Nie ma to jak się rodzinnie zabić

Przebudzenie na zimnej, kompletnie zalanej podłodze pośród gruzów nie należało do najprzyjemniejszych. Gdy tylko Czkawka otworzył oczy, wdarło się do nich oślepiające, zimne światło. Czysta biel, kompletne przeciwieństwo tego, co otaczało go przed zawaleniem się nieszczęsnej ściany. Właśnie... co z nią? Co z Astrid i Szczerbatkiem? I co to właściwie za miejsce, dlaczego tu tak jasno? Trochę się wystraszył, kiedy na myśl ironicznie przyszły mu zaświaty.

Podniósł się powoli, kaszląc wodą i prawie zaliczając solidną glebę na śliskiej posadzce. Wtedy właśnie zorientował się, że wszystkie jego ubrania są przemoczone do suchej nitki, a z włosów kropla po kropli dosłownie leje się woda. 

Otaczały go białe ściany wyłożone kafelkami, z których gdzieniegdzie wystawały jakieś metalowe części o niewiadomym przeznaczeniu. Sufit był dziwnie wysoko, a nieopodal stała sobie bardzo dobrze mu znajoma fontanna. Cztery czarne, kamienne łabędzie. Ten właśnie widok uświadomił mu, że znajduje się na dnie basenu, w którym jeszcze wczoraj Śledź zrobił tsunami tysiąclecia podczas spontanicznej imprezy zapoczątkowanej przez Mietka, a zakończonej rozwieszaniem przemoczonej bielizny na wszelkich możliwych powierzchniach i tuleniem się do grzejników...

Piękne czasy, kiedy wszyscy byli jeszcze cali, zdrowi i przynajmniej w teorii bezpieczni... 

Zatęsknił za tym czasem jeszcze bardziej, gdy ujrzał dosłownie zmasakrowaną ścianę, która jeszcze nie tak dawno oddzielała mafijne piwnice od basenu, a teraz w połowie leżała rozsypana po podłodze w postaci pokruszonych cegieł, a w drugiej połowie zalegała mniej więcej na swoim dawnym miejscu jako sterta gruzów i złomu, odcinająca wszelką możliwą drogę powrotną do tej części podziemnego korytarza, z której tu trafił. 

Właśnie stamtąd nagle dobiegł go zaniepokojony głos Astrid

- Czkawka! Żyjesz, jesteś tam?!

- Astrid!- chłopak chciał puścić się do niej biegiem, zupełnie pomijając fakt, że dzieli ich ściana w kompletnej ruinie, jednak po dwóch krokach się poślizgnął, przewrócił, a do celu dojechał plackiem po podłodze. 

- Cały jesteś?- Astrid widocznie usłyszała rąbnięcie w posadzkę.

- Ta... tak jakby, A ty?

- U mnie wszystko gra, ale zasypało mi drogę, muszę zawrócić. Tych trzech typów chyba gdzieś spłukało...

- A Szczerbatek?

- Żyje, co prawda jest tak mokry, że wygląda bardziej jak chora wydra, niż jak kot, ale żyje. Przynajmniej wyglądał, bo jeszcze przed chwilą gdzieś tu był, ale zwiał. Szkoda, bo chyba się przywiązałeś. 

- Trochę... Dobra, ja też muszę się wrócić, bo wypłukało mnie na basen, to spotkajmy się przed tymi drzwiami dla personelu na początku.

- Okej. Ale na pewno jesteś cały?

- Tak, na pewno, leć już. 

- Lecę!

Sekundę po tym, jak Astrid wypowiedziała to słowo, za gruzami rozległy się odgłosy szybkich kroków po mokrej podłodze. Było je słychać coraz dalej, aż w końcu zupełnie ucichły. Astrid leciała pewnie jak z procy, w końcu miała spory kawałek drogi do drzwi, przy których mieli się spotkać. Czkawka miał nadzieję, że ona w przeciwieństwie do niego nie spotka się po drodze również z podłogą.

