KZP 2- Prolog
Tej nocy głośne wystrzały znów wyrwały Czkawkę ze snu. To się znowu działo. Zlany zimnym potem wyskoczył z łóżka i wyciągnął spod niego pistolet. Być może dziś po raz kolejny przyjdzie mu krwawo ratować nim czyjeś życie...
Wyszedł z domu. Wąską, wiejską uliczką dotarł do lasu. Lasem na stację kolejową. W słabym świetle kilku starych, ulicznych latarni i znacznie mocniejszym blasku ognistego pierścienia dojrzał ich. I jadący w ich stronę pociąg. Przyspieszył.
- Helena, uciekaj!- wrzasnął na całe gardło i zaczął biec w stronę torów, na których stała biedna dziewczyna. Nawet nie drgnęła na dźwięk jego głosu.
- Helena, uciekaj!- Czkawka krzyknął po raz drugi.
Stała jak sparaliżowana. Demoniczną wizją, chorym pragnieniem zemsty. A pociąg był coraz bliżej...
Czkawka nie miał wyboru. Nie mógł po prostu stać obok i patrzeć, jak pędząca maszyna rozcina jego przyjaciółkę na trzy części. Zdążył jej wszystko wybaczyć. Już dawno.
W ostatniej chwili, dosłownie tuż przed lokomotywą skoczył przed siebie i zepchnął ją z torów. Próbował strzelać do potworów, które tak okrutnie ją wystawiły. Nie widział, czy trafił, ale samo nikłe prawdopodobieństwo było słodkie. A potem uderzyli o ziemię i... krew...
Obudził się. Z ulgą stwierdził, że znajduje się w domu Astrid i wszystko jest tak, jak to zostawił odpływając w sen. Leżeli na jej kanapie pośród poduszek i opakowań po śmieciowym jedzeniu, a w telewizji leciał film.
- Czkawka...- odezwała się dziewczyna. Jej senny głos sugerował, że również obudziła się przed chwilą.- Znowu zasnęliśmy na reklamach.
- Co nas znowu naszło na oglądanie Polsatu...
- Nie mam pojęcia. Znowu gadałeś przez sen.
- Tak? I co?
- I to, że nie jestem ani głucha, ani ślepa. Co cię gryzie?
Czkawka westchnął ciężko.
- Tamta noc. Wtedy, kiedy... wiesz.
- Wiem. Żałujesz?
- Niczego nie żałuję! Nigdy nie żałowałem, dzięki temu wszystko mi się wreszcie ułożyło.
- I prawie umarłeś. A co z nogą? Nie szkoda ci czasem?
- Wiesz, jak jest. Poza tym- tu chłopak delikatnie odgarnął Astrid kosmyk włosów z twarzy i założył go jej za ucho.- jedno twoje słowo i odkroję sobie drugą, tu, teraz, siekierą z twojej ściany.
- Ani mi się waż, ty skończony wariacie!- dziewczyna ze śmiechem oderwała wzrok od szklanego ekranu telewizora i spojrzała głęboko w zielone oczy Czkawki, jakby na coś czekała. On pochylił się, by ją pocałować i...
drzwi do pokoju Astrid otworzyły się z hukiem. Stanęła w nich Kazia, jej młodsza siostra, a właściwie klon odmłodzony o dokładnie dziesięć lat. Miała na sobie różowe spodnie od piżamy w lamorożce i idealnie do tego dobrany T-shirt z logiem Iron Maiden ukradziony bratu.
- Kazimiera! Tu się puka!- krzyknęła Astrid.
Kazia zawróciła za drzwi i zapukała.
- Zajęte!
- Ale ty jesteś wredna!- z tymi słowami na ustach Kazia ponownie wparowała do pokoju.- O, Czkawka! Hej!
-Hej, Kazia...- Czkawka odpowiedział jej niezbyt entuzjastycznie. Lubił Kazimierę, była naprawdę uroczym dzieciakiem, ale... czemu ten mały upierdliwiec musiał się znowu obudzić?!
- Niby czemu jestem wredna, co ja ci takiego zrobiłam?- chciała wiedzieć Astrid.
- Nigdy mi nie mówisz, że masz gości!
- Co cię to?
- Zawsze jak masz, to są chipsy!
- dobra, weź coś sobie jak ci tak strasznie zależy. Ale zjedz dopiero jutro i nie pokazuj rodzicom! Dla własnego dobra.
