzieś złamało, żadnej epickiej apokalipsy i wybuchów nie było...- stwierdził Mietek, konsumując lodowe kulki z wody po ogórkach kiszonych.- Nie ma tematu.

- Do stu słupów elektrycznych, jak ty możesz to jeść?! - chciała wiedzieć Sandra.-Śmierdzi jak cholera.

- Nie śmierdzi. Po porostu ty masz zjechany zmysł węchu, bo ciągle jesz wędzone ryby. 

- Ej, wcale nie!

- Ok, bo ta dyskusja zeszła na temat, którego chyba nie powinniśmy poruszać przy jedzeniu...-zasugerował Czkawka. 

Smark i Helena prowadzili kompletnie osobny dialog, choć siedzieli otoczeni ludźmi. Nie... to bardziej Smark prowadził monolog o tym jaki to on zarąbisty, a Helena słuchała go jednym uchem, wypuszczała informacje drugim i siedziała jakaś taka... milcząca. Jakby przygasła. Albo coś się stało, albo po prostu była zmęczona Smarkiem. Jeszcze będzie okazja żeby spytać o co chodzi. Nagle Czkawka przypomniał sobie o dość istotnej sprawie, którą należałoby tu i teraz poruszyć. 

- Ej, Śledź, bo jest taka sprawa...

- Jaka?

- Po tej imprezie, jeśli posiadówkę przy filmie w ogóle można tak nazywać z mojego domu zniknęła mikrofalówka. 

- I co? 

- Wyszedłeś pierwszy. Była wtedy jeszcze?

- Ale że kto?- Śledź podejrzanie przyspieszył pochłanianie swojego wielkiego, wegańskiego muffina oblanego wegańską czekoladą. Czyżby... nie, to nie może być prawda! 

- No, moja mikrofalówka. 

- Oczywiście, jak coś zginie to od razu Śledź zeżarł, dajcie mi wszyscy spokój! Sherlock Czkawka i zaginiona mikrofalówka! Jaja sobie robisz, niczego nie ukradłem!- po tych słowach wstał, wepchnął sobie do ust to, co mu zostało z muffina i wyszedł z kawiarni.

- Ej, nikt tu nie mówi, że to ty! Śledź! Wracaj!- zawołał za nim Czkawka, oczywiście bez skutku. 

- Ja tam się trochę boję.- po krótkiej chwili ciszy odezwała się Helena.- Co jeśli ktoś serio strzelał i komuś coś się stało?

- Nie panikuj. Kto i do kogo miałby tutaj strzelać?- rozsądnie zauważyła Astrid.- Mamy w tej wsi jakieś skłócone rodziny, które mordowałyby się jak w tym Riverdale?

- Hoferowie i Jagódzcy aka moi starzy.- zasugerował Smark.- Przypomnijmy, że ta pierwsza rodzina ma dostęp do broni palnej i nieskazitelny wizerunek wojskowych katoli. 

- Oskarżasz nas o coś?!- krzyknęła Astrid i aż poderwała się z miejsca.- Ja ci zaraz dam wojskowych katoli! 

- E... ej no luz, to tylko ta... taka teoria... Za... za dużo gadam, sorry.- wyjąkał Smark. Pewnie przeraziły go demony w oczach Astrid. 

- Tylko ja mam prawo mówić, że moi starzy są beznadziejni, zapamiętaj to sobie. 

- To ten... Change of the topic!- ogłosiła Helena. Astrid z powrotem usiadła. - Może zastanówmy się nad tym, kto mógł ukraść mikrofalę? 

- Przecież sprawa jest oczywista i jasna.- odezwał się Mietek.

- Jasna jak słońce i klarowna jak sklarowane masło. - dopowiedziała Sandra.- Złodziejem jest Śledź.

- Nie pytajcie czemu to zrobił, bo nie mam pojęcia, ale wszystkie dowody, których zresztą też nie znam są przeciwko niemu. Wiem to na całe dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięćdziesiąt dziewięć procent! Niestety, ale jak w każdym serialu okazało się, że ten cichy dzieciak to jednak psychopata... Este sekai zdecydowanie cae sobre los Inus.- powiedział Mietek i głośno zachrumkał.