Wstał. Wciąż dosłownie ociekał wodą, z resztą tak, jak wszystko dookoła. Przemoczone ubrania sprawiały, że było mu okropnie zimno, o czym w pędzie wydarzeń chwili obecnej zorientował się dopiero teraz. Z tego, co pamiętał, to w szatni koło basenu były suszarki... Sauna chyba też była, ale nie miał pojęcia, jak ją obsługiwać. A Astrid, chociaż biegła, to do celu miała dość daleko. Trzeba by było czekać na nią co najmniej ze dwadzieścia minut, więc w sumie było trochę czasu na skorzystanie z tych suszarek. Teoretycznie. Bo jedno spojrzenie na niezasypaną część korytarza uświadomiło mu, że potem może nie być czasu na powrót tutaj, a że Dariusz mógł być absolutnie wszędzie, to wypadałoby tam zajrzeć...

Wzdychając z rezygnacją, ruszył na dalsze poszukiwania nieszczęsnego braciszka.    

Ciężko było znowu przyzwyczaić się do wszechogarniającej ciemności, zwłaszcza, że na basenie było biało jak w szpitalu. I strasznie cicho. A tu było jeszcze ciszej, tak, że Czkawka słyszał wyraźnie plusk kropli wody, opadających z niego na podłogę. Ten dźwięk bynajmniej nie pomagał zapomnieć o zimnie. A cisza była męcząca, bo właśnie w takich chwilach najczęściej do głowy przychodzą myśli, bez których byłoby nam lepiej... Takie, jak na przykład wyrzuty sumienia.

Czkawka przeklinał w duchu tę cholerną ścianę, która jak to cokolwiek, co spotykał ostatnio na swojej drodze, musiała rozwalić się akurat w najgorszym momencie! Tak niewiele brakowało, żeby dowiedzieć się, gdzie jest Dariusz... O ile Viggo zdążył go dorwać, a typ, którego Astrid prawie zarżnęła, wydawał się naprawdę nie mieć pojęcia, o co chodzi, więc chyba nie. Tyle z dobrych wieści. Złych było od dawna o wiele więcej. Czkawka ze wszystkich sił starał się o tym nie myśleć, bo naprawdę nie był teraz w miejscu i czasie, w którym mógłby pozwolić sobie na załamanie nerwowe. Nie żeby i bez tego jego nerwy były w dobrym stanie.

Dlaczego? Dlaczego sama świadomość tego, że zupełnie przypadkiem spowodował czyjąś śmierć była taka dobijająca? Przecież ludzie w kółko zabijają się nawzajem, nie żałując tego ani trochę, czasem z rozkazu państwa, czasem z własnej, nieprzymuszonej woli, a czasem zupełnie przypadkiem i jakoś sobie z tym radzą, godzą się z tym, co było, to było... Dlaczego to zabrzmiało, jakby wzajemne ludobójstwo miało być normalnym porządkiem rzeczy?! Nie jest, nigdy nie powinno być, a mimo wszystko kiedy sprawa sprzed pół roku wylądowała w telewizji, to nikogo jakoś nie zdziwiły szesnastolatki strzelające do mafiosów na płonących torach kolejowych!

I mógł analizować, zastanawiać się, co by było, gdyby tamtej pamiętnej nocy postąpił inaczej, ale w ten sposób tylko dobijał się jeszcze bardziej, bo dobrze wiedział, że nic już nie dało się zrobić. To wszystko było po prostu bez sensu...

Przynajmniej jedno odciągało jego myśli od sprawy Richiego. Przeraźliwe zimno, które dosłownie przeszywało go do szpiku kości. Wszystkie jego ciuchy wciąż były kompletnie przemoczone i już czuł, że jeśli w ogóle to wszystko przeżyje, to będzie chory. 

Z każdym kolejnym krokiem miał coraz większą ochotę miał coraz większą ochotę, żeby po prostu zatrzymać się i rąbnąć głową o ścianę.

Pochłonięty powstrzymywaniem się od realizacji tego pomysłu ostatkami sił, odpłynął myślami tak daleko, że nie usłyszał cichych, choć w kompletnie pustym korytarzu całkiem słyszalnych kroków, które rozlegały się za nim, coraz bliżej i bliżej niego... Nie czuł na sobie błędnego spojrzenia, które wbijało się w niego jak sztylet i podążało za nim jak cień już od dłuższego czasu...

Zorientował się w sytuacji dopiero, gdy poczuł, jak czyjaś dłoń zasłania mu usta i coś lub ktoś przyciska mu do skroni kawałek chłodnego metalu.

Pistolet.