Kazia pokiwała głową i dosłownie rzuciła się na stos opakowań po wszelkiego rodzaju śmieciowym jedzeniu. Tak, była to istota iście wkurzająca, uosobienie upierdliwości, ale nie dało się jej nie kochać. Już miała dać wszystkim spokój, wziąć chipsy i iść do siebie, jednak właśnie wtedy do pokoju z impetem wbiegł pies państwa Hoferów, ten doberman z przydługim imieniem. Ze zwieszonym jęzorem niczym petarda popędził w stronę kanapy, skoczył,odbił się od Kazi i nadając tym sobie odpowiednią trajektorię lotu wylądował na kolanach Czkawki, gdzie po raz kolejny w swoim pieskim życiu podjął próbę zalizania go na śmierć.
- Generał, siad!- krzyknęła Astrid.
- Generał Iron Maiden Steve-Jimmin Lady Punk Ariana Kluska Grande, siad!- Czkawka wykrzyczał to horrendalnie długie imię najgłośniej, jak potrafił i dopiero wtedy ten narwany pies raczył usadowić swój rasowy zad w jednym miejscu.
- Pojęcia nie mam, jak tyto robisz...
- A ja wiem! Bo Czkawka ma moce, te no... naturalne!- stwierdziła Kazia.
- Chyba nadnaturalne.- poprawił ją Czkawka.
- Masz władzę nad naszym psem, czyli moce naturalne. Gdybyś kontrolował nasz ciągnik, to byłyby nadnaturalne, rozumiesz? Ostrzegam tylko, uważaj na kosmitów w kształcie kwiatków z innego wymiaru...
- Ogranicz Stranger Things'y!- przerwała jej Astrid.
- Nigdy! Jestem Jedenastka i kocham gofry!- krzyknęła Kazia i wybiegła z pokoju ze zdobycznymi Doritosami.
- Straszny z niej słodziak, nie?- Czkawka odezwał się po chwili ciszy.
- To ją sobie weź! I całą resztę w pakiecie, proszę!- śmiejąc się na całego Astrid złożyła tę wątpliwą ofertę.
- Ej, ciszej, bo się wszyscy obudzą...
Rozmowę przerwał brzęk kluczy i dźwięk otwieranych drzwi wejściowych do domu.
- Szlag, starzy wrócili wcześniej...- ciężko wzdychając Astrid podniosła się z kanapy. Podeszła do okna w dachu i podstawiła pod nie krzesło od biurka.
- To ja będę leciał.- Czkawka również wstał i podszedł do okna. Otworzył je.
- Leć i uważaj w lesie.
- Nic mi nie będzie. A wiesz czemu? Bo nasza wieś jest zupełnie bezpieczna, nie ma tu ani żadnych narkotykowych karteli, ani morderców, ani złodziei, ani psychopatów, są tylko cztery menele, które nic mi nie zrobią bo syn sołtysa i takie tam.- Czkawka delikatnie chwycił dłoń dziewczyny.- Nie mamy się czego bać. Nie musisz aż tak się o mnie martwić.
- Właśnie, że muszę, bo jesteś nieobliczalny.- po tych słowach Astrid złożyła miękki pocałunek na jego ustach.- No co, myślałeś, że podam ci rękę na do widzenia?
- Też jesteś nieobliczalna. Tylko w lepszym tego słowa znaczeniu.
Czkawka wszedł na krzesło i przez okno władował się na dach domu Astrid. Gdy był już na górze jeszcze raz wsadził głowę do środka.
- Do jutra?- spytał z nadzieją.
- Do jutra.- odpowiedziała Astrid.
I tak właśnie rozstali się tej nocy.
Tak, finalnie się zeszli, doszło nawet do sekciarskiego ślubu na dachu szkoły. I z każdego spotkania robili Mission Impossible. Przynajmniej w domu Astrid było to uzasadnione, choćby ze względu na jej ojca. Wielkiego, niesamowicie konserwatywnego antyterrorystę z równie niesamowicie gładką łysiną, którego Czkawka pewnego pamiętnego dnia pomylił z gangsterem, czyhającym na jego życie. Potem pan Hofer postanowił pogłębić relację z chłopakiem córki, grożąc mu przez telefon. Jak to wyglądało obecnie? Między nimi wcale nie było źle. Chociaż Czkawka sam nie wiedział, czy to dobrze.