- Estoy de acuerdo contigo, watashi no kyodai.- po tych słowach Sandra również zaczęła chrumkać jak świnia.

- Pewnie tego pożałuję, ale... przemawiacie językami?- zażartowała Astrid.- Co to, Egzorcysta?

- Watashitachiha estan hablando...

- Jeśli można prosić, polski.

- To nasz własny język! Powstał w sumie przypadkiem, bo zmieszaliśmy Hiszpański z Japońskim w tłumaczu Google i to nas zainspirowało.

- Całą gramatykę opracowaliśmy w niecałe jedenaście lat, querida Astrid Chan! Omg, ale to fajnie brzmi! Od teraz będziemy do was wszystkich stosować japońskie przyrostki! Helena Chan!

- Ckawka San!

- Sensei!

-Kawaii!

- Dobra, nie chcę wiedzieć już nic więcej... 

                                                                                                    ...

Helena i Czkawka wrócili do domu przed szesnastą. Jego Wysokość Sołtys miał niedługo wrócić, a trzeba było przygotować się do tłumaczenia mu gdzie jest mikrofalówka... chociaż, może nie zauważy? Nadzieja matką głupich. Helenę może gdzieś się ukryje, niczym Jedenastkę ze  Stranger Things. Szkoda, że akurat w tym domu nie mieli do dyspozycji piwnicy. 

- Ej, ale jak mam zatrzymać się tu  na dłużej i korzystać z edukacji, to nie mogę ciągle chować się przed twoim ojcem, przecież w końcu mnie znajdzie!- zaraz po przekroczeniu progu drzwi Helenie włączyło się całkiem racjonalne myślenie.

- A jak ty byś zareagowała, gdybyś odkryła, że do twojego domu wprowadziła się niepełnoletnia dziewczyna, która uciekła z domu? 

-Nie trzeba przecież mówić całej prawdy. Wciśniemy mu jakąś piękną historię. O tym jak to poznaliśmy się przez internet , po czym okazało się, że jestem twoją dalszą kuzynką. 

- Ej... dobre! Brzmi trochę jak Prawdziwe Historie, ale... to się może udać! I okazało się, że jedziesz z jednego miasta do drugiego, po drodze miałaś naszą wieś i przyjechałaś. Git. 

- Git. 

-Damy radę, a co potem, zastanowimy się potem. Słuchaj, poszedłbym tylko...

- Jasne.

Po tej krótkiej rozmowie czkawka zniknął w łazience. musiał podsumować sobie fakty z tego dnia. Jutro idzie z Astrid na miasto! W sumie łatwo poszło, czego się nie spodziewał. Pozostało tylko wytłumaczyć ojcu obecność Heleny w domu i odciągnąć go od mikrofali. Naprawdę git. 

Gdy wyszedł normalnie dostał zawału. Przy stole w kuchni siedziała sobie Helena i popijała herbatkę. Sęk w tym, że nie była sama. Rozprawiała w najlepsze o polityce z jego ojcem!

- No jasne, to co się dzieje z Polskim skarbem państwowym to jest jakaś masakra!

- Oczywiście! No obecne władze, to niszczą ten kraj!- staruszek  był najwyraźniej w swoim świecie. No cóż, podczas rozmów, tym bardziej kłótni o politykę czuł się jak ryba w wodzie. 

- Niszczą ten kraj i rozwalają rodziny.- westchnął Czkawka.- By the way, jestem tu, stoję, egzystuję, zauważył ktoś?

Helena spojrzała w jego kierunku, ale rudobrody fanatyk polityki nie przestawał nadawać. 