- Witaj, braciszku!- usłyszał tuż za sobą, prawie w swojej własnej głowie. Te dwa, z pozoru niewinne słowa wypowiedziane przeszywającym, w chory sposób euforycznym głosem Dariusza brzmiały jak groźba śmierci.- Ty wiesz, że akurat cię szukałem? Kurwa, no skąd miałbyś wiedzieć, przecież ci nie mówiłem, nie?- to mówiąc Dariusz zaśmiał się pod nosem w iście zatrważający sposób. Usłyszawszy ten śmiech, Czkawka poczuł, jak robi mu się słabo. Jeszcze chwilę temu miał ochotę błagać, żeby ktoś go zastrzelił, ale bynajmniej nie licząc na to, że jego prośby zostaną wysłuchane... 

Wolałby jeszcze nie ginąć... 

- Słuchaj, plan jest taki. Teraz cię puszczę, ale masz się nie wydzierać, bo Viggo nas znajdzie i będziemy w dupie. Idziemy szukać Heli. A potem... potem dowiesz się, co potem, nie chce mi się wszystkiego tłumaczyć dwa razy- to powiedziawszy Dariusz chwycił Czkawkę za rękę, ściskając ją jakby chciał zmiażdżyć mu nadgarstek i zaczął iść w sobie tylko wiadomym kierunku, ciągnąc go za sobą.

- Zawału idzie przez ciebie dostać...- dosłownie przerażony chłopak tylko tyle był w stanie z siebie wydusić.

... 

Gdy Helena bez namysłu wbiegała prosto w czeluście piekielne Viggo, spodziewała się wszystkiego. Naprawdę wszystkiego. Ale na pewno nie tego, że skończy w asyście Nagasaki... w szybie wentylacyjnym.

Tak, w szybie wentylacyjnym. Nowa znajoma Heleny jako znawczyni terenu stwierdziła, że tą drogą najszybciej przeszukają cały magazyn, bo wentylacja jest w każdym pomieszczeniu, także nie będzie trzeba za dużo łazić, by wszędzie zajrzeć. Więc teraz szły jedna za drugą na czworaka, gadając jak najęte dosłownie o wszystkim i o niczym. Helena nie miała pojęcia, jak to się dzieje, ale Nagasaki z każdym kolejnym poruszonym tematem wydawała się jej coraz bliższa, zupełnie jakby znały się od lat.

Gdzieś z tyłu głowy wciąż miała myśl, że nie powinna ufać jej od tak, ale było to naprawdę ciężkie do zapamiętania, szczególnie gdy dziewczyna zaczęła opowiadać jej o swojej kolekcji figurek kucyków pony. Helena dowiedziała się o całym mnóstwie tego typu szczegółów z jej życia, ale wciąż jeszcze nie ustaliła tego, co interesowało ją najbardziej.

Kim dokładnie był Viggo dla Nagasaki i kim ona była dla niego. 

Córką? Siostrą? Kuzynką?

Babcią? Już chyba wszystko było możliwe...

Ciężko było w ogóle poruszyć temat Viggo i uniknąć wysłuchiwania opowieści z cyklu jaki to on nie jest wspaniały i jedliśmy pierogi na szczycie Kilimandżaro. A to akurat strasznie Helenę irytowało. Jednak z drugiej strony wciąż liczyła na to, że za którymś razem dowie się jakichkolwiek konkretów. A ciekawość zżerała ją od środka.

I choć wciąż okropnie martwiła się o Dariusza, a w jej głowie raz po raz pojawiały się najgorsze możliwe scenariusze i zastygała w miejscu z rozpaczliwą nadzieją za każdym razem, gdy tylko usłyszała jakiś dźwięk poza trajkoczącą bez końca Nagasaki, to obecność tej szalonej dziewczyny sprawiała, że było jej jakoś tak... lżej. Łatwiej. Lepiej.

- I właśnie dlatego już nigdy nie wezmę zebry do helikoptera- Nagasaki skończyła właśnie setną niestworzoną historię.

- Dobra, zapamiętam, chociaż nie mam pojęcia, do czego mi się to przyda...- podsumowała Helena ze śmiechem.

- Nigdy nic nie wiadomo.

- Tak mi opowiadasz i opowiadasz, i coraz bardziej nie rozumiem, jak ty możesz mówić, że masz nudne życie. Mówiłaś o samotności, ale... ciężko mi sobie wyobrazić, że nudziłabym się w twojej sytuacji.