Gdyby ojciec Astrid zauważył którąś ze swoich córek z jakimkolwiek innym chłopakiem, zapewne poszczułby go swoim dobermanem. Ale Czkawkę po postu uwielbiał. I to było okropne! Po trzech wieczorach, które miały polegać na jedzeniu śmieci i oglądaniu telewizji, za sprawą tego typa przemienionych w kulturalne, rodzinne obiadki i Astrid, i Czkawka mieli serdecznie dość. Zwłaszcza, że ojciec Astrid uwielbiał wprowadzać na nie niezręczną atmosferę. I absolutnie za każdym razem matka Astrid gotowała nieludzkie ilości dobrej, acz niestety zawsze tej samej grochówki. Więc spotykali się w tajemnicy.
Na tylnej ścianie domu znajdowała się drabina porośnięta winogronowym bluszczem. Czkawka zszedł po niej na ziemię i wszedł do lasu. Drogę oświetlał mu księżyc i migoczące, niezmiennie trwające na swych podniebnych stanowiskach podkarpackie gwiazdy. Uwielbiał je z całego serca. Noc była piękna. Listopadowa i zimna, ale piękna. Suche liście trzeszczały mu pod stopami i co chwilę zaczepiał sztuczną nogą o jakieś gałęzie...
Od pamiętnych wydarzeń z końcówki zeszłego roku szkolnego minęło parę miesięcy. Czy coś się zmieniło? Wszystko. Dariusz wyszedł z więzienia i zamieszkał w niedalekim sąsiedztwie. oczywiście wziął ze sobą Helenę. Na początku było im ciężko, ale wyszli na prostą. Dariusz znalazł sobie legalną, odpowiednio płatną pracę i powodziło im się coraz lepiej. Był dozgonnie wdzięczny Czkawce za uratowanie siostry. Tak bardzo, że symbolicznie przyjął go do rodziny. Nazywał go braciszkiem, co było równocześnie miłe, okropnie irytujące i, cóż... niepokojące. Sam Dariusz był dość ekscentryczną osobą. Ale było widać, że kocha Helenę i mógłby zrobić dla niej wszystko.
Nie tylko ich życia zostały naprawione dzięki ciężkiej, detektywistycznej pracy i poświęceniu Czkawki. On sam też skorzystał. To może brzmi dziwnie, ale od kiedy stracił nogę, zyskał szczęście. W postaci nowego, przybranego rodzeństwa, dziewczyny swoich marzeń, niezastąpionej paczki przyjaciół i... ojca. Tak. Spojrzawszy w oczy śmierci już drugi raz w życiu Jego Wysokość Sołtys przeprosił się z synem i wreszcie wybaczył mu fakt, że jest taki, jaki jest, a nie inny. Czkawka zaś wspaniałomyślnie odpuścił mu zniszczenie dzieciństwa i parę innych tego typu spraw. I od wtedy obu stronom było lżej na duszy. Kto by przypuszczał, że pójdzie tak łatwo?
Na pewno nie sam Czkawka.
Ani się obejrzał, już stał przed drzwiami swojego domu. To miejsce było teraz czymś o wiele więcej, niż budynkiem bez znaczenia, w którym się je, śpi i korzysta z dóbr kultury, takich jak komputer i telewizor. Po cichu wszedł do środka. Ojca zastał na kanapie w salonie, jak zwykle oglądającego TVP.
- O której to się wraca do domu?- pora serio musiała być późna, bo usłyszawszy syna sołtys z wrażenia aż raczył się oderwać od ukochanych wiadomości ze świata polityki.
- Eee... nie mam pojęcia, tak trochę padł mi telefon.
- Tak trochę? Klasyk przypadku. Za dwadzieścia pierwsza.
- Już? Sorry, nie wiedziałem!
- Daj spokój, myślisz, że ja w twoim wieku nie przychodziłem do domu w środku nocy? Od czasu do czasu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Ale dobrze, że już jesteś, bo mam do ciebie bardzo ważną sprawę.
Czkawka runął na fotel obok kanapy, w całości zajętej przez ogromne sadło ojca.
- Jedziesz.
- Mógłbyś mi proszę wytłumaczyć co to jest ta... jesieniara? W wiadomościach coś o tym mówili. Mamy się szykować na kryzys gospodarczy, czy co?
- Tylko nie to...- załamany chłopak przekręcił się w fotelu i rzucił krótkie spojrzenie na ekran telewizora. Jakiś podstarzały prezenter usiłował zrozumieć złożony humor Kucy z bronksu.- Znowu nam to robią...
- Co?