- Dobra...- Czkawka wziął z szafki szklankę i nalał sobie wody, niestety ta wyślizgnęła mu się z ręki i rozbiła się o podłogę. Odgłos tłuczonego szkła sprawił, że wszystkie spojrzenia spoczęły na nim. - Sorry, niechcący.- powiedział i zaczął zbierać potłuczone szkło.- A w ogóle, hej tato. 

- Cześć.- odparł ojciec.- Zapoznałem się już z Heleną. Naprawdę jesteśmy spokrewnieni?- tu spojrzał z niekrytym niedowierzaniem na dziewczynę.

- Nie jesteśmy do końca pewni...- odpowiedziała Helena, brzmiąc tak naturalnie, że na wtajemniczonych zrobiło to niezłe wrażenie. 

- Ale to bardzo prawdopodobne.- dokończył za nią Czkawka. 

Helena kłamała tak profesjonalnie, jakby robiła to zawodowo. Zważywszy na sytuację rodzinną pewnie ćwiczyła to często.

- Może pojedziemy i zrobimy testy genetyczne?- zaproponował ojciec. 

Szlag! Tego Czkawka i Helena nie przewidzieli. 

- Spoko pomysł...- Czkawka mógł odpowiedzieć tylko tyle żeby nie wzbudzić podejrzeń.

- Wracając do naszej wcześniejszej dyskusji...- Wielki Polityk znów zwrócił się ku Helenie. 

- Nadawałby się pan na prezydenta!- dziewczyna przepięknie demonstrowała sztukę udawania zachwytu politycznymi ambicjami ojca Czkawki. 

- No raczej, że bym się nadawał! Wreszcie zrobiłbym porządek z tym krajem! 

Czkawka mentalnie błagał żeby tak tu i teraz staruszka coś trafiło. 

- Ale wiesz... prezydent państwa musi dbać o wizerunek. Dobrze się prezentować, pod absolutnie każdym względem. Sporo się od nas wymaga...- tu zerknął z ukosa na Czkawkę, który właśnie skaleczył się kawałkiem szklanki.- A to niszczy mi reputację. Jak ja byłem  w waszym wieku, to zaliczyłem z cztery kadencje jako przewodniczący szkoły, to ja obalałem później komunę! Ja i moje pokolenie! I ty jesteś przedstawicielką uświadomionej, ogarniętej młodzieży, która jest naszą przyszłością! A on... no dla niego to już nie ma nadziei, chyba, że ty zrobisz z niego ludzi. Choć szczerze wątpię, że jeszcze się da...

W tym momencie dyskusję znów przerwał dźwięk tłuczonego szkła. 

- Aj, szlag by to tato...westchnął Czkawka.- Właśnie poleciał twój ulubiony kubek.

- Rozwaliłeś mój ulubiony kubek, i co?! I jesteś z siebie zadowolony?!- twarz ojca Czkawki w sekundę zmieniła się z ,,jak ja kocham politykę!" w ,,spalę wszystko wzrokiem". Helena postanowiła ulotnić się na górę.- Bo co, bo tylko na to cię stać?! Powiedz mi, co dziś osiągnąłeś w życiu? Bo ja w twoim wieku każdego dnia harowałem jak wół w pięciu zawodach! A ty nie potrafisz nic, co najwyżej rozpierdolić mi kubek! Jesteś z siebie zadowolony?! No już, powiedz to! 

Czkawka upewnił się tylko, czy Helena na pewno sobie poszła, spojrzał ojcu prosto w oczy i zaczął mówić, irytująco spokojnym głosem

- Chcesz, żebym teraz powiedział, że masz rację i też uważam się za gówno? Ja ci rozwalam kubki. A ty rozwalasz mnie i moje życie od cholernych szesnastu lat, czyli od samego początku. Umiesz tylko drzeć się na mnie jakbym wymordował pół tej pieprzonej wioski! A kiedy już przynajmniej udajesz, że między nami wszystko jest okej, to zapominasz jak mam na imię! Jesteś z siebie zadowolony? No już, powiedz to.- po tych słowach uciekł na piętro zanim ojciec zdążył cokolwiek odpowiedzieć.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top