- Wiesz...- Nagasaki przewróciła oczami.- Kiedy człowiek żyje tak na co dzień, nawet to zaczyna się robić zwyczajne. I wtedy chciałoby się chociaż spróbować normalnego życia. Nie mówię, że jest mi jakoś źle w moim obecnym, w sumie poza brakiem jakichkolwiek znajomych nie mam na co narzekać, ale po prostu czasem się zastanawiam, jak to jest chodzić do normalnej szkoły, jak w tych wszystkich serialach z Netflixa...

- Netflix ściemnia. Szkoła to najgorsze miejsce we wszechświecie, tuż po niej jest piekło.

- Ludzie czasem mówią Viggo, że jestem jak jego osobisty demon, więc chyba dałabym radę.

- Matko jedyna, kto i dlaczego cię tak nazywa?

- Cóż... Niektórzy się mnie boją.

Usłyszawszy to, Helena bynajmniej nie była zaskoczona. Ale pomyślała sobie, że gdyby tylko ci ,,niektórzy" mieli okazję poznać Nagasaki bliżej, to od razu by ją pokochali. Z jakiegoś powodu, którego dziewczyna nie była w stanie pojąć, jej nowa znajoma wydawała jej się po prostu cudowna.

Ogólna wesołość atmosfery ulotniła się gdzieś, gdy dziewczyny dobiegły jakieś głosy, dochodzące jakby spod podłogi. Przyciszone, nie do końca wyraźne, ale Helenie wydawały się dziwnie znajome... Zaczęły nasłuchiwać, Nagasaki z ciekawością, a Helena z nadzieją. Rozglądając się za źródłem dźwięku, ta druga zauważyła metalową kratę wielkości przeciętnego okna, wmontowaną w dno szybu. Podeszła, a właściwie podczołgała się do niej, wyjrzała przez nią i okazało się, że ona i Nagasaki znajdują się centralnie nad jednym z korytarzy magazynu. Z którego coraz bliżej i coraz wyraźniej było słychać rozmowę dwóch osób. 

Bardzo dobrze Helenie znanych. 

Z początku się ucieszyła, ale w miarę, jak zaczęła wychwytywać ich pojedyncze słowa, była coraz bardziej przerażona.

I wtedy ich zobaczyła.

...  

Łażenie po kompletnie nieznanym, wrogim terenie samotnie i bez broni już samo w sobie nie było najlepszym i najrozsądniejszym pomysłem. Ale los postanowił szybko odmienić sytuację Czkawki, czyniąc ją jeszcze bardziej beznadziejną i zsyłając mu do towarzystwa Dariusza, który w chwili obecnej ciągnął go przez znienawidzone już przez wszystkich hotelowe piwnice, cały czas trzymając pistolet tuż przy jego skroni. W lepszą stronę to się nie mogło potoczyć.  

Czkawka nie zajmował jednak zbytnio myśli rozpaczaniem nad swoim losem, który najwyraźniej bawił się w sadystę, bo były one pochłonięte kombinowaniem, jak by tu nie umrzeć. Nie widział wielu opcji. Nie widział absolutnie żadnych. Dariusz mógłby załatwić go dosłownie w każdej chwili, bo jak się okazuje, chyba jednak byłby w stanie to zrobić. To i nie wiadomo, co jeszcze. Wartałoby chociaż spróbować się dowiedzieć, zanim hotel się zawali albo wszyscy wylecą w powietrze. Albo jedno i drugie. Podobno wyobraźnia działa najlepiej, kiedy się boimy. W chwili obecnej Czkawka mógłby tytułować się następcą Ani z Zielonego Wzgórza.

Tak więc trzęsąc się trochę z zimna, a trochę ze strachu przed rozstrzelaniem na miejscu, chłopak postanowił przerwać panującą ciszę pełną napięcia.

- Gdzie my właściwie idziemy?- spytał.

- Wiesz, to trochę skomplikowane- Dariusz zaczął tajemniczo, co ani trochę go nie uspokoiło.- I obawiam się, że źle byś mnie zrozumiał, gdybym zaczął wyjaśniać ci wszystko w szczegółach. Więc... zdradzę ci tyle, że mam genialny plan. A resztę powiem ci, kiedy już znajdziemy Helę, bo nie będę tłumaczył wszystkiego dwa razy.