- Traktują jak jakichś kosmitów. To po prostu boli, kiedy taki stary dziad zaczyna publicznie gadać, jaka ta dzisiejsza młodzież jest zła i niedobra.
- Moje pokolenie chce tylko was lepiej zrozumieć, nawiązać jakiś kontakt, być częścią waszego życia!- sołtys zaczął się po swojemu tłumaczyć.- Jak już chcemy, to musimy mieć wspólne tematy, a żeby mieć wspólne tematy, to najpierw trzeba dowiedzieć się, czym wy się u diabła interesujecie! Co jest... na topie. Czy jakoś tak.
- A czemu tak strasznie ci na tym zależy? I proszę, mów normalnie, bo umrę ze śmiechu. Bez obrazy.
- Nie jestem aż taki stary! Poza tym trzeba nam w końcu trafić do młodzieży, jesteście przyszłością tego świata, chcemy wychować świadome, twarde, rozgarnięte pokolenie, przekazać prawdziwe, polskie wartości!
- Nie zaczynaj...
Nie było już odwrotu, sołtys dostał mówczej weny, tak dużej, że aż podniósł się z kanapy, jakby faktycznie wygłaszał przemówienie w sejmie.
- Bóg, Honor, Ojczyzna! Gdzie to teraz jest, pytam się ciebie, gdzie?! W internecie? Nie!- gestykulował z takim zapałem, że zawadził ręką o lampę, a ta zaczęła się złowrogo kiwać.-Oczywiście, że nie, bo te cholerstwo i konsumpcjonizm, i wyścigi szczurów, i problemy finansowe, i kryzys rodziny, i niezdrowe jedzenie, i to całe LBGT...
- I LGBT, 5G, AGD, USG, LPG, USB, LTE, ZSRR...- normalnie Czkawka pewnie przemilczałby ojcowski wywód, ale nie mógł powstrzymać swojej wewnętrznej, memiarskiej bestii.
- Przyszło z tej cholernej Ameryki! Wobec tego wszystkiego mamy tu deficyt porządnych ludzi.- tu sołtys złapał zadyszkę i z powrotem usadowił się na kanapie.
- Weź nie przesadzaj, nie jest aż tak źle.
- Właśnie, że jest. Ilu z was byłoby w stanie poświęcić na przykład nogę, żeby ratować drugiego człowieka?
- Uwierz mi, naprawdę nie byłbym jedyny.- to powiedziawszy Czkawka zwlókł się z fotela i ze względu na zbyt duże stężenie cringe'u w powietrzu dokonał ewakuacji na piętro.
- Ty już nie bądź taki skromny! Aha, i jutro przynieś Berserkovom sałaty z ogródka!- zawołał za nim ojciec.
Czkawka był zbyt zmęczony, żeby zrobić cokolwiek prócz rzucenia się na łóżko. Do historii przeszedł kolejny weekend z jego życia, w całości spędzony z ukochaną ekipą na lataniu po mieście i bezczelnym olewaniu wszystkich zmartwień i problemów, jakie życie zwykło podkładać pod nogi (w jego szczególnym przypadku pod jedną nogę) większości uczniów klasy drugiej liceum. Jeszcze parę miesięcy temu nawet nie śmiałby przypuszczać, że jego życie może tak wyglądać. Że może być takie piękne. A teraz? Wszystko się zmieniło. On też, nie do poznania. Cały ból, który kiedyś zżerał go od środka po prostu zniknął. Tak szczęśliwy, jak teraz był chyba tylko wczoraj. I przedwczoraj. I każdego dnia od początku ostatnich wakacji. Dokładnie od chwili, gdy obudził się w szpitalu i zobaczył wokół siebie tych wszystkich wspaniałych ludzi, którzy są z nim do dziś i... oby byli jak najdłużej.
Znów zasypiał z uśmiechem na twarzy. Jakiś czas temu wyjął wreszcie z pudła pod komodą zdjęcie swojej matki wśród polnych kwiatów, oprawił w ramkę i postawił na szafce przy łóżku, żeby każdego wieczoru móc dziękować jej za życie - dar cenniejszy niż cały drogi badziew, który przyszło mu posiąść w czasach, kiedy wszystko było jeszcze do kitu. Nie dało się zapomnieć. Ale dało się wybaczyć, pójść naprzód i wreszcie odnaleźć szczęście.
***
Zgodnie z obietnicą;) Następne rozdziały powinny wpaść w przeciągu dwóch następnych tygodni. Happy Halloween<3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top