- Eee... Okej... A mogę wiedzieć, po co ci ta spluwa, czy całą drogę do gdziekolwiek mnie ciągniesz mam bać się o swoje życie?

Dariusz zaczął się śmiać. Czkawka musiał przyznać, że maniakalny śmiech wychodził mu coraz lepiej, bo poczuł, jak przechodzą go ciarki.

- Zawsze kochałem to twoje poczucie humoru...

- Co ty widzisz śmiesznego w tym, co tu się dzieje? Zwiałeś nie wiadomo gdzie i po co, władowaliśmy się całą ekipą prosto do tych cholernych kanałów, Helena nie śpi już drugą noc, wszyscy się tu dla ciebie narażamy...Możemy po prostu znaleźć resztę i spadać stąd jak najszybciej, zanim Viggo nas wszystkich załatwi? I odpuścić sobie tajemnicze genialne plany? Proszę.

- O Viggo się nie martw. Nie ma opcji, żeby zdążył cię zabić.

- W sensie... zanim stąd wyjedziemy, czy zanim ty mnie załatwisz?

- Dowiesz się w swoim czasie- Dariusz wypowiedział te słowa z jakąś dziwną ekscytacją w głosie. Ekscytacją rodem z tych, które nie zwiastują nic dobrego.

- Że... co?!- Czkawka dopiero po chwili zorientował się, co właściwie Dariusz powiedział. I choć myślał, że raczej nie da rady bać się o swoje życie bardziej, to jego słowa sprawiły, że był już do granic możliwości przerażony.- Dariusz, do jasnej, przestań mnie straszyć i powiedz po ludzku, co ty chcesz zrobić, bo mnie szlag trafi, proszę cię!

- Nie masz się czego bać-mówiąc to Dariusz paradoksalnie brzmiał, jakby jak najbardziej należało się bać. Bardzo.- Zaboli tylko przez chwilę. A potem wreszcie będziemy wolni...

- To mnie niby miało uspokoić, tak? Nie wyszło ci- i tak właśnie wszelkie granice możliwości przerażenia zostały przekroczone. Czkawka był już niemal pewien zamiarów Dariusza, ale być może w nie niedowierzając, a może nie chcąc przyjąć ich do wiadomości, zadał mu jeszcze jedno pytanie, bojąc się odpowiedzi.- Możesz to jakoś rozwinąć?

- No dobra, skoro aż tak chcesz już wiedzieć...- Dariusz westchnął zrezygnowany.- Mój plan jest prosty, ale naprawdę genialny. Tyczy się naszej uroczej rodziny i pomoże mi wreszcie sprawić, żeby Hela była bezpieczna! Rozejrzyj się. W tym pierdolonym świecie na każdym kroku spotykają nas same nieszczęścia. Co chwilę kto inny chce nas zabić, chociaż ja przecież muchy bym nie skrzywdził, a ty i Hela tym bardziej... Ale my nie damy im tej satysfakcji braciszku.

- Im, czyli że komu?

- Wszystkim! Wszyscy, których spotykamy w życiu chcą nas wydoić i zostawić! Ale ja już nigdy nie dam was skrzywdzić. Bo wreszcie znalazłem miejsce, w którym będziemy od tego wszystkiego wolni, bezpieczni, nareszcie będziemy mogli być po prostu szczęśliwą rodziną, tak, jak zawsze chcieliśmy! I już niedługo was tam zabiorę...- tu Dariusz znów zaczął zanosić się histerycznym śmiechem.- Już niedługo... już niedługo wszystko będzie dobrze!

- Brzmi... całkiem niegroźnie- Czkawka powiedział to bardziej do samego siebie, niż do Dariusza, bo powoli przestawał już wytrzymywać.- A gdzie to jest?

- Otóż... w zaświatach.

Czkawka aż stanął. Zapominając o pistolecie, który w każdej sekundzie mógłby przyprawić go o śmierć. O tym, gdzie i w jakim stanie jest, o przeszywającym go zimnie, o wszystkim. Zapomniał oddychać. Świat dosłownie stanął w miejscu, a on razem z nim, raz po raz odtwarzając sobie w głowie te dwa słowa.

W zaświatach.

Zrozumiał.

Genialnym planem Dariusza było samobójstwo.

-Co tak stoisz, Hela się sama nie znajdzie, a trzeba się pospieszyć- mówiąc to z przerażającym spokojem Dariusz znowu zaczął ciągnąć Czkawkę on jeden wiedział, gdzie, chcąc iść dalej jak gdyby nigdy nic, jakby to, co chciał zrobić było jego codzienną rutyną.

- Ty... nie... ty tak nie na serio, prawda?- chłopak tylko tyle był w stanie z siebie wydusić. A jeszcze przed chwilą był przekonany, że kiedy zamiary Dariusza przestaną być wiejącą grozą tajemnicą, to będzie mu dane choć trochę się uspokoić... Nic bardziej mylnego.

- No, bo chyba nie na niby, nie?

- Nie... Dariusz, to nie jest dobry pomysł, bez obrazy, ale to jest fatalny pomysł, nie... po prostu nie! Ja się na to nie zgadzam!- Czkawka spanikował już do reszty. Próbował się wyrwać, pistolet, którym Dariusz w każdej chwili mógł odebrać im obu życie stał się jakby niewidzialny, już kompletnie nieistotny w obliczu tego, co miało nim zostać dokonane. Zaczęli się szarpać. Sytuacja nie mogła rozwinąć się w dobrym kierunku. Krótka chwila wystarczyła, żeby Czkawka wylądował na podłodze. Z jego wargi cienką strużką sączyła się krew.

- Naprawdę... to nie jest dobry pomysł. To nie jest żadne rozwiązanie...- próbował przemówić Dariuszowi do rozsądku, jednak powoli tracił nadzieję na to, że to jest w tej chwili jeszcze cokolwiek warte. Usiadł, próbował wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Patrzył z przerażeniem, jak Dariusz przeładowuje pistolet.

- To jest jedyne rozwiązanie.

- Wcale nie! Słuchaj, gdybym tak myślał... znaczy, kiedyś tak myślałem. Naprawdę nie jeden raz. Ty wiesz ile razy Astrid w ostatnim momencie ściągała mnie z mostów, kiedy byliśmy w gimnazjum? Mnóstwo, sam jej zapytaj! Ale jeśli wtedy czegokolwiek się nauczyłem, to tego, że zawsze jest jakieś inne rozwiązanie. Z resztą to nie jest żadne rozwiązanie, po prostu wszystko się kończy, nie ma cię... A świat dalej jest i dalej jest popieprzony, tylko wtedy już nic nie możesz z tym zrobić. Beznadzieja. Zawsze i ze wszystkiego jest jakieś wyjście. Wystarczy go poszukać, spróbować, jak nie zadziała, to spróbować czegoś innego, nie poddawać się i w końcu wszystko się ułoży... Naprawdę nie wierzysz już w to, że ty i Helena jeszcze wyjdziecie na prostą? Dlaczego? 

- Dlatego nie chciałem ci mówić za wcześnie...- Dariusz westchnął, jakby z rozbawieniem. Niby co było śmiesznego w tej sytuacji?!- Wiedziałem, że nie zrozumiesz. Dobra, nie ma sensu dłużej tego ciągnąć, przeżegnaj się.

- Kurwa...- Czkawka nigdy nie był jakoś specjalnie religijny, ale w chwili obecnej miał ochotę odmówić wszystkie modlitwy świata. O to, żeby cokolwiek go uratowało. Nigdy wcześniej tak się nie bał. Dosłownie patrzył w oczy śmierci. 

Tak patrząc, nagle zorientował się, że z oczami Dariusza coś jest nie tak. 

Jego źrenice były ogromne. Nie było widać tęczówek.

Ale nie wyglądało na to, że będzie mu dane spytać, dlaczego. Spojrzał w górę, jakby z marniejącą nadzieją na cud. Na jakikolwiek ratunek, z czyjejkolwiek strony. Nie wiedział, czego się właściwie spodziewał, prawdę mówiąc powoli przestawał się spodziewać czegokolwiek...

A już na pewno tego, że tuż nad sobą, między oczkami w kratce na suficie jego wzrok spotka się z przerażonym spojrzeniem Heleny.

- Co ty tam...- nie dokończył, bo przerwał mu czyiś krzyk, jakiejś dziewczyny, której nie był w stanie rozpoznać po głosie. 

- Ty tam! Uważaj!

Po czym ktoś trzasnął czymś w kratkę tak, że wyleciała z sufitu i z okropnie głośnym łoskotem spadła Dariuszowi na głowę. 

Dzięki ostrzeżeniu o nieznanym nadawcy Czkawka zdążył się odsunąć i nic się na niego nie zawaliło. Zerwał się z podłogi jak rażony piorunem. Dariusz leżał pod kratką, raczej niezbyt przytomny. A obok jego pistolet. Chłopak bez zastanowienia przygarnął spluwę, bo na samą myśl o powtórce z rozrywki robiło mu się słabo. Chciał wziąć się za wyciąganie Dariusza spod kratki i sprawdzanie, czy on aby na pewno jeszcze żyje, ale nagle z sufitu wyskoczyła Helena, krzycząc

- Ogarniemy to, uciekaj!

- Ale...

- Uciekaj! Proszę!

Nie ogarniając już kompletnie nic z tego, co się właściwie dzieje, Czkawka postanowił jej posłuchać. 

Biegł przez korytarz, próbując jakkolwiek ułożyć sobie w głowie to, co się tu przed chwilą stało.

Prawie umarł. Ale jednak nie. Bo Helena wyskoczyła z sufitu! Kim była ta druga dziewczyna? I czemu Helena chciała, żeby uciekał? Przed kim? 

Co one robiły w cholernym suficie?! 

Jakim cudem on jeszcze żyje?

Z tego wszystkiego nieomal wbiegł prosto w ścianę. Wyglądało na to, że trafił w ślepy zaułek. Jeśli to przed czym uciekał go obecnie goniło, to sytuacja była beznadziejna... Przynajmniej taka się wydawała, dopóki nie zauważył, że ta ściana to tak naprawdę drzwi do windy, które rozsunęły się, przez co Czkawka stanął oko w oko z dwumetrowym gorylem, który z jakiegoś powodu wyglądał bardzo znajomo, a jego ubrania ociekały wodą.

- Dzie... dzień dobry?- wyjąkał Czkawka, już totalnie straciwszy wiarę w swój los. Jakie były szanse na to, że znowu spotka tu któregoś z tych typów, którzy prali się z Astrid?! A jakie były szanse, że trafią akurat do hotelu, w którym Viggo trzyma swoje zioło?! Co tu się w ogóle działo?!

- Govorit po russki! Ty grebanyy ublyudok!- typ z windy zaczął się drzeć, nie wiadomo po jakiemu, nie wiadomo po co... już nic nie było wiadomo, a Czkawka nie chciał wiedzieć już nic więcej.

- Eee... najmocniej pana przepraszam!- to mówiąc wypalił do goryla z pistoletu, celując w nogi, żeby znowu kogoś przypadkiem nie zabić i gdy tylko kulka trafiła na swoje miejsce wypchnął go z windy i rzucił się na przycisk zamykający drzwi. W panice wcisnął go tyle razy, że mało brakowało, a zrobiłby w nim dziurę. Kiedy w końcu drzwi raczyły się zasunąć, zasłaniając widok na goryla z krwawiącą stopą, wzywającego pomoc przez krótkofalówkę (choć przez język, którego używał można było się tylko domyślać), winda ruszyła z lekkim szarpnięciem, sprawiając, że Czkawka totalnie opadnięty z sił po prostu runął na podłogę. Leżał tak przez chwilę, próbując uspokoić serce, które waliło mu jak opętane, przy okazji dając mu znak, że jakimś cudem jeszcze żył. Jeszcze. Choć ledwo mógł złapać oddech, a w głowie kręciło mu się jak na porąbanej karuzeli.

- Ja... pier... dzielę...- tylko tyle był w stanie powiedzieć, zanim odpłynął.

***

Witam :D

Niestety znów po długiej przerwie. Ale chyba lepiej, żebym umierała na dłuższy czas, a potem wrzucała coś fajnego, niż gdybym poświęciła jakość dla regularności, nie? 

Co u Was? U mnie zmieniło się mnóstwo, wręcz całe moje życie... Bo od początku września chodzę do plastyka, szkoły moich marzeń, która sprawiła, że kiedy pisałam ,,Netflix ściemnia, szkoła to najgorsze miejsce we wszechświecie", to czułam się wręcz dziwnie, bo mnie to już nie dotyczy :D Serio, tu jest cudownie, jeśli któryś z Was, drodzy czytelnicy, zastanawia się nad szkołą plastyczną, to polecam z całego serca <333

Do następnego rozdziału,

Ja <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top